HIV in the City

aids.jpg

Nie ma mocnych na teorie spiskowe.

Wiedza naukowa przebija się do społecznej świadomości z ogromną trudnością. Pochodzenie wirusa HIV to świetny przykład. Informacje na ten temat wywołują ogromne emocje, a to działa ogłupiająco.
Świeżo po maturze spotkałem koleżankę z liceum, która szykowała się do egzaminu na uczelnię z biologii (chyba wydział psychologii lub pedagogiki). Spytała mnie czy to prawda, że teoria ewolucji Darwina ciągle obowiązuje. Kiedy odpowiedziałem, że nie słyszałem żeby była odwołana lub obalona, nie mogła wyjść ze zdumienia, że taka stara, a ciągle jara. A przecież dwa czy trzy miesiące wcześniej, właśnie na ostatnich lekcjach biologii w IV klasie liceum, uczyła się o ewolucji. Musiała też mieć o niej jakieś pojęcie skoro zdawała na studia właśnie z tego przedmiotu.

Od tamtego czasu przestałem dziwić się wydziwianiom nad tą teorią (patrz nasza dyskusja w blogu sprzed kilku miesięcy, kiedy to politycznie zaślepieni głupcy obalali znów z pasją Darwina). W społecznej dyskusji na tematy związane z nauką najbardziej przeszkadzają właśnie polityka i religia, a szczególnie emocje z nimi  związane.

AIDS i wirus HIV są doskonałym przykładem. Krążą po świecie od lat liczne teorie spiskowe na temat źródeł AIDS. Epidemię, a następnie pandemię miały wywołać a to próby z bronią biologiczną, która wymknęła się amerykańskiej armii spod kontroli, a to specjalne zakażenie Afrykańczyków lub gejów. Ostatnią z nich była hipoteza przeniesienia wirusa podczas masowych szczepień przeciwko chorobie Heinego-Medina prowadzonych w belgijskim Kongo przez prof. Hilarego Koprowskiego.

Z teoriami spiskowymi (znamienne, że nikt nie nazywa ich „hipotezami spiskowymi” – a tu właśnie kryje się sedno problemu, bo teoria, w przeciwieństwie do hipotezy to coś udowodnionego) jest tak, ze nie sposób odwieść od nich ich wyznawców. Prawda jest zwykle o wiele bardziej prozaiczna, nudna i wyprana z emocji, a więc zupełnie nieatrakcyjna. Spisek sam w sobie buduje zaś wokół sprawy odpowiednią aurę.

Dziennikarz Edward Hooper napisał w roku 1999 książkę „The River„,  która stała się bestsellerem i utrwaliła „wiedzę” na temat pochodzenia AIDS via szczepionka przeciwko polio. Jakby w odpowiedzi na popularność owej książki genetycy dość szybko wykazali, że wirus HIV zaatakował ludzi po raz pierwszy już co najmniej 20 lat przed szczepieniami prowadzonymi przez prof. Koprowskiego, w latach 30. XX wieku.

Ostatnie badania genetyczne RNA wirusa HIV przesuwają tę datę o kolejne 20 lat wstecz. Pierwsze zarażenia miały nastąpić w roku 1908, a więc dokładnie przed stu laty. Naukowcy z Uniwersytetu Arizony dotarli do próbek krwi i tkanek ludzi pobranych w latach 1959 i 60. w Kongu. Porównanie sekwencji nukleotydów wirusa wyizolowanego z obu tkanek wykazały znaczne różnice. To zaś oznacza, że wirus ewoluował w ludzkich organizmach już od dłuższego czasu przed latami 59/60.

Ponieważ znana jest szybkość mutacji RNA wirusa można było wyliczyć, kiedy wirusy pochodzące z roku 1959 i 1960 mogły mieć pierwszego wspólnego przodka. Wynika z nich, że były to właśnie okolice roku 1908.

Skoro małpi wirus przystosował się do organizmu ludzkiego już na początku XX wieku, to dlaczego nie zaatakował od razu z siłą jaką znamy z lat 80. tegoż XX wieku? Sądzi się, że wirus musiał „czekać” na dogodne warunki rozprzestrzeniania się. A te zapanowały wraz z urbanizacją i ułatwieniem przemieszczania się ludzi na duże odległości (samochód, pociąg i wreszcie samolot).

Tak więc nie trzeba było amerykańskiej armii, ani szalonych lekarzy-rasistów i homofobów, aby, kiedy nastały najbardziej sprzyjające okoliczności, wirus mógł pokazać co potrafi. Wystarczyła po prostu zmiana stylu życia. Ale kto w to uwierzy?

Jacek Kubiak

Fot. Charlotte Nordahl, Flickr (CC SA)