Kawa u prezydenta

julliard.jpgOd czego zaczyna francuski prezydent? Od naprawy uczelni.

Francuski prezydent Nicolas Sarkozy na pierwszy ogień w reformowaniu państwa wybrał poprawę sytuacji uniwersytetów. Projekt miał być przedstawiony na posiedzeniu rady ministrów na początku tego tygodnia. Jednak trzeba było odwlec procedurę o tydzień. Główny powód – niepokój studentów i związków zawodowych pracowników wyższych uczelni, że nowe prawo zaprowadzi nierówności wśród francuskich uniwersytetów i że pracownicy i studenci stracą mocną pozycję w radach administracyjnych uczelni.

Nie jest dla nikogo we Francji tajemnicą, że uniwersytety są biedne. Brak pieniędzy głównie na remonty i odnawianie pomocy naukowych. To też wiele kampusów (zresztą francuskie kampusy nie mają wiele wspólnego z amerykańskimi, są raczej bezdusznymi miejscami, gdzie mijają się setki i tysiące studentów, a nie miejscem przyjemnych spotkań młodych ludzi) przypomina podmiejskie stacyjki metra z wytagowanymi murami i walającymi się wszędzie plastykowymi kubkami i papierzyskami. Sale wykładowe są przepełnione, a studenci muszą godzinami wystawać w kolejkach do dziekanatów. Taka atmosfera nie sprzyja studiowaniu. Nie ma więc spektakularnych wyników i francuskie uniwersytety wloką się gdzieś w ogonie uczelni europejskich w sondażach (w przeciwieństwie do tzw. Wielkich Szkół, np. Ecole Normale Supérieure, czy Ecole Polytéchnique, które skupiają wyselekcjonowaną elitę intelektualną i równocześnie kwitną, są jednak po prostu zbyt małe, by konkurować z Cambridge czy Oxford).


Kolejne rządy obiecywały poprawę. Bezskutecznie. Symbolem niemocy państwa stało się usuwanie azbestu z kampusu „Jussieu” Uniwersyetów Paris VI i Paris VII (ten ostatni właśnie przeniósł się w inne miejsce Paryża). Zapowiadane przez byłego prezydenta Chiraca na kilka miesięcy prace trwają nieprzerwanie od dziesięciu lat i ich końca nie widać (główny wieżowiec na „Jussieu” jest obecnie szkieletem pozbawionym ścian – teraz trzeba tę monstrualną konstrukcję na nowo wypełnić, a to zabierze trochę czasu).

Nicolas Sarkozy też obiecał w swej kampanii wyborczej, że tę sytuację zmieni. A że wybrał właśnie reformę wyższych uczelni za wzór swych reform, to i nadzieje na prawdziwe zmiany są duże. Główny cel prezydenckiego planu „autonomii uniwersytetów” to dywersyfikacja źródeł finansowych wyższych uczelni. Dzięki nowemu prawu uczelnie będą mogły korzystać ze źródeł prywatnych. I tu właśnie leży kość niezgody.

Studenci i pracownicy naukowo-dydaktyczni obawiają się, że w przyszłości uniwersytety w dużych miastach będą rzeczywiście miały dobrych sponsorów, ale tym z mniejszych ośrodków nikt nie da złamanego grosza. Jednym słowem autonomia będzie dobra tylko dla wybranych.

Choć Nicoals Sarkozy głośno tego nie mówi, to chyba nie miałby nic przeciwko takiej naturalnej selekcji. Dla rządu i prezydenta liczyłaby się zapewne spektakularna poprawa na kilku największych uczelniach. Jeśli do tego ich ranking w międzynarodowych sondażach jakości nauczania i wyników naukowych znacznie by wzrósł, to władza mogłaby sobie pogratulować sukcesu. A biedni? No cóż, przenieśli by się do większych ośrodków.

Na taką perspektywę nie godzą się właśnie dzisiejsi studenci, a i licealiści dali znać o swoim niezadowoleniu (w końcu to oni właśnie doświadczą wyników reformy). Oczywiście powodów odrzucenia reformy w obecnym stanie jest więcej, ale najważniejszym jest właśnie obawa przed nierównością.

Najciekawsze jest jednak to, jak odbywają się dyskusje rządu i organizacji studenckich, uczniowskich i związkowych. Spotkanie z nową, młodą panią minister Valerie Pécresse (nb. z wykształcenia specjalistką od spraw rodziny) wykazało niezgodność poglądów i spowodowało wrzenie na uczelniach. Co na to prezydent? Otóż od razu zaprosił przedstawicieli studentów i pracowników uczelni na rozmowy przy kawie do Pałacu Elizejskiego. W trakcie wymiany zdań ustalono, że strona rządowa zrewiduje zapisy w nowym prawie, tak by uwzględnić postulaty drugiej strony. Właśnie czekamy na nową wersję ustawy, którą ma napisać jak najszybciej pani minister Pécresse.

W takim właśnie załatwianiu spraw jest wiele rzeczy bardzo krzepiących. Po pierwsze, Sarkozy rozumie i daje jasno o tym znać, że nie można wprowadzać reform wbrew opinii społecznej. Taki błąd popełnił poprzedni premier, Dominique de Villepin, gdy rok temu chciał przeforsować, słuszne zresztą prawo, mające ułatwić podejmowanie pracy przez młodych ludzi. Ulica tę reformę obaliła i… właśnie ten upadek wyeliminował Villepina z walki o fotel prezydencki otwierając przed Sarkozym wrota do Pałacu Elizejskiego (przynajmniej na prawicy). Teraz, nowy prezydent mądrzejszy o te doświadczenia swego byłego szefa (Sarkozy był ministrem spraw wewnętrznych Villepine’a), zupełnie zmienił taktykę. Chce za wszelką cenę pozyskać dla swych reform prawdziwe, a nie malowane wsparcie zainteresowanych środowisk.

Na czele studenckich negocjatorów stoi w dodatku ten sam człowiek, który „obalił” Villepine’a – Bruno Julliard, student ostatniego roku prawa na Uniwersytecie Lyon II. Julliard znany jest we Francji wszystkim od ponad roku, z czasów sporów z Villepinem. Teraz twierdzi, że dyskusje z panią minister Pécresse są bardzo ciekawe, a z Sarkozym wręcz niezwykle obiecujące. Pytany przez dziennikarzy czy skorzystałby z ewentualnego zaproszenia nowego prezydenta, by wejść do rządu, kategorycznie odmawia. Nic dziwnego. W trakcie ostatniej prezydenckiej kampanii wyborczej stanął wyraźnie po stronie Ségolene Royal i nie zamierza zmieniać obozu politycznego. Problem w tym, że socjaliści są w rozsypce. Może właśnie młoda krew pozwoli na odnowę w szeregach francuskiej lewicy? Pewne jest, że Francja o Bruno Julliardzie jeszcze usłyszy. Na razie ma on jeszcze 2 miesiące na napisanie pracy magisterskiej i jej obronę. A więc skoro i jemu i Nicolasowi Sarkozy’emu zależy na czasie, to można się spodziewać, że negocjacje będą szybkie i owocne. Odpowiedź w przyszłym tygodniu.

Jacek Kubiak

Na zdjęciu – Bruno Julliard.