Gen Pavarottiego

pavarotti_450.jpg

Genetycy wskrzeszają zmarłych. Symbolicznie (na razie).

Wielbiciele talentu Luciano Pavarottiego stracili swego idola. Ale jego nazwisko pozostanie na zawsze nie tylko w pamięci melomanów. Jeszcze pod koniec XX wieku Brytyjczyk David Glover nazwał odkryty przez siebie u muszki owocowej gen właśnie pavarotti (pav). Biolodzy badają jego funkcje do dziś.

Białko Pavarotti (PAV) należy do rodziny kinezyn, które są molekularnymi motorami napędowymi (przemieszczają różne substancje, w tym i inne białka w komórce, wykorzystując energię zgromadzaną w ATP). Odgrywa ono bardzo ważną rolę w regulacji podziału komórkowego. Każdy z nas ma w swoich komórkach gen pavarotti i białko Pavarotti (a właściwie ludzki homolog muszego genu i białka). Między innymi dzięki temu nasze komórki mnożą się, a więc w ogóle możemy żyć. Mutacje w genie pav powodują, że podziały komórkowe są nieprawidłowe, co może przyczynić się do wywołania raka. Dlatego można śmiało twierdzić, że Pavarotti (białko) jest wśród nas i że każdy z nas zawdzięcza między innymi i jemu swoje życie.

David Glover i jego współpracownicy nazwali nowoodkryty gen od nazwiska słynnego śpiewaka wcale nie dlatego, że muszki potrafiły ładnie śpiewać. Mutacja tego genu powodowała, że komórki nerwowe larwy były o wiele większe niż zdrowe. Naukowcy skojarzyli więc „grube” komórki z grubym Pavarottim. I tak już zostało. David właśnie zidentyfikował nowy gen kodujący białko współpracujące z Pavarottim (dane jeszcze niepublikowane). Nazwał je oczywiście… Nessun dorma – tym razem za „Turandot” Pucciniego. Oczywiście w domyśle jest to aria śpiewana przez Pavarottiego 😉

Wiele nazw genów ma bardzo śmieszne brzmienie lub pochodzenie. Frywolne nazwy upodobali sobie szczególnie genetycy pracujący nad rozwojem muszki owocowej, choć ścigają ich genetycy rybki Danio rerio. Często nadają nazwy we własnym języku. Mamy więc geny gurken (niem. „ogórek”), batman, lola-like, mago nashi (jap. „bez prawnuczków”), scylla and charybde, oko meduzy (po polsku, nazwa genu rybki danio nadana przez polskiego biologa Jaremę Malickiego pracującego w USA), subito (gen kodujący inną kinezynę niż pavarotti), armadillo (czyli pancernik) i wiele innych.

Będąc jeszcze na studiach, w latach 80. XX wieku, pracowaliśmy wraz z Jackiem Gaertigiem, przyjacielem ze studiów, nad procesem mejozy u pierwotniaka Tetrahymena. Jacek izolował szczepy różniące się pewnymi cechami, które nas wówczas interesowały i oczywiście trzeba było jakoś je nazywać. Ponieważ było to w stanie wojennym, kiedy mówienie o Józefie Piłsudskim nie było mile widziane przez władze, a w dodatku Uniwersytet Warszawski, na którym wówczas studiowaliśmy, nosił ciągle nieużywane imię Marszałka, nadaliśmy naszym szczepom nazwy JP1, JP2 itd. Nie było w tym oczywiście nic śmiesznego, a jedynie młodzieńcza przekora: nie można mówić o Piłsudskim, to my na złość nawet szczep pierwotniaka nazwiemy jego imieniem. Oczywiście nikt nigdy nas nie zapytał, dlaczego szczepy nazywamy JP. Dziś, gdybym miał do nazwania jakieś szczepy, chyba używałbym nazwisk współczesnych polityków i ich akolitów. Gen rydzyk, bo larwy mają np. czarną „sukienkę”, albo miller, bo larwa nie może sobie znaleźć miejsca – brzmi to bardzo fajnie.

Ale na koniec jeszcze dwa słowa o samym Luciano Pavarottim. Kiedy słucham np. arię „E lucevan le stelle” z Toski Pucciniego w jego wykonaniu, a słucham jej nie od dziś, to czuję żal po stracie tego wielkiego tenora. Kiedy słuchałem tej samej arii za jego życia, cieszyło, że facet gdzieś sobie może tę arię tym samym niesamowitym głosem podśpiewywać (np. przy goleniu). Teraz wiadomo, że już nie podśpiewuje. Zostanie Pavarotii legendą – na płytach tak jak wielką legendą została zmarła 30 lat temu Maria Callas. Pavarotti i Callas nigdy nie zaśpiewali wspólnie. Dzieliła ich cała operowa epoka. Pavarotti zaczął swą karierę w r. 1961, na cztery lata przed ostatnim publicznym występem Callas. A szkoda, bo Toskę oboje zaśpiewaliby tak jak nikt inny.

Może kiedyś połączy tych dwoje genetyka? Oczywiście jeśli ktoś nazwie jakiś nowy gen callas. W tym celu chyba trzeba by wyhodować muszkę obdarzoną szczególnie pięknymi i smutnymi oczyma, bo o głosie oczywiście nie ma mowy.

Dziś genetycy mogą nie tylko tworzyć nowe, nieistniejące dotąd byty (które jakoś trzeba nazwać), ale nawet na swój sposób wskrzeszać zmarłych. Przynajmniej symbolicznie. Zawsze można się poczuć trochę jak sam Bóg. A więc genetycy, do dzieła!

Jacek Kubiak

Fot. Roby Ferrari, Flickr (CC BY SA)