Uwikłani w założenia
Ostatnio czytałem w jakimś popularnym czasopiśmie o intuicji. Pojawił się tam pogląd, że intuicja przekracza nasz rozum i ma z nim niewiele wspólnego. Podobnie, czytając wpis Jacka Kubiaka (Bałamucenie Bogiem) powróciła myśl, która od czasów szkoły średniej nie daje mi spokoju: czym u licha jest ten mityczny rozum? Co to jest racjonalność?
Chciałbym tutaj podzielić się tylko jedną refleksją. Sądzę, że racjonalność jest związana z rozmawianiem o tym, czego doświadczyliśmy. W tym sensie trzeba przyznać, że doświadczenie jest tutaj czymś pierwszym i niekwestionowanym, a problem z racjonalnością zaczyna się, gdy o tym zaczynamy mówić. Nie ma więc czegoś takiego jak „nieracjonalne” doświadczenie. Ponieważ doświadczenie – szeroko rozumiane – wyprzedza mówienie o nim. By o czymś mówić, trzeba tego najpierw jakoś doświadczyć. Dopiero namysł, i to namysł krytyczny, nad doświadczeniem jest znamieniem racjonalności.
W sporze teistów z ateistami nie ma sensu mówić, że jedna strona jest racjonalna, a druga nie. Obie są racjonalne w tych granicach, że uznają doświadczenie za fundamentalny punkt odniesienia – teiści doświadczenie o charakterze religijnym, ateiści brak takiego doświadczenia. Chodzi mi o to, że w przypadku osób wierzących treści prawd religijnych znajdują potwierdzenie w ich doświadczeniu osobistym. Fakty z ich życia wskazują, że jest tak, jak te zasady ich o tym pouczają. Podobnie jest z ateistami – właśnie dlatego, że takiego potwierdzenia nie mają w swoim życiu (doświadczeniu) odrzucają oni te prawdy, które wyznają osoby wierzące.
Podobnie rzecz się ma z intuicją. W przypadku intuicji panuje takie zamieszanie pojęciowe, że na dobrą sprawę nie wiadomo, czy chodzi o jakieś „jasnowidzenie”, nieuzasadnione przeczucie, widzenie wprost rzeczy, takich jakimi są, doświadczenie pozazmysłowe itp. Jakiekolwiek by określenie nie przyjąć, zauważmy, że w każdym wypadku chodzi o to, że czegoś wpierw jakoś doświadczamy. Do końca nie wiemy, czego doświadczamy i jak doświadczamy. Faktem jest jednak to, że czegoś doznajemy, coś „widzimy”, „przeczuwamy”, czy „odczuwamy”. W dalszej części próbujemy to „coś” właśnie nazwać, określić, odnieść do naszego wcześniejszego doświadczenia i wiedzy – także wiedzy innych ludzi czy wiedzy naukowej. Prawidłowość jest jednak podobna – od doświadczenia przechodzimy do mówienia i krytycznego odniesienia się do tego, czego doświadczamy.
Zakłada się, że we wszelkich wypowiedziach logika jest nieprzekraczalna. To znaczy, możemy przekraczać w swoich wypowiedziach prawa, o których poucza nas logika, ale wtedy nasze wypowiedzi traktuje się jako nonsensowne, czyli bełkot. Zauważam generalnie, że tę nieprzekraczalność logiki traktuje się jako oczywistą. Prawa logiki – a przynajmniej podstawowe: prawo tożsamości, niesprzeczności i wyłączonego środka – traktuje się jako mówiące same przez się, których myślący człowiek nie może nie przyjąć. Na przykład mówienie o Sokratesie, że jest człowiekiem i jednocześnie nie jest człowiekiem narusza prawo niesprzeczności i jest absurdem.
Sądzę, że na tych dwóch uwagach – o pierwszeństwie doświadczenia i o nieprzekraczalności logiki w dyskusji racjonalniej – na razie możemy poprzestać. Nie wyczerpują one problemu samej racjonalności. By jednak nie było tak łatwo, na zakończenie zauważmy niepokojący fakt, który może zasiać niepewność do tego, co napisałem. Otóż wszelkie doświadczenie jest warunkowane przez jakieś uprzednie założenia. Nie ma czegoś takiego, jak czyste, pozbawione jakichkolwiek założeń doświadczenie. Nasze badania są już uprzednio uwikłane w założenia, które świadomie lub nieświadomie przyjmujemy. A przyjmujemy je również dzięki mowie – to ona udostępnia nam świat. To, co postrzegam, zależy do pewnego stopnia od słów, w których później o tym mówię. Wszelkie doświadczenie jest już uwikłane w interpretację. Udostępniając świat, język również skrywa jego niektóre aspekty. Wrócę do tego w kolejnych wpisach.
Komentarze
Spor teistow i ateistow to faktycznie spor o zalozenia. Jednak spor bez symetrii. Teisci powiadaja – na niewytlumaczalne recepta jest Bog. Przyjecie istnienia Boga pozwala im wyjasnic i oswoic to co niewytlumaczalne i nieokreslone. Ateisci irytuja sie – niwytlumaczalne? Poczekajmy kiedys sie wyjasni. Moze wiec teistow i ateistow rozni przede wszystkim cierpliwosc i perspektywa czasowa w poznawaniu swiata.
Czy jest logicznie uzasadnione uznawanie istnienia sil nadprzyrodzonych przy braku dowodow materialnych lub dedukcyjnych?
Granice mego języka są granicami mego świata – podpisuję się pod tą myślą Wittgensteina i dlatego tak bardzo spodobało mi się to: „Sądzę, że racjonalność jest związana z rozmawianiem o tym, czego doświadczyliśmy.”
Dalej mniej mi się już podoba. Otóż – moim zdaniem – nie jest tak, że: „w przypadku osób wierzących treści prawd religijnych znajdują potwierdzenie w ich doświadczeniu osobistym.” wg mnie im się wydaje, że znajdują potwierdzenie. Tak samo jak chodzącym do wróżki wydaje się, że ona zna przyszłość i tak samo jak mi wydaje się, że to Wittgenstein ma rację. Zagadka? Chyba nie – Racjonalność jest związana z rozmawianiem. Wygrywa ten punkt widzenia (to „wydaje mi się”) które jest najsilniejsze w sensie przekonywania do siebie…A sama intuicja? Cóż, jeśli ktoś wierzy, że ją ma…
Do racjonalistów: niezmiernie interesuje mnie poprawność logiczna takiego zdania, które nieustannie pojawia się we wszelkich rozmowach między ateistą, a teistą:
„Udowodnij, że Boga nie ma.” Poprawne, czy nie?
A co do doświadczenia religijnego to niewątpliwie jest ono prawdziwe, tak jak strach, ból i niewidzialny kolega…
„Udowodnij, ze Bog jest” – ta fraza w ustach ludzi religijnie obojetnych, oznacza mniej wiecej tyle, co znana formula prawnicza: „wywodzisz z jakiegos faktu skutki prawne, ciezar dowodu spoczywa na tobie.”. I ma to sens – skutki prawne, spoleczne, ekonomiczne agresywnej religijnosci sa oczywiste. Pisze to jako zdeklarowany teista, ale i zwolennik swieckiego panstwa, ktory ma tyle przyzwoitosci, zeby nie odpowiadac religijnie obojetnym – „Udowodnij ze Boga nie ma”…
Wedlug Sw. Tomasza z Akwinu istnienie Boga nie jest prawda oczywista ale moze byc udowodnione na podstawie empirycznej. Podal on piec dowodow istnienia Boga dla mnie osobiscie dosyc przekonywujacych.
Wydaje mi się, że uczciwą postawą w przypadku ateisty powinna być jednak albo próba wykazania swoich poglądów, albo przynajmniej odwołanie się do brzytwy Ockhama, skoro nie potrzebuję pojęcia Boga do wyjaśnienia swojego doświadczenia, odrzucam hipotezę o jego istnieniu. Tym niemniej w tej drugiej sytuacji powinno się chyba raczej powiedzieć „nie wiem czy Bóg istnieje i nie widzę powodu, by jego istnienie przyjmować”. Kategoryczne stwierdzenie, że Boga nie ma i nazywanie tego poglądu racjonalnym wymaga jednak, tak dla intelektualnej przyzwoitości, jakiejś argumentacji. W większości przypadków wydaje mi się ona równie mętna jak „dowody” na istnienie, w których istnienie zresztą, jako osoba wierząca w Boga, wątpię ;).
Wszyscy (no prawie) w tym blogu powoluja sie na brzytwe Ockhama. To bardzo wygodne. Powroccie do Arsytotelesa. Lepszy tu wydaje sie teoretyk niz praktyk.
Bobola,
Argumenty Tomasza z Akwinu mnie nie przekonuja. Nawet jezeli zalozymy ze istniala kiedys w przeszlosci pierwotna sila stworzenia, nie mozna udowodnic ze ta sila nadal istnieje albo ze ma nadal jakas boska moc.
Nie widze nic zlego w powolywaniu sie na brzytwe Ockhama, przy czym nie tyle chodzi tu o wygode, ile o narzucenie sobie pewnego rygoru myslenia: szukaj najpierw wytlumaczenia na miare racjonalnych mozliwosci, gdyz na wytlumaczenia nadprzyrodzone (bog, kosmici, nieznane sily, itd.) zawsze przyjdzie czas. Sama brzytwa to tylko kierunek metodologiczny, a nie wytlumaczenie czegokolwiek.
Kategoryczne twierdzenie, ze boga nie ma jest tak samo aroganckie jak kategoryczne twierdzenie, ze bog istnieje. Wystarczy powiedziec np., ze moim zdaniem, dla wytlumaczenia tego czy owego nie potrzeba zatrudniac bogow, i starac sie podac to wytlumaczenie. Lub tez odwrotnie: powiedziec, ze moim zdaniem obserwowanych zjawisk nie da sie wylumaczyc bez interwencji nadprzyrodzonej, podajac za razem stosowna argumentacje.
Jacobsky
hmli,
Wiekszosc wspolczesnych ateistow reprezentuje tzw slaby ateizm. Uwazaja ze nie ma przekonywujacych dowodow na istnienie bogow. Tak wiec obowiazek pokazania dowodow jest po stronie teistow.
Arnold,
ja tam bym sie nie upieral przy obowiazkowosci udawadniania tego, co lezy poza zasiegiem naszych mozliwosci jesli idzie o udowadnianie. Istnienie czy nie istnienie bogow niech sobie pozostanie sprawa indywidualna. Najwazniejsze, zeby ani ateisci, ani teisci nie wyciagali z tej uniwersalnej slabosci dowodowej daleko idacych wnioskow wobec innych, myslacych inaczej, szczegolnie zeby nie robili tego w sposob zinstytucjonalizowany, i na skale masowa…
Według mnie żadne z kategorycznych twierdzeń „Bóg jest”, „Boga nie ma” nie jest aroganckie samo w sobie, o ile nie próbujemy dorabiać do tego właśnie otoczki racjonalizmu. Jeśli ktoś mówi, no nie wiem, „czuję od urodzenia obecność Boga, dla mnie jest oczywiste, że Bóg istnieje”, a przy tym przyznaje, że nie jest w stanie uzasadnić/przekazać tej wiary innym przy pomocy jakiejś racjonalnej argumentacji, to chyba trudno go nazwać arogantem. Podobnie, gdy ktoś mówi, że dla niego Bóg to mrzonka,czy to argumentując to jakoś na podstawie własnych doświadczeń, czy też mówiąc „bo tak czuję”. Problematyczne wydaje mi się natomiast podawanie wątpliwych, naiwnych argumentów i udawanie, że są niepodważalne, a ludzie o innych poglądach to ograniczeni „maluczcy”. Postawa Dawsona wydaje mi się w związku z tym cokolwiek żenująca, podobnie jak dawne argumenty Hawkinga (z których podobno się wycofał).
Stwierdzenie typu: ?czuję od urodzenia obecność Boga, dla mnie jest oczywiste, że Bóg istnieje? rozni sie od „bog (nie) istnieje, i kropka”. Niestety, zbyt czesto slyszy sie argumentacje w tym drugim stylu.
Arnold,
jaki obowiązek? W jakich kategoriach my mówimy? W momencie, gdy nie
oczekuję od innych, że przyjmą mój pogląd, gdy nikogo do niczego nie zmuszam, nie muszę niczego udowadniać. Zresztą, pomijając jakieś argumenty kantowskie na których się nie znam, żeby coś udowodnić, trzeba najpierw coś założyć, nie da się udowadniać z próżni. A jeśli przyjmiemy założenia „pod tezę”, wszystko jest możliwe. Nawet aksjomaty matematyki, teoria mnogości dajmy na to, są tak skonstruowane, żeby unikając antynomii, móc odtworzyć wszystko to, co wydaje nam się oczywiste, np. na temat liczb. A alternatywne systemy aksjomatów konstruowano czasami się na zasadzie „jakie aksjomaty dobrać, żeby nie dało się udowodnić tego, w co nie wierzymy, a dało się udowodnić dużo z tych rzeczy w które wierzymy”. Nota bene niektórzy matematycy jeszcze w XIX w. zakładali istnienie Boga, żeby skonstruować zbiór nieskończony, podczas gdy inni mówili mniej skromnie, że nieskończony jest zbiór ich „potencjalnych myśli”, a jeszcze inni, odwrotnie, startowali z liczb naturalnych, by znaleźć „dowód” istnienia Boga. I mówimy tu o wielkich nazwiskach nauki. Dziś chyba nikt się tak publicznie nie wygłupia, choć na własny użytek pewnie się niektórym zdarza.
Zresztą w przypadku tezy o takim ciężarze gatunkowym, jak istnienie Boga, żaden z argumentów za istnieniem nie mógłby chyba przekonać sceptyka…
Dlatego wolę powiedzieć, że wierzę, nie jest to racjonalne i jest mi z tym ok, a racjonalizm i ścisłe wywody zostawiam na inne aspekty mojej egzystencji. A nawet więcej, gdyby mi ktoś udowodnił istnienie Boga,wiara, jak ją rozumiem teraz, straciłaby wartość (oczywiście to stwierdzenie jest już mocno zaangażowane i wolałbym o nim nie dyskutować).
Jacobsky,
mniej więcej to miałem na myśli ;-).
Jakobsky
Kto tutaj wyciaga daleko idace wnioski? Kto twierdzi ze istnieje 2500 roznych bogow i organizuje masowe ruchy wyznawcow? Przeciez nie ateisci ktorych jest bardzo malo (2% w Polsce) troche wiecej w innych krajach ale ciagle niewiele.
hmli,
Oczywiscie o obowiazku mowilem w sensie metody, „onus probandi”.
Arnold,
nie slyszales nigdy o wojujacym ateizmie praktykowanym w niektorych krajach „przodujacych” ?
Chodzi Tobie a Albanie sprzed 1990 roku? Zdarzalo sie. Ale to wyjatki. W tej chwili teizm kwitnie nawet na Kubie i w Pln Korei.
(Przepraszam za przekrecenie Twojego imienia powyze).
Jacobsky,
To nie ja pierwszy zaczalem kierowac ta dyskusje na ruchy spoleczne zwiazane z a- czy tez teizmem. Przeciez to jest poboczny temat.
Jezeli ktos twierdzi ze istnieja bogowie to jest naturalne aby sie zapytac o dowody. Jezeli dowodow nie ma, to ateizm powinien byc uznany za racjonalna postawe az do momentu kiedy znajda sie dowody.
Jeśli chodzi o metodę, jakoś jednak nie potrafię zaakceptować stosowania naukowego/racjonalnego, etc. podejścia do kwestii religii. Jest to dla mnie, z powodów opisanych w poprzednim wpisie, pewne mieszanie światów (co oczywiście nie jest zbyt oryginalną ideą). Dlatego, nie wierząc w możliwość przeprowadzenia logicznej dyskusji, mam wrażenie, że tu w ogóle nie można mówić o ciężarze dowodu…
Co do ruchów religijnych i wojującego ateizmu, choć zgodzę się, że religia jest w tej chwili w świecie „w natarciu” (niestety często z negatywnym skutkiem), to jednak kraje typu Francja (un pays laic, jak z dumą mówią Francuzi), są do pewnego stopnia krajami antyreligijnymi. Laicyzm, który skądinnąd może być uznany za sensowną i pozytywną ideę nawet przez osobę wierzącą, urasta tam de facto do rangi religii. Dla przykładu, w Cite Universitaire w Paryżu jest napis ogłaszający wszem i wobec, że na terenie miasteczka nie ma żadnego przedmiotu kultu żadnej religii (dawny kościół jest teraz akademikiem). Jeśli o mnie chodzi, może nie być, ale ta ostentacja jakoś mnie razi. Powtarzanie w kółko „jesteśmy krajem laickim” jest niczym mantra, a dostosowywanie do tego wszystkich regulacji prawnych, sprawia, że np. kraje, jak Polska, gdzie ślub kościelny (niekoniecznie katolicki) jest równoważny z cywilnym, postrzegane są tam jako barbarzyńskie i wyznaniowe (z innej beczki, w Izraelu są tylko śluby religijne i dlatego młode pary często jadą brać ślub na Cypr). We wspomnianym miasteczku akademickim, gdyby zebrała się grupa mieszkańców i chciała wspólnie pomodlić w świetlicy, miałaby większy problem niż z urządzeniem orgii. A nawet w dużo bardziej liberalnej Holandii są ruchy studenckie (podobnie jak w Polsce), których członkowie modlą się wspólnie na uczelni…
Zdaję sobie sprawę, że laicyzm i ateizm to dwie odrębne sprawy, ale po przekroczeniu pewnej granicy, ten pierwszy staje się wg mnie narzędziem urzędowego propagowania drugiego.
hmli,
Zgoda. Ale rownie podejrzane jest urzedowe propagowanie jednej religii ponad druga (co wymaga wyboru jednego specyficznego boga posrod 2500). Np lekcje religii katolickiej w polskiej szkole publicznej za pieniadze podatnika.
Zdaje sie, ze zamiast byc uwiklanymi W zalozenia, dyskutujac ten temat stajemy sie uwiklanymi Z zalozenia…
Naukowe podejscie do religii…. religijne podejscie do nauki…
Arnold,
zgadzam się, co więcej na podstawie własnych doświadczeń sprzed lat, uważam że przeniesienie lekcji religii do szkoły odbyło się też ze szkodą dla tych lekcji. Chodzenie na dodatkowe zajęcia w kościele to pewien wybór, w momencie, gdy religia jest w szkole, chodzą na nią osoby niezainteresowane, które normalnie by się pewnie nie zdecydowały, co bardzo zaniża poziom i tak często kiepsko prowadzonych
zajęć…
Ogólniej, wydaje mi się, że bardzo często zbyt ekspansywne działania kościoła, obracają się tak naprawdę przeciwko tej instytucji, polaryzując społeczeństwo i powodując niechęć sporej grupy osób do tej pory neutralnych, czy nawet życzliwych.
Arnoldzie;
Pewnego dowodu na istnienie Boga byc nie moze. Gdyby byl nie bylaby zasluga wiara w niego. Jak zapewne wiesz, Pan Bog wyposazyl nas w wolna wole uzalezniajac dalsze konsekwencje od sposobu jej wykorzystania. Stad teologicznie nie ma sensu by wymagac obiektywnego (to jest dostepnego na zadanie oraz intersubiektywnego) dowodu istnienia Boga. Taki dowod zamienilby ludzi w prawidlowo badz nieprawidlowo funkcjonujace maszyny.
Istnieja jednak sugestie wyrazone w Pismie Swietym, obiawieniach Swietych i cudach (czyli zdarzeniach naruszajacych prawa natury). Rozwoj czlowieka od momentu poczecia do zgonu jest takze sugestia dotyczaca ogolnej relacji materii do swiadomosci. Jest to sugestia oparta na ogolnej okultystycznej zasadzie podobienstwa w skrocie sformulowanej jako „Jak jest na gorze tak jest i na dole”.
Jezeli ktos na drodze logicznego rozumowania dochodzi do wniosku ze „bog moze istniec” to wydaje sie to byc racjonalne myslenie. Inaczej mowiac osoba ta nie wykryla razacej sprzecznosci w zalozeniu ze bog istnieje.
Jezeli ktos na drodze rozumowania dochodzi do wniosku ze „bog istnieje” to nie jest to dzialalnosc w pelni racjonalna. Sam proces rozumowania, poszukiwania moze byc w 100% racjonalny ale przejscie do ostatniego etapu jakim jest uznanie istnienia boga jest nieracjonalne.
Jezeli ktos na drodze logicznego rozumowania dochodzi do wniosku ze „nie ma powodu aby wierzyc w istnienie bogow” to jest to rozumowanie w 100% racjonalne.
Jezeli ktos na drodze logicznego rozumowania dochodzi do wniosku ze „bog nie istnieje” to nie nie jest to rozumowanie racjonalne. Jest nieslychanie trudno potwierdzic nie-istnienie. Ktos musialby wykazac ze istnienie doprowadzilo by do razacej sprzecznosci a wiec istnienie jest niemozliwe.
To tyle od amatora. Co na to profesjonalisci?
Arnoldzie;
Jak juz usilowalem to powiedziec wyzej racjonalne rozumowanie nie moze odpowiedziec Ci jednoznacznie na pytanie o istnieniu Stworcy. Jest to bowiem pytanie dotyczace obiektu spoza swiata materialnego. Nie chce tu wchodzic to w problemy demonologi stosowanej i teoretycznej ale w zasadzie to Szatan (Lucyfer) jest odpowiedzialny za logiczno-racjonalny aspekt ludzkiej psychiki. Ta interesujaca osobowosc (znana starozytnym Grekom jako Prometeusz) jest odpowiedzialna za konstrukcje swiata materialnego w tym sensie w jakim inzynier budowlany jest odpowiedzialny za budowe budynku przed inwestorem. Najwyrazniej zderzenie temperamentow irracjonalnych i racjonalnych nastapilo w dosyc wczesnym stadium rozwoju Wszechswiata.
„Czy jest logicznie uzasadnione uznawanie istnienia sil nadprzyrodzonych przy braku dowodow materialnych lub dedukcyjnych?” To napisał Arnold w jednym z pierwszych komentarzy. Z braku czasu nie mogłem odnieść się wcześniej. Bardzo frapujące i ciekawe pytanie. Ja to widzę tak, że logika nie mówi nam nic ani o istnieniu, ani o nieistnieniu jakiegokolwiek bytu. Stąd w zasadzie waga wszelkich dowodów dedukcyjnych jest niewielka – przekonują one tylko przekonanych.
Ale – dowody materialne to już inna bajka. Ludzie wierzący w istnienie Boga często mówią, że postrzegają Jego istnienie w faktach ze swego życia, niektórych wydarzeniach, lub nawet w tym, że dopiero wtedy mają poczucie jakiejś sensowności swego losu, zrozumienia świata itp. Jest to bardzo subiektywne i względne, więc nie jest dowodem obiektywnym, mocnym (materialnym), ale ma wagę dla tych osób. Z drugiej strony ateiści właśnie takich doświadczeń nie mają….
Jeszcze inna sprawa – problemu istnienia Boga nie można oddzielać od problemu Jego natury, od pytania kim lub czym jest…
Parafrazując ostatni wpis Arnolda: są powody, żeby wierzyć, są powody, żeby nie wierzyć (być tej wiary pozbawionym).
GP,
Musze przyznac ze jedno dokonales za pomoca Twojej refleksji o racjonalnosci myslenia. Otoz z ” Arnolda slabego ateisty” zrobiles „Arnolda bardzo slabego ateiste”. Pod Twoim wplywem jak i rowniez innych dyskutantow przyjmuje w tej chwili ze argumenty teisty moga byc racjonalne w jakims zakresie. Duze wrazenie rowniez zrobila na mnie lektura nastepujacego zrodla:
http://www.infidels.org/library/modern/jeff_lowder/ipnegep.html
Argumenty ostateczne za lub przeciw to problem tych, ktorzy z istnienia/nieistnienia Boga wywodza skutki spoleczne, czy nie daj Boze (!), ekonomiczne albo prawne. Tych niestety nie braukuje, tzn. i tych co wywodza skutki, i samych skutkow.
Nie mozna naukowo potwierdzic istnienia lub nieistnienia Boga, przynajmniej na dzis, mozna jednak wyobrazic sobie eksperymenty (nieetyczne!) laczace elemety psychologii poznawczej i nauk o zachowaniu, ktore moglyby rzucic troche swiatla na doswiadczanie Boga i religijne tlumaczenie tego co niewytlumaczalne. Mysle tu o badaniu zachowan zabobonnych, ktore o czym malo kto pamieta probowal badac na zwierzetach B. Skinner (psycholog-behawiorysta, tworca naukowego opisu zachowan sprawczych).
W najwiekszym uproszczeniu – mozg ssakow ma tendencje do kontrolowania otoczenia i korelowania zdarzen z wlasnym zachowaniem, czasem za wszelka cene. Jak zaprogramowac otoczenie, uwzgledniajac zestaw nieskorelowanych z zachowaniem nagrod i kar, zeby z ateisty zrobic teiste. A przynajmniej zasiac niepewnosc w oschlym sercu ateisty…
Wybaczcie mi bezczelność i arogancję, ale w tej dyskusji zadziwiło mnie posługiwanie się słowem bóg bez jasnego określenia, że chodzi o Boga chrześcijan. Jeśli się mylę i jest inaczej to chyba poprawniejsze byłoby posługiwanie się liczbą mnogą – bogowie. To jest jednak czysty politeizm nie do zaakceptowania dla chrześcijan. Jeśli zatem pozostaniemy przy monoteiżmie to w jaki sposób możemy potwierdzić istnienie naszego boga nie zaprzeczając przy tym istnieniu innych bogów. Moim zdaniem to dopiero jest niewykonalne. Jak można użyć zdania „Wierzę w Boga Jedynego” nie zaprzeczając przy tym istnieniu innych bogów. W takim jednak wypadku nie ma sporu teiści kontra ateiści. Jest to nadal prowadzony od dwóch tysięcy lat spór wyznawców jednej religii z wyznawcami wszystkich innych religii i ateistami pospołu.
Do Jarka:
Bardzo cenna uwaga. Ale tu tez moge odeslac do Dawkinsa – choc moze to wyglada juz troche jakbym czytal Dawkinsa jak biblie 🙂 Postaram sie napisac na ten temat kolejny wpis.
Pozdrawiam
jk
Myślę, że w przypadku nazw Jahwe (Jehowa), Bóg, Allach itp. desygnatem jest zawsze ten sam byt. To jest problem różnego rozumienia co się kryje za tą nazwą (szeroko rozumiany Bóg). Tak to widzę.