Bioróżnorodność pożądana

polar_450.jpg

Nie musimy jeździć na Borneo, żeby ratować przyrodę.

Pisząc poprzedni wpis miałem jedynie mgliste pojęcie o tym, że wkraczam w bardzo dobrze zorganizowaną i ważną dziedzinę ekologii – naukę o bioróżnorodności. Zagrożenie wymarciem orangutanów i zanik puszczy tropikalnej to tylko mały, choć ważny i, jak sądzę, wymowny, przykład problemów związanych z zachowaniem bioróżnorodności.

Nie chcę tutaj robić wykładu, ale chyba trzeba w dwóch słowach wyjaśnić, co to takiego ta bioróżnorodność. Chodzi po prostu o zróżnicowanie przyrody na każdym poziomie: genów (determinujących różnorodność cech wewnątrzgatunkowych), gatunków (liczba gatunków organizmów żyjących na danym terenie) i ekosystemów (do poszczególnych gatunków dodajmy łączące je więzi, środowisko nieożywione, a więc wodę, powietrze, skały, warunki klimatyczne).

Dla jak najbardziej skrótowego przedstawienia problemów związanych z ochroną bioróżnorodności – chyba każdy już domyśla się, że owa bioróżnorodność właśnie nam się kurczy w zatrważającym tempie, i to właśnie stanowi problem – pokusiłbym się o taką oto prostą hipotezę: im większa bioróżnorodność na każdym z wyżej wymienionych poziomów, tym lepiej funkcjonuje gatunek, grupa organizmów, w końcu cały ekosystem ziemski. Innymi słowy, czym przyroda bogatsza, tym lepiej dla niej samej, a więc i dla ludzi.

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że lepiej funkcjonuje populacja bogata niż uboga. Oto jaskrawy przykład dotyczący tej zasady na poziomie genów. Wiadomo, że ograniczona różnorodność alleli (czyli rodzajów genów) w populacji sprzyja przejawianiu się u jej osobników chorób i wad spowodowanych gromadzeniem się recesywnych mutacji. Tak dzieje się wśród rasowych psów. Krzyżowane są one zbyt często wsobnie, tzn. w obrębie rodziny, lub ograniczona jest znacznie liczba reproduktorów. W ten sposób najłatwiej bowiem przekazać potomstwu wybrane cechy.

W przypadku tak rzadkich ras jak np. owczarek berneński, tylko kilka rasowych czempionów-samców okazuje się ojcami większości szczeniąt przychodzących na świat nie tylko w kraju pochodzenia tej rasy (w tym wypadku w Szwajcarii), ale w całej prawie Europie. W USA też jest dwóch czy trzech reproduktorów. Hodowcy europejscy wysyłają niektóre suki do pokrycia w USA, aby poprawić różnorodność zbyt ubogiej puli genów europejskich berneńczyków. Nic więc dziwnego, że psy te cierpią na liczne choroby dziedziczne, np. na histocytozę, czyli pewien charakterystyczny rodzaj nowotworu. Dzięki temu zresztą właśnie ta rasa psów (cierpią na histocytozę również m.in. rotwailery i golden retriwery) stała się obiektem badań nad identyfikacją genów wywołujących podobne nowotwory również u ludzi. Dodajmy, że rozszyfrowanie całego genomu psa bardzo te badania ułatwia.

Nie ma też chyba co przekonywać, że lasy (niezależnie czy tropikalne czy borealne) funkcjonują lepiej i są mniej narażone na ekologiczne katastrofy niż pustynia (znów tak samo ta gorąca, jak i lodowa). Mało zróżnicowane ekosystemy są bowiem o wiele bardziej wrażliwe na wszelkie wahnięcia równowagi ekologicznej. Kłopoty jednego gatunku, czy zmiany pojedynczego parametru, szybko mają reperkusje u pozostałych jego mieszkańców.

Wiadomo, że białe niedźwiedzie są w pełni zależne tak od dostępności fok jako pokarmu, jak i od mocnego lodu. Cóż innego mają jeść na lodowej pustyni Arktyki? A do skutecznego polowania na foki potrzebny jest im dostatecznie gruby lód, bo jak taki kolos ma czatować na ofiarę na łamiącym się i kruchym? Populacja fok zależy znów bezpośrednio od dostępności ryb – sam niedźwiedź polarny może tylko uzupełniać swą dietę rybami, bo nie potrafi ich tak skutecznie łowić, jak robią to foki. Ocieplenie klimatu sprawia zaś, że przybywa kruchego lodu, a ubywa szybko tego grubego, którego potrzebują polarne misie. Dlatego ich liczba spada szybko wraz ze zmianami klimatu. Sprzyja temu również zmniejszanie się populacji ryb i fok.

Inny wymowny przykład, tym razem z naszych szerokości geograficznych, to lasy jednorodne i mieszane. Te pierwsze są o wiele bardziej narażone na niszczący atak szkodników niż drugie. Gradacja, czyli szybki rozwój szkodnika, np. barczatki sosnówki, niszczy w szalonym tempie znaczne połacie lasów sosnowych. W mieszanych do gradacji nie dochodzi, gdyż szkodnik nie ma tam nieograniczonego dostępu do pożywienia. Las sosnowy dla barczatki jest jak dla nas talerz pełen zupy. Można go nawet wypić jednym ciurkiem, jeśli nie będziemy przestrzegać konwenansów. A barczatka właśnie ich nie przestrzega. 🙂

Grozi nam obecnie poważny, światowy kryzys bioróżnorodności. Według danych ONZ wyginięciem zagrożonych jest 12 procent wszystkich gatunków ptaków, 23 procent ssaków, 25 procent drzew iglastych i 32 procent płazów. Same tylko zmiany klimatyczne mogą spowodować, że kolejne 15-27 procent gatunków zniknie z powierzchni Ziemi w ciągu następnych 50 lat. Poza nimi oczywiście wielką rolę niszczycielską odgrywa sam człowiek degradujący naturalne siedliska (np. wspomnianą puszczę tropikalną), nadmiernie eksploatujący pewne gatunki (np. tuńczyki w Morzu Śródziemnym) czy sprowadzający obce gatunki tzw. inwazyjne (np. północnoamerykańska norka, która skutecznie wytępiła nie tylko naszą norkę rodzimą, ale i wiele innych gatunków ptaków, płazów, gadów, gryzoni, a nawet większych stawonogów).

Aby chronić bioróżnorodność, nie wystarczy przestrzegać pewnych norm i reguł. Ważne jest skoordynowanie tak samego rozpoznawania zagrożeń, jak i podejmowanych działań ochronnych. W dniach 15-17 listopada b.r., w Montpellier na południu Francji odbywa się konferencja IMoSEB (International Mechanism Of Scientific Expertise on Biodiversity). Chodzi o skonfederowanie działań na rzecz ochrony bioróżnorodności naszej planety na wzór IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change) – organizacji powołanej do śledzenia zmian klimatu, a wraz z Alem Gorem nagrodzonej za swą działalność w tym roku pokojową Nagrodą Nobla.

Również polscy naukowcy wchodzą w skład IMoSEB i istnieją u nas organizacje działające w celu obrony bioróżnorodności, np. Krajowa Sieć Informacji o Bioróżnorodności (KSIB). A więc nie musimy wcale jeździć na Borneo czy Sumatrę, żeby ratować przyrodę. Wystarczy po prostu rozejrzeć się wokół, by znaleźć gatunki znajdujące się w podobnej sytuacji co orangutany. Niedługo takim gatunkiem może zresztą okazać się również sam człowiek.

Jacek Kubiak

Fot. Photocapy, Flickr (CC BY SA)