LPU
LPU to Least Publishable Unit, czyli najmniejsza publikowalna jednostka. Często używa się tego pojęcia jako określenia pracy naukowej, która jest na granicy publikowalności – nawet tylko trochę słabsza już by się do tego nie nadawała. Wolę jednak rozumieć LPU jako jednostkę do pomiaru wartości naukowej. Nie raz widuje się przecież prace, z których, zręcznie używając copy and paste, dałoby się wykroić dwie albo i trzy słabsze publikacje.
W moich okolicach, wartość LPU wyraźnie zależy od działu matematyki i informatyki. Wiadomo na przykład, że LPU w sztucznej inteligencji jest mniejsze niż LPU w teorii złożoności obliczeniowej. Podobnie w matematyce: LPU w kombinatoryce jest mniejsze niż na przykład w równaniach różniczkowych. Jak je porównywać? Formalnej definicji oczywiście brak, ale ogólne obserwacje jakościowe są mimo to możliwe.
Różnice widać po tym, że w dziedzinach o niższym LPU publikuje się dużo więcej i częściej niż w tych z wysokim LPU. Myślę, że generalnie zdolności ludzi do tworzenia niebanalnych pomysłów są jakoś rozłożone zgodnie z krzywą Gaussa, podobnie jak wzrost czy IQ. Badań nie prowadziłem, ale sądzę, że częstotliwości publikowania przez poszczególnych autorów w każdej z względnie homogenicznych dziedzin naukowych też mają rozkład normalny.
Jeśli więc średnia krzywej dzwonowej częstotliwości publikowania w jednej branży jest wyraźnie inna niż w drugiej, to zapewne na jedną publikację przypadają w nich inne ilości niebanalnych pomysłów.
Kilkakrotnie widziałem z boku narodziny nowego obszaru badawczego i wówczas tempo pojawiania się prac było szokująco duże, by po pewnym czasie spaść do „rozsądnego” poziomu. Na tej podstawie sądzę, że LPU nie jest wartością niezmienną, tylko w większych skalach czasowych ma tendencję do ewolucji, zazwyczaj rosnąc. Na początku jest mnóstwo naturalnych pytań, każde z nich sugerowane przez sąsiednie, bardziej dojrzałe wiekowo dziedziny: nic, tylko brać się do badań. Tymczasem gdzie indziej pomysł na to, czym się zająć jest istotną częścią składającą się na LPU i jego brak bywa dotkliwie odczuwany. Często w nowej dziedzinie kilka publikowalnych wyników można osiągnąć posługując się w zasadzie tym samym pomysłem, a gdzie indziej takie proste rezerwy już dawno są wyczerpane. To na pewno jeden z mechanizmów regulujących wartość LPU. Inny (choć podobny) to pojawianie się istotnych innowacji metodologicznych. Gdy jakaś metoda badawcza zostaje wymyślona i staje się dostępna, cały tłum rusza ławą, bo pojawia się nowy sposób badania starych pytań, a w ślad za tym LPU chwilowo maleje. Z pewnością takich czynników modyfikujących jest więcej, ale już te dwa wystarczą, żeby nie zadzierać nosa z powodu, że „u nas LPU to więcej niż u Was”. Podobnie bez sensu byłoby spuszczanie nosa na kwintę, że „u nas mierzymy w takich małych centymetrach, a oni tam w Stanach w takich dużych calach”. Po prostu niesłuszne byłoby ocenianie dziedzin nauki po ich LPU.
Temat, który mnie intryguje, to wpływ nowych mediów na LPU. Sam pisuję teksty na tym blogu z częstotliwością co najmniej o rząd wielkości przewyższającą moje publikacje naprawdę naukowe. Oczywiście, niektóre z moich wpisów wcale do naukowości nie aspirują. Z drugiej strony, nie zawsze tak jest. Weźmy choćby mój wpis o LPU. Gdybym przysiadł fałdów, ściągnął dane z Mathematical Reviews i Zentralblatt für Mathematik, które rejestrują większość literatury naukowej dotyczącej matematyki, zrobił statystyczną obróbkę tych danych, to zapewne moje hipotezy o krzywej Gaussa dałyby się uzasadnić. Mógłbym policzyć średnią liczbę publikacji na rok i na całą karierę w różnych działach matematyki. Jakość uczonego można by wtedy wyrazić nie samą liczbą publikacji, tylko jej porównaniem do statystycznego wzorca w jego dziedzinie (np. o ile odchyleń standardowych przewyższa średnią). W ten sposób można by metodami statystycznymi porównywać uczonych z dziedzin o różnej wartości LPU. Czyli zdarza mi się rzucić na blogu pomysłem, który miałby szansę rozwinąć się do LPU.
Ja jednak (przynajmniej na razie) wolę LPU bloga, mimo że (albo nawet dlatego, że) jest wyraźnie poniżej LPU scientometrii (która zresztą wydaje mi się bardziej irytująca niż fascynująca). Natomiast poważnie się zastanawiam, czy dałoby się coś naukowego publikować na Twitterze. Być może tekst o długości 140 znaków to poniżej LPU, niezależnie od dziedziny nauki.
Jerzy Tyszkiewicz
Fot. BetacommandBot (CC SA)
Komentarze
Jakoś nie mogę się przekonać do mierzenia wartości publikacji punktami.
Wydaje mi sie ze definicja LPU jest prosta. Publikacja powinna byc na jeden temat, miec mase krytyczna nowosci i waznosci w swojej dziedzinie. To samo chyba dotyczy wpisow na blogu. Na przyklad dla Niedowiarow sugerowalbym ze wpis powiniem byc o czyms ciekawym nie tylko dla samych naukowcow ale rowniez dla szerszej publicznosci.
Jakiś czas temu doszedłem do przekonania, że cokolwiek by się w artykule naukowym nie napisało (oczywiście w granicach rozsądku), zawsze znajdzie się czasopismo, które będzie skłonne ów tekst opublikować. Zdziwiłbym się, jeśliby tak nie było w każdej dziedzinie. W tym sensie wartość LPU zależy od czasopisma.
Zgadzam się, że idea mierzenia wartości publikacji punktami wydaje się idiotyczna. Podobnie jak idea lokowania jakości dzieł literackich w układzie kartezjańskim ze względu na walory estetyczne formy i treści (jak w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”). Niestety jednak pieniądzodawcy w nauce potrzebują narzędzia do ewaluacji efektów pracy naukowej, a nie w każdej dziedzinie badania mają dobre przełożenie na konkretne wdrożenia i dobrze mierzalną wartość rynkową. A różnego rodzaju systemy scoringowe są używane do oceny „jakości” książek (Amazon), muzyki (patrz last.fm) i mnóstwa innych rzeczy.
A co do Twittera, to na pewno najwyższy stosunek jakości do długości postu osiągnęli by poeci Haiku 😉
Artykuł, który mówi o odkryciach całkowicie różniących się od już przyjętych poglądów i – w związku z tym – nie jest ich rozwinięciem, ale w sporej mierze zaprzeczeniem i w dodatku nie jest poparty stosownym tytułem naukowym autora, jest całkowicie niepublikowalny (0 pkt. LPU?). Niezależnie od logiki i rozsądku argumentów przemawiających za dana tezą.
@mb:
hai.
Z Meruńką/Meruńkiem nie zgadzam się, uważam, że w mojej branży artykuł nieznanego autora zostanie potraktowany rónie seri jak każdy inny. Są konferencje, wielce prestiżowe, gdzie proces recenzji jest podwójnie ślepy, czyli także recenzenci nie znają autorów pracy, którą oceniają.
Mierzenie wartości publikacji punktami również mi się nie podoba.
Faktem jednak jest, że w niektórych dziedzinach publikuje się średnio częściej, a w innych rzadziej. Próba zastanowienia nad tym empirycznym fenomenem musi prowadzić do liczenia wartości publikacji w jakichś jednostkach. Czy nazwiemy je LPU czy Hz, to obojętne. Dlaczego piszę o hercach? Bo częstotliwośc publikowania mierzy się w jednostkach czeęstotliwości, czyli właśnie w hercach. Na przykład osoba publikująca średnio jedną pracę na rok ma częstotliwość około 32 nHz (nanoherców). Czempion publikujący trzydzieści kilka prac rocznie ma około mikroherca.
Jak teraz wytłumaczyć, że są dziedziny, gdzie można się do tego mikroherca zbliżyć, a w innych mowy o tym nie ma?
Nawet jeżeli argument o braku tytułu upada, to recenzent nigdy nie puści pracy, w której zawarte są poglądy i odkrycia (dokonania) całkowicie różne od tego, co on sam wie, bo nie zaryzykuje swoim własnym imieniem i tytułem (stopniem). Sprawdzone.
Zdarza sie tak jak mowi Merunka. Ale przeciez mozna w takim przypadku zawiadomic edytora czasopisma, poprosic o wyeliminowanie recenzentow ktorzy moga miec konflikt interesow, czy tez poprosic o wyslanie pracy do jeszcze jednego „rostrzygajacego” recenzenta.
Ludzie sa tylko ludzmi (jak sie mowi), a recenzowanie jest sprawiedliwe tylko na gruncie statystycznym i kazda praca moze wpasc w pulapke sprzecznych interesow. W najgorszym razie pozostaje wyslanie do innego czasopisma. Tutaj sugestia dla Merunka. Jezeli Twoja praca jest przelomowa i niszczy ja establishment, to sproboj wyslac do Nature. Oni nawet nie maja rady naukowej a wszystkie decyzje sa podejmowane przez profesjonalny zespol edytorow. Powodzenia!
@jacekp Dziekuję za wsparcie.
Moja praca to czysta metafizyka, którą – co ciekawe – dobrze można zaobserwować w przyrodzie. Pracy daleko do kompletności, ale na jej podstawie przygotowałam dwa artykuły do dwóch różnych pism, oba odrzucone, z dosyć dziwnymi recenzjami. Być może jeszcze zaczekam z dalszymi próbami.
@ Meruńka :
A na jaki temat ta praca?
jk
Badam, jak świat ducha odzwierciedla się w materii. Czas i jego zmiany. Ogólnie, jest to istotne i daleko idące rozwinięcie zasady antropicznej.
@Meruńka
Ja też jestem ciekaw.