Nie dla ubogich

kubiak.jpgSezon naukowych nagród dobiega końca. Już dawno po Noblach, a ostatnio wręczono również i „Polskie Noble” tj. nagrody Fundacji Nauki Polskiej – przy okazji gratulacje dla polskich noblistów! Impreza na Zamku Królewskim ponoć była huczna.

Polskimi Noblami interesuję się również z przyczyn praktycznych. Lansuję bowiem w tym blogu propozycje reformy nauki polskiej opracowane przez polskiego noblistę z roku 2004 – prof. Wojciecha Steca (patrz komentarze do wpisu Forum Sfrustrowanych Naukowców). Sądzę, że nagrody te są niezwykle ważne dla tworzenia imażu i prestiżu nauki polskiej w naszym zdezorientowanym naukowo społeczeństwie (Czar Smoka Wawelskiego). Dlatego dobrze by było, aby właśnie najwięksi polscy uczeni nadali ton reformie. Oni bowiem najpewniej mogą pociągnąć za sobą innych. I stąd mój lobbing.

Nagrody rozdaje również naukowy tygodnik „Science”. W piątkowym wydaniu można znaleźć esej zwyciężczyni nagrody „GE Prize” dla młodych naukowców. Laureatka nagrody, Irene Chen, streszcza swoje wyniki dotyczące hipotezy powstawania struktur komórkowych na początku życia na Ziemi. Oczywiście nie przeniosła się w przeszłość, a odtworzyła pewne hipotetyczne elementy procesu „stoworzenia” w laboratorium Jacka Szostaka w Harvard University. Eseje opisujące prace reszty nagrodzonych można znaleźć również w witrynie „Science”.
Ale najpierw opiszę, co to za nagroda. „Science” wraz z „GE Healthcare” – firmą produkującą sprzęt medyczny (część koncernu „General Electric” z siedzibą w Wielkiej Brytanii) przyznaje od roku 1995 nagrody dla doktorantów za największe osiągnięcia w dziedzinie nauk biomedycznych. W tym roku nagrodzono doktoraty z roku 2005; warunki przystąpienia do przyszłorocznego konkursu (doktoraty z roku 2006) też są na witrynie „Science”.
Warto startować, bo zdobywczyni głównej nagrody otrzymała w tym roku 25 tysięcy dolarów, a trzej laureaci „regionalni” (z Ameryki Północnej, Europy i pozostałych krajów) po 5 tysięcy. Chyba nieźle? Problemem dla polskich doktorantów będzie jednak język (można zgłaszać doktoraty w angielskim, francuskim, niemieckim, hiszpańskim, japońskim i mandaryńskim). Nie myślę, aby problemem było samo napisanie doktoratu np. po angielsku. Sądzę jednak, że konserwatywne rady wydziałów niezbyt chętnie patrzą na obrony prac w obcym języku. Może się mylę, więc chętnie dowiedziałbym się od Internautów, jak oni to widzą.

Jeszcze dwa słowa o nagrodzonym labie, bo nagroda dla doktoranta to równocześnie wyróżnienie dla promotora. Jack Szostak jest jednym z najbardziej znanych na świecie badaczy początków życia na Ziemi. Jego pradziadkowie przyjechali do USA z Polski. Gdy pytam go o polskie koneksje, odpowiada, że tego lata miał na stażu w swoim labie świetną polską chemiczkę Katarzynę Adamalę z UW. Nie wiem, co robiła w labie Jacka pani Katarzyna (może nam opowie w komentarzach?), ale przykładowo Irene Chen analizowała w czasie swego doktoratu zachowanie pęcherzyków zamkniętych błoną lipidową, w których umieszczała, lub nie, cząsteczki RNA. Badania te koncentrują się na odtwarzaniu warunków, które mogły panować w prekambryjskim rosole, gdy powstawało życie, a ich wyniki są ważnym przyczynkiem do zrozumienia sposobu powstawania pierwszych protokomórek.

Nie chciałbym streszczać doktoratu Chen, a jedynie przekonać Czytelników, że można badać eksperymentalnie biogenezę. Oczywiście, nikt nie wie, czy rzeczy działy się tak właśnie przed milionami lat. Ale mogły się tak dziać, bo hipotezy Szostaka nie są wyssane z palca, lecz oparte na solidnych podstawach biochemicznych i biofizycznych. Wystarczy więc wykonać solidne doświadczenia w laboratorium, aby przekonać się jak mogły, choć nie musiały, zachowywać się koacerwaty zanim przekształciły się w prakomórki. To oczywiście kamyczek do ogródka prof. Macieja Giertycha (Kogo noblesse nie oblizało, Objawienia z Kórnika).

Spośród czterech laureatów nagrody aż troje ma coś wspólnego z Uniwersytetem Harvarda. Irene zrobiła tam swój doktorat. Dianne Schwarz, zdobywczyni nagrody regionalnej dla Ameryki Polnócnej i Ron Milo z Izraela (nagroda dla innych krajów niż amerykańskie i europejskie) odbywają tam swoje postdoki. Harvard przyciąga najzdolniejszych jak magnes (liczy sobie 43 noblistów). I dlatego m.in. jest centrum światowej nauki.

W nauce liczą się po pierwsze odpowiednio prężne mózgi. Liczą się oczywiście również i pieniądze, które zresztą Harvard też posiada. To mogłoby być myślą przewodnią dla polskiej nauki. Albowiem często zapomina się u nas o konieczności „hodowli” i odnowy właśnie młodych i prężnych mózgów. A to chyba główna przyczyna wyjazdów najlepszych młodych naukowców za granicę. Najlepsi z najlepszych chcą bowiem dostać się właśnie do centrum światowej nauki.

Oczywiście Harvard to dla polskich uniwersytetów niedościgniony wzór. Ale dlaczego właściwie niedościgniony? Otóż, po pierwsze, to uczelnia prywatna, po drugie – dysponująca budżetem równym chyba budżetowi ogółu naszych wyższych uczelni. Harvard to więc po prostu wzór z innej bajki.

Bezkrytyczne przenoszenie doświadczeń i wzorów amerykańskich na grunt polski jest więc słabą receptą pomocy nauce Rzeczypospolitej. Reformę tę musimy wypracować sami na własny sposób. Sięgać po dobre wzory oczywiście należy, ale rozsądnie i krytycznie wybierając z nich to, co może nam rzeczywiście pomóc. Dlatego pomysł Polskich Nobli jest świetny, ale polska kopia Harvardu już nie. To oczywiście wezwanie do mierzenia „zamiarów podług sił”, bo w nauce (a dziś chyba w ogóle) chyba lepiej już przestać być romantykami.

Jacek Kubiak