Polska – kraj nowoczesny

To co obserwowałem w kraju ojczystym napawa mnie optymizmem.

Wróciłem właśnie z konferencji naukowej, która odbywała się w Polsce. To co obserwowałem napawa mnie optymizmem. Ciekawe czy uda mi się przekonać czytelników „Niedowiarów”, że żyją w kraju dość nowoczesnym, z zapleczem naukowym nie odbiegającym daleko od standardów europejskich.

Konferencja, z której właśnie wróciłem, dotyczyła inhibitorów kinaz. Dwa miesiące temu byłem zaś na innym sympozjum, poświęconym endokrynologii rozrodczości, a zorganizowanym równie świetnie w Krakowie. Bardzo lubię przyjeżdżać do Polski na międzynarodowe konferencje; wybieram te, których poziom jest bardzo dobry, więc od strony naukowej jest ciekawie, a przy okazji mogę obserwować co i jak dzieje się w kraju.

Oczywiście powie ktoś, że z perspektywy zagranicznego gościa wszystko musi wyglądać inaczej niż z perspektywy krajowej. Uspokoję więc, że wcale nie chodzi mi o ranking komfortu hoteli, czy jakości taksówek (o tych ostatnich jednak dwa słowa na końcu wpisu), a wyłącznie o to co dzieje się w polskiej nauce.

Sam fakt, że polscy naukowcy organizują konferencje naukowe na światowym poziomie nikogo zapewne nie dziwi. Dziwiłoby, gdyby w 20 lat po odzyskaniu niepodległości tego nie robili. Tak w Krakowie, jak i w Warszawie warunki, w których odbywały się sympozja nie ustępowały standardem bliższej i dalszej zagranicy. Znów powie ktoś, że Audytorium Maximum UJ i lokale Międzynarodowego Instytutu Biologii Molekularnej i Komórkowej to miejsca uprzywilejowane. Ale przed rokiem byłem na konferencji w Olsztynie i okazało się, że lokale Uniwersytetu Warmii i Mazur pod wieloma względami były nawet lepsze i bardziej funkcjonalne niż te z Warszawy i Krakowa.

Na warunki uprawiania nauki narzeka się wszędzie. Z perspektywy naukowców wszędzie za mało jest pieniędzy przeznaczonych na badania naukowe. Tuż po powrocie z Warszawy dostałem e-maila z amerykańskiej organizacji przyznającej granty, w której złożyłem przed 6 miesiącami aplikację na większy grant. Piszą, że z powodu kryzysu i dużej liczby zgłoszonych projektów obetną subsydia o 20 proc. w stosunku do sum zapowiadanych, a wyniki podadzą nie w lipcu, a pod koniec sierpnia. Gdyby dotyczyło to polskiej agencji grantowej głoszono by od razu brak profesjonalizmu itp. rzeczy. A że dotyczy to dużej instytucji amerykańskiej, to nikt nic nie powie, tylko cierpliwie poczeka miesiąc dłużej. Byle deszcz dolarów spadł jak z nieba.

Inny przykład: kolega przysłał mi właśnie informację o konkursie na stanowisko profesorskie zorganizowanym w jednym z polskich uniwersytetów. Tłumaczy, że konkurs jest tak ustawiony, aby stanowisko objął pewien jego kolega z tego samego uniwersytetu. Największą zaporą przed rekrutacją kandydata z poza uczelni wydaje mi się jednak jedno krótkie zdanie z oficjalnej informacji stwierdzające, że ów uniwersytet nie zapewnia nowemu profesorowi mieszkania.

Blokowanie etatów dla kadry własnego uniwersytetu pod płaszczykiem otwartego konkursu nie jest ani zjawiskiem nowym, ani typowym wyłącznie dla Polski. Mój francuski uniwersytet też głównie rekrutuje wśród własnej kadry, choć np. już Ecole Normale Supérieur w Lyonie nie rekrutuje – mocą uczelnianej ustawy – ze swego grona. Mniej więcej rok temu jeden z moich sąsiadów z laboratorium wygrał konkurs na stanowisko profesorskie. Jego kontrkandydat z innego miasta we Francji podważył wyniki konkursu, wykazując, że ów szczęśliwy zwycięzca nie tylko miał dostęp do całej dokumentacji kandydatów (a było ich w sumie dwóch!), ale oficjalnie udzielał przez telefon informacji na temat konkursu, w którym sam brał udział jako kandydat.

Konkurs powtórzono i niezawisła komisja uniwersytecka, w skład której wchodzą również naukowcy z poza naszego uniwersytetu, znów uznała, że etat należy się kandydatowi z naszego miasta i naszego uniwersytetu. Dodam, że obiektywnie nie tylko dorobek naukowy kandydata z innego miasta był lepszy, jego tzw. profil naukowy bardziej pasował do profilu przedstawionego przez nasz instytut, a w dodatku kandydat lokalny nie miał poparcia dyrektora naszego instytutu (instytut jest CNRS-owski, a nie uniwersytecki; we Francji panuje szczególne przemieszanie różnych instytucji naukowych i nie ma tu miejsca na tłumaczenie tych zawiłości). To wszystko nie zniechęciło jednak wysokiej komisji i pomimo jawnego skandalu zdania nie zmieniła.

Ten przykład to oczywisty objaw patologii środowiska naukowego i organizacji nauki. Może nawet podobnych sytuacji zdarza się więcej w Polsce niż w USA, Niemczech czy Francji, ale nie jest to zjawisko typowo polskie, jak często wydaje się polskim naukowcom. Zapewniam, że jest równie typowe dla Francji, która zresztą między innymi z tych powodów ma nienajlepsze wyniki naukowe jak na swój potencjał.

I na koniec zapowiedziana na wstępie dygresja o taksówkach. Wiozący mnie na lotnisko taksówkarz wdał się w dyskusję (a raczej monolog) na temat „Polska a Unia Europejska”. Głównie chodziło mu o to, że w Polsce nie ma autostrad i że nikt Polaków ponoć nie szanuje za granicą. Na nic były moje zapewnienia, że nigdy nie spotkałem się z wyśmiewaniem mojej polskości. Jego tezy były pewne i niezachwiane. Według tego pana Zachód powinien nam wybudować autostrady i obsypać pieniędzmi i czcią jako rekompensatę za rozbiory, ich kolonialne bogacenie się w przeszłości rzekomo kosztem Polski i oczywiście jako nagrodę za obalenie przez nas komunizmu.

Rewindykacyjna postawa owego taksówkarza może i rozbawiłaby mnie swą naiwnością połączoną z mityczną wiarą w jakąś sprawiedliwość dziejową i misyjność Polski, gdyby nie to, iż chodzi o rzeczy ważne ze społecznego punktu widzenia. Taki sposób myślenia jest tyleż częsty, co niereformowalny (w skali pojedynczego wyznawcy) i świadomie podsycany przez niektórych polityków i partie polityczne. Pocieszam się jedynie, że to sposób myślenia odchodzącego pokolenia. Młodsi i rzutcy takimi kategoriami myślą o wiele rzadziej. Nie tylko zresztą w Polsce. Jesteśmy ciągle państwem na dorobku, ale dorobek ten jest coraz lepiej widoczny. Szczególnie dla przybywających z zagranicy i patrzących na Polskę z perspektywy gości.

Jacek Kubiak

Fot. davesag, Flickr (CC SA)