Zjadanie sklonowanego byka

Zaskoczyło mnie doniesienie prasowe o tym, że mięso potomka sklonowanego w USA byka (jednego?) dotarło do sklepów mięsnych (wielu?) w Wielkiej Brytanii. Sądziłem bowiem, że z mitem szkodliwości mięsa ze sklonowanych zwierząt uporaliśmy się już dawno temu.

Informacje na ten temat zamieściła Gazeta Wyborcza. Z komentarzy internautów wynika zaś, że albo się z tego nabijamy, albo opowiadamy sobie wyssane z palca horrory.

Nie rozumiem zupełnie skąd strach przed produktami ze sklonowanych zwierząt. Co takiego proces klonowania miałby zmieniać w mięsie czy mleku, iż wzbudza tak ogromne emocje? W DNA organizmów zmodyfikowanych genetycznie znajdują się wstawki obcego DNA, które są resztkami po zabiegu transgenezy, czyli wprowadzania DNA dawcy do genomu biorcy. W niektórych to właśnie wzbudza strach.

Ale w przypadku klonowania zwierząt, tak samo jak i klonowania roślin, np. gdy uzyskuje się krzaczek z pokrojonego na dwie czy trzy części ziemniaka, nie ma mowy o jakimkolwiek obcym DNA. Czego tu się bać?
W dodatku gorącą medialną dyskusję w Wielkiej Brytanii wzbudził nie sam sklonowany byczek, tylko jego potomstwo. A to już musi świadczyć o tym, że społeczeństwo boi się wszystkiego, co o samo klonowanie tylko się otarło. Chyba na zasadzie, że jak błyszczące i leży koło złota, to złoto – tyle, ze tu a rebours.

Strach przed spożyciem produktów pochodzących ze sklonowanych organizmów jest całkowicie irracjonalny. Proces klonowania zwierząt różni się od krojenia ziemniaka wyłącznie techniką i skalą. Zamiast noża używa się szklanej pipety, a zamiast krojenia wstrzykuje się jądro komórkowe do cytoplazmy oocytu. Nie ma tu mowy o żadnych zabiegach z zakresu inżynierii genetycznej czy biologii molekularnej. Igła zastępuje nóż. I tylko tyle.

Od kiedy dość powszechnie stosuje się w USA klonowanie krowich zarodków do celów hodowlanych, wykonano wiele badań wykazujących niezbicie, że nie ma żadnych różnic między np. mlekiem czy mięsem zwykłych i sklonowanych krów. Niektóre z tych badań opublikowane zostały w bardzo prestiżowych czasopismach, np. PNAS USA.

Tego rodzaju analizy są dla mnie zwykłym marnotrawieniem pieniędzy, gdyż nie ma absolutnie żadnych przesłanek, by sądzić, że produkty te mogłyby czymkolwiek różnić się od zwykłego mięsa czy mleka. Wykonuje się je wyłącznie po to, żeby uspokoić potencjalnych konsumentów. Ale to też nie zdaje się na wiele.

Wiara w potencjalną szkodliwość takich produktów wynika z niewiedzy i braku zaufania do wszelkich autorytetów. Sądzę, że powtarzanie bez przerwy, że nie ma żadnego zagrożenia sprawy i tak nie załatwi. Od dawien dawna człowiek boi się wszystkiego, czego nie rozumie. Człowiek pierwotny sam na sobie sprawdzał, czy pokarm nie jest szkodliwy. Później zaś ufał szamanom i kapłanom.

Dziś jesteśmy na takim etapie rozwoju, że nie nie ogarniamy rozumem tego, co dzieje się wokół nas. W dodatku nie wierzymy z zasady naszym szamanom. Najwidoczniej cofamy się mentalnie do praczasów, gdy nie istniały jeszcze żadne autorytety. Ciekawe, jakie są wyjścia z tej sytuacji.

Jacek Kubiak

Fot. Chris Campbell, FLickr (CC SA)