My Słowianie

Nagła i niespodziewana śmierć budzi przerażenie bo narusza nasze poczucie bezpieczeństwa. Tragedia pod Smoleńskiej dobitnie o tym przypomniała. W jednej chwili życie tylu osób zostało gwałtownie przerwane. Różnice polityczne, ideologiczne czy światopoglądowe pomiędzy ofiarami zostały zatarte i jakby unieważnione. Wszyscy zginęli. Wydarzenie to wzbudziło powszechny szok i niedowierzanie. W „Doktrynie Szoku” Naomi Klain opisała, jak pod wpływem silnych bodźców emocjonalnych pojedyncze osoby oraz całe społeczeństwa mogą  przejść regres w rozwoju. Na szczęście, udało się nam tego uniknąć. Kraj funkcjonuje bez zakłóceń. Myślę jednak, że tragedia pod Smoleńskiem ujawniła kilka rzeczy o nas samych jako społeczeństwie. Uważam, że doświadczyliśmy tego jak działa nasza niesamowita słowiańszczyzna w praktyce. (Wyrażenie „niesamowita słowiańszczyzna” pozwoliłem sobie zaczerpnąć z tytułu książki pani profesor Marii Janion). Niby każdy z nas wie, że zaliczamy się do grupy etnicznej Słowian, ale czy zastanawiamy się, co to znaczy być Słowianinem? Raczej wolimy utożsamiać się z Europejczykami z zachodu niż Słowianami. Wynika to z licznych uwarunkowań. Zainteresowanych odsyłam do lektury książki. W tym wpisie chciałbym jednak spróbować spojrzeć na wydarzenia smoleńskie z perspektywy naszej słowiańskości.

Wielu ludzi zastanawia się, dlaczego tak wiele ważnych osób w państwie leciało na obchody katyńskie w jednym samolocie. Przyczyna mogła być prozaiczna: dla oszczędności. Zastanawia mnie fakt, dlaczego aż tak wielu ludzi czuło osobistą potrzebę uczestniczenia w obchodach katyńskich. Czy nie wystarczyła mała delegacja najważniejszych polityków? Dlaczego musiał lecieć cały sztab ludzi i wojskowych? Być może wiele osób leciało tylko dla medialnego wizerunku. Wiele ofiar katastrofy nie było jednak politykami ani celebrytami. Dla Słowian odwiedzanie grobów ma jednak szczególne znaczenie. Mogiły są widocznym znakiem obecności umarłych wśród nas. Obchody Święta zmarłych świetnie to obrazują. 1 listopada Polacy decydują się jechać setki kilometrów, aby odwiedzić groby bliskich. Tę naszą zażyłość z umarłymi widać też na przykład po różnicy w wyglądzie pomiędzy polskimi a brytyjskich cmentarzami. W UK cmentarze są raczej parkami z pięknie przystrzyżoną trawą niż miejscami wiecznego spoczynku. W Londynie nikogo nie bulwersują ludzie wylegujący się obok grobów czy dzieci grające w piłkę na cmentarzach. Tu śmierć oznacza koniec. Po jakimś czasie groby się rozsypują, a miejsce można znowu zagospodarować. W Polsce jest to nie do pomyślenia. Wierzymy, że odwiedzanie grobów i dbanie o nie pozwala nam zachować kontakt z bliskimi.

Spór o miejsce pochówku pary prezydenckiej na Wawelu jest dla mnie kolejnym przejawem naszej słowiańskości. Dla obcokrajowców cała ta kłótnia obrazuje tylko skłócenie Polaków. Dla nas, Polaków, miejsce pochówku ma jednak znaczenie. Hasło „niegodny królów” czy „Wawel nie dla niego” może po części wynikać z nieuświadomionego przeświadczenia o istnieniu hierarchii między umarłymi. W średniowiecznej Europie istniał motyw artystyczny tańca śmierci. Śmierć (ludzki szkielet z kosą) zabierała wszystkich niezależnie od statusu ekonomicznego i społecznego. Wobec śmierci wszyscy byli i są równi. Dla Słowian wręcz przeciwnie – klasycznym przykładem może być postać wampira zawieszonego pomiędzy żyjącymi a umarłymi. Tak więc wybór miejsca oraz sposób pochówku jest bardzo ważny. Kontrowersje wokół lokalizacji grobu nie muszą wynikać ze złośliwości czy zawzięcia przeciwników politycznych, ale mogą być przedłużeniem sporów i praw przynależnych żywym.

Są też osoby, które nawołują do zaprzestania budowania narodowej tożsamości na nieudanych powstaniach, mogiłach i ofiarach. Czy jest to przypadek, że to właśnie umarli wyznaczają naszą tożsamość narodową, skoro pochodzimy od Słowian? Może ten kult zmarłych jest właśnie tym, co pozostało z naszej dalekiej przeszłości? Jestem też ciekawy, ile rośnie w Polsce Dębów Wolności? Pytam, bo Słowianie uważali te drzewa za święte. W moim rodzinnym mieście, Nowym Sączu, mamy Dąb Wolności posadzony po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku. Po śmierci Jana Pawła II ludzie spontanicznie stawiali znicze i gromadzili się pod tym drzewem. Powstał też zwyczaj zapalania tam zniczy w dzień śmierci papieża. Może to prowincjonalizm, a może coś więcej. Wpis ten chciałbym zakończyć sparafrazowanym tytułem innej książki profesor Janion: Do Europy tak, ale z naszą słowiańskością.

Łukasz Kołodziej

Fot. hint of plum, Flickr (CC SA)