Historia pewnego karpia

W związku ze zbliżającymi się Świętami, dzisiejsza opowieść będzie bardziej osobista i świąteczna. Opowiem w niej historię pewnego karpia. Najpierw jednak kilka słów wstępu. Jak głosi legenda, zwierzęta w Wigilię mają mówić ludzkim głosem. Osobiście, nigdy nie słyszałam  żadnego przemawiającego zwierzaka, gdyby jednak tak się stało, myślę, że z królestwa zwierząt wiele do powiedzienia miałaby właśnie ryby, często traktowane po macoszemu w naszym codziennym pojmowaniu królestwa zwierząt.  W noc wigilijną, gdy mówimy o przemawiających zwierzętach, głównie zazwyczaj myślimy o naszych domowych przyjacielach ssakach – kotach, psach, chomikach, czasem zwierzętach gospodarskich, jeśli w naszym otoczeniu są takowe, ale jakoś nikt nigdy nie myśli o rybach, choć przecież zgodnie z systematyką ryby do królestwa zwierząt również należą.

Ryby, stanowiące najstarszą i najbardziej żróżnicowaną gromadę współczesnych kręgowców, w kulturze masowej nie cieszą się zbyt pozytywną opinią. Powiada się, że dzieci i ryby głosu nie mają i w związku z tym często zapomina się o ich istnieniu. A ryby wręcz przeciwnie, czasem zdają się krzyczeć różne, dawno zapomniane prawdy i przypominać, że czasem dobrze pozwolić się unieść rzece życia, poddać fali wspomnień i pozwolić by nurt owej rzeki życia zabrał nas tam, gdzie nie mieliśmy odwagi się wybrać nigdy wcześniej.

Ale cóż ma z tym wszytkim wspólnego ów tytułowy karp?  Otóż karp, jako przedstawiciel tej zwierzęcej, nie-zwierzęcej części świata, ze względu na postny obyczaj niejedzenia mięsa w Wigilię (a rybie mięso za prawdziwie mięso uznawane przecież nie jest) jest znanym gościem na naszych Wigilijnych stołach. Karp, jak powiadają wędkarze, jest istotą ostrożną, przebiegłą i waleczną; uczy się omijać wędarskie pułapki, unika specjalnie przygotowanych  przekąsek, reaguje na dotyk, całkiem nieźle widzi, a i słuch ma niezgorszy (http://www.wedzisko.info/artykul27).

Zdarzyło nam się kiedyś w moim domu rodzinny, jeszcze w latach 80tych, kiedy ciężko było z towarem, kupić żywego karpia. By go zdobyć, rodzice stali długo w kolejce, a ja biegałam od domu do sklepu sprawdzając ile jeszcze ludzi (i karpi) zostało. Karp, w pełni sił witalnych, został po moich i brata prośbach umieszczony w dużej misce z wodą. Chlapał jednak obficie i w związku z tym trzeba było przenieść go to większego pojmnika, czyli w tym przypadku wanny. Do Wigilii pozostało jeszcze kilka dni, tak więc karp, dokarmiany codziennie chlebem, spokojnie pływał sobie w wannie,  a my tymczasem kąpiele braliśmy w misce. Gdy nadeszła Wigilia, nikt nie miał serca, by pozbawić karpia życia i tak spędziliśmy Wigilię bez  ryby na stole, za to z udomowionym karpiem w wannie. Podczas naszej opieki, urósł dość znacznie, nauczył się rozpoznawać po dzwiękach poszczególne osoby; podpływał, gdy siadaliśmy przy brzegu wanny i starał się patrzeć w naszą stronę. Można powiedzieć, że stał się naszym domowym pupilem. Trudno jednak było cały czas trzymać go w domu, karp potrzebował bowiem przestrzeni, a my wanny. Tak więc pewnego dnia, gdzieś w połowie stycznia, gdy pogoda ociepliła się na tyle, by można było spokojnie oddać karpia jezioru, wybraliśmy się w znane nam miejsce, gdzie ryby mogą w miarę spokojnie prowadzić swoją egzystencję i zwrociliśmy naszego domowego karpia przyrodzie.

Od tamtej pory karp nigdy już nie zagościł na naszym Wigilijnym stole, pozostały za to bardzo żywe wspomnienia. Był to niezapomniany okres, w którym miałam okazję się przekonać, że choć ryby głosu nie mają, potrafią bez słów przekazywać to o co w tym Świątecznym okresie chodzi: że czasem warto zatrzymać się na chwilę, zapomnieć o zgiełku codzienności i po prostu być. Jak ryba.

Judyta Juranek

Ilustracja: Alexander Francis Lydon, domena publiczna