Człowiek i pieniądz, czyli sedno reformy

Z przedstawionego w „Polityce” zestawienia dwóch strategii zmian w nauce polskiej wynika, że jedna stawia na dość rozpasaną rewolucję, druga zaś na podretuszowanie tego, czego i tak już nie da się uratować. Jest oczywiste, że rektorska strategia retuszowania jest zwykłą ucieczką do przodu konserwatystów i chwytaniem się brzytwy. Ba, dość brzydkim chwytaniem się, bo za cenę  dalszego upadku nauki. Samo pudrowanie jeszcze nigdy nikomu nie pomogło.

Artykuł Magdy Papuzińskiej „Rozważne i romantyczne” pozwala na rozeznanie się w gąszczu strategii i pomysłów dotyczących zmian w nauce polskiej. Podkreślam, że pisze wyłącznie o nauce. O systemie kształcenia nie wiem wiele, gdyż jestem zbyt daleko od tych problemów, by cokolwiek sugerować.
Rewolucyjne pomysły „eksperckie” budzą zapewne sympatię osób, którym leży na sercu rzeczywisty, poparty dobrymi i licznymi publikacjami na światowym poziomie, postęp w nauce polskiej. Wersja „reformy rektorskiej” budzi grozę, gdyż widać, że jeśli właśnie  ona zostanie wprowadzona w życie, to w nauce polskiej nie zmieni się nic, a de facto cofnie się ona w rozwoju. Konserwatywni rektorzy najwyraźniej chcą takich zmian, aby ich pozycja nie uległa zmianie. To jest sednem i główną osią ich rozumowania. Zapewne uzasadniają to koniecznością zapewnienia ciągłości.

Nie jestem zwolennikiem rewolucji z tej prostej przyczyny, że każda rewolucja kończy się chaosem, pożera własne dzieci i jest niezwykle kosztowna, przynajmniej na początku, prowadząc do niepewnych celów. Rewolucja łączy się nierozłącznie z burzeniem. Mnie zaś marzy się dobudowywanie do istniejącego, a nie burzenie. Zacznijmy więc od tego, co w reformie nauki w powinno być priorytetem.

Cel zmian ma być jeden: jak najszybsze i trwałe podniesienie poziomu nauki w Polsce wyrażające się zwiększeniem rangi i liczby znaczących odkryć naukowych (a wiec dobrych publikacji i użytecznych patentów).

Osiągnąć to można wypełniając zaledwie trzy zasadnicze postulaty (związane oczywiście ze zwiększeniem i zmianą sposobu rozdzielania pieniędzy i jego kontrolą):

1. Wzmacniając intelektualne zdolności naukowców.

2. Merytorycznie i hojnie (ale broń Boże nie rozrzutnie!) rozdzielając pieniądze na badania w postaci docelowych grantów.

3. Znosząc wszelkie fikcje w samej nauce i jej zarządzaniu czy organizacji, również  fikcyjną bezpłatność za studia wprowadzając sensowny system stypendiów.

Chyba wszyscy (nawet rektorzy) zgodzą się z moimi założeniami. Jednak diabeł oczywiście siedzi w szczegółach. Poprawę intelektualnych możliwości naukowców zapewni zarówno lepsze kształcenie, jak i podniesienie uposażeń (m. in. po to, by przyciągnąć najzdolniejszych  do nauki, ale także po to, by ludzie nauki mogli godnie wypoczywać po pracy intelektualnej, mieć pieniądze na książki, i to wcale nie naukowe, kino, teatr). Podwyżki pensji i stypendiów, np. doktorskich, powinny być znaczne, ale równocześnie sprzężone z zachęta do zwiększenia jakości wyników. To zabieg bardzo trudny, gdyż nie sposób płacić naukowcom „od odkrycia”, a tylko taki sposób byłby czysty i klarowny, choć nie obciążony ryzykiem fałszowania i naciągania wyników dla pieniędzy (zresztą takie ryzyko i tak zawsze istnieje).

Jednym ze sposobów byłoby premiowanie naukowców z największym aktualnie dorobkiem. Tu też pojawia się nowy szczegół-diabeł, mianowicie jak wyłonić tych najlepszych. Pisałem niedawno w blogu, że we francuskim CNRS załatwiono to w ten sposób, że przyznano owe premie zdobywcom nagród i medali naukowych. To jednak za mało, aby stymulować postęp nauki, gdyż jest to podwójne nagradzanie tych samych osób za najciekawsze wyniki. Uniwersytety stosują system konkursowy: delikwenci składają podania z opisem własnych osiągnięć i specjalne komisje przyznają wyłonionym spośród nich laureatom premie.

Warto byłoby zastosować w Polsce jakiś wariant pośredni, a może mieszany. Polska jest niezbyt dużym krajem ze stosunkowo małą liczbą naukowców. Ogólnopolski konkurs na najlepszych w poszczególnych dziedzinach i tzw. „interfejsach” na pograniczu różnych nauk, byłby chyba wyjściem idealnym. Uwzględniałby „z urzędu” laureatów nagród  krajowych, np. nagród Fundacji Nauki Polskiej . Kto miałby w komisji takiej uczestniczyć? Na pewno nie sami urzędnicy ministerialni. Trzeba dołączyć do nich część kadry naukowej, też z wyraźnym dorobkiem. Może warto byłoby też pomyśleć o przedstawicielach przemysłu i szerzej, gospodarki, aby urozmaicić utarte przez naukowców ścieżki.

O systemie grantów pisaliśmy w blogu już wiele razy. Trzeba bez żadnego oglądania się na kogokolwiek wprowadzić celowy rozdział budżetowych pieniędzy w formie grantów docelowych w 80-90 proc. Chodzi oczywiście tylko o pieniądze na same badania. Płacenie za prąd, światło, ciepłą wodę, remonty budynków trzeba oczywiście zapewnić uczelniom publicznym z oddzielnej puli. Uczelnie prywatne muszą o to zadbać same, a państwo może im pomagać przyznając odpowiednie kredyty i ich ewentualne umorzenia.

Zniesienia jawnych fikcji w systemie nauki będzie dla niej błogosławieństwem. Dlatego trzeba jak najszybciej znieść tzw. bezpłatność za studia. Ale równie ważne jest zniesienie fikcyjnego nauczania (wieloetatowość) i fikcyjnej hierarchii: magister całuje w rękę doktora, doktor docenta, docent profesora… To ostatnie będzie najtrudniejsze do zrealizowania. Tu jednak z wielką pomocą przyjdzie dobrze i skutecznie wprowadzony punkt pierwszy: zapobieganie intelektualnej miałkości naukowców. Tyle, że trzeba na to sporo czasu.

I na tym „moja” reforma się kończy. To czy będą stopnie dr hab. czy nie, nie ma zupełnie żadnego znaczenia, podobnie jak to, czy uczelnie będą miały obecną czy zmienioną strukturę, czy będą mogły ogłaszać upadłość. Wykaże to samo życie. Najważniejsze jest, aby kadra naukowa była mądra, patrzyła w przyszłość z wiarą, że jej praca czemuś służy i ma sens i oczywiście, by były środki do realizowania naprawdę dobrych pomysłów. Jeśli reforma polskiej nauki osiągnie te cele, to i tak wygramy. Nawet jeśli jakąś tam uczelnię państwo uratuje od upadku, a władzę będzie miał nadal stary senat.

W tej reformie najważniejsi są ludzie, ich pomysły i aspiracje, a nie systemy, budynki, sposoby zarządzania. Tylko reforma stawiająca na pierwszym planie zaspokojenie potrzeb ludzi nauki może wprowadzić korzystne zmiany. Każde inne podejście skończy się fiaskiem. Tylko tyle, i aż tyle.

Jacek Kubiak

Fot. Celeste, Flickr (CC SA)