Nie dla ubogich
Sezon naukowych nagród dobiega końca. Już dawno po Noblach, a ostatnio wręczono również i „Polskie Noble” tj. nagrody Fundacji Nauki Polskiej – przy okazji gratulacje dla polskich noblistów! Impreza na Zamku Królewskim ponoć była huczna.
Polskimi Noblami interesuję się również z przyczyn praktycznych. Lansuję bowiem w tym blogu propozycje reformy nauki polskiej opracowane przez polskiego noblistę z roku 2004 – prof. Wojciecha Steca (patrz komentarze do wpisu Forum Sfrustrowanych Naukowców). Sądzę, że nagrody te są niezwykle ważne dla tworzenia imażu i prestiżu nauki polskiej w naszym zdezorientowanym naukowo społeczeństwie (Czar Smoka Wawelskiego). Dlatego dobrze by było, aby właśnie najwięksi polscy uczeni nadali ton reformie. Oni bowiem najpewniej mogą pociągnąć za sobą innych. I stąd mój lobbing.
Nagrody rozdaje również naukowy tygodnik „Science”. W piątkowym wydaniu można znaleźć esej zwyciężczyni nagrody „GE Prize” dla młodych naukowców. Laureatka nagrody, Irene Chen, streszcza swoje wyniki dotyczące hipotezy powstawania struktur komórkowych na początku życia na Ziemi. Oczywiście nie przeniosła się w przeszłość, a odtworzyła pewne hipotetyczne elementy procesu „stoworzenia” w laboratorium Jacka Szostaka w Harvard University. Eseje opisujące prace reszty nagrodzonych można znaleźć również w witrynie „Science”.
Ale najpierw opiszę, co to za nagroda. „Science” wraz z „GE Healthcare” – firmą produkującą sprzęt medyczny (część koncernu „General Electric” z siedzibą w Wielkiej Brytanii) przyznaje od roku 1995 nagrody dla doktorantów za największe osiągnięcia w dziedzinie nauk biomedycznych. W tym roku nagrodzono doktoraty z roku 2005; warunki przystąpienia do przyszłorocznego konkursu (doktoraty z roku 2006) też są na witrynie „Science”.
Warto startować, bo zdobywczyni głównej nagrody otrzymała w tym roku 25 tysięcy dolarów, a trzej laureaci „regionalni” (z Ameryki Północnej, Europy i pozostałych krajów) po 5 tysięcy. Chyba nieźle? Problemem dla polskich doktorantów będzie jednak język (można zgłaszać doktoraty w angielskim, francuskim, niemieckim, hiszpańskim, japońskim i mandaryńskim). Nie myślę, aby problemem było samo napisanie doktoratu np. po angielsku. Sądzę jednak, że konserwatywne rady wydziałów niezbyt chętnie patrzą na obrony prac w obcym języku. Może się mylę, więc chętnie dowiedziałbym się od Internautów, jak oni to widzą.
Jeszcze dwa słowa o nagrodzonym labie, bo nagroda dla doktoranta to równocześnie wyróżnienie dla promotora. Jack Szostak jest jednym z najbardziej znanych na świecie badaczy początków życia na Ziemi. Jego pradziadkowie przyjechali do USA z Polski. Gdy pytam go o polskie koneksje, odpowiada, że tego lata miał na stażu w swoim labie świetną polską chemiczkę Katarzynę Adamalę z UW. Nie wiem, co robiła w labie Jacka pani Katarzyna (może nam opowie w komentarzach?), ale przykładowo Irene Chen analizowała w czasie swego doktoratu zachowanie pęcherzyków zamkniętych błoną lipidową, w których umieszczała, lub nie, cząsteczki RNA. Badania te koncentrują się na odtwarzaniu warunków, które mogły panować w prekambryjskim rosole, gdy powstawało życie, a ich wyniki są ważnym przyczynkiem do zrozumienia sposobu powstawania pierwszych protokomórek.
Nie chciałbym streszczać doktoratu Chen, a jedynie przekonać Czytelników, że można badać eksperymentalnie biogenezę. Oczywiście, nikt nie wie, czy rzeczy działy się tak właśnie przed milionami lat. Ale mogły się tak dziać, bo hipotezy Szostaka nie są wyssane z palca, lecz oparte na solidnych podstawach biochemicznych i biofizycznych. Wystarczy więc wykonać solidne doświadczenia w laboratorium, aby przekonać się jak mogły, choć nie musiały, zachowywać się koacerwaty zanim przekształciły się w prakomórki. To oczywiście kamyczek do ogródka prof. Macieja Giertycha (Kogo noblesse nie oblizało, Objawienia z Kórnika).
Spośród czterech laureatów nagrody aż troje ma coś wspólnego z Uniwersytetem Harvarda. Irene zrobiła tam swój doktorat. Dianne Schwarz, zdobywczyni nagrody regionalnej dla Ameryki Polnócnej i Ron Milo z Izraela (nagroda dla innych krajów niż amerykańskie i europejskie) odbywają tam swoje postdoki. Harvard przyciąga najzdolniejszych jak magnes (liczy sobie 43 noblistów). I dlatego m.in. jest centrum światowej nauki.
W nauce liczą się po pierwsze odpowiednio prężne mózgi. Liczą się oczywiście również i pieniądze, które zresztą Harvard też posiada. To mogłoby być myślą przewodnią dla polskiej nauki. Albowiem często zapomina się u nas o konieczności „hodowli” i odnowy właśnie młodych i prężnych mózgów. A to chyba główna przyczyna wyjazdów najlepszych młodych naukowców za granicę. Najlepsi z najlepszych chcą bowiem dostać się właśnie do centrum światowej nauki.
Oczywiście Harvard to dla polskich uniwersytetów niedościgniony wzór. Ale dlaczego właściwie niedościgniony? Otóż, po pierwsze, to uczelnia prywatna, po drugie – dysponująca budżetem równym chyba budżetowi ogółu naszych wyższych uczelni. Harvard to więc po prostu wzór z innej bajki.
Bezkrytyczne przenoszenie doświadczeń i wzorów amerykańskich na grunt polski jest więc słabą receptą pomocy nauce Rzeczypospolitej. Reformę tę musimy wypracować sami na własny sposób. Sięgać po dobre wzory oczywiście należy, ale rozsądnie i krytycznie wybierając z nich to, co może nam rzeczywiście pomóc. Dlatego pomysł Polskich Nobli jest świetny, ale polska kopia Harvardu już nie. To oczywiście wezwanie do mierzenia „zamiarów podług sił”, bo w nauce (a dziś chyba w ogóle) chyba lepiej już przestać być romantykami.
Komentarze
To ze mozna badac biogeneze eksperymentalnie jest znane od czasow Urey-a. Chodzi o to jakie sa wyniki. Moje doswiadczenie wskazuje, ze wiekszosc doktoratow mozna strescic w dwoch zdaniach. Pierwsze mowi o tym co bylo celem badan a drugie jaki byl wynik. Moze bys sprobowal to zrobic?
Oczywiscie. Byl taki skrot w tym wpisie, ale go usunalem, bo chcialem czytelnikow zachecic do siegniecia po Science. Brzmialo to tak:
Główny wniosek Irene był taki, że pęcherzyki, w których znjadował się RNA pochłaniały te, które były puste, a nie na odwrót. Opisała również biofizyczne przyczyny przewagi pęcherzyków zawierających RNA.
Chyba o to ci chodzilo?
Harvard jest milutki. Kasa, sprzet (pochodna kasy), warunki pracy (pochodna kasy) faktycznie z innej bajki. I duzo wiewiorek… i myszy w labie, dzikie takie, nie laboratoryjne ;-))
Dodatkowo jest fakt, ze niektore dziedziny sa tak „niepraktyczne”, ze w Polsce sie nimi nikt nie zajmuje. Doktoratu z chemii prebiotycznej nie moglabym robic w Polsce.
Plusow dodatnich jest mnostwo, ale plusy ujemne tez sa, calkiem spore. Przede wszystkim konkurencja, klasyczny wyscig szczurow tak dobijajacy, ze mozna albo go ignorowac albo osiwiec przed 30stka. Akurat w Szostak Lab jest wybitnie wyjatkowo, bo Jack jest wyjatkowym profesorem; stwarza taka atmosfere, ze w ogole sie nie czuje negatywnych skutkow przebywania w harwardzkim kotle. Ale to wyjatek, i Jack pod wieloma wzgledami nie jest jak typowy profesor morderczo konkurencyjnego uniwersytetu.
Mimo to, oczekiwania wobec studentow sa duzo wyzsze niz w poslkich spokojnych grupach; w zespole, ktory regularnie publikuje w Science, sa inne standardy nazwania czyjejs pracy „dobra robota” niz w zespole, ktorego najwyzszym osiagnieciem jest rocznie jedna czy dwie publikacje z dolnej polowki listy filadelfijskiej. I swiadomosc tego, ile osob codziennie mailuje Twojego profesora zglaszajac natychmiastowa gotowosc podjecia pracy w jego labie, z wlasnym stypendium, sprawie ze sie samemu czuje pewna delikatna presje na wyniki 😉
To jest fajne w Stanach, ze tez maja swoich giertychopodobnych fanatykow, nawet buduja muzeum nauki o kreacjonizmie, ale mimo to na nieprawomyslne badania z dziedzin tak jawnie sprzecznych z Jedyna Sluszna Prawda Objawiona tez ida olbrzymie pieniadze.
Harward jest tak obrzydliwie bogaty, wlasnie dlatego ze jest prywatny (chociaz za granty NSF tez sie pracuje, ale to ulamek ogolnego budzetu najwiekszych labow). W Polsce sie przyjelo ze uczelnia prywatna to Wyzsza Szkola Sadzenia Pietruszki, i – poza nielicznymi wyjatkami – szkoly prywatne maja nieporownywalnie nizszy poziom niz panstwowe. Ale tez u nas nie ma tradycji zapisywania przez milionerow duzej czesci swojego spadku uniwersytetowi – na czym wlasnie Harvard stoi…
Fajny ten blog.
Aha, i Jack jest Kanadyjczykiem z pochodzenia – to tyle w ramach zagadki jego nazwiska.
Droga Pani Katarzyno,
Dzieki za impresje z Harvardu. Jak widac nasz UKLAD (czyli po prostu e-mail) dziala blyskawicznie. Kiedy Jack Szostak znajduje jeszcze czas aby odpowiadac na e-maile blogujacych szalonych Niedowiarow z Polityki? 🙂
Wydzial Chemii na Pasteura to nie Harvard, ale tez mozna robic tam fajne doswiadczenia. Znam to miejsce doskonale, bo biolodzy zaczynaja studia wlasnie od Pasteura. Powodzenia w dalszej karierze!
jk
Zeby troche rozgrzac dyskusje zapytam z glupia frant – a wlasciwie do czego Polsce potrzebne sa badania naukowe?
1. Czy nauka potrzebna jest nam do wzrostu PKB, a tak po ludzku – zebysmy byli bogatsi?
Jesli porownac procentowe przyrosty polskiego PKB z procentowymi nakladami na nauke z budzetu to korelacja jest tu mizerna, jesli nie odwrotna. Najwyrazniej gospodarka moze sie rozwijac bez nauki i nasz kraj jest tego dobrym przykladem. Rozumiem argumenty sfrustrowanego srodowiska naukowego – ze zapasc cywilizacyjna, ze nowoczesna nauka to nowoczesna gospodarka, itp. Trzeba jednak przyznac, ze bez nauki (resztki nauki w Polsce mozna w tej analizie pominac) tez mozna sie rozwijac. Nasi politycy nie sa takimi skonczonymi idiotami, za jakich – czasami – ich uwazamy. Najwyrazniej wiedza o tym, o czym napisalem i dlatego spokojnie oddaja sie finansowaniu swoich reelekcji (zamiast niebieskich laserow i sztucznego serca).
2. Czy nauka jest potrzebna edukacji na poziomie uniwersyteckim?
Znam taki poglad, ze dobrze nauczac na poziomie uniwersyteckim moze tylko ktos, kto ma kontakt naukowym warsztatem. Czy zwiazek miedzy uprawianiem nauki a zapalem i pasja dydaktyczna nie jest jednak odwrotny? Moich najlepszych nauczycieli na studiach medycznych trudno skojarzyc z jakakolwiek dzialalnoscia naukowa. Zreszta polska medycyna, to – w porownaniu z polska chemia czy fizyka – naukowa pustynia, a jednak mlodzi i starsi lekarze bez trudu znajduja prace za granica.
3. A moze nauka sluzy lepszemu samopoczuciu ogolu?
Na to pytanie odpowiadam: tak, sluzy.
W odczuciu spolecznym, a tego juz politykom nie wypada lekcewazyc, panstwo cywilizowane nie moze istniej bez ‚naukowcow’, powaznej profesury, moze troche oderwanych od rzeczywistosci, ale za to tegich glow. Dzieki temu, panstwo moze znalezc wlasnego specjaliste od najbardziej niezrozumialego i groznego zjawiska (ocieplenie klimatu, ptasia grypa, pedofilia). A taka tega glowa owo zjawisko wyjasni, oswoi i rade jakas znajdzie. Brzmi jak bajka dla doroslych? Oczywiscie. Przecietnemu obywatelowi potrzebni sa przeciez nie naukowcy ocierajacy sie o granice poznania, ale zwykli fachowcy, np. solidna sluzba cywilna w administacji, ktora na czas zakupi szczepionke na ptasia grype.
Na koniec wracam wiec do mojego pytania. Po co Polsce nauka jako ten smutny, kosztowny, zbiorowy obowiazek?
Zeby nie prowokowac odpowiedzi banalnych, dodam, ze sam nauke z pasja uprawiam, tak w Polsce, jak i poza Polska. Nie mam tez problemu z odpowiedzia na pytanie po co to robie. Za to dobrej odpowiedzi na pytanie sformulowane wyzej nie znam…
Med,
Istnieje dlugoterminowa (ale nie krotkoterminowa) korelacja pomiedzy poziomem naukowo-technicznym i potega gospodarcza. Ktore Panstwo ma najwiecej Noblistow? I ktore panstwo ma najpotezniejsza gospodarke? USA. Okolo 10 lat temu polapali sie w tej zaleznosci Chinczycy i inwestuja w nauke w ogromnym tempie.
Zaleznosc ta ma wiele skladnikow. Jeden to rozwoj przemyslu. Dobry uniwersytet stanowi osrodek formowania malych przedsiebiorstw ktore korzystaja z wartosci intelektualnej w postaci patentow. Z biegiem czasu te male przedsiebiortstwa sa wykupywane prze wieksze. Uniwersytety zarabiaja na patentach i wtornie inwestuja w rozwoj nauki. Drugi skladnik to wyksztalcenie spoleczenstwa. Lepiej wyksztalcenni ludzie sa bardziej tworczy, wytwarzaja wiecej. Ktos musi ksztalcic nauczycieli w szkolach i to na jak najlepszym poziomie. Tak wiec nie tylko Polska powinna inwestowac w nauke, nie stac nas na nie-inwestowanie.
Nie zgadzam sie co do odwrotnej zaleznosci pomiedzy uprawianiem nauki i zdolnosciami dydaktycznymi. Tzw instruktorzy (docenci) sa przydatni ale nikt nie zastapi naukowcow ktorzy przekazuja wiedze z pierwszej reki.
Med,
Ale zgadzam sie z Toba ze Polska nie musi miec specjalistow we wszystkich dziedzinach. Zaklady naukowe nie powinny byc dziedziczone i slabo rozwijajace sie dziedziny powinny upasc wraz z odejsciem profesora na emeryture.
Rowniez Polska moglaby zrezygnowac z niektorych rodzajow dzialalnosci ktore moga byc skonsolidowane na poziomie EU. Np. wydaje sie ze Polska nie potrzebuje sprawdzac leki przed dopuszczeniem na rynek, jezeli ta funkcja moze byc przejeta prze instytucje na poziomie wspolnoty.
Nauka wcale nie jest do niczego potrzebna. A juz szczegolnie nie kobietom, ktore wystarczy jak sie naucza czytac i liczyc do stu. 😉
A serio, to z tymi harvardzkimi, i w ogole amerykanskimi Noblami jest smieszna sprawa: ilu laureatow faktycznie jest Amerykaninami od chociaz jednego pokolenia… Zaczynaja to juz zauwazac jako powazny problem: wszystkie najlepsze laboratoria w wiekszosci skladaja sie z Azjatow i Europejczykow. Np. w Szostak Lab tylko 6 osob jest urodzonych w Stanach, z tego dwoje to dzieci imigrantow w pierwszym pokoleniu. Zwykle bylo tak, ze Chinczyk po postdoku juz zostawal w USA, bo i nie mial za bardzo do czego wracac. Teraz Chiny (Indie z reszta tez) wyczuly, ze jednak oplaca sie w nauke inwestowac, ale ze jeszcze nie maja wlasnego zaplecza do ksztalcenia kadr, porownywalnego z amerykanskimi dziesiecioleciami tradycji akademickiej, to chetnie wspomagaja swoich zeby wyjechali do grad school i na postdoka, ale potem ich sciagaja z powrotem, dajac wielkie pieniadze na badania i swietne warunki pracy.
Chociaz, to sciaganie do ojczystegfo kraju za pomoca wiekszych pieniedzy tylko dla tych wracajacych to jest akurat srednio madrym pomyslem. Slyszalam jakis czas temu ze w Polsce ktosy wymyslil, zeby sciagnac poslkich uczonych po postdokach w najlepszych osrodkach zagranicznych na profesury do Polski dajac im pensje ilustamkrotnie wyzsza niz pozostali polscy profesorowie. Dobrze, ze ta blyskotliwa idea umarla smiercia naturalna.
Do Pana JK: Jack mnie zaskoczyl pytaniem o polskiego bloga, ktorego w sumie powinnam znac, a nie umialam mu nic powiedziec. Dlatego blyskawicznie nadrobilam braki w edukacji 😉
Witam wszystkich szalonych..
Ja myślę, że trafną hipotezę powstania życia na ziemi wysunięto w filmie „Gwiezdne wrota”. Oczywiście ktoś może nie podzielać mojego poglądu i ja się upierać nie będę.
Chciałem zadać nieskromne pytanie do szanownych naukowców. Czy to możliwe żeby student I roku politologii (niestety nie Harvardu, Yel ani Princeton) mógł odkryć nowy dotąd niepoznany gatunek wieloryba? Bardzo proszę o rzetelną odpowiedz, bo nie wiem czy jechać na święta nad Bałtyk czy w góry.
Pozdrawiam.
P.S Ja zawsze na sprawdziany z biologii miałem piękne ściągi:P
Maniek,
odpowiedz na Twoje pytanie brzmi „moze”. Tylko po co, skoro inni (w tym spece od biologii morskiej) robia to lepiej od studentow politologii, zwlaszcza studentow pierwszego roku. Podobna w tresci odpowiedz zabrzmi na pytanie czy student I roku biologii moze napisac spojna doktryne polityczna majaca na celu rozwiazanie jednego z najbardziej palacych problemow swiata.
W zwiazku z tym proponuje wyjechac na swieta np. na Chorwacje, gdzie gory schodza do samego morza, a wiec jest szansa, ze patrzac z wierzcholka tamtejszych gor wypatrzysz ciekawcy ksztalt na wodzie, ktory moze okazac sie nowym gatunkiem – moze nie wieloryna, ale kieszonkowej lodzi podwodnej, szpiegujacej tu i tam dla sobie tylko znanych celow i zleceniodawcow. Dodatkowo, Balkany to jeden z najbardziej dynamicznych politycznie regionow Europy, co dla studenta politologii (nawet I-go roku) musi byc ciekawe samo w sobie. Kto wie, czy nie ciekawsze, niz uganianie sie za wielorybami, ktorych i tak juz nie wiele zostalo, a wiec zasluguja na to, zeby zostawic je w spokoju.
Ja mialem zawsze sciagawki na klasowki z wojska na studium wojskowym (wtedy obowiazkowym), lecz to nie przeszkodzilo mi, zeby zostac biologiem, molekularnym na dodatek. A szkoda, bo biologia to francowata dziedzina nauki. Juz chyba lepiej byc politologiem.
Ale najlepiej to byc po prostu zdrowym, przystojnym, mlodym i obrzydliwie bogatym. Pisze „obrzydliwie”, bo przy takim nadmiarze szczescia odrobina obrzydliwosci zawsze sie przyda, prawda ?
Pozdrawiam,
Jacobsky
Jacobsky
Dzięki za odpowiedz. Co do francowatości biologii się nie zgodzę, było nawet zabawnie dostać ‚6’ za kępę trawy z glizdami. Na Chorwacje nie pojadę, prędzej na Ibizie. Może tam na plaży będzie jakąś wielorybica z usa lub z uk (ahh te fastfood).
Na marginesie doktrynę polityczną może napisać moim zdaniem każdy. Musi znaleźć tylko wenne i rozjaśnić umysł jakimś skutecznym studenckim sposobem.
Ja bym wolał zostać biologiem, politykiem nie zamierzam.
Pozdrawiam.
Do med:
Moze jestem idealista, ale na wszystkie trzy pytania odpowiadam tak. Chodzi oczywicie o dluzszy dystans czasowy. Wlasnie dzieki dobrej nauce mozemy stac sie bogatsi, madrzejsi i moze nam sie zyc lepiej. W skali 3 lat oczywiscie nie. I stad chyba watpliwosci.
Do manka:
na wielorybach sie nie znam, wiec licze na kompetencje Jacobsky’ego.
Do Jacobsky’ego:
witam w tym blogu. Na klasowkach z wojska pisalem specjalnie tak zawilym jezykiem, ze komendant, czy jak mu tam, nie smial posatwic mi mniej niz 5. Po prostu nic z tego co pisalem nie rozumial, wiec wolal nie wchodzic w polemiki. Oczywiscie najwieksze pole do popisu mialem przy pytaniach politycznych lub z tego jak zabezpieczyc legendarne juz rzrudla wody 🙂 . Pamietam, ze opisalem role NATO tak, ze i dla mnie tresc mojej opowiesci stala sie zupelnie niezrozumiala. Najwiekszy problem mialem z pisownia nazwiska owczasnego sekretarza stanu USA (za prezydenta Reagana) Alexandra Haiga (w moim wypracowaniu rownoczesnie mial i nie mail racji). Ale wymyslilem jak mojemu wojskowemu nauczycielowi ulatwic zadanie. Napisalem po prostu fonetycznie Hajg. Okazalo sie zreszta, ze prawie trafilem. A bylo to ocenione na 5. Dodam, ze w tych czasach nie bylo 6. Opowiesci z wojska to jednak to! Zupelnie jak Coca cola 🙂
Sorry, pominalem Arnolda i pania Katarzyne, ale tylko dlatego, ze sie z nimi zgadzam. Pozdrawiam. jk
jk,
dzieki za serdeczne powitanie. „The pleasure is all mine”, jak mawial do kazdej kolejnej kobiety zmarly Janes Bond (zmarly w wykonaniu Pierce Brosnan’a). Ale coz, umarl krol, niech zyje krol !
Opowiesci z wojska to rzeczywiscie temat-rzeka, rzeka coca-coli: ciemna, spieniona, ale slodka, a jeszcze lepsza kiedy wymieszana z alkoholem. Wyglada na to, ze pobieralismy nauki wojenne w tym samym okresie politycznym: kwitnacy Reagan, schylkowy socjalizm. Byc moze rowniez mowimy u tym samym studium wojskowym jesli studiowalismy w tej samej szkole (w moim przypadku UW).
Z tego, co pamietam, to studium skladalo sie z kadry oficerskiej, ktora cos tam przeskrobala. Nie dyscyplinarnie, bo od tego byl Orzysz, ale raczej dopuscila sie czegos z powodu wlasnej niefrasobliwosci lub… no coz, nie idzmy za daleko w przypuszczeniach. A wiec kapitan X ponoc mial utopic czolg w bagnie (na szczescie zaloga uszla z zyciem), Major Y mial przez pomylke wysadzic prawdziwy most zamiast poligonowej atrapy, a porucznik Z mial sie ponoc wslawic jakims kiksem z dziedziny wojskowej chemii praktycznej. Nad tym wszystkim byl komendant, w stopniu pulkownika (a jakze !), pulkownika-pilota, ale nie moge sobie przypomniec co zestrzelil przez pomylke lub co zbombardowal na zapas.
Osobiscie lubilem te militarne czwartki w studium, bo to zawsze bylo cos innego. Czwartek zarezerwowany byl chyba dla studentow majacych z definicji dwie lewe rece do wojaczki, i taki sam stosunek emocjonalny do wojennego rzemiosla. Tak wiec obok nas (wtedy studiowalem prawo) na czwartkowe zajecia przychodzili przyszli tlumacze i inni niekompatibilni z celami wojska humanisci. Teoretycznie spory potencjal intelektualny, ale militanie miernota, i tak nas traktowano. Powiedzmy, ze ze studentami fizyki czy matematyki mozna podyskutowac o krzywych balistycznych, propagacji fal radarowych czy o algorytmach przechwytywania ruchomego celu powietrznego przez rakiete typu ziemia-powietrze. A o czym dyskutowac z humanistami na zajeciach z wojska ? – nie wiem. I dlatego nie bylo dyskusji tylko „wyklady” i klasowki, ktore zalatwiala dobrze napisana sciaga i umiejetnosci poslugiwania sie nia tak, zeby nie byc zlapanym na sciaganiu.
Na koniec roku nie mialem piatki z wojska, ale solidne 4, a potem rownie solidnego kaca, bo co jak co, ale koniec studium trzeba bylo koniecznie opic w sposob waleczny, czyli do upadlego.
Wbrew pozorom nie mam zadnych kompetencji w kwestii wielorybow. O ile w celu zobaczenia wieloryba, nie potrzeba oka uzbrojonego (ciagle ta tematyka wojskowa…), o tyle zeby cos zobaczyc w „mojej” biologii potrzeba sie niezle uzbroic, najpierw w sprzet i inne duperele naukowe, a potem w cierpliwosc, i to ostatnie stanowi chyba jedyny punkt wspolny z obserwowaniem wielorybow. Obserwowanie niewidzialnego to bardzo pasonujace zajecie. Wieloryba tez w sumie nie widac, szczegolnie gdy siedzi pod woda, ale i tak swiat wielorybow jest latwiejszy w percepcji, bo to swiat mega, lub nawet tera, a „moj” swiat, ktory usiluje poznac zaczyna sie od mikro, a konczy na femto, a czasem na atto. Na szczescie gdzies tam po srodku jest normalby swiat, swiat zwyklych rzedow wielkosci, i w tym swiecie zawiera sie wlasnie biologia zilustrowana obrazowo przez Manka w formie kepy trawy z glizdami.
Swiat, ktory nie moze zaginac…
Pozdrawiam,
Jacobsky
Tak, to bylo na UW w epoce schylkowego socjalizmu. Tyle, ze ja mialem ten przywilej, ze zalapalem sie na wojsko z dziewczynami!! i to z italianistyki!!! (choroba glowy 🙂 – do dzis pisze w blogu SZALONYCH naukowcow. Wiec dla mnie chyba te wspomnienia sa jeszcze bardziej w stylu Bonda. Nauczylem sie w trakcie tego studium wielu slow w jezyku wloskim i do tej pory, gdy znajde sie w Rzymie czy Florencji to dogaduje sie po wlosku z jakas dziwna latwoscia (moja zona jest Francuzka, wiec francuski tez mam opanowany). Pozdrawiam.
PS. Od spraw politycznych byl komandor, nie pamietam nazwiska, ale komandorow nie bylo tam wtedy na peczki.
Tutaj melduje sie szeregowy Arnold, absolwent studium wojskowego UW. Zazdroscilem takim szczesciarzom jak ty JK!
Rozwijajac temat wojska, nasuwa sie obserwacja z USA. Jeden z Demokratow (ktorzy jak wiadomo maja przejac Kongres od stycznia 07) postuluje przywrocenie obowiazkowej sluzby wojskowej i pomysl ten powoli nabiera rozglosu. Argumentuje sie ze politycy beda duzo ostrozniejsi w wysylaniu wojska na glupie wojny jezeli ich dzieci moga byc powolane do armii. Bush pewnie zastanowilby sie troche dluzej przed awantura w Iraku gdyby wzial pod uwage ze jego corki moglyby byc powolane do wojska. Takze istnieje korzysc dla spoleczenstwa kiedy wszyscy bez wyjatku, nawet studenci uniwersytetu, ida do wojska.
No niezle! Trzeba bedzie chyba zalozyc blog szalonych ex-studentow studium wojskowego UW z czasow Ronalda Reagana.
Dyskryminacja. Ja mialam tylko rok nudnego PO w liceum… 🙁
Takie byly czasy 😉
med;
Poruszyles interesujaca kwestie. Zanim jednak zajme stanowisko w sprawie merytorycznej chcialbym zwrocic uwage na fakt, ze badanie korelacji PKB (GDP) i nakladow na nauke jest mylace w tym sensie, ze PKB w Polsce nie ma obecnie wiele wspolnego ze wzrostem produkcji przemyslowej. Po wyjasnienie dlaczego tak jest odsylam zainteresowanych do artykulu prof. W. Bojarskiego pt. „Przyczyny gospodarczej kleski” zamieszczonym w Naszym Dzienniku z dn. 15.XII.2006 (czyli przedwczoraj) (www.naszdziennik.pl). Z drugiej strony, front badan naukowych jest mniej wiecej oddalony o piecdziesiat lat od frontu wdrozeniowego. Stad nie nalezy oczekiwac aby istotnie nowoczesne badania daly natychmiastowe profity ekonomiczne. Za czasow PRL badaniami stosowanymi bezposredniego zastosowania zajmowaly sie instytuty resortowe. W sytuacji gdy panstwo przestaje zajmowac sie bezposrednio wytworstwem przemyslowym (co uwazam za blad ) nie jestem pewien jakie sa dalsze losy tych instytutow. Istotne jest jednak czy Polska powinna marnowac pieniadze budzetowe na badania podstawowe takie jakie sa prowadzone w instytutach badawczych PAN czy na kilku wiodacych uczelniach wyzszych. Mozna by przeciez ograniczyc sie do dydaktyki. Czysto dydaktyczne wyzsze uczelnie zapewnilyby edukacje kadr nauczycieli szkolnych oraz inzynierow, prawnikow czy lekarzy. Tego typu wylacznie pedagogiczne i zawodowo ksztalcace instytucje istnieja w USA i Anglii gdzie dostarczaja one kadr tak zwanego sredniego stopnia menadzerow przemyslowych oraz nauczycieli. Tego typu szkolnictwo istnieje takze w Polsce. Nie uwazam jednak ze uzyteczne ograniczenie sie wylacznie do tego poziomu ksztalcenia kadr. A to z nastepujacych powodow. Po pierwsze, badana podstawowe sa czescia swiatowej kultury naukowej i Polski wklad do tych badan jest dla panstwa sprawa prestizowa. Ponadto, ksztalcenie badaczy naukowych jest procedura dluga. Naukowiec z prawdziwego zdarzenia nie powstaje w wyniku piecioletnich studiow magisterskich. To zaledwie linia startowa dla dalszego rozwoju. Aby jednak posiasc odpowiednie umiejetnosci konieczna jest praktyka badawcza. W naukach eksperymentalnych dostep do odpowiedniej aparatury i literatury fachowej, w naukach teoretycznych rowniez dostep do szybkich superkomputerow. Nawet, jezel dalsza kariera wywiedzie polskiego badacza poza granice kraju to jego szanse na uzyskanie pracy jako badacza zgodnie z wyksztalceniem wzrastaja niepomiernie jezeli pochodzi on ze znanego osrodka badan w Polsce. Fundusze jakie ida w naszym kraju na badania naukowe sa nieznaczne nawet w porownaniu do kosztow zakupionych ostatnio samolotow F16. Jezeli panstwo stac na takie ekstrawagancje w sytuacji gdy podobno nie mamy juz wrogow na zachodzie Europy a cala armia UE + NATO ma nas bronic przed agresja ze wschodu, to uwazam, ze stosunkowo drobny ochlap moze byc stracony na dzialalnosc kulturalna o nieco wyzszym poziomie niz koncert muzyki heavy metal czy innej zblizonej masowej rozrywki.
jk,
a pamietasz rysunek Mleczki ?
Ojciec mowi do synka: „W wojsku nie bylem, ale studium wojskowe to tez nie przelewki”. Podoba mi sie pomysl z zalozeniem klubu weteranow SW UW.
Nie pamietam, kto byl moim politrukiem. To juz tyle lat temu… Ale byc moze i jakis komandor. W koncu storpedowac przez pomylke kuter rybacki to nie sztuka. Jedyne nazwisko, jakie wyrylo mi sie w pamieci na zawsze to Grygiel. W stopniu majora, Grygiel zasluzyl sobie na status legendy swoja dobroduszna, prostacko-zolnierska oglada, ale ja nie mialem zajec z Grygielem.
Widze, ze uczylismy sie francuskiego w ten sam sposob. Mnie rzucilo dodatkowo do Montrealu, i choc nauczyciel jezyka juz nie ten sam, to jednak jezykowo nie mam wyboru, zwlaszcza ze pokonczylem tutejsze uniwermagle po francusku. A jak sie zna jeden jezyk romanski, to potem inne wchodza latwiej.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Grygiel, Grygiel, cos mi chodzi po glowie, ale chyba tez nie mialem bezposrednio przyjemnosci. Komandor natomiast nazywal sie chyba Wojtaszek. Jednak jak sie pogrzebie w pokladach pamieci to cos tam sie zawsze znajdze 🙂 Mnie sie wryly w pamiec jakies strasznie skomplikowane wyliczenia na tym wojsku dotyczace roznych stref razenia po wybuchu bomby atomowej. Robilo sie to na olbrzymiej mapie wojskowej i trzeba bylo korzystac z jakichs piekielnych wzorow matematycznych. Poniewaz nie mialismy pojecia do czego zastosowac jaki wzor i w ogole skad wziac dane liczbowe, to zakreslilismy na chybal trafil te strefy. I nawet przeszlo, na jakis marny stopien, bo nauczyciel mial oczywiscie z czym porownac, he, he, he.
Kombatanci lubia sobie powspominac. I dobrze, niech mlodziez sie uczy jak to bylo w niewoli komunistycznej — bylo gorzej ale wesolo!
Wracajac do glownego tematu, JK postuluje aby „właśnie najwięksi polscy uczeni nadali ton reformie”. Moze nalezaloby powolac superkomisje zlozona z polskich noblistow aby ta komisja przygotowala projekt reformy? Oczywiscie, pomysl moze nie wypalic z roznych powodow. Polscy noblisci moga nie miec czasu. Wladze moga nie miec zainteresowania w wysluchaniu ich opinii. Ale moze warto sprobowac? Gdzies trzeba zaczac.
Arnold,
bylo gorzej czy lepiej – to nie wazne. Mysmy po prostu innej Polski nie znali. Az glupio powiedziec patrzac na dzisiejsze realia :
„Moze to i lepiej….”
A wracajac do glownego tematu:
Nie sadze, zeby komisja zlozona z Noblistow byla najlepszym wyjsciem dla przygotowania projektu reformy. Dzis nauka to wielki biznes i rzadzace nim wilcze prawa. Noblista owszem – dorobek naukowy ma, ale czesto za tym dorbkiem nie stoi rownie duza zrecznosc w zarzadzaniu sprawami okolonaukowymi, co przeklada sie na znajomosciach w kregach przyznajacych pieniadze, wplywach w cialach doradczych i komitetach naukowych, czyli innymi slowy wrodzony dar do PR i do administrowania ludzmi. Dzis wiele kwitnacych laboratoriow to przede wszystkim historia sukcesu na niwie administracyjnej, ktory to sukces dopiero pociaga za soba ciekawe badania naukowe i generuje jakies tam doniosle rezultaty. Nie wszyscy Noblisci lacza w sobie te cechy. Wielu tak, ale wielu nie za bardzo.
Moim zdaniem to nie Nobel jako taki, ale ilosc publikacji w wysoko notowanych periodykach, ilosc produkowanych absolwentow roznych stopni (czyli tzw. prestiz naukowy) oraz „obrot” mierzony iloscia otrzymanych srodkow, kupionych i spozytkowanych dupereli naukowych oraz (ewentualnie) skomercjalizowanych wynikow stanowic powinny kryterium ewentualnego doboru fachowcow do postulowanej przez Ciebie komisji, jesli juz taka komisje trzeba powolywac. Bo drugiej strony, znajac srodowisko naukowe mozna by podejzewac, ze gremium doradcze zlozone wylacznie z ludzi naukowego sukcesu moglo by sklecic reforme w sposob, ktory umocni ich pozycje i zamuruje droge do sukcesu innym. Nie ma wiec wyjscia doskonalego.
Zreszta, w przypadku Polski kogo z naukowych Noblistow chcesz powolac ? Chyba tylko Marie-Kurie, ale nie wiem, czy ona sie zgodzi i bedzie miala czas na uczestnictwo w zebraniach. Reszta naszych Noblistow to pisarze, poeci i jeden elektryk z Gdanska. Ten ostatni chyba jest najblizej spraw naukowo-technicznych wsrod zyjacych laureatow.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Drogi Gospodarzu, Nadal lansuje Pan pomysł na reformę polskiej nauki za pomocą powołania komisji. Czy może Pan mi przypomnieć jak nazywała sie ta komisja, która doprowadziła do tylu sukcesów nauke amerykańską ? A może w USA obyło się bez komisji? No cóz, komisje fajna rzecz. Aczkolwiek w pańskim rozumowaniu widzę pewną logiczna sprzeczność. Otóż jesli przyjmujemy, że obecnie nauka w Polsce to jedna wielka patologia wymagająca zasadniczej reformy to dlaczego powierzać jej reformowanie akurat tym którzy w takim „patologicznym układzie” funkcjonują najlepiej ????????
I jeszcze jedna uwaga. Niech Pan uważnie przeczyta wpis Pani Katarzyny z Harvardu. Cytuje jego początek, „Harvard jest milutki. Kasa” Widzi Pan już czwarte z uzytych słów wyjaśnia całą tajemnicę sukcesu „/”
Życzę Wesołych Świąt!