Bez zamglenia

Kilka dni temu byłem na pewnych warsztatach związanych z Ramową Dyrektywą Wodną, a konkretnie z możliwością stosowania odstępstw od osiągnięcia dobrego stanu ekologicznego wód. Jak już wspominałem, metody określania jakości wód przy pomocy wskaźników biologicznych ze świata nauki jakiś czas temu przeszły do świata administracji. Gospodarka wodna zaś oprócz walorów czysto gospodarczych rzek i jezior ma uwzględniać ich walory biologiczne.

Kilkanaście lat temu Parlament Europejski uchwalił w Ramowej Dyrektywie Wodnej, że wszystkie wody naturalne mają – nieco upraszczając – do 22 grudnia 2015 r. osiągnąć co najmniej dobry stan ekologiczny i chemiczny, a wody sztuczne (np. kanały) i silnie zmienione (np. rzeki przekształcone w drogi wodne) mają osiągnąć dobry stan chemiczny i co najmniej dobry potencjał ekologiczny, który nie musi odpowiadać dobremu stanowi, jaki miałaby osiągnąć rzeka tzw. naturalna. Nie chcę otwierać puszki Pandory zagadnień biurokracji unijnej, porównywać takich czy owakich planów do planów znanych z historii bardziej wschodniej części kontynentu itd. To nie na ten blog. Co do zasady to zresztą uważam, że byłoby bardzo miło, słusznie i sprawiedliwie, gdyby w istocie udało się do czegoś takiego doprowadzić. Że się nie uda, to inna sprawa. Że się nie uda, było wiadomo już w momencie uchwalania dyrektywy, więc wpisano od razu możliwości odstępstw. Odstępstwa wynikające z przyczyn losowych, w stylu w listopadzie 2015 r. powódź przerwie zaporę i podniesie osady zbiornika wraz ze zdeponowanymi w nich zanieczyszczeniami, których nie uda się usunąć w miesiąc, są trywialne. Są też inne możliwości odstępstw, np. wiadomo, że stan danej rzeki jest słaby albo umiarkowany, ale nie do końca wiadomo, jaka presja to spowodowała, więc żeby jej zaradzić, trzeba najpierw parę lat poprowadzić badań. Albo też wiadomo, że główne źródło zanieczyszczeń to przestarzała oczyszczalnia ścieków, więc trzeba ją zmodernizować, ale to też zajmie parę lat. W takich przypadkach można w planach gospodarowania wodami wpisać, że do 2015 r. nie uda się, ale będzie się robić wszystko, żeby udało się w następnym cyklu planistycznym (w przypadku RDW są to cykle sześcioletnie). Natomiast przy spełnieniu różnych warunków, można pokusić się o jeszcze innego rodzaju odstępstwo – odstępstwo w pewnym sensie bezterminowe związane z nowymi inwestycjami. Jednym z warunków jest istnienie ważnego celu, którego nie da się osiągnąć inaczej, bez pogorszenia stanu ekologicznego rzeki.

I tu pojawiają się problemy i konflikty. Wielu inwestorów związanych z hydrotechniką dotąd nie za bardzo przejmowało się właściwym określeniem celu. Rzeki regulowano w celu uregulowania. Zapory remontowano właściwie po to, żeby wyremontować zaporę. Nieważne, że rzeka płynie przez lasy, a zapora tworzy zbiornik przez nikogo nieużytkowany od czterdziestu lat. Do dziś jakiś wojewódzki zarząd melioracji i urządzeń wodnych potrafi w rubryce „cel” przepisać fragment swojego statutu. Teraz inwestorzy będą musieli się nauczyć od nowa określać cele i analizować warianty alternatywne. Jeżeli celem inwestycji prostującej i odmulającej jakąś rzekę jest transport cementu z cementowni do magazynu, być może lepszym wariantem jest remont linii kolejowej. Jeżeli celem inwestycji jest wyprodukowanie kilku kilowatów, być może lepszym wariantem jest budowa wiatraka. Jeżeli jakiejś regulacji jest ochrona łąki przed zalaniem, być może tańszym rozwiązaniem jest wypłata odszkodowań za zalane siano (według analiz robionych przez naukowców z SGGW, przy obecnych cenach siana w wielu wypadkach tak właśnie jest). Jeżeli celem jest ochrona dwóch rodzin przed powodzią, być może naprawdę lepszym rozwiązaniem jest przesiedlenie tych dwóch rodzin, zamiast wielkiej inwestycji degradującej rzekę. Jeżeli wreszcie celem jest wzbogacenie się inwestora (to cel dobry, wcale go nie neguję), być może lepszym wariantem jest, aby został właścicielem sklepu albo kamienicy, a nie małej elektrowni wodnej.

Dlaczego piszę o tym, czyli o kwestiach administracyjnych, na blogu naukowym? Dlatego, że od naukowców często oczekuje się analizy tych alternatywnych wariantów. O analizie ekonomicznej już wyżej wspomniałem. Ostatnio jednak wpadł mi w ręce artykuł Jana Marcina Węcławskiego w e-Wiadomościach Ekologicznych. On akurat coś do powiedzenia ma w kwestii przeliczania usług ekosystemowych na pieniądze, pokazując, że przyroda naprawdę wykonuje pracę, za którą musielibyśmy ludziom płacić niezłe sumy (pisałem już jego badaniach, ale tylko w komentarzach, a nie w osobnej notce). Mimo to wskazuje na pułapki wymagania od naukowców wymiernych wskazań strat i zysków. Nieraz da się pokazać konkretne pieniądze i to jest dobry argument. Nieraz jednak jest tak, że ekonomia nie musi działać na rzecz ochrony środowiska (a przynajmniej nie da się tego wykazać, zwłaszcza w ogarnialnej perspektywie czasowej). Czy naukowcy wówczas muszą stulić po sobie uszy i przyznać, że interes ekonomiczny tego czy innego inwestora jest ważniejszy? Węsławski twierdzi, że nie. Oprócz wymiernych interesów inwestorów są niewymierne interesy społeczeństwa. Natomiast w ramach społeczeństwa interesy też trzeba ważyć. Interes zapalonego narciarza może być sprzeczny z interesem miłośnika świstaków. Dlaczego jednak tylko ten pierwszy ma być artykułowany jako uzasadniony, a ten drugi jako oszołomstwo? Dlaczego za czyjś kaprys mieszkania blisko rzeki mam najpierw jako podatnik płacić inwestorowi budującemu wał przeciwpowodziowy, co potem zniweczy realizację mojego kaprysu oglądania w miarę naturalnej rzeki? Mój kaprys też jest ważny. Nie zawsze mogę go podeprzeć argumentami naukowymi, co zaznacza Węsławski, ale nie znaczy to, że nie mogę go zderzyć z cudzym kaprysem. Ważne jest natomiast, żebym jasno wyartykułował, że ma to podłoże aksjologiczne, a nie naukowe. I nie dotyczy to tylko kaprysów estetycznych. Wesławski pisze o rzezi wielorybów, ale można np. przywołać karę śmierci. Gdyby podejść do tematu „naukowo”, można by obliczyć, na ile uśmiercanie ludzi zamiast dożywotniej izolacji byłoby opłacalne ekonomicznie, a i ekologicznie. Niemniej, dla wielu ludzi ważniejsze jest moralne obrzydzenie do zabijania ludzi, nawet zbrodniarzy i naukowe analizy, niezależnie od ich wyniku, nie mają znaczenia. I nie muszą mieć.

Tak jak inwestorzy muszą nauczyć się klarować mgliste cele, tak i naukowcy powinni czasem przyznać, że dążą do celu po prostu zgodnego z ich preferencjami, nie siląc się na mglistą argumentację inną niż „bo uważam to za słuszne”.

Piotr Panek

PS. Artykuł można przeczytać tam:  http://biol-chem.uwb.edu.pl/new/biologia/ewiadomosci/ewe_nr_1.pdf

Fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 3.0