Bronię życia

lemarchal_200.jpgStan transplantologii zależy w ogromnym stopniu od stanu świadomości społecznej.

Miałem pisać dziś o pszczołach, ale ten temat musi poczekać. 30 kwietnia zmarł bowiem 24-letni Grégory Lemarchal. W Polsce jest zupełnie nieznany. We Francji słyszał o nim, i słuchał go chyba każdy. W r. 2004 Grégory wygrał organizowany przez francuską prywatną stację telewizyjną TF1 program „Star Academy” – taka francuska odmiana polskiego „Idola”. Ot taka bardziej ambitna odmiana „Big Brothera”, bo młodzi ludzie zamknięci w wynajętym przez telewizję na kilka miesięcy podparyskim pałacyku nie nudzą się, a uczą śpiewu, tańca, występów estradowych. Zresztą nie bardzo mogę tu opisać co tam właściwie się dzieje, gdyż nie śledziłem żadnej edycji. Program gromadzi przed telewizorami głównie młodzież w wieku gimnazjalnym i licealnym.

Ale dlaczego piszę tutaj o popkulturowej imprezie? Otóż dlatego, że Grégory zmarł na mukowiscydozę czekając w szpitalu na przeszczep płuc. Nikt poza ekipą telewizyjną i uczestnikami edycji programu z roku 2004 nie wiedział, że cierpi on z powodu tej śmiertelnej choroby. Trzeba było nie lada uporu i hartu ducha, by poświęcić się śpiewaniu przy takiej chorobie płuc. W czasie pobytu w telewizyjnym pałacu, codziennie, poza dostępem kamer, Grégory przechodził zabiegi i ćwiczenia oczyszczające jego płuca z gromadzącego się tam nadmiaru śluzu. Po zwycięstwie w programie nagrał płytę i pracował już nad drugą. Odbył turnée po Francji (przed rokiem występował w słynnej paryskiej Olympii), Belgii i Szwajcarii. Śpiewał bardzo dobrze. Miał głos na trzy oktawy. Jego głos francuskie popkulturowe media nazwały głosem anielskim.

Ostatnio stan jego zdrowia pogorszył się i chłopak wylądował w szpitalu. Lekarze orzekli, że tylko przeszczep płuc może uratować mu życie. Jak już wspomniałem, przeszczepu się nie doczekał. Na mukowiscydozę umiera się głównie z powodu niewydolności płuc. Innymi słowy człowiek po prostu się dusi.

W piątek 4 maja TF1 poświęciła (za zgodą rodziny) cały wieczorny program Grégory’emu. Audycja połączona była ze zbiórką pieniędzy na rzecz fundacji zajmującej się walką z mukowiscydozą (m. in. sponsoruje ona badania naukowe nad tą chorobą i innymi chorobami o podłożu genetycznym). W ciągu jednego wieczora zebrano 7,5 miliona euro.

Mukowiscydoza to choroba dziedziczna głównie ludzi rasy białej. W Europie i Ameryce Północnej mutacje genu CFTR powodujące tę chorobę występują u jednego na 2500 noworodków (u ludzi rasy czarnej – 1 na 17 tysięcy). Ponieważ mutacje są recesywne to w populacji jest bardzo wielu zdrowych, heterozygotycznych nosicieli zmutowanego genu. Poza płucami choroba upośledza również pracę układu pokarmowego, wydalniczego, rozrodczego (tak u mężczyzn jak i u kobiet), pracę serca i nerek.

Opowiadam tę historię w blogu oczywiście ze względu na dramatyczną sytuację osób chorych na mukowiscydozę w Polsce. I nie tylko na mukowiscydozę, ale i martwicę wątroby, choroby serca i nerek. Po załamaniu się systemu polskiej transplantologii (nie będę wracał tu do smutnej genezy tej afery) ludzie ci, jak i wielu innych pacjentów oczekujących na przeszczep nerki, serca, wątroby czy płuc, znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Ich szanse na przeżycie nagle spadły prawie do zera. A nie mogą oni czekać na poprawę atmosfery wokół transplantologii, bo po prostu często zostały im tylko miesiące lub tygodnie życia. Nawet w doskonale funkcjonującym systemie francuskim, jak widać z przykładu Grégory’ego, życie pacjentów zależy w wielkiej mierze od przypadku. Sprawny system może temu przypadkowi jedynie pomóc.

Kilka lat temu zmarła na wylew krwi do mózgu moja koleżanka z pracy. Była biologiem, profesorem Uniwersytetu w Rennes. Miała 53 lata i działała w organizacji zajmującej się propagowaniem informacji nt. przeszczepów. Dziwnym trafem właśnie śmiertelny wylew do mózgu jest przypadkiem pozwalającym na pobranie narządów do przeszczepów. Katherine była więc przez kilkanaście godzin sztucznie podtrzymywana przy życiu w stanie śmierci klinicznej w szpitalu sąsiadującym z laboratorium, w którym pracowała głównie po to, by lekarze mogli pobrać jej organy. Znając Katherine nie mieliśmy wątpliwości, że oddanie narządów do transplantacji było dla niej gestem bardzo ważnym. Dzięki jej śmierci zapewne kilka osób odzyskało zdrowie lub życie. Katherine oddała komuś również swoje oczy, a dokładnie rogówkę – jeden z najrzadziej pobieranych narządów do transplantacji. Oczywiście osoby, które żyją i mogą patrzeć na świat dzięki temu, że przeszczepiono im narządy pobrane od Katherine pozostają anonimowe.

Cóż innego można zrobić w dzisiejszej sytuacji poza przywoływaniem takich przykładów jak właśnie ten Katherine, która oddała swoje narządy do transplantacji i 24-letniego Grégory’ego, który przeszczepu nie doczekał? Stan transplantologii zależy w ogromnym stopniu od stanu świadomości społecznej, dobrej organizacji szpitalnictwa, skuteczności służby zdrowia. Tylko zrozumienie problemu, tak przez społeczeństwo, jak i przez władze może zapewnić dostęp do narządów do transplantacji ratujących ludzkie życie. Taką organizację i wiedzę najłatwiej i najpewniej osiągnąć w dobrze zorganizowanym społeczeństwie obywatelskim. A w Polsce od półtora roku społeczeństwo obywatelskie jest systematycznie niszczone. Powoli taki właśnie bilans wyłania się z tego, co niektórzy z dumą nazywają IV Rzeczpospolitą.

Inna sprawa, że w kraju katolickim jak Polska, Kościół robi stosunkowo niewiele dla ratowania życia ludzkiego właśnie poprzez przeszczepy. Cały impet idzie w ratowanie życia płodów, podczas gdy problem braku narządów do przeszczepów jest tylko od czasu do czasu jedynie wspominany przez księży. To odwrócenie proporcji mnie osobiście bardzo dziwi. Ale cóż, życie „nienarodzonych” wpisuje się świetnie w ideologię walki o wartości moralne, a obrona życia już narodzonych jest politycznie o wiele mniej nośna. Pytanie tylko czy Kościół katolicki powinien wybierać właśnie te najbardziej nośne idee.

Jacek Kubiak