Gilotyna Hume?a i co dalej?

W poprzednim wpisie przypomniałem gilotynę Hume’a. Można ją sformułować na kilka sposobów. Jeden z nich to taki, że z faktów nie można wyprowadzać wartości. Ze zdań opisujących rzeczywistość mogą – logicznie rzecz biorąc – wynikać tylko inne zdania opisujące rzeczywistość. Ujmując to inaczej – z tego jak jest, wcale nie wynika jak być powinno. Sfera bytu i sfera wartości jest całkowicie rozdzielna.

Konsekwentne trzymanie się tej zasady jest bardzo trudne, a nawet niemożliwe do spełnienia. Takie mam wrażenie, czytając znakomitą książkę Andrzej Niemczuka „Stosunek wartości do bytu. Dociekania metafizyczne” (Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2005) poświęconą temu zagadnieniu.

A. Niemczuk uznaje poprawność argumentacji Hume’a. W swoich analizach czyni z niej jedno z kryteriów poprawności danego systemu aksjologicznego. Jeśli w jakikolwiek sposób omawiany filozof wywodzi wartości z bytu, to od razu to wytyka, co mocno w jego ocenie obniża poprawność rozwiązań proponowanych przez omawianego myśliciela.

Pełna rozdzielność bytu i wartości niesie za sobą jednak nieoczekiwane trudności, stąd też próba autora rozwiązania problemu przejścia między bytem a wartościami. Na razie wyłowiłem dwie takie trudności.

Pierwsza jest taka, że wartości nie mogą być uznane za byt w jakiejkolwiek formie, w szczególności nie mogą być jakąś formą bytu idealnego. Jeżeli podstawowa definicja bytu brzmi: „bytem jest to, co jest”, to z takiego określenia można wyprowadzić wniosek, że wartości nie mogą istnieć, ponieważ nie są bytem. A na to myślę, że wielu ludziom trudno byłoby się zgodzić.

Drugi problem jest taki, że sądom wartościującym brakuje uzasadnienia. Poprzednio pisałem, że w sytuacji rozdzielności bytu i wartości można jedynie twierdzić, że wartości wynikają z wartości. Ale jest to niezadowalające. Czytając książkę Niemczuka, zdałem sobie sprawę, że w trudnych dyskusjach wokół eutanazji, aborcji, czy zapłodnienia in vitro strony dyskusji wywodzą sensowność swoich rozwiązań z posiadania lub nieposiadania takich, a nie innych cech ludzkich.

Na przykład w dyskusji o in vitro jedna ze stron twierdzi, że zarodkowi przysługuje ochrona, ponieważ jest człowiekiem. Człowiek zaś jest wartością samą w sobie. Zarodek ma wartość, ponieważ spełnia cechy, pozwalające go zaklasyfikować jako człowieka. Wartość pośrednio wynika z posiadania pewnych cech. Jakie to cechy to osobna sprawa.

Jednak druga strona sporu twierdzić coś  przeciwnego. Człowiek jest wartością samą w sobie. Co do tego zgoda. Ale zarodek nie jest człowiekiem, a przynajmniej nie do końca, czy nie w pełni. Wobec tego, ponieważ nie spełnia pewnych cech pozwalających go zaklasyfikować jako człowieka, nie przysługuje mu szczególna wartość. Znowu – jakie to cechy to osobna sprawa. Chodzi o samo sedno argumentu. Ponownie jest tak, że wartości wynikają z posiadania pewnych cech – w tym wypadku brak takiej wartości wynika z braku pewnych cech.

Nie chcę się tu wikłać w spór na temat in vitro. Chodzi mi tylko o wyłowienie kluczowego argumentu i jego poprawność. Otóż jeżeli z bytu nie można wywodzić wartości, to obie strony popełniają ten sam błąd. W obu wypadkach argumentacja nie jest poprawna. Co moim zdaniem jest zupełnie nieoczekiwane i zamiast przybliżać do rozwiązania kwestii zapłodnienia in vitro – oddala od niego. To dlatego myślę, że wywodzenie wartości z wartości jest niezadowalające. Ponieważ wtedy nie sposób ich jakoś głębiej uzasadnić.

Mój wniosek, co do błędu w argumentacji obu stron, jest poprawny o tyle, o ile poprawna jest gilotyna Hume’a. Chyba, że można jakoś ją obejść. Coś takiego obiecuje Andrzej Niemczuk w swojej książce. Na razie jestem w połowie jego analiz krytycznych dotychczasowych rozwiązań tego problemu i zaraz zabiorę się za jego propozycję. Na pewno o nich napiszę.

Grzegorz Pacewicz

Fot. criography.com, Flickr (CC SA)