Taśma
Chciałem nawiązać do tekstu Grześka o sylabusach i żalach prof. Bartyzela, które inni też podzielają, a także do tekstu Judyty o produkcji postdoców.
Myślę, że gdyby w tym wszystkim tak psychologicznie pogrzebać, to okazałoby się, że tym, co w istocie rzeczy napędza uczucia niechęci do sylabusów, to nie czysty opór przeciwko biurokracji, tylko tęsknota za mityczną relacją mistrz-uczeń.
W idealnym, w gruncie rzeczy baśniowym świecie przeszłości, mistrz przyjmował ucznia i swoją reputacją ręczył za efekt końcowy edukacji. Mistrz uczył jak chciał.
W lekko zubożonej postaci istniało to do całkiem niedawna w wersji zespołowej. Powiedzmy, że mój Wydział MIM przyjmował bardzo zdolnego kandydata na studia. Wtedy to była nasza sprawa, jak my z niego zrobimy doskonałego informatyka albo matematyka (przynajmniej naszym zdaniem). Mieliśmy w tym układzie mistrza kolektywnego, w postaci zespołu wzajemnie się znających i kooperujących ludzi oraz latami dopracowywanego sposobu kształcenia, którego jakość mierzyło się jakością absolwentów i tylko nią. Wydział uczył zgrubsza jak chciał.
A dzisiaj, trochę bolońską przemocą a trochę logiką procesów gospodarczych i społecznych, przerobiono nas w producentów półfabrykatów i komponentów, dostarczających kilka konkretnych elementów wykształcenia, które mają być dokładnie wyspecyfikowane, żeby było wiadomo, jak się je łączy z innymi. Sam proces trwał długo, ale pewnie niejeden dopiero za sprawą sylabusa dostrzegł, gdzie pracuje. Miał się za wolnego mistrza-rzemieślnika albo zgoła artystę, a tymczasem obudził się przy taśmie produkcyjnej.
Jak widać z tekstu Judyty, również ci uczący się mają wrażenie, że są elementami na taśmie.
To przykre, ale obawiam się, że nie ma odwrotu. Może jakieś absolutnie najwybitniejsze jednostki, w postaci uczonych albo uczelni, oprą się temu procesowi, tak jak, mimo wynalazku Henry Forda, do dziś trwa nisza rynkowa dla rzemieślniczo wytwarzanych samochodów dla najbogatszych. Ale większość, w tym pewnie także ja i mój wydział, skończy na taśmie, a po dostatecznie wielu promocjach, przy taśmie.
Jerzy Tyszkiewicz
Ilustracja Alex Eylar, Flickr.com (CC BY-NC-SA 2.0)
Komentarze
Czyzby „process bolonski” zabranial uczyc LEPIEJ niz minimum?…
Amerykanski ABET ustala minima – minimalny zasob wiedzy ktora absolwent musi posiasc aby mogl sie nazywac inzynierem. Sprawdza sie czy uczelnia zapewnia to minimum, czy na przyzwoitym poziomie, I czy studenci rzeczywiscie te wiedze posiadaja. ABET nei zabrania uczyc wiecej, lepiej I w sposob ktory uczelnia uzna za stosowne.
ABET nie gwarantuje ze edukacja jest „przenosna”. Jezeli wymagane jest aby kazdy inzynier wyksztalcony w dziedzinei zwiazanej z komputerami mial co najmniej jeden 2 kredytowy (30 godzin) wyklad na tamat struktur danych, to nic nie przeszkadza aby uczelnia miala 4 kredytowy wyklad, albo I dwa 4 kredytowe wyklady, jak uzna za stosowne. Tyle ze gdy facio z 2 kredytowym kursem bedzie sie chcial pzreniesc na uczelnie gdzie kurs jet 4 kredytowy, to mu tego 2 kredytowego kursu nie zalicza. Bedzie musial odbyc kurs 4 kredytowy.
Nei widze nic zlego w ustalaniu wymagan minimalnych, tak na poziomie krajowym jak I na poziomie uczelni. Jezeli jednak „process bolonski” czy jak tam go zwal, ogranicza poziom od gory, to pardon, jest to idiotyzm piramidalny
@A.L.
Ależ nikt nie zabrania uczyć lepiej, tylko że wyższa jakość nauczania w nieznacznym jedynie stopniu przekłada się na finansowanie, więc na uczelniach publicznych presja selekcyjna promuje bylejakość. Na uczelniach prywatnych jest jeszcze gorzej, bo tam większość studentów funkcjonuje na zasadzie „klient nasz pan”, a ich aspiracje nie wiążą się na ogół z samym wykształceniem, lecz jedynie z uzyskaniem stosownego certyfikatu – pieniądze omijają więc wprawdzie państwowego pośrednika, ale za to mechanizmy negatywnej selekcji, prowadzące do obniżania wymagań, funkcjonują jeszcze silniej.
To jest trochę tak, jak gdyby od dobrej literatury wymagać pojedynku w kategorii „poczytność” z książkami typu „50 twarzy Greya”. Niby jedno i drugie można nabyć w księgarni, ale służą do czego innego i podlegają odmiennej presji rynkowej. Od autora ambitnej powieści można oczekiwać, że zdobędzie czytelników, ale niekoniecznie tego, że na listach bestsellerów przeskoczy szczytowe osiągnięcia branży pornograficznej. Otóż polski rynek edukacyjny wygląda dziś tak, że większość klientów chce kupić tanie porno, ale koniecznie ostemplowane – najlepiej państwowym godłem – jako dzieło sztuki.
@A.L. @Gall Anonim
Ale ja jeszcze o czymś innym pisałem – o uczuciach i emocjach uczących.
Opowiem historyjkę: Starszy pan 15 lat jeździł swoim samochodem, dbał o niego, chuchal i dmuchał. Kiedy zdrowie nie pozwalało mu już na bycie kierowcą, musiał auto sprzedać. Umówił się z nabywcą, zanim ten przyjechał wymył auto, wyczyścił wnętrze, napastował woskiem, żeby wszystko błyszczało. Po czym przyjechał nowy właściciel i się zdziwił: „Panie, ja go przecież kupuję na części. Zejdzie mi silnik i skrzynia biegów, może parę elementów blacharki, a reszta na szmelc”.
I my jesteśmy na dobrej drodze, żeby się tak czuć, jak ten staruszek. Wymyślamy program studiów, żeby wszystko do siebie pasowało i tworzyło zamkniętą całość, żeby tematy prac dyplomowych były ciekawe i twórcze. A tymczasem nasz absolwent z tego wszystkiego potrzebuje dyplomu licencjatu, żeby się zapisać na studia magisterskie z bankowości elektronicznej, oraz 4 przedmioty, bo za ich pomocą od razu zaliczy na tych studiach magisterskich jakiś tam blok tematyczny. A reszta na złom.
Wprawdzie jeszcze żaden student mi tego w twarz nie powiedział, ale precyzyjna dokumentacja wszystkich przedmiotów, z dokładnymi deklaracjami zawartości merytorycznej, ewidentnie przygotowuje sytuację, w której tak właśnie nasze studia moga zostać potraktowane: nie jako kompletne dzieło, tylko worek komponentów, z których ktoś sobie poskłada zupełnie inną całość.
Nie ma w tym nic fundamentalnie złego, ale przykro jednak się robi. Tak jak staruszkowi, który myślał, że sprzedaje zadbane auto, a to był tymczasem worek części zamiennych.
Ładna analogia, i pouczająca. Bo taki sposób postępowania opłaca się tylko wówczas, gdy wymontowujemy części z samochodu, o którym wiemy, że dobrze służył przez wiele lat, albo gdy możemy wynik swoich działań opchnąć klientowi, który nie będzie nas potem w stanie odszukać. Kiedy model biznesowy polegający na składaniu aut ze szrotu się upowszechnia, to rynek zalewa fala taniego powypadkowego złomu. Dokładnie tak samo będzie z tymi studentami, którzy będą potrzebować tylko czterech przedmiotów. Kiedyś istotnie „potrzebowali tylko tych czterech”, dzięki ogólnemu zrozumieniu tematu i doświadczeniu, jakie dało im zaliczenie dwudziestu przedmiotów „zbędnych”. Gdy już zoptymalizujemy procedury i będziemy ich uczyć wyłącznie tego, co im – ich i ich przyszłych pracodawców zdaniem – potrzebne, to otrzymamy odpowiednik samochodowego szmelcu. I nie oszukujmy się, to już się dzieje od dłuższego czasu i skutki już wyraźnie widać. Samochodopodobny złom może być tańszy niż porządne auto, a nawet mieć całkiem ładnie wyklepaną i lśniącą karoserię, ale w eksploatacji nader często okazuje się zawodny, kosztowny i niebezpieczny.
Dodam, że zarówno analogia z pornografią, jak i ta z samochodem składanym z przypadkowych części, oddają moim zdaniem sedno sprawy: w obu przypadkach klientowi, na poły o tym zresztą wiedzącemu, ale wiedzę tę przed samym sobą wypierającemu, obiecuje się więcej, niż się mu w istocie daje. To samo dotyczy ukołchozowienia szkolnictwa wyższego – nieprzypadkowo MIM UW nadal ma funkcjonować jako MIM UW, nie zaś jako Oddział nr 57 Filii w Warszawie Europejskiego Przedsięwzięcia Edukacyjnego im. Franza Kafki, przecież o to chodzi, by przez czas jakiś pod dobrze kojarzącą się marką wciskać nabywcom szmelc. A kiedy ci wreszcie się spostrzegą, że nazwa i renoma MIM UW są już tylko wydmuszką kryjącą ten sam złom co wszędzie, to winę za to również zrzuci się na MIM UW, i taki też – wydrenowany z jakiejkolwiek wartości i pozbawiony perspektyw jak podstarzała gwiazda porno – porzuci się w poszukiwaniu kolejnych łupów. Obawiam się zresztą, że scenariusz ten ziści się, a właściwie już się spełnia, zupełnie bez względu na to, co pracownicy MIM UW i jemu podobnych instytucji na ten temat myślą; oni nie mają na to prawie żadnego wpływu. To jest właśnie mistrzostwo propagandy: odebrać uczelniom i wydziałom jakikolwiek wpływ na cokolwiek istotnego, ale zostawić im taki pozór autonomii, by wciąż za wszystko można je było obarczyć odpowiedzialnością. Polska opinia publiczna, niestety, łyknęła to bez problemu i to właściwie przesądza sprawę.
@Gall Anonim
Właśnie zdałem sobie sprawę, że na rynku pojawiają się działania producentów, mające zapobiegać traktowaniu ich urządzeń jako zestawów części. Zrobił tak Apple, montując swoje produkty za pomocą klejenia, tak że stały się praktycznie nierozbieralne i niemodyfikowalne.
Wątpię tylko, czy to rozwiązanie dałoby się zaadaptować do realiów szkolnictwa wyższego.
@Gall Anonim
Komentarz z 23:31 to przesada. Nadal mój wydział może dobrze kształcić. Nie mamy tylko sposobu na to, że studenci mogą traktować naszą ofertę jako luźny zestaw komponentów. No i oczywiście nie mamy prostego sposobu, by dostarczając towar wyższej jakości, uzyskać za niego od ministerstwa wyższą cenę.
Dobrze, pisałem w Future Perfect, „czasie przyszłym teraźniejszym”: „Jutro idę na spacer” – pójdę dopiero jutro, ale rzecz jest przewidziana i odpowiednie działania podjęte. 😉 Nie twierdzę, że MIM UW czy parę innych sztandarowych polskich wydziałów to już są wydmuszki – ale proces ich przekształcania w takowe przybiera na tempie.
Nikt nie broni wystawić na placu pomiędzy powypadkowymi składakami robionego na zamówienie jaguara czy rolls-royce’a w nieskazitelnym stanie. Ale jeśli nie da się zań uzyskać ceny lepszej niż za szmelc od sąsiada, to mało kto skłonny jest te jaguary dalej wytwarzać, nawet jeśli umie to świetnie robić i ma do nich wielki sentyment. W Polsce oddolne zapotrzebowanie na edukacyjne jaguary jest zbyt małe, a rząd odgórnie chronić ich produkcji nie zamierza (choć w warstwie deklaratywnej będzie głośno mówić o podnoszeniu jakości i do tego sama marka jaguara świetnie mu się przyda, choć pod jej błyszczącą obwolutą znajdzie się już coś znacznie mniej ponętnego)… Polskie uniwersytety czeka ten sam los co polskie księgarnie – większość zniknie, a pozostałe zajmą się głównie sprzedażą chłamu, ze szczególnym uwzględnieniem poradników psychologicznych, bo na te, nie wiedzieć czemu, popyt nieustannie rośnie.
Być może zresztą już sama zgoda na przyjęcie ekonomicznego żargonu jest tu zwiastunem kapitulacji. Jak niesforny pacjent za żadne pieniądze i wpływy nie kupi sobie zdrowia – choćby leczył go najlepszy lekarz – jeżeli przy tym będzie lekceważyć tegoż lekarza zalecenia i żłopać codziennie litr wódki, tak i najhojniej płacący student nie nabędzie wiedzy ani umiejętności, nawet od najlepszego na świecie specjalisty, jeśli przy tym sam nie podejmie znaczącego intelektualnego wysiłku. W tym, że student czy pacjent są oprócz tego klientami, nie ma jeszcze nic fundamentalnie złego, dopóki ich poczynaniami nie zaczyna kierować czysto kliencka mentalność. Rzecz w tym, że w publicznym dyskursie coraz częściej o wykształceniu mówi się tak, jak o mięsie z kością czy samochodzie osobowym. A gdy już mówi się w ten sposób wystarczająco długo i często, to zaczyna się tak również myśleć i odczuwać.
@J.Ty, Gall Anonim: Wydaje sie ze to sprawa rynku. Rynek potzrebuje jako tako przyuczonych programistow w Javie. Bo taki jest polski pzremysl. Polski przemysl nei potrzebuje faceta ktory umie sie wypowiedzec w kwestii czy P=NP. I do tego rynku, sila rzeczy, musi sie dostosowac szkolnictwo. Szkolnictwo dziala na zasadzie ssania – dostarcza co rynek wyssie. Metoda pchania tego sie nie da zrobic.
Na rynku amerykanskim tez potzrebni sa jako tako przyuczeni programisci w Jave. Ale, od czasu do czasu, i to dosyc czesto pojawiaja sie w roznych miejscach ogloszenia dla ludzi znajacych natural language processing, machine learning, zaawansowana statystyke obliczeniowa i inne takie. Dlatego tez jest MIT, Yale, UCLA i pare takich uniwersytetow. Ale nie ma 150 MITow. Bo tylu absolwentow nie potzreba.
Dopoki polski pzremysl bedzie potzrebowal magistrow z dyplomami technika, nic sie nei zmieni. Gozrej bedzie gdy po latach okaze sie ze potzrebni sa jednak prawdziwi specjalisci, ale infrastruktura do ksztalcenia takich specjalistow zostala z osczednosci zdemontowana. Nic, sprowadzimy sobie specjalistow z zagranicy.
J.Ty. 16 grudnia o godz. 22:39
Analogia bardzo pomysłowa i bardzo wymowna. Niestety także obnażająca to, co w swojej zarozumiałości zawsze uważałem za dużą słabość polskiego kształcenia na poziomie uniwersyteckim w takim zakresie, w jakim było dane mi je poznać.
W połowie lat osiemdziesiątych, początek Gorbaczowa, odwiedziłem z wycieczką z mojej politechniki podobny wydział Politechniki w Kijowie. Oprowadzono nas, pokazano nam laboratoria półprzewodnikowe, pogadaliśmy ze studentami i z pracownikami naukowymi. Wtedy jeszcze młodzież uczono rosyjskiego i było to możliwe. 😉
Ichnia technologia elektronowa stała na wyższym poziomie niż nasza i to właściwie pod każdym względem. Skrypty studenckie mieli bardziej szczegółowe i sto razy bardziej praktyczne. Koledzy-studenci mieli na koncie kilka razy więcej praktycznych projektów niż my. Kilka razy więcej odbytych staży w fabrykach. Widać było, że jak tam robią scalaki to nie pięć sztuk na dwa lata tylko kadra ma „skądś” doświadczenie przemysłowe. Wszyscy tamtejsi studenci jak jeden mąż studiowali w systemie, który w Polsce nazywano „fundowanym stypendium”.
Każdu od początku do końca studiów wiedział, gdzie potem będzie pracował z dokładnością do biurka i do szefa. Przy którym to biurku spędził wiele godzin w czasie studiów i z którym to szefem znał się kilka lat przed dyplomem.
W Stanach nikt nie wierzył w ilość moich „kredytów” i w ich zakres tematyczny. Uważano, że albo kłamię i sfałszowałem indeks albo polska uczelnia łże w żywe oczy bo dla nich wydawało się niemożliością uczenie się takiego spektrum przedmiotów. Elektromontaż? Wykład, seminarium, laborka. Produkcja półprzewodników? Wykłady, seminaria, laboratoria. Mikrofale? Płytki drukowane? Cienkie warstwy? Grube warstwy? Technika wysokiej próżni? Układy elektroniczne? Elementy elektroniczne? Teoria obwodów? Chemia nieorganiczna? Organiczna? Fizyka, aż do kwantowej? Dyfraktometria? Krystalografia? Materiałoznawstwo? Optoelektronika? Optyka elektronowa? Matematyka na całkiem zaawansowanym poziomie? Informatyka, od teorii do praktycznego programowania? Mogę tak jeszcze długo. Amerykanom to się w głowie nie mieściło.
Amerykanie i Rosjanie/Ukraińcy WIEDZIELI dla kogo przygotowują towar. KOMU będą sprzedawać swój produkt. I w związku z tym NIE POLEROWALI WOSKIEM CAŁEGO AUTA. Podejrzewam, że oni nawet nie montowali tego auta, a już z pewnością nie w rozumianej po polsku „całości”.
Polska politechnika POJĘCIA ZIELONEGO NIE MIAŁA komu przygotowuje kadrę. I niestety, myślę sobie, że dalej nie ma.
Kiedyś usprawiedliwieniem było to, że np. mój zakład pracy, „mój” dlatego, że mi go waaadza socjalistyczna obiecała a rektor i dziekani powtarzali, dopiero miał być wybudowany. Pierwszy polski „fab” z prawdziwego zdarzenia miał „już zaraz, za chwileczkę” stanąć w szczerym polu pod Oleśnicą i ja tam szykowałem się do pracy. Ale ponieważ jeszcze go nie było, więc kształcono „po staremu”, czyli robiąc z pod-wydziału wydziału elektroniki dubeltówkę zamiast sztucera. To miała być moja broń do „walki o utrzymanie”.
Nikt nie wiedział czy ja pójdę lampy elektronowe robić, kineskopy, scalaki, oporniki, wyświetlacze do zegarków, radary dla wojska czy bóg wie co jeszcze.
No i ładowano w niegwintowaną lufę garść śrucin „na wszelki wypadek”. Dawano mi do ręki „coś”, na niewiadomo jakiego zwierza. Jak napotkam gołębia albo wiewiórkę i wystrzelę to nie będzie co zbierać i dalej będę głodny, bo siła ognia za duża. Jak napotkam dzika to mnie poharata, bo śruciny tylko go rozzłoszczą.
Rosjanin i Amerykanin (wtedy w Rosji a dzisiaj w USA), przynajmniej jak wynika z mich doświadczeń, jest o wiele bardziej wyspecjalizowany. Jak ma naświetlać układy scalone to ma B.S. z chemii a maters z optyki. Albo coś takiego. W każdym razie tzw. „ogólne podglebie” o wiele węższe. Nie poważyłbym się jednak twierdzić, że w pracy, na swoim stanowisku, jest gorszy ode mnie. Wielokrotnie okazywało się, że to świetni, bardzo wysokowykwalifikowani specjaliści. Ale w wąskiej dziedzinie, z której „mają chleb”.
Z chemikiem o mikrofalach nie pogadasz. A po iluś tam latach i moja mikrofalowa wiedza też się ulotniła… 😉
Ja rozumiem, że uniwersytet to nie politechnika i tam inaczej kształcą. Ale, czy nie wydaje się państwu, że i tam „do pewnego stopnia” starają się nauczyciele zbudować „cały samochód” i cały „nawoskować” kompletnie nie mając pojecia czy on ma być amfibią, ścinać drzewa, spychać snieg czy kopać rowy?
Z tego praktycznego pwodu, że w Polsce są call centers i montownie a ileż nauczycieli może wchłonąć szkoła? Kto robi badania podstawowe i czy tylko dla nich uniwerki mają kształcić?
Chyba, że bogata Polska lubi robić prezenty ze swoich ogólnie wykształconych młodych ludzi i darowywać ich biednej Europie I biednym Stanom. Tam znajdą sobie jakąś działkę a Polska ma gest, a co!
@zza kaluzy: „Chyba, że bogata Polska lubi robić prezenty ze swoich ogólnie wykształconych młodych ludzi i darowywać ich biednej Europie I biednym Stanom. Tam znajdą sobie jakąś działkę a Polska ma gest, a co!”
Okolo 80% moich kolegow ze studiow (te 80% to procenty od grupy tak z 50 0s0bowej) poszlo „w nauke”, z czego 80% tych co poszlo, wyladowalo w USA. Tylko jeden osobnik sie odszczepil i wyladowal w Nowej Zelandii. Ksztalcili chyba dobrze.
Ale czy dzisiaj tak trzeba ksztalcic? Nie jestem pewien…
@zza kaluzy: „W połowie lat osiemdziesiątych, początek Gorbaczowa, odwiedziłem z wycieczką z mojej politechniki podobny wydział Politechniki w Kijowie”
W polowie lat 80 to ja bylem wicedyrektorem dydaktycznym pewnego instytutu na Politechnice Warszawskiej. Zglosil sie czlowiek, Polak, student, ktory z powodu jakichs zawirown rodzinnych, mieszkal I studiowal w Kijowie. Wrocil do Polski I chcial przepisac sie na Politechnike.
Pokazal transcript. Byly tam glownei przedmioty typu „Osnowy naucznowo kommunizma”, „Osnowy naucznowo marksizma” I tak dalej. Zapytalem go gdzie sa pzredmioty fachowe. „A… fachowe…” powiedzial. „Studentom cudzoziemcom nie pozwalano na nie uczeszczac bo byly tajne”
Tak wiec z niejaka rezerwa odnosze sie do Panskich wspomnien, zastanawiajac sei czy Pana przypadkiem nie wpuszczono do polprzewodnikowego odpowiednika wsi Potiomkinowskiej. Co mi sie wydaje wysoce prawdopodobne.
Znajomy zostal niedawno szefem dosyc duzego wydzialu (Department po tutejszemu) na pewnym znanym stanowym uniwersytecie. W USA.
Zatelefonowal wczoraj, caly wsciekly. Dostal wlasnie pismo ze stan nie bedzie pokrywal kosztow kursu studenta ktory oblal egzamin.
Tak wiec, Polska nie jest odosobniona. Co wiecej, widac ze kopiuja nasze pomysly 🙂
A.L. 17 grudnia o godz. 18:48
„czy Pana przypadkiem nie wpuszczono do polprzewodnikowego odpowiednika wsi Potiomkinowskiej.”
Nie mam pojęcia. Skrypty uczelniane – wydane na tragicznym papierze z tragiczną jakością druku – mam do tej pory. Wyglądają jak dawne polskie zeszyty 32 kartkowe, taki sam format i tak samo zszyte zszywkami do cienkiej okładeczki. Zgodzi się pan jednak, że ważniejsza jest treść, prawda? W setkach podręczników, polskich, amerykańskich i jakichkolwiek opisany jest proces anizotropowego trawienia krzemu. Student ma ćwiczenia i laboratorium z chemii. Proszę na podstawie tej wiedzy rozpocząć masową, opłacalną produkcję spełniającą jakościowe wymagania np. BMW. Tego nikt nigdzie w żadnej literaturze nie opisuje tylko chroni jako swój sekret. A w cienkich, szaro-burych zeszycikach były podobne wskazówki.
Zresztą jeżeli już o chwaleniu się mówimy, to wtedy tamtesza Politechnika najbardziej chwaliła się swoim Instytutem Spawalnictwa im. Patona. Zaprowadzono nas do uczelnianego basenu, na którego dnie robot spawał dla nas rury pod wodą. A „sucho” pokazano nam z wielką dumą innego robota, który mógł wpełznąć do rury o średnicy powiedzmy kilku centymetrów i spawać takie rury od środka.
Ponieważ nie mam zielonego pojęcia jak takie osiągnięcia wypadają na tle technologii światowej, więc nie jestem w stanie ich ocenić. Mnie się podobały. Być może i gdzieś w Polsce są robione spawalnicze roboty do robót podwodnych i roboty wpełzające w wąskie rurki. Być może były już ćwierć wieku temu. Nie wiem.
@zza kaluzy: „Skrypty uczelniane ? wydane na tragicznym papierze z tragiczną jakością druku ? mam do tej pory. Wyglądają jak dawne polskie zeszyty 32 kartkowe, taki sam format i tak samo zszyte zszywkami do cienkiej okładeczki”
Tem moj student mowil ze oni robili notatki w zeszytach pzreszytych sznurkiem z lakowana pieczecia, z notatek I skryptoe mogli korzystac tylko na uczelni,a jak wychodzili do domu to zamykano owe notatki w sejfie.
Nei wiem, moze za Gorbaczowa powilzalo troche. Ale ja mam takie sobie wspomnienia. Bylem w Sowietach sporo razy; raz na Politechnice, chyba w Rydze. Czekajac na przyjecie z wodka, usilowalem rozmawiec z miejscowymi. Poneiwaz nei wiedzialem o czym, zapytalam „ile osob pracuje w instytucie”. Dostalem rubasznego kuksanca pod zebro z rubaszna uwaga: „Wot, takij malenkij szpionaz, da?..”
Taśma produkcyjna jest wynikiem umasowienia wykształcenia. Gdzieś czytałem, że Chiny produkuję 180tys inżynierów rocznie. Aż się prosi o taśmę.
Prestiżową nisze można chyba uzyskać współpracując z absolwentami i animując ich środowisko. Zajmie to trochę czasu, ale w końcu można uzyskać sieć wspierających uczelnię absolwentów z pozycjami w przemyśle, nauce i polityce. Warto by się też zatroszczyć o to, aby do ukończenia prestiżowej uczelni nie wystarczyły wymagania minimum. Uzyskiwanie dodatkowych środków od podmiotów innych niż państwo nie jest chyba zupełnie niemożliwe?
Nie tylko wykształcenie ulega umasowieniu, ale również działalność naukowa:
http://www.rp.pl/artykul/9129,1073512-Powstaje-nowa-geografia-nauki.html
Znacznie ciekawiej wyglądałaby analiza *jakości* zalewających świat publikacji naukowych z Turcji czy Chin, ale do tego nie wystarczy prosta analiza bibliometryczna – coraz więcej czasopism naukowych błyskawicznie awansuje pod względem wskaźników impaktu i cytowań wcale nie dlatego, że rośnie ich ranga naukowa, tylko z dokładnie przeciwnej przyczyny, a mianowicie dlatego, że masowo publikują obficie się nawzajem cytujące kompletnie bezwartościowe poznawczo prace. Prawdziwy problem wiąże się także z kryzysem zaufania, który sprawia, że społeczeństwa przestają ufać swym elitom intelektualnym (ba, samo pojęcie elity intelektualnej staje się herezją) i jako jedyne kryteria wartości zaczynają stosować bezmyślne zliczanie prac i cytowań, oddając pole hucpie. To jest świat, w którym wartość książki ocenia się po liczbie sprzedanych egzemplarzy.
W tym semestrze jestem w jednym z duzych i dobrych uniwersysttow za nasza zachodnia granicą. Wdrozyli proces boloński, narzekają bo to i owo. Ale patrząc na liczby, sposób pracy e.t.c. (miejsce znam od lat) w relacjach profesorowie-studenci nic sie nie zmieiło, uczą dobrze i nie przy taśmie. To nie w procesie bolońskim zasadnicza częśc problemu…
@Gajj Anonim: „Znacznie ciekawiej wyglądałaby analiza *jakości* zalewających świat publikacji naukowych z Turcji czy Chin, ale do tego nie wystarczy prosta analiza bibliometryczna ”
Nie pamietam dokladnie liczby, ale cos okolo 60% chinskich publikacji naukowych to plagiaty. Proponuje pogoglowac na china plagiarism probloem. Jeden z linkow (wielu)
http://www.ithenticate.com/plagiarism-detection-blog/bid/88747/The-Growing-Chinese-Plagiarism-Problem
jak do tej pory, Chinczycy glownie dostarczali plagiaty do zurnali chinskich. Ale ostatnio znajomy dostal do recenzji artykul dostarczony z Chin do jedego z czasopism SIAM. Byl to JEGO artykul, podpisany przez Chinczyka, i w 90% kopia oryginalu
@Art63: „Taśma produkcyjna jest wynikiem umasowienia wykształcenia. Gdzieś czytałem, że Chiny produkuję 180tys inżynierów rocznie. Aż się prosi o taśmę. ”
Lazika ksiezycowego nei zrobili inzynierowie i naukowcy „z tasmy”
@Art63: „Zajmie to trochę czasu, ale w końcu można uzyskać sieć wspierających uczelnię absolwentów z pozycjami w przemyśle”
Nie wiem jak inne pzremysly, ale w polskim przemysle IT szczytowe osiagniecie inzynierii to „pierdyknac bazke szlauchow i kaloszy dla Miejskiego Predsiebiorstaw Knalizacyjnego”. Nic bardziej ambitnego nie pzrejdzie.
O czym wiem, bo z uporem maniaka usiluje przeniesc do Polski to co robilem w Ameryce. Nikt nie jest zainteresowany
A tak zupelnie na marginesie, moze MIMUW (i inne uczelnie tez) by sie zastanowil jak sie profil oferowanego wyksztalcenia ma do potrzeb rynku? I czy na pewno (przyklad jest hipotetyczny, nie chce nikogo z MIMUW wywolywac po imieniu) wyklad na temat wspolbieznosic mosi zawierac dowod formalny tego ze semafor robi to co robi? Ktory to dowod zajmuje polowe kursu?
Co do kradzieży własności intelektualnej to Ameryka akurat jest ostatnim krajem, który może na ten temat buzię otwierać.
**http://www.foreignpolicy.com/articles/2012/12/05/we_were_pirates_too
A co do syllabusa, to uważam, że potrzebna jest duża różnorodność. Jeden syllabus dla dziennych studiów dla 20-to latków a inny dla 40-to czy 50-latków. Bez kształcenia ustawicznego Polsce będzie dużo trudniej dogonić rozwinięte gospodarki. Inny dla kierunków czy specjalności „dla przyszłych naukowców”, inny dla „zwykłych inżynierów”, nawet gdy ktoś będzie prychał, że on „z politechniki zawodówki nie będzie robił”. Na Polskę jedna uczelnia klasy MIT wystarczy. Reszta z powodzeniem może być „wyższymi zawodówkami”.
Podobnie powinno być można, pracując w przemyśle wziąć sobie kilka kursów z jakiegoś tam syllabusa jako konieczny danej osobie w danym momencie „dokształt”. W USA takie kursy są oznaczane przez jednostki CEU, z kolei cenione przez niektórych pracodawców.
@A.L.: Przemysł w Polsce istnieje i ma się dobrze, słabe są więzi uczelni z przemysłem. Na moim polu dzieje się tak, ponieważ uczelnie nie nadążają za przemysłem – mamy nowszy sprzęt i lepsze kontakty z najnowszą technologią. Przez ostatnie lata zainwestowaliśmy w IT, maszyny, marketing, organizację i rozwój nowych produktów. Tylko w przypadku IT konsultant, z którym pracowałem wykładał równocześnie na uczelni. Reszta doradców z rynku była o niebo lepsza niż oferta akademicka.
Należy się spodziewać, że polskie uczelnie medyczne mają ciekawą ofertę, bo trudno bez formalnego wykształcenia medycznego poruszać się w tym świecie.
@Art63: „@A.L.: Przemysł w Polsce istnieje i ma się dobrze, słabe są więzi uczelni z przemysłem. Na moim polu dzieje się tak, ponieważ uczelnie nie nadążają za przemysłem ? mamy nowszy sprzęt i lepsze kontakty z najnowszą technologią”
Wydaje mi sie ze niekoniecznie o technologie tu chodzi. W zasadzie, jak siegne pamiecia, to zawsze uczelnie byly technologicznie za przemyslem, moze z wyjatkiem tych najlepszych, i to nei w Polsce.
Kontakty pzremyslu z uczelnia? Jakie? Czy naukowcy maja pisac programy w Javie? Bo poki co nei widze ssania z pzrenyslu na to aby przeprowadzic formalny dowod poprawnosci czegos-tam.
Co do polskiego pzremyslu informatyznego, to punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia. Moj wzglad jest ograniczony, i to mocno, i to do jednej dzialki, ale przy moimk zdaniu pozostane, z uwaga jak wyzej – byc moze sa gdzies wyspy szczesliwosci.
P.S> Znam skoninad (od osob tzrecich) inicjatywe MIMUW dotyaczasa seminariow z Industrial Mathematics. Sadze ze jest to krok we wlasciwa strone. Co nei znaczy ze programam nauczania MIMUW (przynajmniej sadzac po tej informacji ktora widze na stronie MIMUW) jestem pozytywnie zachwycony
@zza kaluzy: „Inny dla kierunków czy specjalności ?dla przyszłych naukowców?, inny dla ?zwykłych inżynierów?, nawet gdy ktoś będzie prychał, że on ?z politechniki zawodówki nie będzie robił?.”
W USA jest sporo uniwersytetow majacych „engineering” w nazwie. Sa to na ogol szkoly prywatne, w ktorych naczelna zasada jest ze beda ksztalcic inzynierow a nie naukowcow. A jako takie, nie zatrudniaja jako profesoorow ludzi ktory maja wielka ilosc akademickich publikacji. Owszem, publikacje mogabyc, ale profesor musi miec znaczaca kariere przemyslowa ze znaczacymi osiagnieciami tamze. Doszli bowiem do wniosku ze inzyniera moze nauczyc inzynierii tylko inzynier,a nie akademik ktory inzynierie zna z podrecznikow napisanych przez innych akademikow.
Te uczelnie sa cholernie drogie, absolwensi sa rozchwytywani pzrez pzremysl, a pierwsze wynagrodzenie absolwenta lokuje sie na dosyc wysokim poziomie.
O czym wiem, bo kiedysc takich absolwentow zatrudnialem.
@zza kaluzy: „Co do kradzieży własności intelektualnej to Ameryka akurat jest ostatnim krajem, który może na ten temat buzię otwierać”
Piractwo a plagiaryzm to dwie zupelnie inne rzeczy
@A.L.
MIM UW pewnie byłby w stanie w ciągu paru lat rozwinąć sensowny program Industrial Mathematics, ale to wymagałoby podjęcia sporego ryzyka, bo do tej pory tego typu przedmioty w Warszawie obstawiała raczej Politechnika Warszawska. Byłoby to „wchodzenie w szkodę” konkurencji nieźle już w tej niszy od lat okopanej, więc sprawa wcale nie jest prosta: trzeba byłoby skłonić część pracowników MIM UW do przekwalifikowania się w tym kierunku lub zatrudnić dużo nowej kadry, przekonać maturzystów, że lepiej składać papiery na UW niż na PW (czy AGH, na przykład), i jeszcze przekonać centralę UW i ministerstwo, że to ma sens – wszystko to należałoby ponadto zrobić w mniej więcej tym samym czasie. Wydaje mi się, że przy obecnej niepewności finansowania i notorycznych zmianach ministerialnej polityki ta gra najzwyczajniej nie jest warta świeczki, zwłaszcza że MIM UW nie ma w zasadzie w Warszawie, a w Polsce tylko w niewielu miejscach, równorzędnych rywali w kształceniu w zakresie matematyki i informatyki teoretycznej.
@Gall Anonim: Mnie nie chodzio o wydzial Industrial Mathematics, a raczej o mniej ambitny, ale wzny cel – pokazanie studentom jak sie ma teoria ktorej sie ich uczy do praktyki pzremyslowej.
Zas co do ksztalcenia teoretycznych informatykow – niewatpliwie bez tego nei da sie obejsc, ale ilu tych teoretycznych informatykow potrzeba rocznie? I czy ci teoretyczni informatycy nie mogliby tez byc troche praktyczni?…
Tak na marginesie, w uczelniach ktore znam jest cialo zwane Industrial Advisory Board. Siedza tam ludzie z pzremyslu. Celem jest koordynacja programow nauczanai z potzrebami rynku pracy. Przy czym chodzi raczej nie o to zeby absolwent znal instrukcje obslugi programu XXX firmy YYY version 3, a raczej o analize trendow i proaktywne dostosowywanie sie uczelni do tych trencow. Na przykald pojawienie sie multicore computing, GPU computing czy jezykow funkcyjnych opartych na srodowisku Javy czy .NET. Czy przemysl uwaza za to sa wazne trendy i czy uczelnie powinny w tym kierunku isc? A moze nie uwaza?… I uczelnie nie powinny isc?
Kiedys bylem czlonkiem takiego forum. Obie strony traktowaly to powaznie
W kwestii finansowania nauki w Polsce obowiązuje zasada „any stick to hit the dog” (żeby psa uderzyć, każdy kij się nada). Gdy trzeba usprawiedliwić jego obecny, dość żałosny stan, to się narzeka na marny poziom badań i wyzłośliwia, że jak już będą lepsze wyniki, to można pomyśleć o finansowaniu. Ale jeśli przypadkiem niektóre polskie wydziały kształcą studentów na takim poziomie, że spora część z nich bez problemu znajduje pracę w przemyśle albo uczelniach na Zachodzie, to podnosi się kwestię tego, że biednej Polski nie stać na opłacanie kształcenia wykwalifikowanych pracowników dla Zachodu. Innymi słowy, gdyby nagle stał się cud i poziom polskich uczelni gwałtownie wzrósł, to byłby to jedynie argument za tym szybszym ich zamknięciem, żeby nie pogłębiać strat…
Wszystkim jakoś umyka najprostsza obserwacja – piłka jest po stronie polskich pracodawców, w tym przemysłu. Skoro najlepsze polskie wydziały kształcą tyle osób, które „wyciekają” nam za granicę, to najwyraźniej problem jest nie z podażą zdolnych absolwentów, tylko z lokalnym popytem na nich. Krytykę skierowaną w tej sprawie do uczelni można więc traktować na serio jedynie jako nawoływanie do zamiany ich w szkoły zawodowe, najlepiej połączone od razu z obowiązkowym przysposobieniem studentów do życia w ubóstwie i posłuszeństwie. Niestety nie można chyba bez naruszania reguł UE ustawowo odebrać osobom z wyższym wykształceniem prawa wyjazdu z Polski – ale czy nie dałoby się ich wszystkich do 65. roku życia wziąć po prostu w kamasze? To powinno rozwiązać wiele problemów i przyspieszyć nasz dryf w kierunku Białorusi znacznie bardziej niż obecne półśrodki.
@Gall Anonim: trafione w sedno! Problem często nie polega na tym, że nasze uczelnie źle kształcą, ale na tym, że nikt tych naszych dobrze wykształconych absolwentów nie chce. Wielu z moich znajomych doskonale sobie radzi pracując w zawodzie (lek. weterynarii) bądz rozwijając sie naukowo za granicą i nikt im braków wykształcenia nie wyrzuca. Smutne jest to, że nasi decydenci od szkolnictwa wyższego i rozwoju gospodarki nie potrafią tego dostrzec.
@Gall Anonim: „Wszystkim jakoś umyka najprostsza obserwacja ? piłka jest po stronie polskich pracodawców, w tym przemysłu”
100 procentowa racja. Pisalem to wyzej, I bede pisal. Przemysl IT potzrebuje byle jak podszkolonych programistow w Javie.
Ale jest i inna stroan medalu. Moze sie okazac (moze wkrotce a moze pozniej) ze dobrze wykszatlceni absolwenci sa jednak w Polsce poztrzebni. Jezeli rozmontujemy dobte uniwersytety w imie „oszczednosci”, to potem obudzimy sie z reka w pzryslowiowym nocniku. Zniszczenie dobrego uniwersytetu moze potrwac pare dni, odbudowanie moze potrwac generacje albo i nie udac sie nigdy.
Neistety, niszczenie dobrych uczelni postepuje w zastaszajacym tempie. Z pzrerazeniem patrze na niegdys znakomita moja Alma Mater…
Pouczajace jest postudiowanie losow niemieckiej nauki po dojsciu Hitlera do wladzy I historie wysilkow jej odbudowania…
@Jotka: „Smutne jest to, że nasi decydenci od szkolnictwa wyższego i rozwoju gospodarki nie potrafią tego dostrzec”
A nawet jezeli dostzregaja, to co maja zrobic?
Nie rozumiem o co tak naprawdę tu chodzi panu Tyszkiewiczowi. Przecież mamy dziś w Polsce tysiące ?pełnych? profesorów (prof. zw. dr hab., często nawet dr h.c.), w tym członków PAN, a więc proszę wyjaśnić mi dlaczego nie potrafią oni tak kształcić absolwentów, aby ci ostatni mieli nie tylko wiedzę aktualnie poszukiwaną na rynku pracy, ale także potrafili szybko się przekwalifikować, nie tylko nadążając (tzw. reaktywność) za zmianami na rynku pracy, ale aby potrafili ci absolwenci te zmiany antycypować oraz na nie wpływać (tzw. proaktywność)?
Poza tym, to wiadomo, że nie ma dziś sensu kształcenie tych olbrzymich rzesz humanistów (wystarczą tu przecież na nasze obecne oraz przyszłe potrzeby mocno zredukowane w ilości kadry oraz studentów wydziały humanistyczne na UW, UJ, UWr, UAM, UMK oraz UŁ plus ew. UMCS), a jeśli chodzi o kierunki ekonomiczne, to na całą Polskę wystarczy nam SGH, wystarczy też nam jedna uczelnia rolnicza (SGGW), jedna AWF, góra dwa konserwatoria muzyki oraz góra dwie uczelnie typu ASP. Przechodząc do (pod)tematu poruszanego tu przez dyskutantów, to moim zdaniem starczą nam politechniki w Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu plus krakowska AGH, pod warunkiem, że będą one kształciły inżynierów z szeroka ogólną wiedzą techniczną, a nie, jak dziś, specjalistów w wąskich dziedzinach na dodatek na mocno przestarzałej aparaturze.
Najwyższa pora, aby wreszcie zlikwidować te nikomu nie potrzebne przechowalnie oraz fabryki bezrobotnych, jakimi stało się dziś ponad 90% polskich ?wyższych? uczelni, a na ich miejsce pootwierać dobre pomaturalne technika a także kierować najwyżej 10% absolwentów gimnazjów do liceów ogólnokształcących, których to większość powinna być zamieniona na dobre średnie szkoły zawodowe. Inaczej, to nasze szkolnictwo wyższe będzie dalej tak zbiurokratyzowane, że zajmować się ono będzie praktycznie tylko swoimi własnymi sprawami, a nic nie będzie dawać dla swojego otoczenia, czyli dla społeczeństwa, które je przecież finansuje.
Stąd pierwszym krokiem do uzdrowienia nauki powinna być eliminacja wszystkich zbędnych uczelni ?wyższych? oraz wszystkich zbędnych instytutów ?naukowych?, które przecież pochłaniają masę pieniędzy, nic praktycznie nie dając w zamian.
W przypadku Polski oznacza to konieczność zamknięcia tych wszystkich uczelni ?wyższych?, które powstały mniej więcej po roku 1980, jako iż są to tylko przechowalnie oraz fabryki bezrobotnych. Należy też zamknąć olbrzymią większość instytutów ?naukowych?, jako iż obecna, (neo)kolonialna gospodarka Polski oparta jest z definicji na importowanej myśli technicznej, a więc nie potrzebuje ona polskiego R&D (B+R). O instytutach ?humanistycznych? nie warto nawet wspominać, jako iż one są dziś w Polsce, I to od wielu, wielu lat, już tylko kółkami wzajemnej adoracji, a takowe nie powinny być przecież finansowane przez podatników. Tak więc pozbywając się tych wszystkich zbędnych uczelni ?wyższych? oraz zbędnych instytutów ?naukowych? rozwiążemy w ten sposób problemy z polską nauką, takie jak np. produkcja niezatrudnialnych absolwentów oraz produkcja książek i artykułów ?naukowych?, które przecież w przypadku Polski nic nie wnoszą, i to od lat, do rozwoju światowej nauki, książek oraz artykułów, których nawet ich autorzy nie czytają, jaki iż są one tylko kompilacją cudzych tekstów znalezionych w bibliotekach oraz w Internecie.
Uważam także, że najmniej etyczną czynnością, jaką może wykonywać naukowiec jest nie tyle plagiaryzm, ale produkcja niezatrudnialnych absolwentów oraz produkcja książek i artykułów ?naukowych?, które nic nie wnoszą do rozwoju światowej nauki.
@Kagan:
Rozumiem ze jest Pan blisko pogladu ze Polakowi wystaczy zeby sie umial podpisac I liczyc do 100.
Ja nie mam nic przeciwko zeby ktos studiowal politologie I pisal doktorat na temat „kultorotworczego znaczenia koncowek onc i enc w jezyku polskim na terenie srodkowego Mazowsza w drugiej polowie 16 wieku”
Tylko ze: a) ten kto chce studiowac politologie, robi to na wlasny koszt, pokrywajac koszta studiw w calosci, b) nieh nie ma pretensji do spolelczenstwa ze nie moze potem znalezc pracy jako politolog; powinno to byc jasno wyjasnione od samego poczatku, jeszcze pzred rekrutacja, c) Ten uczony od koncowek niech zdobywa wlasnym sumptem pieniadze na swoje badania
Neistety, w nauce jest mnostwo smiecia. Nie widze powodow aby ten smiec byl finansowany pzrez podatnika, przy choralnych okrzykach osobnikow generujacych te smiecie ze „placa im za malo”.’
W nieodleglej Ameryce zostanie politologiem czy innym -logiem kosztuje 100 czy 200 tysiecy dolarow, platne z kieszeni, a naukowiec ktory nie jest w stanie zapewnic sobie finansowania badan, po prostu wylatuje z uczelni.
@A.L.
Proszę nie używać chwytu erystycznego zwanego :?man of straw?. W moim wpisie było przecież wyraźnie zaznaczone, że chcę, aby każdy Polak miał skończoną nie tylko pełną (8-letnią) szkołę podstawową oraz co najmniej 2-letnie gimnazjum, ale także co najmniej 2-letnia, pogimnazjalną szkołę zawodową. Ja tylko uważam, że góra 10% Polaków (tak samo jak Niemców czy Anglików albo Francuzów) potrzebuje wyższych studiów (oraz że się na nie nadaje) , oraz że należy znacznie więcej Polaków kształcić na najlepszych wyższych uczelniach zagranicznych, w tym szczególnie w naukach ścisłych, społecznych, oraz medycznych i technicznych. Proszę mi więc nie wstawiać w usta poglądów, których ja nigdy nie głosiłem, gdyż to jest po prostu nieuczciwe. Ja przecież ?tylko? proponuję zamknięcie sub-standardowych uczelni wyższych oraz ograniczenie ilości studentów na rzecz radykalnej poprawy ich jakości, ale to jest przecież zupełnie inna sprawa!
Poza tym, to proszę nie mylić politologii (nauki społecznej z tradycjami sięgającymi Platona) z filologią oraz historią, czyli z tzw. humanistyką.
Poza tym, to chyba się zgadzamy, że nie ma sensu finansowanie pseudobadań pseudonaukowych w pseudonaukowych pseudoinstytutach pseudobadawczych oraz pseudokształcenia pseudostudentów na pseudouczelniach pseudowyższych, ale też zwracam uwagę, ze w przemyśle to nie projektant (np. samochodu) musi zdobyć fundusze na jego produkcję. Tak więc system, w którym badacz ma walczyć o finansowanie swoich badań jest chory, gdyż wtedy mamy taką chorą sytuację, ze naukowiec nie prowadzi badań, gdyż cały czas zajmuje mu aplikowanie o tzw. granty oraz pisanie sprawozdań z ich wykorzystywania. Stąd też nadmiernie skomercjalizowana oraz nadmiernie zbiurokratyzowana nauka na tzw. Zachodzie stanęła dziś praktycznie w miejscu, ale to jest przecież temat na osobną dyskusję.
Pozdrawiam.
@kagan:
1 Zgadzam sie co do „pseudo”
2. Jakos nie zauwazylem zeby aplikowanie o granty zabieralo specjalnie duzo czasu, albowiem tu gdzie jestem jest wielka machina wsspomagajaca ten proces. Wspomaganie jest w interesie uczelni, bo pobiera owa uczelnia spory procent, a dobre wyniki naukowe podnosza reputacje
Konkursy grantowe sa jedynie sluszne w sytuacji gdy popyt na granty przewyzsza podaz
3. Nie zauwazylem aby „zacodnia” nauka upadala i niic nie osiagala. „Nie zachodnia” nauka kopiuje z tej zachodniej ile wlezie
@A.L.
1. A wiec zgadzamy sie co do najwazniejszego.
2. Ja nie jestem przeciwko grantom oraz aplikowaniou o nie, ale w warunkach polskich (i nie tylko polskich), to z braku odpowiedniego wsparcia ze strony uczelni/instytutu, taki system oparty na grantach prowadzi na ogol do tego, ze owo aplikowanie zajmuje naukowcom najwiecej czasu, a tym samym najbardziej poszukiwana kwalifikcja kandydata na pracownika naukowego staje sie umiejetnosc pisania podan.
A jako liberal, powinienes raczej popierac w rozdziale grantow tzw. niewidzialna reke rynku, a nie biurokratow oceniajacych poszczegolne aplikacje, a wiec de facto decydujacych kto otrzyma grant, a kto nie. A jak sie rozdziela te granty to ja sporo wiem niejako „od kuchni”, jako oficjalny asesor Komisji Europejskiej. Zapewniam cie, ze najmniej wazne sa dzis naukowe, czyli merytoryczne aspekty takiej aplikacji, a najwazniejsza jest w nich zgodnsc z aktualnymi przepisami unijnymi, szczegolnie zas tzw. poprawnosc polityczna, czyli np. minimum 50% zespolu ma sie skladac z kobiet etc.
3. Jakie to osiagniecia ma ostatnio ta zachodnia nauka? Ja ich jakos nie zauwazylem, a wiec oswiec mnie prosze! Ja bowiem dzis widze najwiekszy postep nauki na wschodzie, glownie w Chinach.
@kagan: „Ja bowiem dzis widze najwiekszy postep nauki na wschodzie, glownie w Chinach.”
No to prosze mi wskazac te postepy w nauce rodu z Chin. Interesuje mnei NAUKA a nei inzynieria, prosze nie pisac ze polecieli na ksiezyc. To takie sobie naukowe osiagniecie 50 last pozniej. Nie interesuja mnie tez chinskie superkomputery na amerykanskich procesorach i amerykanskiej technologii.
Prosze mi podac liste chinskich Noblistow ktorzy w chwili otzrymania Nobla nie byliby parcownikam iamerylanskich uczelni (nie interesuje mnie poezja i literatura, w w razie czego Wikipedia mam pod reka)
„biurokratow oceniajacych poszczegolne aplikacje”
Ja nie pisalem o UE, ja pisalem o Ameryce. A jak w UE rozdzielaja granty te same osoby ktore zajmuja sie standaryzacja krzywizny banana, to ja juz nic nie poradze.
jak na razie, Chinczycy slynni sa z plagiaryzmu. Cos 60% prac „naukowych” to wierne kopie
@A.L.
Mnie nie interesuja takie „postepy” jak np. wykrycie nowej wirtualnej czastki „elementarnej”, a tylko realne osiagniecia naukowe (ktore ty pogardliwie deprecjonujesz nazywajac je ?inzynieria?), a w nich to ostatnio wyraznie przoduja Chiny. A co do tego, ze 50 lat pozniej, to wyjasnij mi, dlaczego Ameryka przez te 50 lat nie tyle nawet ze stala w miejscu, ale sie wrecz cofala?
A co do noblistow, to te nagrody dawno temu utracily jakiekolwiek realne znaczenie poza tym, ze ich laureaci otrzymuja czek na spora sume. Po prostu system rozdawania tych nagrod tak sie zbiurokratyzowal, ze musialy one zaczac byc przydzielane niewlasciwym osobom, co najlepiej jest widac w dziedzinie literatury (np. Szymborska), pokojowej (np. Walesa) czy tez ekonomii (nagrody dla zwyklych szarlatanow twierdzacych, ze rozgryzli, stochastyczny przeciez z definicji, mechanizm dzialania gieldy). W naukach scislych laikom jest zas trudniej odroznic ziarno od plew, stad tez Noble w tych dziedzinach maja wciaz pewien prestiz, ale coraz wiecej ludzi orientuje sie, ze wiekszosc wspolczesnych lauretow tych nagrod to nie sa tyle naukowcy, ile administratorzy projektow naukowych, czesto o watpliwej zreszta wartosci merytorycznej.
Poza tym, to w USA granty takze rozdaje biurokracja, tyle ze w USA ona sie bardziej interesuje nie bananami, a tym, aby owe granty otrzymywaly przede wszystkim kobiety osoby nalezace do mniejszosci: rasowych czy tez seksualnych niz meritum aplikacji. Biurokracja dziala bowiem wszedzie podobnie, szczegolnie na tzw. Zachodzie.
A co do plagiaryzmu – kazde wieksze odkrycie czy wynalazek ma zawsze wielu autorow, dzialajacych rownolegle, a nie zaraz, jakty to sugerujesz, koniecznie na zasadzie plagiatu. Dobre przyklady to szczegolna teoria wzglednosci (nie tylko Einstein, ale takze Minkowski, Lorentz, Poincare), teoria ewolucji (Darwin i Wallace) czy tez wynalazek radia (patent ma Tesla, ale przed nim uwazano za wynalazce radia Marconiego na Zachodzie oraz Popowa na Wschodzie). Po prostu postep nauki umozliwia ?porod? nowych idei, a ?rodza? sie one rownolegle w wielu glowach, z ktorych jednak tylko kilka potrafi je skutecznie ?sprzedac?.
Pozdrawiam.
@kagan: „Mnie nie interesuja takie ?postepy? jak np. wykrycie nowej wirtualnej czastki ?elementarnej?, a tylko realne osiagniecia naukowe (ktore ty pogardliwie deprecjonujesz nazywajac je ?inzynieria?), a w nich to ostatnio wyraznie przoduja Chiny.”
Caly swiat uwaza ze nauka to nauka a inzynieria to nie inzynieria. Poza tym, prosze mi podac jakis ptzyklad jakiejs dziedziny inzynierii, jezeli Pan upiera sie inzynierie nazywac nauka, ktory zostal zapoczatkowany przez Chinczykow. jako nowa idea, podchwycona przez reszte swiata
Przy okazji – wielokrotnei pisla Pan o sobie jako naukowcu zajmujacym sie nauka. Jakos nei widze w Panskim CV osiagneic inzynierskich… Wiec jak to jest?…
W sprawie plagiatow chinskich odzylam do Googla. Prosze wygoglowac na „china plagiarism problem”. Sami Chinczycy widza ze to jest problem.
Owszem, w nauce suckes ma wielu ojcow, ale nie jest sukscesem przyslanie artykulu do czasopisma SIAM, artykulu przepisanego w 90% z artykulu autora ktory jest akurat jednym z redaktorow tego czasopisma.
@kagan: „Mnie nie interesuja takie ?postepy? jak np. wykrycie nowej wirtualnej czastki ?elementarnej?, a tylko realne osiagniecia naukowe (ktore ty pogardliwie deprecjonujesz nazywajac je ?inzynieria?), a w nich to ostatnio wyraznie przoduja Chiny.”
Caly swiat uwaza ze nauka to nauka a inzynieria to nie inzynieria. Poza tym, prosze mi podac jakis ptzyklad jakiejs dziedziny inzynierii, jezeli Pan upiera sie inzynierie nazywac nauka, ktory zostal zapoczatkowany przez Chinczykow. jako nowa idea, podchwycona przez reszte swiata
Przy okazji – wielokrotnei pisla Pan o sobie jako naukowcu zajmujacym sie nauka. Jakos nei widze w Panskim CV osiagneic inzynierskich… Wiec jak to jest?…
W sprawie plagiatow chinskich odzylam do Googla. Prosze wygoglowac na „china plagiarism problem”. Sami Chinczycy widza ze to jest problem.
Owszem, w nauce suckes ma wielu ojcow, ale nie jest sukscesem przyslanie artykulu do czasopisma SIAM, artykulu przepisanego w 90% z artykulu autora ktory jest akurat jednym z redaktorow tego czasopisma.
@Kagan: Jezeli inzynierie ma Pan za nauke, to tu ma Pan osiagniecie naukowe rodem z Zachodu
http://www.youtube.com/watch?v=W1czBcnX1Ww
To jest dosyc stary filmik (2008 rok), tutaj ma Pan nowszy
http://www.wired.com/dangerroom/2013/03/bigdog-throws/
Kiedy Chinczycy WYMYSLA cos takiego? Bo skopiowac to nie sztuka.
Tak na marginesie, Boston Dynamics, firma ktora to-to zrobila, zostala pare dni temu kupiona przez Google.
@A.L.
Znow ten chwyt erystyczny „man of straw”. A ja przeciez nie przecze, ze nauka oraz technika („inzynieria”) zachodnia, w tym wiec i amerykanska, ma nawet i dzis spore osiagniecia, ale tylko twierdze, ze nie sa one juz (na ogol) tak odkrywcze jak to bylo jeszcze jakies 50 lat temu, ze dystans w nauce i technice pomiedzy Zachodem a Wschodem sie obecnie znacznie skrocil oraz ze Chinczycy zaczynajac, musieli sie na kims wzorowac, ale ze oni sa obecnie na drodze, ktora nie bedzie prowadzic szlakiem „wydeptanym? przez Zachod, a ktora skreci na kierunki, o ktorych na Zachodzie nikt nie ma pojecia.
Chiny po prostu ucza sie tylko na sukcesach i porazkach Zachodu, ale takze na sukceach i porazkach ZSRR, ktory byl za bardzo zapatrzony na Zachod, zamiast szukac swoich oryginalnych drog rozwoju. Ale Chiny tego bledu ZSRR nie powtorza. A Zachod za bardzo mu dzis przypomina generalow, ktorzy zawsze wiedza jak wygrac poprzednia wojne.
Pozdrawiam.