Bioróżnorodność pożądana
Nie musimy jeździć na Borneo, żeby ratować przyrodę.
Pisząc poprzedni wpis miałem jedynie mgliste pojęcie o tym, że wkraczam w bardzo dobrze zorganizowaną i ważną dziedzinę ekologii – naukę o bioróżnorodności. Zagrożenie wymarciem orangutanów i zanik puszczy tropikalnej to tylko mały, choć ważny i, jak sądzę, wymowny, przykład problemów związanych z zachowaniem bioróżnorodności.
Nie chcę tutaj robić wykładu, ale chyba trzeba w dwóch słowach wyjaśnić, co to takiego ta bioróżnorodność. Chodzi po prostu o zróżnicowanie przyrody na każdym poziomie: genów (determinujących różnorodność cech wewnątrzgatunkowych), gatunków (liczba gatunków organizmów żyjących na danym terenie) i ekosystemów (do poszczególnych gatunków dodajmy łączące je więzi, środowisko nieożywione, a więc wodę, powietrze, skały, warunki klimatyczne).
Dla jak najbardziej skrótowego przedstawienia problemów związanych z ochroną bioróżnorodności – chyba każdy już domyśla się, że owa bioróżnorodność właśnie nam się kurczy w zatrważającym tempie, i to właśnie stanowi problem – pokusiłbym się o taką oto prostą hipotezę: im większa bioróżnorodność na każdym z wyżej wymienionych poziomów, tym lepiej funkcjonuje gatunek, grupa organizmów, w końcu cały ekosystem ziemski. Innymi słowy, czym przyroda bogatsza, tym lepiej dla niej samej, a więc i dla ludzi.
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że lepiej funkcjonuje populacja bogata niż uboga. Oto jaskrawy przykład dotyczący tej zasady na poziomie genów. Wiadomo, że ograniczona różnorodność alleli (czyli rodzajów genów) w populacji sprzyja przejawianiu się u jej osobników chorób i wad spowodowanych gromadzeniem się recesywnych mutacji. Tak dzieje się wśród rasowych psów. Krzyżowane są one zbyt często wsobnie, tzn. w obrębie rodziny, lub ograniczona jest znacznie liczba reproduktorów. W ten sposób najłatwiej bowiem przekazać potomstwu wybrane cechy.
W przypadku tak rzadkich ras jak np. owczarek berneński, tylko kilka rasowych czempionów-samców okazuje się ojcami większości szczeniąt przychodzących na świat nie tylko w kraju pochodzenia tej rasy (w tym wypadku w Szwajcarii), ale w całej prawie Europie. W USA też jest dwóch czy trzech reproduktorów. Hodowcy europejscy wysyłają niektóre suki do pokrycia w USA, aby poprawić różnorodność zbyt ubogiej puli genów europejskich berneńczyków. Nic więc dziwnego, że psy te cierpią na liczne choroby dziedziczne, np. na histocytozę, czyli pewien charakterystyczny rodzaj nowotworu. Dzięki temu zresztą właśnie ta rasa psów (cierpią na histocytozę również m.in. rotwailery i golden retriwery) stała się obiektem badań nad identyfikacją genów wywołujących podobne nowotwory również u ludzi. Dodajmy, że rozszyfrowanie całego genomu psa bardzo te badania ułatwia.
Nie ma też chyba co przekonywać, że lasy (niezależnie czy tropikalne czy borealne) funkcjonują lepiej i są mniej narażone na ekologiczne katastrofy niż pustynia (znów tak samo ta gorąca, jak i lodowa). Mało zróżnicowane ekosystemy są bowiem o wiele bardziej wrażliwe na wszelkie wahnięcia równowagi ekologicznej. Kłopoty jednego gatunku, czy zmiany pojedynczego parametru, szybko mają reperkusje u pozostałych jego mieszkańców.
Wiadomo, że białe niedźwiedzie są w pełni zależne tak od dostępności fok jako pokarmu, jak i od mocnego lodu. Cóż innego mają jeść na lodowej pustyni Arktyki? A do skutecznego polowania na foki potrzebny jest im dostatecznie gruby lód, bo jak taki kolos ma czatować na ofiarę na łamiącym się i kruchym? Populacja fok zależy znów bezpośrednio od dostępności ryb – sam niedźwiedź polarny może tylko uzupełniać swą dietę rybami, bo nie potrafi ich tak skutecznie łowić, jak robią to foki. Ocieplenie klimatu sprawia zaś, że przybywa kruchego lodu, a ubywa szybko tego grubego, którego potrzebują polarne misie. Dlatego ich liczba spada szybko wraz ze zmianami klimatu. Sprzyja temu również zmniejszanie się populacji ryb i fok.
Inny wymowny przykład, tym razem z naszych szerokości geograficznych, to lasy jednorodne i mieszane. Te pierwsze są o wiele bardziej narażone na niszczący atak szkodników niż drugie. Gradacja, czyli szybki rozwój szkodnika, np. barczatki sosnówki, niszczy w szalonym tempie znaczne połacie lasów sosnowych. W mieszanych do gradacji nie dochodzi, gdyż szkodnik nie ma tam nieograniczonego dostępu do pożywienia. Las sosnowy dla barczatki jest jak dla nas talerz pełen zupy. Można go nawet wypić jednym ciurkiem, jeśli nie będziemy przestrzegać konwenansów. A barczatka właśnie ich nie przestrzega. 🙂
Grozi nam obecnie poważny, światowy kryzys bioróżnorodności. Według danych ONZ wyginięciem zagrożonych jest 12 procent wszystkich gatunków ptaków, 23 procent ssaków, 25 procent drzew iglastych i 32 procent płazów. Same tylko zmiany klimatyczne mogą spowodować, że kolejne 15-27 procent gatunków zniknie z powierzchni Ziemi w ciągu następnych 50 lat. Poza nimi oczywiście wielką rolę niszczycielską odgrywa sam człowiek degradujący naturalne siedliska (np. wspomnianą puszczę tropikalną), nadmiernie eksploatujący pewne gatunki (np. tuńczyki w Morzu Śródziemnym) czy sprowadzający obce gatunki tzw. inwazyjne (np. północnoamerykańska norka, która skutecznie wytępiła nie tylko naszą norkę rodzimą, ale i wiele innych gatunków ptaków, płazów, gadów, gryzoni, a nawet większych stawonogów).
Aby chronić bioróżnorodność, nie wystarczy przestrzegać pewnych norm i reguł. Ważne jest skoordynowanie tak samego rozpoznawania zagrożeń, jak i podejmowanych działań ochronnych. W dniach 15-17 listopada b.r., w Montpellier na południu Francji odbywa się konferencja IMoSEB (International Mechanism Of Scientific Expertise on Biodiversity). Chodzi o skonfederowanie działań na rzecz ochrony bioróżnorodności naszej planety na wzór IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change) – organizacji powołanej do śledzenia zmian klimatu, a wraz z Alem Gorem nagrodzonej za swą działalność w tym roku pokojową Nagrodą Nobla.
Również polscy naukowcy wchodzą w skład IMoSEB i istnieją u nas organizacje działające w celu obrony bioróżnorodności, np. Krajowa Sieć Informacji o Bioróżnorodności (KSIB). A więc nie musimy wcale jeździć na Borneo czy Sumatrę, żeby ratować przyrodę. Wystarczy po prostu rozejrzeć się wokół, by znaleźć gatunki znajdujące się w podobnej sytuacji co orangutany. Niedługo takim gatunkiem może zresztą okazać się również sam człowiek.
Jacek Kubiak
Fot. Photocapy, Flickr (CC BY SA)
Komentarze
Czyli grozi Nam bio-kazirodczość??
@ Anna Kalejta :
:)) Chyba tak, ale bez kreski. 😉 Oczywiscie wystarczyloby mowic o roznorodnosci przyrody, albo w przyrodzie. Moda idzie z Zachodu i stad bioróżnorodność – za biodiversity. Tez uwazam, ze ten termin jest dosc okropny, ale jednak sie juz przyjal, patrz np. KSIB.
Problem dotyczy w większym stopniu gatunków udomowionych niż dzikich. W tym przypadku nie jest to tylko sprawa ekologów, bo konsekwencje braku bioróżnorodności wśród roślin uprawnych mogą być potencjalnie tragiczne dla wszystkich.
Ciekawe, że wiąże się to też ze zmianami w kulturze. Może się okazać, że tak naprawdę anty-globalistami są „moherowe” babcie uprawiające ogródki, a nie ich wnukowie, których stać na protesty, ale nie na uprawianie własnych ogródków, czy nawet wspieranie upraw ekologicznych, czy fair-trade.
Nieco na ten temat było ostatnio tu:
http://www.iht.com/articles/2007/11/05/europe/seed.php
@ Arek Stryjski :
Przyklad psow jest oczywiscie skrajny. Ale to nie tylko problem gatunkow udomowionych. W kazdej kurczacej sie lub izolowanej populacji wystepuja takie tendencje. Dlatego np. ratowanie gatunkow zwierat przez klonowanie jest pomyslem raczej malo wydajnym. Mozna w ten sposob przedluzyc o kilka lat istnienie jakiegos gatunku, ale trudno mowic o uratowaniu go. Bo co z tego, ze bedzie kilka podobnych osobnikow jesli beda one mialy takie sam zestaw genow i nie bedzie dla nich odpowiedniego srodowiska?
I widać coraz lepiej jaki przybiera obrót egocentryzm człowieka wobec różnorodności natury.
jk,
problem ochrony bio-roznorodnosci ( Jeez! jak sie na codzien nie pisze i nie czyta o tych sprawach po polsku to termin typu „bio-roznorodnosc” naprawde skrzeczy i trzeszczy) dotyczy rowniez roslin hodowlanych, szczegolnie odmian i szczepow wyhodowanych przez dziesiatki pokolen sposobami tradycyjnymi. Bardzo czesto te odmiany sa doskonale dostosowane do warunkow lokalnych doslownie w mikro-skali, gdyz ewoluowaly one w czasie rzeczywistym wraz warunkami lokalnymi, jak to ma miejsce np. z tradycyjnymi odmianami kukurydzy w Meksyku. Tamze odmiany lokalne padaja ofiara miedzynarodowych umow handlowych (NAFTA) w ten sposob, ze rynki maja obowiazek otworzyc sie na zalew „taniej *) (bo subwencjonowanej) kukurydzy TG z USA, ktora wypiera odmiany lokalne, zreszta odporne na warunki duzo lepiej niz kukurydza z importu, na ktore kukurydza TG odporna nie jest. Niszczy sie w ten sposob roznorodnosc odmian na rzecz gowno wartej (pod wzgledem biologicznym) monokultury Made in Monsanto, niszczy sie podstawy egzystencji miejsowej ludnosci. Zupelnemu zniszczeniu odmian lokalnych zapobiegaja miedzy innymi akcje aktywistow (tak, ekologow…) oraz wspolpracujacych z nimi organizacji pozarzadowych, zapewniajacych fundusze, opieke prawna, a czesto rowniez ochrone.
Nie jestem pewny, czy mozna tak kategorycznie wyznac, ze „…mało zróżnicowane ekosystemy są (…) o wiele bardziej wrażliwe na wszelkie wahnięcia równowagi ekologicznej…” niz ekosystemy zlozone. Stopien wrazliwosci jest podobny a zlozonosc systemu, a tym samym wzajemnych powiazan miedzy jego elementami nie koniecznie musi stanowic o jego wiekszej wytrzymaosci. Zlozonosc nie oznacza automatycznie redundancji i dopiero jej istnienie sprawia, ze system staje sie mniej wrazliwy na wahniecia. Nie wszystkie zaleznosci w ekosystemach zlozonych sa dublowane. Wiekszosc nie jest, i dlatego te systemy sa rownie wrazliwe na wahania, a osoagniecie nowego stanu rownowagi zajmuje czesto wiecej czasu i wysilku niz w przypadku ekosystemow malo zroznicowanych.
Tak nam tlumaczono na wykladach z dynamiki ekosystemow, ale moze sie myle.
Pozdrawiam.
————
*) „taniej” w przenosni dlatego, ze z uwagi na swoje exotyczne pochodzenie, kukurydza importowana, mimo niskiej ceny przy zakupie, wymaga niepomiernie wiekszych nakladow w postaci zabiegow agrotechnicznych, na ktore nie stac miejscowych chlopow. Za to ich odmiany sa drozsze na rynku i nie moga konkurowac cenowo z kukurydza z importu. Skutkiem tego rynek zwraca sie ku kukurydzy importowanej, ktora nie tylko plynie nieprzerwanym strumieniem z USA i z Kanady, ale rowniez z powodu bakructw okolicznych chlopow, ich ziemia pada lupem wielkich gospodarstw przemyslowych. O to miedzy innymi poszlo podczas rebelii w Chiapas. Obok roznorodnosci biologicznej niszczy sie rowniez roznorodnosc tkanki ludzkiej, bo co maja ze sobo zrobic chopi wyrzuceni z ich ziemi ? Byc moze dlatego Mexico City liczy ponad 20 mln mieszkancow, w sporej czesci mieszkajacych w otaczajacych miasto slumsach. Czyli w jednolitej tkance miejskiej.
@ Jacobsky :
Zauwaz, ze w bogatym ekosystemie jest wieksze prawdopodobienstwo istnienia ronowleglych sciezek zastepczych. Ten biedny niedzwiedz polarny bez fok zdechnie z glodu na 100 proc., a twoj sasiad baribal da sobie rade nawet jak mu sprzed nosa znikna wszystkie lososie – przejdzie na jagody, myszy i miod (uprawszczam oczywiscie). No wiec chyba jednak cos w tym jest.
jk,
gdzies znajde wyjasnienie tego, co napisalem.
@ Jacobsky :
Ok, poszperaj.
Myślę, że spadek bioróżnorodności jak zło może być rozpatrywany tylko z punktu nas ludzi i to w obecnej sytuacji. ograniczenie bioróżnorodność w środowisku według podanej tu definicji ma także wiele korzyści.
Do wielkich wymierań i spadku bioróżnorodność dochodziło na ziemi już nie raz. Zawsze po tym powstawała cała lawina nowych gatunków. Także my ludzi, ssaki naczelne, zawdzięczamy swój rozwój zagładzie wielu gatunków gadów (dinozaurów) pod koniec kredy.
Tak samo genetycznie. Tworzenie się miejscowych ekotypów, populacji, ras czy nawet gatunków, często związane jest z utratą pewnej zmienności w obrębie całego gatunku na rzecz utrwalenia cech najbardziej przydatnych w danych warunkach.
O ile podany przykład z rasami psów pokazuje, iż krzyżowanie wsobne może prowadzić do utrwalania się cech niekorzystnych, chorobowych w rasie, to należy pamiętać, że jest to statystyka. To znaczy wynik losowego doboru genów. Doświadczenia prowadzone na myszach pokazują, iż w przypadku wielu linii hodowanych niezależnie wsobnie (tak jak przykład z psami), większość z nich wymrze w wyniku nawarstwienia się cech niekorzystnych. Ale czasami któraś z linii, w wyniku całkowitego przypadku, traci właśnie te niekorzystne geny. Żyje sobie dalej i mnoży się wsobnie nie wykazując żadnych oznak chorobowych.
Także w hodowli mające na celu polepszyć użytkowość zwierząt czy roślin, zwiększyć ich produktywność, wytrzymałość na choroby, susze itd., (bez wykorzystania inżynierii genetycznej), często wykorzystuje się kojarzenie wsobne. Właśnie z nadzieją, że trafi się na taką linię, która będzie zawierała tylko te korzystne interesująca nas cechy.
Również przy ochronie ginących gatunków bardzo ważne jest aby dbając o ochronę jego różnorodności genetycznej (niedopuszczenie wzrostu inbredu), nie doprowadzić do sytuacji skrajnie przeciwnej do zbytniego wzrostu różnorodności genetycznej osobników (tz. outbredu).
Równie niekorzystne dla ginących gatunków jest znaczne wzbogacanie bioróżnorodności środowiska przez wprowadzanie do niego gatunków obcych.
Do moderatora: prosze o usuniecie mego wpisu z 23:10. Problem ze skladem tekstu. Prosze zastapic ten wpis ponizszym tekstem. Dzieki.
Jacek,
w rozwinieciu, o ktore prosiles w sprawie wrazliwosci ekosystemow na perturbacje:
z zasady jestesmy przyzwyczajeni do patrzenia na problem roznorodnosci gatunkow poprzez pryzmat wielkich, niemal sztandarowych gautnkow reprezentujacy dany ekosystem, jak np. wspomniany przez Ciebie niedzwiedz polarny czy orangutan. Jednak czesto zapominamy przy tym o sferze duzo bardziej znaczacej zaleznosci dla przetrwania nie tylko tych gatunkow (ktore z reguly okupuja szczytowe partie piramidy zaleznosci troficznych), ale dla calego ekosystemu: sferze zaleznosci od samej podstawy ekosystemu, jaka stanowia mikroorganizmy, stawonogi czy plesnie. Patrzac od tej strony ekosystem bardziej, czy nawet najbardziej produktywny pod wzgledem biommasy oraz najbardziej zlozony jesli chodzi o ilosc gatunkow „reprezentacyjnych” moze byc – z uwagi na kompozycje i procesy zachodzace u swojej podstawy – moze byc porownywalnie bogaty z systemami mniej produktywnymi/zlozonymi, ktore wymieniles. Wzajemna siec powiazan na poziomie mikroorganizmow nie jest poznana do konca w zadnym z ekosystemow. Co tu mowic o powiazaniach ! Nie znamy nawet wszystkich elementow bioracych udzial w procesach na poziomie gleby czy np. dna akwenow wodnych, gdzie swiat mikroorganizmow zwykl sie skupiac. O ile, wedlug roznych ocen, poki co poznano i skatalogowano maximum ok 20% nie-bakteryjnych form zycia, to w przypadku bakterii nie mamy zielonego pojecia jaki procent poznalismy, a jaki jeszcze pozostaje do poznania. A co o innych mikroskopijnych formach zycia, ktore rowniez okupuja podstawe piramidy zaleznosci ekosystemu ? Widzisz teraz potencjalny rozmiar niewiedzy dotyczacej funkcjonowania danego ekosystemu, a tym samym oceny jego wrazliwosci czy tez wytrzymalosci na perturbacje. I stad moje uwagi, zwlaszcza, ze, w odniesieniu do systemow, ich wlasciwosci to nie jest tylko prosta suma wlasciwosci skladnikow stanowiacych system, ale duzo, duzo wiecej.
Roznica miedzy wymienionymi przez Ciebie ekosystemamy, do ktorej to roznicy odniosla sie moja uwaga jest roznica glownie na poziomie produktywnosci oraz – fakt – kompozycji, ale jesli chodzi o ta ostatnia, to mowa glownie o poziomie najwatwiej dostrzegalnym. Tymczasem najwazniejszym prcesem w funkcjonowaniu ekosystemow jest proces rozkladu – mechanizm znacznie bardziej zlozony niz produkcja biomasy, bedaca pochodna fotosyntezy. Poprzez swoja zlozonosc, ktora jest prawdopodobnie taka sama w okolicach podbiegunowych, jak i na rowniku, procesy rozkladu oraz odpowiedzialne za niego mikroorganizmy stanowia bardzo wrazliwy wezel zaleznosci w ekosystemie. Powiedzmy sobie szczerze, ze katastrofa w tym wezle, czy to pod w tundrze, czy w dzungli bedzie miala takie same rozmiary: moze zostac rozerwana siec odzysku materii organicznej potrzebnej dla producentow, a tym samym sama produkcja moze ustac. Natomiast podobna katastrofa nie grozi kiedy znikna np. orangutany czy niedzwiedzie polarne: ekosystem bedzie funcjonowal nadal, tyle ze inaczej, zmieni sie jego kompozycja i zaleznosci troficzne na wyzszych poziomach.
Mysle, ze teraz moja uwaga co do oceny stopnia wrazliwosci ekosystemow jest lepiej osadzona w dyskusji. Przy czym nie zrozum mnie zle: nie umniejszam roli wielkich gatunkow i zagroznen, ktore przed nimi stoja. Sam napisalem o tym wyzej i podpisuje sie obiema rekami pod Twoimi uwagami o koniecznosci ratowania bio-roznorodnosci.
@ Paweł :
Oczywiscie, ze nasz punkt widzenia jest tu najwazniejszy. Jesli przjmiemy niezalezny od nas punkt widzenia, to nie ma co martwic sie np. tym, ze Bangladesz czy Holandia znikna pod woda z powodu ocieplenia klimatu. Beda tam plywaly sledzie i rekiny. Czyli nawet przyroda tych regionow w pewien sposob sie wzbogaci, bo teraz sledzie i rekiny wylowione z sasiedniego morza tylko tam jedza ludzie.
Ale powaznie, nie mozna oddzielac ochrony przyrody od dobra ludzkosci. Trzeba chronc przyrode wlasnie dla naszego dobra. Problem tylko z wytlumaczeniem, ze np. chroniac doline Rospudy a nie budujac tam autostrade dzialamy wlasnie dla naszego dobra. Wielu sadzi, ze doline Rospudy trzeba chronic dla przebisniegow czy trznadli. Nie, to glownie dla nas, a przy okazji i trznadle skorzystaja.
@ Jacobsky :
Oczywiscie zgoda co do mikroorganizmow, ich roli i wagi. Ale nie znam przykladow selektywnego wyginiecia jakiegos gatunku, czy innej grupy bakterii. Nie zgodze sie tez z teza, ze rozklad jest rownie szybki w tropikach i na Antarktydzie. Jest o wiele szybszy w goracym klimacie, ale przeciez i produkcja jest tam wyzsza.
jk,
nie chodzi o szybkosc rozkladu, ale o samo znaczenie rozladu dla calosci ekosystemu. Szybkosc rozkladu jest taka, jakiej wumaga ekosystem, a ekosystem jest taki, jaka moze byc szybkosc rozkladu oraz odzysku materii. W systemach sterowanych cybernetycznie nie wiadomo co wynika z czego i zaleznosci liniowe nie maja wiekszego sensu.
Przyklad z bakteriami ? Powiedzmy szerzej: z mikroorganizmami, bo mowaic o glebie i podstawie cylki w naturze trzeba pamietac nie tylko o bakteriach, ale rowniez o innych mikroorganizmach, a takze o nematodach czy pierscienicach dla przykladu. Ogolnie rzecz biorac: o bezkregowcach.
Pamietasz slynny eksperyment Biosphere II ? Lekcja pogladowa w temacie za ponad 200 mln dolarow. W Arizonie wybudowano szczelna sfere majaca byc samowystarczalna biologicznie mini-Ziemia, i w ktorej to sferze zamieszkalo kilku naukowcow (chyba osmiu). Biosphere II zawierala roznorodne ekosystemy : pustynia, mini-ocean, laka, las tropikalny – ponad 4000 gatunkow celow dobranych, aby zapewnic samowystarczalna, szczelna biosfere. Zasadniczym celem tych ekosystemow bylo zapewnienie „uslug” dla mieszkajacych tam ludzi tak, jak to czyni natura poprzez swoje roznorodne cykle zapewniajace obieg tlenu, CO2, substancji mineralnych itp. Taka eko-Arka.
Od chwili szczelnego zamkniecia sfery sprawy potoczyly sie dosc szybko. Koncentracja tlenu spadla katastrofalnie nisko, do poziomu odpowiadajacego wysokosci pnad 5000 m.n.p. Jdednoczesnie poziom azotu poszedl w gore tak wysoko, ze dalsze przebywanie w atmosferze Biosphere II grozilo trwalym uszczerbkiem na zdrowiu. Wyginely owady celowo dobrane aby zapewnic zapylenie roslin uprawnych, a wiec plan produkcji zywnosci przez rosliny, a takze kilka cykli naturalnych zalamaly sie wraz z zachwianiem sie rownowagi miedzy gatunkami, gdzyz drugiej strony niektore z nich rozplenily sie w sposob niekontrolowany, jak np. karaluchy czy dzikie wino, wypierajac tym inne rosliny oraz owady.
W koncu „bionauci”, wyglodniali i schorowani, wyszli ze sfery.
Mimo spektakularnej porazki projekt Biosphere II byl doskonala lekcja pogladowa na to, jak daleko jestesmy od zrozumienia zasad funkcjonowania ekosystemow naturalnych, ktore utrzymuja rowniez nas, ktore „swiadcza” nam „uslugi ekologiczne”. Szczegolnie razaca jest nasza ignorancja w odniesieniu do systemu, ktorego zapasc doprowadzila do katastrofy Biosphere II: gleby oraz jej mkro-flory i mikro-fauny.
Inny przyklad.
Przyjezdni do Kanady, szczegolnie jej wschodniej czesci zachwycaja sie jeziorami z krysztalowo czysta woda, gdzie dno widac na glebokosc kilkunastu metrow. Niestety, nie wiedza oni, ze te jeziora sa martwe.
Geologia tej czesci Kanady sprawia, ze substrat mineralny ma praktycznie rzecz biorac zerowa zdolnosc buforowania zmian kwasowosci wody. Tzw. Tarcza Kanadyjska: prekambryjski granit, a wiec glownie chemicznie obojetny kwarc. Poniewaz kazde jezioro to w pewnym sensie maly ekosystem z wlasnym obiegiem gazow, mineralow i elementow pokarmowych, jego funkcjonowanie, dotychczas zestrojone z wlasciwosciami podloza, zalamalo sie wraz z nadejsciem kwasnych deszczy spowodowanych zartuciem atmosfery przez wielkie centra przemyslowe Pennsylwanii, Ohio, Ontario, Quebeku i innych terytoriow w tej czesci Ameryki. Kwasne deszcze spowodowaly spadek pH ponizej poziomu tolerancji ekosystemu jeziora, a nie bylo nieorganicznego sposobu buforowania tych zmian, tak jak to jest np. w przypadku jezior na podlozu wapiennym. Ale to nie ryby zaczely zdychac pierwsze, lecz wlasnie mikroorganizmy odpowidzialne za utrzymanie mini-ekosystemu w jeziorze. Nie ma obiegu elementow = nie ma produkcji biomasy = kaput.
Inny przyklad, podobny w swej wymowie jesli chodzi o mechanizm podaje Orrie Loucks. Farmerzy zaalarmowali naukowcow, ze drzewa zaczely umierac masowo w dolinie rzeki Ohio, gdzie stan zanieczyszczenia byl wysoki. Grupa OL zbadala glebe w tym rejonie – zakwaszenie na poziomie pH = 4, zas tam, gdzie drzewa byly zdrowe i poziom zanieczyszczenia byl normalny kwasowosc gleby byla srednio na poziomie 5. Przy tym poziomie kwasowosci gleba dzialala bez problemow i w jej jednym metrze szesciennym znajdowalo sie srednio ok. 30 dzdzownic. Tam, gdzie umieraly drzewa gleba zawierala ok. jednego robaka na metr szescienny, i to z gatunku zywiacego sie martwym drewnem, a nie dzdzwonic.
Tak sie sklada, ze poziom populacji dzdzwonic odzwierciedla stan zdrowia mikroorganizmow w glebie. W rejonie dotknietym wymieraniem drzew pokrywa z martwych lisci wyscielajaca ziemie byla kilkaktornie grubsza niz tam, gdzie drzewa rosly normalnie. Zwykle liscie rozlkadaja sie dosc szybko w okresie miedzy jesienia a latem, ale tam, gdzie gleba byla chora, liscie lezaly nierozlozone, co oznacza, ze przestaly krazyc azot, weglany, wapn magnez i inne elementy normalnie odzyskiwanie w glebie przez mikroorganizmy i zwracane drzewom w naturalnym lancuchu pokarmowym, ze cykl sie zalamal. I dlatego drzewa umieraly. Umieraly jak zwykle – stojac.
Dalsze badania podtwierdzily znikniecie z gleby mikroorganizmow odpowiedzialnych za utylizacje listowia. Poniewaz jednak bakterie jako takie nie sa w stanie samodzielnie poradzic sobie z rozkladem martwej materii organicznej, udzial wiekszych organizmow (owadow, robakow, dzdzownic itp) jest absolutnie konieczny, i to nie tylko w np. roli rozdrabniaczy tej materii, ale rowniez jako organizmow utrzymujacych w rownowadze populacje bakterii, grzybow i plesni, ktore bez tej kontroli ze strony wyzej wymienionej fauny zamieszkujacej glebe skonsumowalyby martwa materie same. Innymi slowy w normalnie funkcjonujacym ekosystemie jakim jest gleba kazdy dostaje swoja porcje: poczawszy od drzew a na bakteriach skonczywszy, z tym ze w sytuacji krytycznej najszybciej zalamuja sie te ostatnie.
Grupie Loucks nie udalo sie odpowiedziec na fundamentalne pytanie jaki jest poziom krytyczny zubozenia gatunkowego mikroswiata gleby, od ktorego zaczyna sie zapasc, i ktory z gatunokow czy ktora z grup taksonomicznych jest kluczowa z zapoczatkowaniu tej zapasci. Po prostu nie odnowiono grantu.
Mamy naturalna tendencje do zwracania uwagi na wydarzenia wielkie, spektakularne i dramatyczne i dlatego latwiej jest zdobyc pieniadze i przykuc uwage opinii pulicznej dla badan majacych na celu zachowanie orangutana czy pandy. Nie mowie, ze nie sa to badania wazne. Tak naprawde to sami dobrze nie wiemy, co jest wazne, ale wyglada na to, ze wszystko ma swoje znaczenie: od wielorybow po mycobacterium, zwlaszcza w sytuacji powaznego kryzysu biosfery, do jakiego nieuchronnie dazymy.
OK. Dzieki za bardzo ciekawe informacje i przyklady. Oczywiscie zgoda, ale wrocmy do tezy, ktora wysunalem we wpisie. A mianowicie, ze czym uklad prostszy tym latwiej go popsuc. Czy z tym tez sie nie zgadzasz? Bo, ze kazdy dosc latwo popsuc to dowiodles powyzej.
jk,
zaden ekosystem widziany jako uklad nie jest prosty. W biosferze nie ma prostych systemow. Przeciwnie, kazdy z nich jest rownie zlozony, tyle ze na swoj sposob, jesli tylko patrzec na ekosystemy z dolu w gore piramidy zaleznosci, a nie z gory do dolu. Osobiscie wole to pierwsze spojzenie: od podstawy, od fundamentu, na ktorym spoczywa kazdy ekosystem czy w ogole biosfera jako calosc. W ten sposob kazdy z ekosystemow jest wrazliwy na swoj sposob, ale to nie znaczy, ze jeden jest bardziej wrazliwy od drugiego tylko dlatego, ze – patrzac od gory – jeden wyglada jak ekosystem arktyczny, a drugi – jak dzungla. Od gory rzeczywiscie: Arktyka to miejsce dosc proste systemowo, gdzie biale niedzwiedzie poluja na foki, foki zjadaja ryby, ryby zjadaja plankton, a plankton zjada focze, niedziwiedzie i rybie odchody. I tak modeluje sie ekosystemy, przez co moga one wydawac sie proste. Prawda jest jednak inna patrzac od dolu, o czym rozpisalem sie wyzej.
To my tworzymy dla naszych potrzeb (i z uwagi na ograniczona wiedze) „proste” ekosystemy, glownie poprzez nasze wciaz redukcjonistyczne podejscie do zagadnienia, poprzez redukcjonistyczne modele. To jeden z grzechow glownych dotychczasowej ekologii i nie tylko. Skutki redukcjonizmu wciaz nas przesladuja. Teza, ktora wysunales jest redukcjonistyczna, i dlatego z nia sie nie zgadzam.
Jednak nawet w systemach sztucznych, ktore my tworzymy na wlasny uzytek wazny jest nie tyle stopien ich zlozonosci (bo te ceche dyktuja potrzeby, dla ktorych system jest stoworzony), ile roznorodnosc i wynikajace z nich ewentualnie redundancje. Jesli sie o tym nie pamieta, to system bardzo zlozony pozostanie o wiele bardziej wrazliwy od systemu prostego, ale wyposazonego w wystarczajace zabezpieczenia wtorne.
Cecha systemow biologicznych jest redundancja, oczywiscie w granicach potrzebnych dla funkcjonowania systemu. Nikt jeszcze nie testowal wytrzymalosci ani nie doprowadzil do zapasci ekosystemu na skale globalna (na szczescie), a wiec nie wiadomo, jaki jest stopien wytrzymalosci tego, co Ty postrzegasz jako ekosystemy proste v/s wytrzymalosc ekosystemow „zlozonych”. Byc moze rezultaty takiej akcji moga okazac sie zaskakujace lub nie, ale poki co poszlaki wskazuja na to, ze kazdy ekosystem jest wystarczajaco zlozny. Jesli tylko popatrzec nan z odpowiedniej perspektywy.
Pozdrawiam.
Hmm… no wyglada na to, ze masz racje. Jednak ciagle problem w tym, ze za mao wiemy o ekosystemach. Sadze, ze jesli te wygladajace z gory na ubozsze rzeczywiscie sa ubogie, to jest w nich mniej rownoleglych (jak piszesz redundywnych) szlakow i zaleznosci (czysta statystyka) i sa wowczas jednak bardziej kruche.
jk,
wydaje mi sie, ze czesto mylimi produktywnosc ekosystemu z jego bogactwem systemowym.
Moze, ale mnie chodzilo we wpisie glownie o roznorodnosc gatunow. Bo te najlepiej widac i ona sprawia, ze jest zarowno wieksza roznorodnosc jak i powtarzalnosc sciezek (do czego doszlismy w dyskusji).
@jk
I o to mi chodzi.
Ochrona ekosystemów jest celem dla nas nie przyrody. Człowiek na dzień dzisiejszy nie posiada ani środków ani możliwości technicznych aby zniszczyć życie na ziemi.
Z drugiej strony jako „wszystkożerca” lub gatunek potrafiący korzystać z różnych stopni ekosystemów, bardzo dużo korzysta na bioróżnorodności. Gdy któryś z zasobów się kończy sięgamy po następny. Tak jest w produkcji żywności, przemyśle czy przy produkcji leków. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku zaczął się prawdziwy bieg za przeszukiwaniem ekosystemów za poszukiwaniem naturalnych leków. Najlepszy obecnie przykład to tamiflu, lek przeciwwirusowy, wykorzystywany przy ptasiej grypie, a uzyskiwany z kwitów anyżku.
Dlatego zubożanie bioróżnorodności, może nie doprowadzi do wymarcia ludzkości ale na pewno znacznie utrudni nam życie.
@Jacobsky
Niestety nie wszystkie Twoje wyjaśnienia są dla mnie zrozumiałe. Dlatego byłbym wdzięczny jeśli mógł kilka rzeczy uściślić.
Jak pisałeś bogactwo świat mikroorganizmów jest poznane bardzo słabo dlatego nie wiem skąd to porównanie, że jego złożoność pod biegunami i w dżungli może być taka sama. Biorąc pod uwagę ilość nie rozłożonej materii organicznej pod równikiem, a w strefach tundry, można założyć, że złożoność systemu jest większa w miejscu gdzie rozkład następuje szybciej i dokładniej. Przyczyną tego jest większa konkurencja o pokarm i złożoność jego rodzajów, dużo większa w dżungli niż pod biegunami.
Idąc dalej tym rozumowaniem nie wiem jak odnieść stwierdzenie
?Szybkosc rozkladu jest taka, jakiej wumaga ekosystem, a ekosystem jest taki, jaka moze byc szybkosc rozkladu oraz odzysku materii. W systemach sterowanych cybernetycznie nie wiadomo co wynika z czego i zaleznosci liniowe nie maja wiekszego sensu.?
Skoro w podawanych przez ciebie przykładach niknięcie mikrorganizmów powodowało śmierć ?dużych? przedstawicieli ekosytemu to dlaczego nie przyjmuje się zależności odwrotnej. Np. wycięcie lasu spowoduje wymarcie leśnych mikroorganizmów glebowych czy rozkładających liście i tym samym zubożenie bioróżnorodności.
Tym samym niedźwiedź polarny regulujący populację fok, która wpływa na ryby, a te na plankton, jest tak samo ważny jak plankton wpływający na ryby, a te na foki, a te na niedźwiedzie.
Dlatego nie rozumiem jak zmienia się złożoność systemu w zależności czy patrzymy z góry czy dołu piramidy. Najwyżej co zmienia się wielkość i ilość gatunków, osobników.
Oczywiście mikroorganizmy mogą przetrwać bez niedźwiedzia, ale na pewno nie wszystkie, zmienią się ich liczebności jak i skład gatunkowy.
Również pod względem ekonomii, ochrona gatunków dużych, medialnych jak np. niedźwiedź, pozwala znaleźć pieniądze na ochronę całego siedliska razem z zamieszkującymi go mikroorganizmami.
Po za tym wydaje mi się, że redundacja to tylko jedno z rozwiązań zabezpieczeń układu zwłaszcza w przyrodzie. Innym może być zdolność buforowania niekorzystnych zmian. Posiadanie szerokiego optimum nawet przez małą liczbę osobników, bordzo miernie nakładających się swoimi zakresami egzystencji, wystarczy aby zabezpieczyć się na wiele niekorzystnych przypadków.
Jakis czas temu znalazłam tego bloga i z zaciekawieniem przeczytałam wiele wpisów. Niestety, dzisiejszy uaważam za katastrofalny.
Na poczatek odniose sie do fragmentu, który mnie najbardziej kłuje w oczy, czyli tego o psach. Po kolei:
„W przypadku tak rzadkich ras jak np. owczarek berneński,”
Ta rasa nazywa sie Berneński Pies Pasterski, a nie owczarek berneński. To nie jest obojętne. I nie jest rzadką rasą. Więcej, jest to rasa popularna, w niektórych krajach nawet bardzo. Np. na wystawie Światowej w Poznaniu było ich blisko 300, czyli więcej, niż na całym świecie jest reprezentanów naprawde rzadkich ras. Dla porównania np. owczarków niemieckich było ok. 140.
„tylko kilka rasowych czempionów-samców”
W odróżnieniu od nierasowych championów? Wiem, czepiam się, ale jeśli mówimy o psach konkretnej rasy, to wszystkie one sa rasowe, więc takie sformułowanie nie ma sensu.
„okazuje się ojcami większości szczeniąt przychodzących na świat nie tylko w kraju pochodzenia tej rasy (w tym wypadku w Szwajcarii), ale w całej prawie Europie.”
Owszem, w skali całego świata daje sie zauważyć, że stosunkowo niewiele psów jest wykorzystywanych w hodowli. Tym niemniej nie jest to kilka, a zwykle kilkaset reproduktorów w skali rasy, kilkadziesiąt w skali kraju.
„W USA też jest dwóch czy trzech reproduktorów.”
Poprawna forma gramatyczna to „dwa lub trzy reproduktory”. A co do meritum – w USA berneńczyki sa dość popularne. Ich liczba wynosi ponad 3500. Reproduktorów jest kilkaset.
Wykazując sie maksimum dobrej woli 😉 moge doszukac sie prawdopodobnego sensu, który autor mógł miec na mysli – byc moze chodzi o to, że istnieja 2-3 psy, które były na tyle ważne w historii rasy, że można je znaleźć w rodowodzie każdego psa. To prawda. Jest tak w przypadku prawie wszystkich ras. A także w przypadku ludzi, trafiłam kiedyś na przekonujący matematycznie wywód wskazujący, ze powiedzenie np. „moim przodkiem był Władysław Łokietek” jest prawie na pewno prawdziwe.
Istnieje w hodowli zjawisko zwane „popular sire syndrom”, polegajace właśnie na zawężeniu puli genetycznej rasy z powodu zainteresowania jednym reproduktorem ogromnej wiekszości hodowców. Ma ono (może mieć) niekorzystny wpływ na różnorodność genetyczną populacji, ale dotyczy to dokładnie wszystkich ras. I nie mówimy tu o 2-3 psach na całe USA.
„Hodowcy europejscy wysyłają niektóre suki do pokrycia w USA, aby poprawić różnorodność zbyt ubogiej puli genów europejskich berneńczyków.”
Primo – wszystkie berneńczyki znajdujące sie w USA pochodzą z Europy. W USA nie ma żadnych dodatkowych zasobów genetycznych tej rasy i byc nie może, największa różnorodność genetyczna zawsze wystepuje w populacji w kraju pochodzenia. Populacja amerykańska w oczywisty sposób jest uboższa genetycznie, a nie bogatsza – przy czym rasa jest tam od na tyle niedawna, że nie było nawet czasu na wykształcenie jakichś znaczących różnic w frekwencji genów.
Secundo – celem hodowców nie jest maksymalizacja różnorodności genetycznej, a nawet wręcz przeciwnie, pozbycie sie części genów (tych warunkujących wady). Owszem, zdarzaja sie krycia bardzo dalekie, nawet w USA. Ale bynajmniej nie dlatego, że ktoś chce zwiekszać różnorodność. Chce po prostu wyhodować najlepszego psa.
„Nic więc dziwnego, że psy te cierpią na liczne choroby dziedziczne, np. na histocytozę, czyli pewien charakterystyczny rodzaj nowotworu. Dzięki temu zresztą właśnie ta rasa psów (cierpią na histocytozę również m.in. rotwailery i golden retriwery) stała się obiektem badań nad identyfikacją genów wywołujących podobne nowotwory również u ludzi. Dodajmy, że rozszyfrowanie całego genomu psa bardzo te badania ułatwia.”
Istotnie berneńczyki cierpią na pewną liczbę chorób genetycznych. Podobnie jak większość ras zresztą. Liczba takich chorób charakterystycznych akurat dla tej rasy jest średnia. Bynajmniej nie wyjątkowo duża, jak sugeruje artykuł.
Nie ma też żadnego przełożenia pomiędzy popularnością rasy, a liczbą choró genetycznych, a już na pewno takiego przełożenia, jakie sugeruje jk. Wręcz przeciwnie, najwięcej defektów genetycznych stwierdza się u owczarków niemieckich, labradorów, jamników, dobermanów i pudli – czyli tych najbardziej popularnych, liczonych w dziesiątkach czy setkach tysięcy osobników. Rasy bardzo rzadkie moga być bardzo poważnie obciążone genetycznie (jak np. norweskie lundehundy), albo bardzo nieznacznie (jak np. charty polskie).
Pawel,
fakt, ze od strony kompozycji mikroswiata zaden ekosystem nie jest poznany do konca stanowi moim zdaniem wystarczajacy powod, zeby byc wstrzemiezliwym w ocenach stopnia wrazliwosci ekosystemow, jesli traktowac je odrebnie, zwlaszcza w skali globalnej, co rowniez nie jest poprawne. Pozostanmy jednak przy ekosystemach, bo to latwiej.
Procesy rozkladu, zarowno w na rowniku, jak i pod biegunem zachodza z szybkoscia optymalna dla danego ekosystemu: ani szybciej, ani wolniej. Nie mniej parametrem podstawowym jest doplyw energii (slonecznej), ktora w przeksztalcana jest w materie organiczna za pomoca procesow biologicznych. Z tego powodu mamy pod tym wzgledem do czynienia gradientem, ktory odpowiada ilosci otrzymywanej energii slonecznej. Ten gradient przeklada sie na produktywnosc. Ale nawet najbardziej znaczaca ilosc energii bedzie pozostanie tylko energia sloneczna jesli jej asymilacja nie bedzie podparta dostawa wszystkoego, co rosliny potrzebuja, poza woda i CO2. Za te dostawe odpowiedzialne sa mikroorganizmy, mowiac ogolnie. Dostarczaja je z szybkoscia optymalna dla przeplywu energii zasymilowanej w danej strefie ekologicznej, i stad, pomimo roznic w produktywnosci jako takiej, kazdy system zachowuje swoj specyficzny, optymalny stopien organizacji, co jednak nie oznacza, ze wrazliwosc jednego musi byc mniejsza/wieksza, niz wrazliwosc drugiego, tak jak to sugeruje autor wpisu. POdobnie jest z konkurencja o pokarm. Jesli juz dyskutowac w ten sposob, to poziom tej konkurencji jest dokladnie dostosowany dynamiki energetycznej ekosystemu, co staralem sie wyjasnic wyzej. Ekosystem podbiegunowy jest tak samo wymagajacy jesli chodzi o walke o przetrwanie jak ekosystem rownikowy. Tak samo w stosunku do oferowanych mozliwosci pod wzgledem zywnosci i innych potrzeb zyjacych tam organizmow.
Skoro w podawanych przez ciebie przykładach niknięcie mikrorganizmów powodowało śmierć ?dużych? przedstawicieli ekosytemu to dlaczego nie przyjmuje się zależności odwrotnej. Np. wycięcie lasu spowoduje wymarcie leśnych mikroorganizmów glebowych czy rozkładających liście i tym samym zubożenie bioróżnorodności.
Nie lubie uzywac paraboli, ale chyba bez tego nie da sie. Jesli masz dom, to w jaki sposob spowodujesz szybciej jego zawalenie sie: majstrujac przy dachu czy podkopujac fundamenty, bez ruszania dachu ?
Porownanie kulawe, ale moze pozwoli ono zrozumiec, ze zaleznosci troficzne to system hierarchiczny od dolu do gory, a nie od gory do dolu. Niech dla uproszczenia bedzie to zaleznosc liniowa, bo tak naprawde ekosystem sklada sie z niezliczonej ilosci zaleznosci kolowych, cybernetycznych, ktore sa ze soba powiazane w sposob hierarchiczny. Dlaczego od dolu do gory ? Dlatego, ze tak to juz jest w naturze, ze mikroorganizmy wyzywia sie same pod warunkiem, ze beda miec do dyspozycji wode, gazy oraz mineraly. Slonce nie koniecznie, gdyz fototrofia ma swoj ekwiwalent w chemotrofii, czego przykladem jest srodowisku skupione wokol kominow hydrotermalnych na dnie oceanicznym. Tak wiec jedne mikroorganizmy beda asymilowac energie i przetwarzac je w biomase, ta zas bedzie konsumowana przez zooplankton. Obydwie grupy organizmow oraz produkty ich metabolizmu beda rozkladane przez reducentow – kolko sie zamyka. Rosliny tego nie potrafia. Rozliny sa zdolne do fotosyntezy, ale ich fizjologia opiera sie na mikroorganizmach, ze ktorych tylko znikoma czesci to symbionty. Reszta po prostu robi swoje, z czego korzystaja rosliny, np. poprzez system korzeniowy. To drzewa potrzebuja bakterii, a nie bakterie drzew. Innymi slowy: to dach potrzebuje struktury z fundamentem, a nie fundament dachu (bez wnikania w detale budownictwa).
Podobnie jest z niedzwiedziami polarnymi. One sa drapiznikami ze szczytu. Przyjmijmy dla uproszczenia taki schemat: niedzwiedz zjada foki, ktore zjadaja ryby, ktore zjadaja kryla, ktory zjada plankton, ktory zywi sie fitoplanktonem, ktory potrzebuje bakterii do rozkladu materii organicznej, aby wprowadzic ja na powrot do systemu.
Scenariusz 1. Znikaja niedzwiedzie. Foki nie maja drapieznka, a wiec, wedlug obowiazujacych modeli klasycznych w ekologii, ich populacja rosnie do momentu, kiedy zalamuje sie ona niedostosowania liczebnosci fok do ilosci ryb. Ryby rowniez zostaja przetrzebione, na na czym korzysta kryl, ktory konsumuje wiecej planktonu niz zwykle, ale przez to wydala wiecej, przez co ilosc materii organicznej, ktora wraca do obiegu nie zmienia sie per saldo. Dowcip polega na tym, ze zarowno kryl, jak i wszystko, co zyje w dol rozmnaza sie o kilka rzedow wielkosci wydajniej niz organizmy od kryla w gore. W ten sposob podstawa piramidy trofincznej powraca szybciej do rownowagi, zwlaszcza ze fitoplankton nie wyprodukuje wiecej biomasy niz otrzymuje energii, a ten parametr jest staly. Z czasem zainstaluje sie nowa rownowaga, ktora z czasem obejmie rowniez swiat kryla, ryb oraz fok, nawet bez niedzwiedzi jako top-drapieznikow.
Jest to scenariusz o tyle uproszczony ze:
1. Zagrozenie dla niedzwiedzi polarnych stanowi kurczaca sie pokrywa lodowa, co utrudnia skuteczne polowanie na foki.
2. Foki, rowniez z powodu niewystarczajacej pokrywy lodowej nie maja optymalnych warunkow dla porodu mlodych, a wiec ich populacja nie musi wystrzelic wykladniczo w gore.
3. Kurczaca sie pokrywa lodowa oznacza coraz wiecej otwartej powierzchni morza – dla przykladu raj dla orek, ktore widywane sa u wybrzezy Labradoru, ale nic nie stoi na przeszkodzie, zeby ruszyly dalej na polnoc, skoro otwarte morze pozwoli na swobodna nawigacje tych zwierzat po wodach do tej pory dla nich zamknietych. A orka jest niezwykle wydajnym drapieznikiem polujacym na foki.
To tyle o zaginieciu niedzwiedzi polarnych.
Teraz scenariusz 2. Lody topnieja, zmienia sie zasolenie wody w sposob na tyle szybki, ze mikroorganizmy morskie jako system nie nadazaja za zmianiami, i ich populacja zalamuje sie. POdobnie z krylem. Mam kontynuowac ? Bez watpienia i w tym scenariuszu wygina niedzwiedzie polarne.
W historii naszego wspolzycia z biosfera, ktorej i tak jestesmy czescia, wiele gatunkow wymarlo, czesto w sposob udokumentowany. Ich znikniecie nie zaklocilo nawet ekosystemow tak ograniczonych jak wyspy. Natomiast po wybuchu wulkanu pierwszymi osadnikami na dopiero co wystygnietej lawie nie sa drzewa czy krzewy, ale wlasnie proste mikroorganizmy, ktore „odpalaja system”, i dopiero na przygotowanym przez nie podlozu maja szanse zakielkowac ziarna przyniesione przez wiatr. Z pwodu roli, jaka spelniaja mikroorganizmy, na ekosystemy nalezy patrzec od dolu w gore. Mozna na nie patrzec z gory, ale to do niczego nie prowadzi.
Cala ta dyskusja opiera sie na uproszczeniu, ze ekosystem jest odrebna jednostka, ktora mozna doprowadzic do upadku z powodu wyeliminowania takiego czy innego gatunku. W rzeczywistosci tak nie jest. Eliminujac biale niedzwiedzie czy Myccobacterium nie przerwiemy funkcjonowania biosfery. Nawet nie zamienimy w abiotyczna pustynie ekosystemu, w ktorym takie wydarzenie nastapi. Zycie albo jest, albo go nie ma w skali globalnej, a wiec masz racje piszac, ze nawet jesli jakis ekosystem zawali sie, to na jego miescu nie powstanie proznia biogiczna, bo przyroda nie uznaje prozni. My, ludzie mamy tendencje do dramatyzowania, a tym czasem nawet katastrofalna perturbacja w skali lokalnej (Np. Arktyka), mimo ze pociagnie ona za soba skutki wszedzie indziej, to jednak spowoduje ona katastrofy biosfery. Ktos kiedys pokazywal symulacje na temat hipotetycznego zderzenia sie Ziemi z asteroidem o srednicy 500 km. Lecac z szybkoscia 25 km/s, potrzeba 20 sekund, zeby taki asteroid wtopil sie w Ziemie. Skutkiem zderzenia i nastepujacych po nim zjawisk zycie, jakie znamy zniknie z powierzchni Ziemi. Znikna nawet oceany, gdyz wyparuja w okresie panowania wysokiej temperatury. A jednak…
Nawet na glebokosci kilku km pod powierzchnia Ziemi, w peknieciaciach skal, znajduje sie bakterie. One nie potrzebuja do szczescia nic wiecej niz woda, mineraly, gazy i redox czy inna forme energii chemicznej.
Jak widac, nawet przy kataklizmie globalnym jest szansa. Widac ja wlasnie patrzaz z dolu w gore, a nie na odwrot.
POzdrawiam.
>Procesy rozkladu, zarowno w na rowniku, jak i pod biegunem zachodza z
>szybkoscia optymalna dla danego ekosystemu: ani szybciej, ani wolniej.
Co to znaczy? Bo nie rozumiem… Tzn. co to znaczy szybkość optymalna i dlaczego akurat szybkość występująca w przyrodzie jest optymalna?
>Niech dla uproszczenia bedzie to zaleznosc liniowa, bo tak naprawde
>ekosystem sklada sie z niezliczonej ilosci zaleznosci kolowych,
>cybernetycznych, ktore sa ze soba powiazane w sposob hierarchiczny.
A tu chyba wreszcie załapałem; od dawna wspomina sie tu o zależnościach liniowych, a tutaj mamy liniowa vs. kołowa. Czyli to słowo „liniowa” nie było tu używane w sensie w jakim zwykło się go używać w matematyce czy fizyce (tzn. f(ax + by) = af(x) + bf(y) )?
I co to jest „zależność cybernetyczna”?
Pozdrawiam
@ Bonkreta :
Dzięki za ciekawy wpis nt. psów. Szkoda tylko, że przesadzasz pisząc o katastrofach. Wpisy w blogu to nie Biblia. Ale ad rem.
Berneński Pies Pasterski to nic innego niż oczarek berneński lub berneńczyk. To są tłumaczenia na polski, które mogą być dość dowolne. Dowód w tym, że doskonale wiesz o jakiej rasie piszę.
Co do liczby podstawowych reproduktorów : wziąłem te informacje z badań mojej koleżaki Catherine André, która szuka genu odpowiedzialnego za histocytozę właśnie u berneńczyków. Oczywiście chodzi o procentowy udział tych kilku championów (kilku z nich produkuje rzeczywiście większość potomstwa). Berneńczyków jest chyba więcej w USA niż w Europie (Catherine współpracuje z laboratorium w Bethesda i porównują wyniki pomiędzy obiema populacjami), i choć wszystkie, tak jak piszesz pochodzą z Europy (brawo za Łokietka, zgadza się) to chodzi właśnie o mieszanie genów. Skoro są takie praktyki to sadze, ze do czegoś one mają służyć. No chyba, że ktoś zabawia się w wożenie suczek na spacer do Nowego Jorku.
Pewna zgoda co do rasowych czempionów – w sporym stopniu jest to powtórzenie, ale nie w 100 porc. Kundel moze byc czempionem w skoku w dal. Natomiast nie ma zgody co do zarzutów nt. formy gramatycznej zdania ?W USA też jest dwóch czy trzech reproduktorów?. Owszem, bardziej poprawne gramatycznie jest zdanie ?W USA też są dwa czy trzy reproduktory?, ale to brzmi okropnie. ?są reproduktory?, brrr, ?są dwie opony?, ?są dwaj panowie? – tak, ale ? są ?dwa reproduktory?? W przypadku reproduktorów wolę w dopełniaczu. Język polski jest elastyczny i zostawia pewną dowolność tam, gdzie zbytni rygor gramatyczny powoduje, ze zdanie brzmi fałszywie.
Chyba zgodzisz się, że psy, koty czy gołębie rasowe to krańcowy przykład zubożenia genów populacji. Oczywiście, jak zauważyło to kilku blogowiczów, nie ma to nic wspólnego z dziką przyrodą. Jednak przykład to przykład – ma być wyrazisty. Bo taki właśnie krańcowy i wyrazisty daje do myślenia. Tak mnie się przynajmniej wydaje, ale nie musimy się w pełni ze sobą zgadzać.
Co do rzadkości ras, to też jest subiektywne. Jednak wydaje mi się ciągle, że berneńczyk jest dość rzadki. Sam używasz określenia ?Rasy bardzo rzadkie? dla norweskich lundehundów. No więc powiedzmy, że berneńczyk jest rzadki, a norweski lundehund jest bardzo rzadki, OK?
Pozdrawiam
jk
Czesc znakow zapytnia w poprzednim wpisie to cudzyslowy, ktore tak wlasnie sie pokazuja.
jk, nazwy ras nie sa dowolne. Przyjęło sie uzywać określonych nazw, w niektórych przypadkach tłumaczonych na polski, w innych nie. Podobnie, jak w całej nomenklaturze swiata żywego, takie po prostu są normy. Na zasadzie podobnej jak proponujesz, można by zamiast np. „dzik” mówić „leśna świnia”. Mozna sie domyślić, o co chodzi, ale duzo prościej jest, gdy wszyscy uzywaja tych samych, ogólnie przyjetych określeń.
Generalnie pojęcie „owczarek” zwykle rezerwuje sie dla psów zaganiajacych, czyli pracujących aktywnie przy owcach, a pies pasterski jest pojeciem szerszym i obejmuje także psy uzywane do pilnowania zwierząt podczas przepedzania ich po drogach, na targach, a także do pilnowania stad przed wilkami; poza tym obejmuje tez psy uzywane do pracy z bydłem ( a nie tylko z owcami). Akurat berneński pies pasterski nie jest ani psem zaganiającym, ani nawet nie był uzywany do pracy z owcami, więc nazywanie go owczarkiem nie ma wiekszego sensu.
Co do liczby reproduktorów – chetnie poznam te badania, aby dowiedzieć sie co Twoja koleżanka ma na myśli. Bo, ze 100% pewnością nie to, co napisałeś, niestety. Nawet w skrajnych przypadkach popularności reproduktorów może zdarzyć sie sytuacja, w któej 2-3 psy sa ojcami np. 2/3 wszystkich miotów w danym roku. Ale w dalszym ciągu pozostałe mioty maja wielu ojców, a sytuacja taka trwa zwykle nie dłużej niz 2-4 lata, czyli przez okres szczytu kariery tych sławnych psów. Zatem w skali całej populacji udział każdego z nich jest znacznie mniejszy.
Berneńczyków w USA nie jest wiecej niz w Europie. W samej Szwajcarii jest ich kilka tysięcy. Nawet jednak, gdyby tak było, nie ma to znaczenia dla wielkości ich puli genowej – wszystkie one pochodzą od małęgo wycinka populacji europejskiej, w zwiazku z czym maja znacznie mniejsza pulę genetyczną niż populacja europejska, w szczególności szwajcarska.
Krycia zagraniczne oczywiście maja czemus słuzyć. Powtórzę – bynajmniej nie zwiekszeniu różnorodności genetycznej, generalnie. Maja służyc wyhodowaniu najlepszego psa. Być może wydaje Ci sie to dziwne i niespotykane, ze kryje sie suke tak daleko, tymczasem jest to całkiem częsta, powszechna wręcz praktyka w świecie psów rasowych. Sprowadzanie psów z odległych krajów, zwłaszcza w bogatszej niz nasza części Europy i w USA zdarza sie ciągle, zagraniczne krycia także wiele razy do roku, w każdej praktycznie rasie. To nie żaden wyjątek. Np. mój własny pies, średniej zupełnie klasy, urodzony w Polsce, ma ojca urodzonego we Francji po dwóch psach importowanych z USA i matke urodzona w Danii po duńskim psie z holenderskim pochodzeniem i angielskiej suce. A to tylko dwa pokolenia. I w żadnym z tych kojarzeń nie chodziło o zwiekszanie puli genowej – tylko o cechy eksterierowe.
Co do championów – to kwestia semantyczna. Jeśli mówimy o championach w sensie tytułu, to kundel nie może byc championem. Jeśli mówimy o potocznym zastosowaniu tego słowa w znaczeniu „jest w tym dobry”, to jest to zupełnie inne znaczenie niz zastosowane przez Ciebie w pierwszym wpisie, gdzie chodziło właśnie o championy w sensie tytułu. Nie móiąc juz o tym, ze cały czas mówimy o berneńczykach, czyli psach rasowych.
Będę sie upierać, ze berneńczyk nie jest rzadki. Obecnie na wystawach w Polsce jest w pierwszej piątce pod względem liczebności. Daleko przed takimi rasami jak jamnik krótkowłosy (nie mówiąc o innych), pudle czy boksery. Jeśli przyjmiesz, że berneńczyki są rzadkie, to popularne są chyba tylko szczury.
Owszem, rasowe zwierżeta to efekt zubożenia puli genetycznej, zgadzam się, tylko nie wiem, czego to dowodzi? Bo jakby przesłanie tego mi umyka…
A w kwestii językowej. Podobnie, jak nie mówimy „w USA jest 2 czy 3 psów”, tak nie mówimy „jest 2 czy 3 reproduktorów”. Rzeczowniki w liczbie mnogiej moga wystepować w rodzaju męskoosobowym, gdy odnoszą sie do grup złożonych albo mieszanych m.in. z mężczyzn. Tego przypadku tutaj nie mamy, zatem właściwe jest uzycie rodzaju żeńsko-rzeczowego, stosowanego we wszystkich pozostałych przypadkach. To nie jest kwestia dowolności.
Do pozostałych kwestii związanych z bioróżnorodnością pozwolę sobie dopisać, gdy będe miała więcej czasu.
Również pozdrawiam
@ Bonkreta :
OK. To czekmam na dalszy ciag.
jk
@ Bonkreta :
Co do nazw, to tylko nazwy lacinskie gatunkow (za Linneuszem) sa obowiazujace. Co do lesnej swini to jest wlasnie tak, ze kazdy moze sobie ja nazywac tak jak chce, tzn. wlasnie lesna swinia albo dzikiem, a jedynie nazwa lacinska jest niezmienna. Do ras oczywiscie to nie ma zastosowania.
Oczywiscie przyznaje racje, ze nazwa owczarek dla berneczyka jest mylna. Glwonie z powodu krow.
🙂
jk
@ Bonkreta :
Co do dowolnosci uzywania roznych przypadkow, to polecam ten videoblog prof. Bralczyka: http://bralczyk.blog.polityka.pl/?p=31
jk, co do nazewnictwa biologicznego –
„Co do nazw, to tylko nazwy lacinskie gatunkow (za Linneuszem) sa obowiazujace. Co do lesnej swini to jest wlasnie tak, ze kazdy moze sobie ja nazywac tak jak chce, tzn. wlasnie lesna swinia albo dzikiem, a jedynie nazwa lacinska jest niezmienna. Do ras oczywiscie to nie ma zastosowania.”
Ależ jest dokładnie przeciwnie! W publikacjach naukowych czy popularnonaukowych powinno sie uzywać wyłącznie nazw oficjalnych, których tworzeniem i opracowywaniem zajmują się najczęściej specjalne komisje w obrębie towarzystw naukowych. Stosunkowo najbardziej zaawansowana jest ta praktyka w botanice, w zoologii w wielu przypadkach brakuje zgodności co do własciwych nazw, ale idea jest taka, żeby ten zestaw nazw właściwych jednak istniał i był stosowany. Przykład z netu: http://papugi.gery.pl/nazwy_papug.php . Dlaczego – ładnie ujęte jest tez tu: http://www.grzyby.pl/nazwy-grzybow.htm
W przypadku ras zwierząt hodowlanych nazwy tworzą i kodyfikują najczęściej związki hodowców, tak jest np. w przypadku psów, gdzie nazwy międzynarodowe ustala FCI, a obowiązujące w Polsce – Związek Kynologiczny w Polsce.
Oczywiście, każdy może sobie nazywac jak chce, kar za to nie ma. Można móić „ten taki duży kudłaty z wiernymi oczami”. Natomiast argument pt. „nazwa jest ok, bo wiedziałaś, o co mi chodzi” jest zupełnie nietrafiony. Np. gros osób z mojego otoczenia uważa, ze ślimak to skorupiak, bo ma skorupkę. Jest to tak częste, że istotnie zwykle wiem, o co im chodzi. Co nie znaczy, że na gruncie naukowym sa komunikatywni. Akurat słowo”berneński” stanowi wyróżnik, ale gdybyś na tej samej zasadzie stworzył np. „ogara francuskiego”, to zupełnie nie miałabym pojęcia, którą z ponad 20 ras możesz miec na myśli.
Zresztą czuję sie odrobine dziwnie tłumacząc, dlaczego łatwiej sie dogadać, gdy wszyscy stosują to samo, ogólnie przyjęte nazewnictwo…
W kwestii językowej – video z linka „is no longer available”. Chodzi o rodzaj gramatyczny, nie o przypadek. Dla wszystkich rzeczowników z wyjątkiem tych oznaczających mężczyzn stosuje sie ten sam rodzaj gramatyczny. A więc „w USA są 2 czy 3 psy/reproduktory/niedźwiedzie/szczury/roboty/zeszyty”. Także „w USA jest 2 czy 3 profesorów/hydraulików/muzyków”. Natomiast nie „w USA jest 2 czy 3 psów/reproduktorów/niedźwiedziów/szczurów/robotów/zeszytów”.
To zupełnie odrębne zagadnienie językowe wobec tego, czy dany rzeczownik jest traktowany w odmianie jako ożywiony czy nieożywiony (jak sie domyślam z komentarzy, tego dotyczyło video).
@ Bonkreta :
Jednak zdanie Sa 2 reproduktory brzmi fatalnie (dlatego napisalem jest 2 reproduktorow), a sa 2 psy nie? 🙂
Natomiast co do wysunietej wczesniej tezy: czym uklad prostszy tym latwiej go popsuc.
Co do zasady, uważam, że jest dokładnie przeciwnie. Np. zestaw balia + tara znacznie trudniej zepsuć niż naszpikowaną elektroniką pralkę nowej generacji. Więcej części = więcej interakcji = więcej elementów, które mogą zawieść = więcej sposobów, na jaki mogą się zepsuć.
Natomiast w przełożeniu na ekosystemy wygląda to jeszcze nieco inaczej. Złożoności ekosystemu nie mozna traktować wyłącznie w kategoriach długości listy gatunków. To jeden aspekt, oczywiście, i długa lista gatunków sama w sobie oznacza mnogość interakcji. Ale istnieją jeszcze czynniki środowiskowe, które na kształt ekosystemu mają decydujący wpływ. Wśród nich wymieniane juz wczesniej tempo rozkładu/produkcji.
Jak juz wczesniej wykazał Jacobsky, nie da się stwierdzić, że ekosystem z małą liczbą gatunków jest prosty, albo złożony. W przypadku ekosystemu w świetnych (dla wielu gatunków) warunkach środowiska, jak dżungla równikowa, większość czynników ograniczających rozwój konkretnego gatunku czy konkretnego osobnika pochodzi z interakcji z innymi osobnikami/gatunkami. W przypadku ekosystemu w warunkach trudnych, ekstremalnych, jak kraina wiecznego lodu, większość czynników ograniczających wynika ze środowiska. Żadna z tych możliwości nie jest prostsza ani bardziej skompliowana niż ta druga. Natomiast każda jest stabilna lub też wrażliwa na zaburzenia, zależnie, jak na to patrzeć. Stabilny może byc nawet ekosystem z 2-3 gatunkami, czy nawet monokultura np. ciągnące sie kilometrami plaże z czystego piasku, na których rosna tylko i wyłącznie palmy kokosowe na niektórych wyspach Pacyfiku; czy zajęte przez jeden gatunek glonu zbiorniki gorących źródeł
(pomijamy tu mikroorganizmy, których ujęcie na liście gatunków zawsze sresztą jest problemem, a zrozumienie ich znaczenia jeszcze wiekszym, jak było widac w przytoczonym juz wyżej przykładzie Biosphere II).
Mowa tu oczywiście o ekosystemach naturalnych. Zupełnie czym innym bowiem jest ekosystem sztuczny (czyli = o warunkach ograniczających narzuconych przez człowieka). Taki ekosystem, np. sztucznie posadzony bór sosnowy w warunkach ekologicznych typowych dla grądu, będzie wrażliwy na zaburzenia. Ale nie wynika to z faktu, że ma mało gatunków, tylko z tego, że skład gatunkowy nie jest dostosowany do środowiska – zatem środowisko będzie niejako dążyć do zmiany. Warto przy tym zauważyć, że człowiek jest po prostu nieusuwalną częścią takiego ekosystemu i dopóki pełni swoja rolę, to ten ekosystem nie daje się zaburzyć. Usunięcie człowieka (np. zaniechanie oprysków na polu kukurydzy) spowoduje oczywiście daleko idące zmiany w ekosystemie – ale trudno spodziewac sie czego innego, jeśli zaczynamy od zmiany decydującego czynnika, czyli zabieramy człowieka. To trochę tak, jakby zabrać wodę z ekosystemu jeziora i zastanawiać sie, czy ekosystem przetrwa, czy nie.
Co do poruszonej przez Pawła kwestii „optymalnego tempa rozkładu” wczesniej omawianej przez Jacobskiego:
„Procesy rozkladu, zarowno w na rowniku, jak i pod biegunem zachodza z szybkoscia optymalna dla danego ekosystemu: ani szybciej, ani wolniej.”
Wolę patrzec na to od drugiej strony: tempo rozkładu/produkcji jest cechą jakby zewnętrzną, tzn. dane warunki środowiska zezwalają na taką a nie inną wielkość ww. (w tym głównie nasłonecznienie i temperatura, oraz skład i stopień rozdrobnienia skały macierzystej). Czyli – rozkład i produkcja zachodzą z maksymalna możliwą w danych warunkach szybkością. W tym sensie szybkość rozkładu w każdym ekosystemie jest optymalna. Wtórną rzecza jest to, że organizmy w długich okresach zmieniają niektóre właściwości środowiska, mogąc jednocześnie wpływać na wartość potencjalnej produkcji.
„Jednak zdanie Sa 2 reproduktory brzmi fatalnie (dlatego napisalem jest 2 reproduktorow), a sa 2 psy nie?”
Mnie brzmi normalnie, zapewne kwestia przyzwyczajenia. Zresztą można napisać to właśnie tak: „są 2 psy reproduktory”, „są dwa byki reproduktory” itd. Słowo „reproduktor” raczej z rzadka używane jest w odniesieniu do ludzi, tym bardziej mnie dziwi wybór rodzaju gramatycznego.
hlmi,
szybkosc jest optymalna dlatego, ze kazdy uklad biologiczny (w tym ekosystemy czy cala biosfera) jest systemem energetycznie otwartym oraz samoregulujacym sie na zasadach cybernetyki i obowiazujacych tam sprzezen zwrotnych. Taki system dazy (poprzez homeostaze) do osiagniecia stanu o jak najnizszej energii wlasnej, a wiec do stanu optymalnego z punktu widzenia termodynamiki, ktorej prawa leza u podstaw funkcjonowania calej biosfery, i nie tylko.
Slowo „optymalne” jako kwalifikator, w odniesieniu do opisywanych zjawisk wydaje mi sie byc duzo bardziej na miejscu niz „szybsze”, „wolniejsze”, choc oczywiscie naturalna tendencja jest ukladanie zjawisk w ranking pod wzgledem np. szybkosci rozkladu. Ten parametr jest tylko wazny dla nas, ale nie ma zadnego znaczenia z puktu widzenia natury, dla ktorej „liczy sie” optymalnosc w znaczeniu podanym wyzej.
Zaleznosc kolowa v/s liniowa to moje kulawe, amatorskie tlumaczenia z angielskiego, gdzie literatura mowi o circulary logic v/s linear logic. To pierwsza pojecie byc moze lepiej tlumaczy sie na polski jako prosty zwiazek przyczynowy, zas drugie pojecie – jako sprzezenie zwrotne, czyli jako moja „zaleznosc cybernetyczna”, ktora przywolujesz na przyklad.
Pozdrawiam.
No i zle wyszlo:
jest:
Zaleznosc kolowa v/s liniowa to moje kulawe, amatorskie tlumaczenia z angielskiego, gdzie literatura mowi o circulary logic v/s linear logic. To pierwsza pojecie byc moze lepiej tlumaczy sie na polski jako prosty zwiazek przyczynowy, zas drugie pojecie – jako sprzezenie zwrotne, czyli jako moja ?zaleznosc cybernetyczna?, ktora przywolujesz na przyklad.
a ma byc:
Zaleznosc kolowa v/s liniowa to moje kulawe, amatorskie tlumaczenia z angielskiego, gdzie literatura mowi o linear logic v/s circulary logic. To pierwsza pojecie byc moze lepiej tlumaczy sie na polski jako prosty zwiazek przyczynowy, zas drugie pojecie – jako sprzezenie zwrotne, czyli jako moja ?zaleznosc cybernetyczna?, ktora przywolujesz na przyklad.
@ Bonkreta :
Przyklad balia + tara nie ma nic do rzeczy, bo to uklad niefunkcjonalny. Balia + tara nic nie upierze, bo potrzebna jeszcze praczka albo pracz.
jk, dokładnie tak sdamo, jak i przy pralce 😉
@ Bonkreta :
No wlasnie 😉
Jacobsky,
dzieki, teraz lepiej rozumiem. Co do tlumaczenia, wydaje mi sie, ze warto zwrocic uwage
na fakt, ze okreslenie „liniowy” funkcjonuje od lat w matematyce (np. linear operator,
linear space, znana ze szkoly funkcja liniowa), stad gdy pojawi sie w poblizu slowa zaleznosc, moze budzic okreslone skojarzenia. Jest to o tyle mylace, ze pierwsze przyblizenia modeli fizycznych to modele bazujace wlasnie na zaleznosciach liniowych (w tym sensie matematycznym), analiza modeli nieliniowych jest duzo trudniejsza, wiec slowo to odgrywa podobna role jak „Twoja liniowosc”. Stad wszystko co pisales mialo dla mnie na poziomie filozoficznym (gdy mowimy, ze dla uproszczenia uznajemy cos za liniowe choc takie nie jest) sens, mimo, ze tak naprawde niewiele rozumialem ;). Ale oczywiscie niejednemu psu Burek…
jk, ale co „no właśnie”? Układ prosty psuje sie łatwiej niż złożony, np. proste urządzenie do prania psuje sie trudniej niz złożone urządzenie do prania, jakim jest pralka. Elektryczny wkrętak psuje sie łatwiej niż śrubokręt. Tarte Tatin łatwiej zepsuć niż wode z sokiem. Domek z kart łatwiej rozpylić niż karty w stosiku. Itd.
@ Bonkreta :
…e tam, przeciez te przyklady maja sie nijak do przyrody. Ekosystem to nie wkretak czy srubokret. To juz blizej do niego rasowym psom.
jk, przecież wiem. Odnosze sie do tego, co sam podałeś jako ogólną zasadę – ze prosty system psuje sie łatwiej niz złożony.
Natomiast w odniesieniu do ekosystemów już napisałam wczesniej, a jeszcze wczesniej napisał to Jacobsky – nie da sie jasno stwierdzić, że dane ekosystemy są proste lub złożone, w szczególności nie jest to zależne od liczby gatunków. Tym samym problem jest w ogóle źle postawiony, a zagadnienie mniejszej czy wiekszej odporności na psucie się prostych bądź złożonych układów niema dla jego rozwiązania żadnego znaczenia.
No i pozostaje jeszcze jedna kwestia – co określimy jako „zepsucie się” ekosystemu. Śmierć iluś tam procent osobników? Czy iluś tam procent biomasy? Czy iluś procent gatunków? Zastąpienie iluś procent gatunków innymi? Czy jeszcze co innego…
PS. W moim poprzednim wpisie zjadłam „nie”, zdanie powinno oczywiście brzmieć „Układ prosty NIE psuje sie łatwiej niż złożony”
hlmi,
przepraszam za nieporozumienie. Matematyka ma swoja terminologie i chwala jej za to. To ja mam problemy z tlumaczeniem na polski tego, co czytam w innych jezykach.
Pozdrawiam.
Jacobsky
Jacobsky
Niestety właśnie ten sposób rozumowania sterowania ekosystemu od dołu nie bardzo mi pasuje.
Oczywiście przy globalnych katastrofach, zagrażających całej biosferze, a nie poszczególnym ekosytemom, największe szanse przetrwania mają mikroorganizmy.
Przede wszystkim uważa, że złożoność ekosystemów doje nam możliwość założenia, że wszystkie sytuacje są możliwe. A więc i tak w której po wymarciu góry dół się nie zmienia.
Natomiast dla większości przypadków założenie to ma jedną wadę. Zakłada brak zależności dołu od kontrolujących je góry, drapieżników. Podczas gdy wiele teorii ewolucyjnych wykazuje, że jedną z cech prowadzących do różnicowania się gatunków, wzrostu bioróżnorodności jest wpływ zjadaczy na zjadanych. Oczywiście zjadaczami nazywam tu każdą grupę organizmów z górnego piętra, np., drzewa, rośliny wydzielające związki alleopatyczne ułatwiające rozwój jednych grup grzybów czy bakterii, a hamujące innych. Dlatego to, często bakterie potrzebują drzew. Bez drzew środowisko zdominują zupełnie inne ich grupy.
Dlatego wyeliminowanie zjadaczy, drapieżników powoduje równie gwałtowne zmiany w ekosystemie jak eliminacja mikroorganizmów.
To pokazuje, że niestety ekosystem nie stoi jak dom. Gdyby dom stał jak działa ekosystem to jego zawalenie równie często powodowałoby rozebranie dachu jak i podkopywanie fundamentów. A w niektórych przypadkach po rozebraniu fundamentów dom powinien stać dalej.
Nie za bardzo podoba mi się także przykład z krylem. Drapieżniki (np. kryl) bez kontroli z góry prawie zawsze się mnożą i zwiększają swoją liczebność do całkowitego wyczerpania zapasów. Zdaje się, że doświadczalnie próbowano to udowadniano na hodowli wołka zbożowego w zamkniętych pojemnikach z ziarnem.
Nie wiem jak to wygląda z krylem ale znam inny dobry przykład regulacji od góry.
Jest to rekultywacja przenawożonych jezior, na których występują zakwity glonów. Eksperymenty polegały na eliminacji ich górnych pięter w celu doprowadzenia do likwidacji glonów (dolnego pietra). Metoda jest dość drastyczna, w zbiornikach takich doprowadza się do całkowitej eliminacji ryb (czyli elementów od góry), zwłaszcza planktonożernych. Prowadziło to do gwałtownego rozwoju planktony (drobnych organizmów żywiących się glonami, głównie skorupiaków). Plankton gwałtownie pożerał glony, do tego w swoich szkielecikach blokował duże ilości fosforanów. Prowadziło to w ciągu sezonu, dwóch, do znacznego poprawienia czystości wody i ustąpienia zakwitów. Próby takie prowadzono także w Polsce. To także przykład na to jak ważny jest nacisk drapieżników na dolne piętra ekosystemu, i że od dachu może zależeć stabilność fundamentów.
Również nie za bardzo dobrym przykładem są drzewa na wyspach wulkanicznych.
Wiele z gatunków drzew, co prawda nie tak dobrze jak na glebach bogatych w mikroorganizmy ale potrafi przeżyć i rosnąć w warunkach niemal jałowych. Korzystają on z substancji odżywczych uwalnianych w wyniku wietrzenia skał (deszcz, wiatr, temperatura) oraz zdobywanym dzięki uwalnianym przez korzenie substancja rozpuszczającym minerały i różne związki na jony. Są to gatunki pierwotne. U nas zaliczane do nich są brzoza, olsza szara, niektóre wierzby.
Dlatego nadal będę się upierał, że dla istnienia ekosystemów i bioróżnorodności równie ważne są górne jego piętra jak i dolne. I nie można twierdzić, że wejrzenie od dołu daje lepszy punkt widzenia. Zresztą sam przyznajesz, że ekosystem są pełne różnych zależności, nie wiem dlaczego się jednak upierasz, że działają tylko z dołu w górę.
Jacobsky,
życie bez nieporozumień byłoby strasznie nudne ;), a przyznam, że właśnie przez tę wyłowioną „liniowość” wczytałem się w Twój skądinąd biologiczny tekst, więc w sumie dobrze się stało…
Paweł
„Drapieżniki (np. kryl) bez kontroli z góry prawie zawsze się mnożą i zwiększają swoją liczebność do całkowitego wyczerpania zapasów.”
To zdanie generalnie jest prawdziwe w odniesieniu do wszystkich grup organizmów, nie tylko do drapieżników, ale takze roślinożerców, samych roślin oraz detrytofagów. Natomiast niekoniecznie akurat wyższy szczebel drabiny pokarmowej jest jedynym albo nawet głównym czynnikiem ograniczającym wielkość populacji danego gatunku, może to być np. liczba dostępnych miejsc do gniazdowania, albo grubość warstwy gleby o odpowiednim składzie i wilgotności. Dlatego w jednych sytuacjach zabranie wyższego szczebla spowoduje dramatyczne zmiany, a w innych wcale niekoniecznie.
Bonkreta
Właśnie na to chcę zwrócić uwagę. Do utrzymania stabilności ekosytemu nie ma szczebla, który byłby ważniejszy od innych. Nieważne czy jest na górze czy na dole. Taki sam wpływ mają czynnik abiotyczne.
Mówiąc krótko: wszystko jest powiązane, a najbardziej potrzebne to czego akurat jest największy brak.
Generalnie rzecz biorac kazda ingerencja w ekosystem nie jest wskazana. Ja jednak nadal bede bronic swego: zmiany na szczycie piramidy nie powoduja katastrofy u jej podstawy, a przez to zawalenia sie calosci (jesli w ogole cos takiego jest mozliwe). I moim zdaniem analogia z domem jest jak najbardziej na miejscu. Bede rowniez upierac sie, ze szczebel mikroorganizmow jest kluczowy wlasnie dlatego, ze to on jest odpowiedzialny za redukcje materii organicznej i wprowadzenie podstawowych skladnikow organicznych na powrot do obiegu. Nikt inny tego nie robi, zaden drapieznik, zade producent stajacy wyzej. Nie ma sytuacji, w ktorej drastyczne zaburzenie rownowagi na szczeblu mikroorganizmow nie spowoduje niemal katastrofy rozprzestrzeniajacej sie na wyzsze szczeble. Istnieja za to sytuacje, gdzie katastrofy „na gorze” przechodza praktycznie niezauwazone na nizszych szczeblach. I dlatego wlasnie, ogolnie rzecz biorac, analogia z domem, z dachem i findamentem ma jak najbardziej sens.
Jacobsky, ale zwróć uwagę, ze szczebel mikroorganizmów jest tez najłatwiej, najszybciej odtwarzalny, a także najtrudniejszy do faktycznego zniszczenia. O ile proste jest wybicie wszystkich niedźwiedzi polarnych, czy, z pewnym juz trudem, możliwe wybicie wszystkich fok – to wybicie mikroorganizmów jest właściwie niemożliwe, chyba, ze jednocześnie ulegnie zagładzie cały ekosystem. W związku z tym sytuacja pt. „zabieramy tylko dół, góra zostaje” jest czysto teoretyczna, bo w praktyce nieprawdopodobna.
Bonkreta,
nie jest ani teoretyczna, ani nieprawdopodobna w praktyce. Przeczytaj chocny przyklady podane w odpowiedziach dla jk. To sa realne przyklady z „zycia”, a nie z laboratorium. Czasem wystarczy naprawde niewiele, jak np. zmiana pH o 1 czy zasolenia o ulamek procenta. W takich sytuacjach straty wsrod mikroorganizmow oraz organizmow wyzszych (stawonogi, pierscienice, inne „robaki”) znajdujacych sie u podstawy piramidy, a takze wsrod plesni i grzybow moga byc na tyle powazne, zeby zdestabilizowac powaznie ekosystem.
Nie twierdze, zeby zniszczyc bezpowrotnie, bo jak juz powiedzialem: na skale globalna jest to niemozliwe. Zycie na Ziemi jest fenomenem absolutnym w tym sensie, ze albo ono jest wszedzie w biosferze, albo go nie ma nigdzie. Innymi slowy: nie istnieje czesc nalezaca do biosfery, w ktorej nie ma zycia jako takiego, szczegolnie na poziomie mikro.
Zapraszam rowniez do przeczytania :
Edward O. Wilson: The diversity of life
Orrie Louck Appalachian Tragedy
David Pimental et al.:Environmental and economic effects of reducing pesticide use. Bioscience 41.6: 402-409
Stephen Kellert: The value of life: biological diversity and human society
Rowniez: James Lovelook: The ages of Gaia: A Biography of our living Earth
czy Lynn Margulis: Microcosmos.
Pozdrawiam.
Zgadza się, że każda ingerencja w ekosystem powoduje jakąś reakcję. Uważam jednak, że najniższe szczeble drabiny pozostają niewrażliwe na to co dziej się do góry, tylko w bardzo ubogich lub odizolowanych ekosystemach. Na przykład pierwotnych miejscach ich tworzenia się jak wulkaniczne wyspy, lub odizolowanych jak gorące źródła. W każdym innym przypadku jak las, step, jezioro powiązania pomiędzy górą i dołem są na tyle silne, że każda gwałtowna zmiana (niezależnie na górze czy dole) powoduje zmiany na innych szczeblach. Dlatego nie pasuje tu analogia dla domu.
Nie zgadzam się, że nikt poza mikroorganizmami nie potrafi wprowadzać podstawowych składników odżywczych do obiegu. Jak o tym już pisałem wiele roślin np. drzewa, uwalnia różne kwasy korzeniowe powodujące wytrącanie z gleby odżywczych dla roślin jonów. Po za tym są inne czynnik znakomicie sobie z tym radzące, a przez to umożliwiające utrzymanie czy wchodzenie wyżej rozwiniętych organizmów na jałowe siedliska. Na przykład wietrzenie, słońce, wiatr, woda.
Myślę, że potrafię wymienić bardzo dobry przykład gdy gwałtowna katastrofa w złożonym ekosystemie na dole nie wpływa na górne piętra. Lasy przystosowane do przeżywania pożarów. Nie zdarzają się one w nich co roku, a raz na kilka kilkadziesiąt lat. Ich przejście powoduje wypalenie zalegającej masy organicznej jak i rozkładających ją mikroorganizmów. Niektóre ekosystemy jak lasy sekwojowe są uzależnione od takich katastrof w dolnych piętrach. Ich szyszki otwierają się dopiero w wysokich temperaturach, a nasiona trudno kiełkują w niewypalonej glebie. Roślin o takiej zależności od pożarów jest więcej.
Za to prawdę mówiąc nie znam, a właściwie, nie udało mi się znaleźć przykładu, gdzie gwałtowna katastrofa w górnych piętrach ekosystemu nie spowodowała zmian na dole. Wierzę, że ekosystemy są na tyle zróżnicowane, że przykłady takie istnieją.