Ładowanie akumulatora
Wróciłem z Polski. Naładowałem patriotyczne akumulatory by lepiej wspierać rządowe instytucje. Ciągle po swojemu.
Wróciłem właśnie z Polski. Naładowałem sobie akumulatory m.in. pod Stocznią Gdańską, kościołem Mariackim w Krakowie i na placu Piłsudskiego w Warszawie.
Tydzień spędzony w Ojczyźnie wystarczył, by zrewidować pewne poglądy i utwierdzić się w innych. Był to w dodatku tydzień wyjątkowy, albowiem z samorozwiązaniem Sejmu, czyli jedynym jak do tej pory takim spektaklem w młodej polskiej demokracji. Miałem niezapomnianą okazję śledzenia tych wydarzeń na bieżąco przez cały wieczór w hotelowym pokoju za pośrednictwem telewizji.
Spektakl telewizyjny nie przystaje jednak do rzeczywistości. Wygląda mi bowiem na to, że choć politycy kłócą się na potęgę, to zwykli Polacy potrafią tego skutecznie unikać. Gołym okiem widać, że zajadłość kłótni partyjnych towarzyszy, wszelkich proweniencji zresztą, nie przekłada się na nic takiego w realnym życiu. Spotkałem ludzi wielu różnych opcji politycznych. Można było z nimi zawsze rzeczowo dyskutować, spierać się, zgadzać lub nie zgadzać, w końcu pewne sprawy zostawić bez rozstrzygnięć. I zawsze obywało się bez tego charakterystycznego zacięcia i zadęcia, które okrasza każdą polityczną audycję telewizyjną i debatę parlamentarną. Jednym słowem, nie odniosłem wrażenia, iż politycy byliby rzeczywistym odbiciem społeczeństwa. Dla każdej demokracji byłaby to diagnoza, jak to mawia się od dwóch lat, porażająca. Jednak nie dla naszej.
Podobny rozdźwięk co w polityce zauważyłem w świecie nauki. Większość ludzi nauki, których spotkałem w zeszłym tygodniu, nie darzy rządu PiS wielką estymą. Równocześnie jednak niemal jednogłośnie twierdzą oni, że stan materialny ich zakładów badawczych w trakcie dwóch lat rządów PiS poprawił się. I to znacznie. Potrafią też bez wahania wskazać źródło poprawy. To pieniądze płynące z Unii Europejskiej. Moi rozmówcy twierdzili również zgodnie, że udział polskiego rządu był tylko taki, iż nie przeszkadzał on w zdobywaniu przez nich pieniędzy. Można by powiedzieć, że i to dobre, ale czy takie powinny być cele nowoczesnego rządu w demokratycznej i wolnej, co na każdym kroku podkreśla PiS, Polsce?
W dodatku Parlament Europejski donosi, że pod względem wykorzystania funduszy unijnych jesteśmy na przedostatnim miejscu wśród wszystkich przyjętych ostatnio do UE krajów. Sądzę, że w samej nauce wykorzystanie to jest lepsze niż w innych dziedzinach (rolnictwo pod opiekuńczymi skrzydłami Andrzeja Leppera!), choćby dlatego, że naukowcy sami wiedzą zwykle, jak do tych pieniędzy dotrzeć. Ale pewności mieć nie można.
Dwuletnie rządy PiS w rozwoju nauki polskiej ani nie pomogły, ani za bardzo nie przeszkodziły. Trudno jednak uznać to za postęp w czasach, gdy wiadomo doskonale, iż potęgę kraju buduje się nie przy pomocy znoju hutników i górników, a dzięki szarym komórkom zgromadzonym w instytutach badawczych i swobodnie porozumiewającym się z całym światem m.in. za pomocą internetu. Rządzącym zabrakło nie tylko dobrych intencji, by pomóc nauce, ale również wyobraźni i przenikliwego spojrzenia w przyszłość. Dużo było natomiast werbalnych zapewnień o działaniach dla dobra Polski. No cóż, właśnie dla tego dobra trzeba było najpierw gorliwie pilnować „przystawek”.
Spytałem pewnego znanego biologa z PAN, jak ocenia nie tylko rządy PiS w nauce, ale ogólnie, co sądzi o deklarowanym na lewo i prawo egalitaryzmie pisowskiego rządu (tzn. o sytuację, w której poszkodowani ponoć od 16 lat przez transformację stają się wreszcie podmiotem i obiektem niemalże uwielbienia władzy). Odpowiedź była dość brutalna: „czego można dokonać z ludźmi, którzy do niczego się nie nadają”. Dodam tylko, że mój rozmówca był byłym działaczem PZPR i SZSP (sic!). Sądzę, że w tych lapidarnych a dosadnych słowach zawarł kwintesencję swej oceny części społeczeństwa uwielbianej przez PiS. Sam zaś i na własny użytek myślę, że smutne to, ale jednak prawdziwe. W kraju, w którym rządzą ludzie gardzący poprawnością polityczną słowa te chyba jednak nikogo nie „porażą”.
Wydawać by się więc mogło, że PiS postawił po prostu na złego konia. Nic z tych rzeczy. Koń jest bowiem wybrany idealnie. Konia właśnie z rzędem temu, kto przekona (dla dobra Polski oczywiście) owego nie nadającego się do niczego „konia”, że nie jest tym, na którego należało postawić? Przecież on sam głosuje na władzę, która go hołubi i pieści. Do tego, jak widać, się nadaje! Według mnie to problem Polski numer jeden. I jest to ten sam problem co obłudne wielbienie przez komuchów klasy robotniczej, którą trzymało się równocześnie za twarz. Też dla dobra jej samej i Ojczyzny oczywiście.
Ale problemów u nas mnogo. Polska, jak ruska matrioszka, mieści w sobie wiele problemów pomniejszych. Ot choćby instrumentalny stosunek rządu Kaczyńskiego do Kościoła (właśnie do Kościoła katolickiego raczej niż do religii w ogóle). Co ma to jednak wspólnego z nauką? Wbrew pozorom bardzo wiele. Otóż weźmy za przykład choćby słynne zawirowania wokół rządowej promocji dla szkoły księdza Rydzyka.
Rząd może oczywiście promować taką szkołę wyższą, o jakiej sobie zamarzy – pod tym wszelako warunkiem, że da społeczeństwu jasną wykładnię swego postępowania. Jaki jednak ma cel w promowaniu właśnie wyższej uczelni fundacji „Lux Veritatis” z Wrocławia, jeśli nie oczekiwane poparcie wyborcze mediów księdza Rydzyka? A więc dotacje na naukę z UE mają wprost zasilić kampanię wyborczą PiS.
Będąc w Polsce nie słuchałem wprawdzie Radia Maryja, ale pooglądałem sobie TV Trwam. Audycje tej telewizji – chyba każdy się zgodzi – są ostatecznym dowodem tego, czego uczą się studenci księdza Rydzyka. Można więc na ich podstawie dość obiektywnie wyrabiać sobie zdanie nt. kształcenia młodych kadr w tej szkole.
Spora liczba audycji TV Trwam to tłumaczenia na polski obcojęzycznych filmów religijnych. Przykład? Oglądałem film o życiu Frédérica Ozanama, postaci naprawdę ciekawej, będącej świetnym przykładem do naśladowania dla każdego katolika. I nie tylko. Filmik był niestety sztampowy, jakby pokazywał ktoś slajdy, a zza kulis czytał hasło z encyklopedii. W dodatku nie wiadomo, dlaczego Frédéric Ozanam (nazwisko wymawia się dokładnie tak jak się pisze – „ozanam” – co we francuskim dość rzadkie) występował jako dziwny „ozana”, tak jakby lektor bał się wypowiedzieć końcową literę „m”. Osobiście wsparłbym więc po prostu jakość tłumaczeń telewizji księdza Rydzyka i tyle. Czy trzeba na to jednak, jak mówi Jurek Owsiak, aż 15 baniek z UE? I to z budżetu, który mógłby wesprzeć badania toruńskich (lub innych) fizyków czy astronomów?
Niszczenie przez PiS i rząd starych, i budowanie nowych, autorytetów w nauce i kulturze (rozumiem, że autorytetem naukowo-dydaktycznym jest teraz ksiądz Rydzyk, a nie np. pani prof. Maria Janion) łączy się ściśle z kwestią dziwnych priorytetów w rozdawaniu unijnych pieniędzy. Zwykle bywa bowiem tak, że autorytety rzeczywiście dostają więcej pieniędzy niż pomniejsze tuzy naukowo-dydaktyczne (nieudacznicy nie dostają zaś w ogóle). Tyle, że autorytetem zostaje się dzięki własnemu dorobkowi, a nie z nadania władzy. Stąd uprawnione w demokracji pytanie, czy ksiądz Rydzyk i jego telewizja (a może i radio?) nie znajduje się przypadkiem w układzie stworzonym przez premiera. Innymi słowy można chyba (?) spytać, czy nie mamy tu do czynienia ze zwykłą korupcją. Sądzę, że powołane właśnie do tych celów CBA powinno zainteresować się tą sprawą. Po śledztwie CBA powinno bezzwłocznie powiadomić o wynikach opinię publiczną, a szczególnie żywo zainteresowany tym świat nauki i wyższych uczelni.
Tak to naładowałem sobie patriotyczne akumulatory i jak widać wspieram teraz działania tak ważnych dla Polski instytucji, jak CBA i sam rząd. Ku chwale Ojczyzny i nauki polskiej, oczywiście.
Jacek Kubiak
Fot. AndyArmstrong, Flickr (CC BY SA)
Komentarze
Muszę powiedzieć, że podziwiam pasję Autora w podejmowaniu tych politycznych tematów i w ironicznym zacięciu. Zgadzam się wprawdzie
z większością tego, co tu zostało napisane, ale ja osobiście nie miałbym
energii, żeby już coś takiego (a już na pewno tak długiego) pisać. I komentarzy jak widać niewiele, bo co można powiedzieć, znów ci, co są po jednej stronie mogliby pozbijać się z rządu (ale ileż można, w końcu zaczyna dowcipów brakować), kilka osób ze strony przeciwnej (na tym blogu mniejszość) mogłoby powymachiwać szabelką z pozycji historycznych, jednak to wszystko robi się raczej tragiczne niż śmieszne…
Uczony Kubasku;
Spedziles chyba jednak zbyt malo czasu w kraju, ktory jak sie wydaje tylko z przyzwyczajenia nazywasz ojczystym. Wszystko wskazuje bowiem na to, ze bateria ci znowu „siada”. Mimo, ze jestem zarliwym czytelnikiem Twojej prozy widze w powyzszym raporcie o stanie nauki (i nie tylko) zbyt wiele defektow stylistycznych i logicznych. Moze pora wziasc w koncu jakis kurs w zakresie umiejetnosci pisania?
Bobola:
Dzieki za mile, jak zwykle uwagi. Po mnie one splywaja jak po kaczce. Co do mojego patriotyzmu, to ci do tego po prostu wara. Jesli chcesz wiedziec co ja sadze o pseudopatriotyzmie takich jak ty, to podaj mi swoj ades e-mailowy, bo slowa bede niecenzuralne. Tacy pseudopatrioci z klapkami na oczach jak ty prowadza ten kraj do zguby i wywoluja zupelnie zbedna nienawisc w imie jakiegos Boga, ktorego wyimaginowaliscie sobie sami. Hawk!
hlmi :
Dzieki za wsparcie. No jest to tylko smieszne ale i straszne (jak w tym dowcipie z tigrem). Obiecuje, ze jesli wygra znow PiS to zlego slowa nie powiem – widzialy galy co braly.
„Moze pora _wziasc_ w koncu jakis kurs w zakresie umiejetnosci pisania”
Hehe, no właśnie Bobola, co powiesz na taki kurs? Bo Twoja nieznajomość zasad poprawnej pisowni jest haniebna dla prawdziwego Polaka-patrioty.
Cosi :
Bingo!
Jak ktos sie duzo modli to nie ma czasu na studiowanie zasad wymowy tudziez pisowni. Bog przeciez wszystko rozumie bez slow.
I tak właśnie tłumaczyli Boboli w szkółce koranicznej… pardon, kościelnej, która musiała mu wystarczyć za całą edukację.
A na zakończenie ksiądz dyrektor powiedział: „Ić Bobola i szeż jedynie słósznom prawde. I niemartw sie ortografiom, ortografia to pedalsko-liberalny spisek na pasku Izraela.”
Bobola:
Ladujac sobie moj patriotyczny akumulator w Krakowie znalazlem na drzwiach kosciola Mariackiego popiersie Boboli wsrod innych swietych i blogoslawionych, ktorzy zdobia te drzwi. Zrobilem zdjecie. Jak chcesz dostac fotke to slij adres e-mailowy. Podziele sie z bliznim.
jk;
Dziekuje za oferte wizerunku ale nie skorzystam. Wystarczy mi jak spojrze w lustro przy goleniu. A o szkolce pomysl. Nieuprzejme uwagi mozna tez robic bez uzywania slow niecenzuralnych . Trzeba tylko posiasc umiejetnosc pisania. Ta zreszta powinna byc obowiazkiem zawodowym dziennikarza i , byc moze, naukowca.
Bobola :
Widze, ze i poczucie humoru nas rozni. Mowie o wymianie niecenzuralnych slow. Czy ty myslisz, ze rzeczywiscie wyslalbym ci obelgi? 🙂
Co do nauki pisania, to chetnie skorzystam, gdy PiS otworzy swoj slynny uniwersytet nowego typu. Ciekawe kto bedzie uczyl. Bo jak sam prezes, ktory mowi, ze walczy z ‚komunom i postkomunom’ to wyniki beda ciekawe. A moze ks. Rydzyk – specjalista od czarownic? Tez fajny nauczyciel.
Bobola,
jeśli chodzi o wulgaryzmy, cóż, porozmawiaj z Prezydentu Lechu (temu od „spieprzaj dziadu”), a jeśli o polszczyznę, z Ministru Ziobru (temu od „Donaldu Tusku”) i ex-ministru Romanu (od „Naszej szkapy” Sienkiewiczu). O efektach stylistycznych (porównaniach) możesz też się dużo dowiedzieć od Premieru Jarosławu od „małpy w czerwonym”…
Wczoraj sluchalem w tok.fm rozmowy z naukowcem z PAN-u. Zwrocil on na jeszcze inny problem, z ktorym przychodzi sie borykac nauce polskiej: drenaz mlodych mozgow, emigracja za granice mlodych kandydatow do karier naukowych. Z pewnoscia nie jest to wina Kaczynskich, gdyz zjawisko to zaistnialoby chyba rowniez za rzadow kazdej innej formacji politycznej, jednak opisywany wyzej bezruch obecnych wladz (byc moze wynikajacy miedzy innymi z niezrozumienia dynamiki rzadzacej w sferze nauki polskiej) powoduje, ze nic sie nie robi w celu zatamowania tego uplywu mlodych.
hlmi:
Tak to jest. Od prezydentu do Bobolu przez Tusku i Rokitu…
Jacobsky :
Sadze, ze polityka ‚przewietrzania’ Polski w wykonaniu braci Kaczynskich obejmuje rowniez naukowcow. Zmniejsza sie bezrobocie przez emigracje do londynskich restauracji (sam zamawialem juz kilka lat temu w Londynie po prostu po polsku bez pytania czy kelner/kelnerka rozumie, bo samo z siebie rozumie sie, ze sie rozumie) i rowniez przez emigracje naukowcow. To oczywiste (oczywista oczywistosc) myslenie krotkoterminowe. Ale komu chce sie w Polsce pomyslec o tym co bedzie za 20 lat? A jeszcze dzialac tak zeby za te 20 lat bylo lepiej, to juz zupelna herezja.
jk, Jacobsky
myślę, że w nauce nie jest aż tak tragicznie (choć to oczywiście nie jest
zasługa rządu). Tzn. część osób wyjeżdża i zostaje zagranicą, część wyjeżdża na postdoca czy inne pobyty i wraca, część ma nawet dwa etaty, tu i np. w Stanach i dzieli swój czas (praktyka przecież popularna także we Francji, przynajmniej jeśli chodzi o matematykę). Wprawdzie przebicie między starymi państwami Unii i Polską, jeśli chodzi o zarobki w nauce jest o ile mi wiadomo od doktoranta do profesora mniej więcej stale 4:1 (tzn. dostajemy tyle samo co ludzie tam, tylko oni w euro, a my w złotych 😉 ), ale jest sporo osób, które chcą zostać w kraju, albo wrócić do niego po zdobyciu doświadczenia i nie jest wcale tak, że na stałe wyjeżdżają ci najlepsi (albo ci najgorsi), bardziej zależy to chyba od charakteru czy potrzeb życiowych. Być może w naukach bardziej eksperymentalnych sytuacja wygląda inaczej i uczelnie zagraniczne oferują większe szanse rozwoju, ale o dziedziny typu matematyka, informatyka nie ma się co chyba martwić, szczególnie, że w sumie nawet wyjazdy polskich naukowców na stałe jeśli ich nie będzie dużo więcej niż teraz, chyba tylko dają Polsce renomę i w perspektywie ułatwiają współpracę międzynarodową polskim uczelniom (w końcu nie jest żadną tajemnicą, że dość często osobom z krajów które mają dużo przedstawicieli na amerykańskich uczelniach łatwiej np. o postdoki, nie mam tu zresztą na myśli niczego negatywnego, czy nielegalnego, bardziej kwestie rekomendacji, przekazu informacji, etc.)
hlmi :
Pewnie tak jest, tyle, ze dla nikogo nie ma znaczenia czy postodc jest Polakiem czy Pasztunem. Liczy sie to co ma w glowie i ewentualnie w rekach (w zaleznosci od domeny nukowej, ktora uprawia). Natomiast po powrocie liczy sie u kogo byl ten postdoc, co z niego wyniklo i jak delikwent wykorzysta w kraju zdobyta wiedze.
Co do przebicia 4:1, tez pewnie prawda. Tyko zauwaz, ze nawet ci co maja 4-krotne przebicie, czyli francuscy naukowcy, uwazaja, ze sa zle oplacani (np. w porownaniu z amerykanskimi). To tez musi sie zmienic, a nikt w Polsce nawet sie tego nie domaga, bo w ogole przebicie jest wlasnie takie jakie jest. Rzad skupia sie zas od dwoch lat na politycznych gierkach, wygadywaniu glupstw i sledzeniu donosicieli sprzed 20-50 laty, m;in. po to aby odwrocic uwage od prawdziwych problemow, ktorych w ogole nie umlie rozwiazac (pielegniarki chocby). I jeszcze bunczucznie oglasza, ze jest najleszym rzadem od tysiaca lat – sorry, taka popeline sial Hitler w latach 30. XX wieku i stad wziala sie jego sila w Niemczech. Co bylo potem wiadomo.
Sluchalem w polskiej TV specjalistki od pisowkiej gospodarki, Zyty Gilowskiej. Sorry jeszcze raz, ale sadze, ze to hochsztaplerka, ktora w dodaku ne umie mowic. Kompletny brak wyczucia. Wieje groza, ze ktos taki trzyma w reku gospodarke 38-milionowego kraju. Pewnie jestem rozpieszczony przez zlotoustych fanuskich politykow i ekonomistow, chociaz nie, bo Balcerowcz to przeciez piersza liga swatowa. Wieje groza i tyle. Kiedy przyjdzie lekkie nawet zalamanie tej slomianej gospodarki zaplaca wszysyc Polacy. I to slono, bo na gospdarke trzeba chuchac, a nie mowic, ze sie na nia chucha – co robi ta pani Gilowska, ekonom, bo nie ekonomista, od siedmiu bolesci.
jk,
zgodzę się, że nie jest ważne kim jest postdoc, ale uważam, że często droga do tego żeby być u konkretnej osoby wiedzie przez system powiązań personalnych. Nie mam tu niczego zdrożnego na myśli, raczej sytuację, gdy np. jest konkurs na postdoca w ramach jakiegoś programu, a profesor na uczelni X potrzebuje akurat kogoś o konkretnej specjalności. Pyta więc swoich znajomych, czy nie znają kogoś świeżo po doktoracie, a następnie zgłasza go do konkursu ze swoim wsparciem (które często jestw takich sytuacjach wymagane). Czyli kandydat musi być sensowny, żeby w tym konkursie przejść, a nawet, żeby profesor go zgłosił, ale znajomości wchodzą w grę na pierwszym etapie, gdy profesor szuka kandydatów. Oczywiście ważne jest do kogo się na te postdoki jeździ, ale właśnie dlatego istotny jest udział polskich naukowców zagranicą. A choć w indywidualnych przypadkach nie jest ważna narodowość postdoka, to jednak (przynajmniej w matematyce) wiadomo, że Węgrzy są mocni, Francuzi są mocni, Izraelczycy są mocni, Polacy też chyba nie najgorsi, czasami wiadomo też w jakich dziedzinach dane kraje się specjalizują. Ogół tworzy więc jakiś wizerunek kraju. Istotny jest też tryb pracy (szczególnie w dziedzinach mocno teoretycznych, gdzie chyba łatwiej współpracować na odległość), w Polsce o ile wiem większość publikacji do doktoratu w dziedzinach matematycznych jest albo samodzielnych, albo wspólnych z promotorem. W Izraelu dajmy na to, dużo większa część publikacji ma kilku autorów, w tym z reguły choć jednego zza oceanu. Takiemu doktorantowi łatwiej znaleźć wtedy wsparcie choćby poprzez współautorów. To tylko miałem na myśli mówiąc, że w rozsądnych proporcjach zjawisko odpływu naukowców może być korzystne dla polskiej nauki (sam przecież pisałeś kiedyś, że mógłbyś współpracować przy ocenie grantów, ale się do Ciebie nie zwrócono, przepraszam jeśli coś pomieszałem, nie będę teraz szukał źródła). Współpraca między uczelniami też nie rodzi się chyba losowo, tylko na skutek kontaktów osobistych między pracownikami.
Jeśli chodzi o domaganie się podwyżek, trudno mi się wypowiadać, jestem za nisko, by mój głos mógł się liczyć ;). Ale czego byś się spodziewał, wyjścia pracowników naukowych na ulice, naukowego miasteczka pod kancelarią premiera (z serią odczytów dla Warszawiaków, w środę replikacja genów, w czwartek algebra homologiczna, a w piątek nacjonalizm w twórczości kompozytorów rosyjskich)? Jest to o tyle zabawne, że np. postulaty pielęgniarek, gdyby były spełnione dawałyby osobie tuż po dwuletniej szkole pielęgniarskiej większe wynagrodzenie niż dostaje asystent z doktoratem na uniwersytecie. Podobnie lekarze domagali się dla absolwenta tuż po LEP-ie (lekarski egz. państwowy), bez specjalizacji pensji profesorskiej. Myślę, że kłopoty zaczynają się gdy się ma rodzinę, wcześniej pozostaje frustracja, że nasza praca nie jest doceniana. Spotkałem się z wypowiedzią znajomego (pracującego w dużej stacji tv, więc zarabiającego nieźle), że pielęgniarki powinny zarabiać dużo, bo są potrzebne, a pracownicy na uczelniach do niczego specjalnie potrzebni nie są. I rzeczywiście nie wpisujemy się ani w schemat potrzeb niezbędnych (ratowanie życia), ani wolnego rynku (dostarczanie rozrywki w tv). Jeśli społeczeństwo/elektorat nie docenia nauki, to trudno wywalczyć podwyżki. Chyba, że sam rząd na naukę postawi, ale o tym się słyszy tylko przy okazji Uniwersytetu Tysiąclecia ;). Tak czy siak ja np. wiedziałem ile będę zarabiał (tzn. że jeśli nie wyjadę to mało), gdy decydowałem się na ścieżkę naukową, a mimo to chcę pracować w kraju i chyba wielu moich kolegów myśli tak samo.
Co do Gilowskiej, nie wiem jakim jest ekonomistą, nie znam się, ale osobowość ma fatalną. Nie przepadam za Szymonem Majewskim, ale ją akurat sportretował bardzo dobrze. Co do Balcerowicza, ekonomistą zapewne jest niezłym (nie wiem czy czołówka), ale politykiem fatalnym, nie zapominajmy jak rozłożył Unię Wolności i jak zawarł pakt z AWS-em popierając budżet za stanowisko (choć dopiero co wyszli z koalicji). Osobiście muszę powiedzieć, że notka Michnika w GW, wychwalającego go za „rezygnację z korzyści osobistych dla dobra państwa” sprawiła, że się załamałem, straciłem zaufanie do autora (a zawsze go szanowałem i broniłem przed chamskimi atakami z prawej strony) i przez dwa lata z Wyborczej czytałem tylko dział kultura;). Nie mówię przy tym, że Balcerowicz był złym prezesem NBP, rozumiem też, że w polityce czasami trzeba zawierać układy, ale ten był wg mnie bardzo obłudny, szczególnie, gdy GW wmawia nam potem, że to wszystko takie nieskazitelnie czyste było. Ale oczywiście w porównaniu z tym, co dzieje się teraz, tamte wydarzenia to małe piwo, a ja znów czytam całość Wyborczej, bo różni się od dzisiejszej Rzepy…
hlmi :
Zgoda. Postdoca wybieram nawet nie tyle na zasadzie jego miejsca w ukladzie (slowo uklad dzis wszystkich straszy, a to slowo i znaczenie jak najbardziej normalne, oczywiscie jesli uklad nie jest patologiczny czy mafijny), co na zasadzie osobistego filingu. Nie wezme geniusza, z ktorym bede mial klopoty perosnalne, ale wezme szybko geniusza, ktory bedzie umial wspolpracowac z zespolem (o takiego zreszta o wiele trudniej). Obie rzeczy widac zwykle po 3 minutach rozmowy.
Co do pielegniarek tez zgoda. Chodzilo mi o to, ze dobry rzad powinien sam dbac o wyngrodzenie dla naukowcow. Utopia? Nie taka znow wielka, bo francuskie rzady (z lewicy i prawicy) od lat to robi (naukowcy sa funkcjonariuszami panstwowymi i jesli nawet nie zarabiaja kroci, to maja z glowy problem ewentualnego bezorbocia, a dzis to bardzo duzo). To oczywiscie nie przeszkadza w tym, ze tutejsi naukowcy ciagle nie sa zadowoleni – bo porownuja sie, co sam zrobilem powyzej, z naukowcami Amerykanskimi.
Co do Balcerowicza. Jak mozna byc dobrym politykiem w tym kraju? Najlepszym dla mnie od lat byl Marek Belka – skromny, rozumny, zaprzeczenie wszystkich innych premierow, z Millerem na czele.
A szerzej, zaslugi Balcerowicza dla polskiej ekonomii sa rowne z zaslugami Walesy dla polskiej wolnosci. I zadne glupie gadanie Kaczorow nic tu nie zmieni. Kaczory moglby im obu czyscic buty. I za jakis czas, razem z Zyta Gilowska, beda to robily. Nie ma dwoch prawd. Prawda jest jedna, tylko sa tacy, ktorzy przez pewien czas moga ludziom wciskac kit. I teraz wlasnie Kaczory i Gilowska go Polakom z sukcesem wciskaja. Chyba nie trzeba byc naukowcem zeby to rozumiec. I to w lot. Nie ma dwoch prawd i nie ma prawdy czarnej i bialej. Jest tylko prawda obiektywna. Jedna i niepodzielna, choc jakies jej ragmenty moga odpadac od czasu do czasu. Przezylem w tym kraju 30 lat i widzialem na wlasne oczy co dla niego zrobil Walesa i Balcerowicz i co zrobili Kaczynscy i Zyta Gilowska. Sadze, ze Polacy nie wiedza dzis na jakim swiecie zyja i dlatego daja sie uwodzic labedzim spiewom takich Kaczorow. Tak samo zreszta jak kiedys Tyminskiemu z czarna teczka. Te same metody i ten sam poziom.
I tu się zgodzę…
tzn. co do Balcerowicza, nie co do Belki 😉
hlmi :
OK. Podsunales mi ta wspolpraca pomysl na kolejny wpis. Dzieki. Zobaczymy co z tego wyjdzie…
„na zasadzie osobistego filingu” jak pisze jk (09.16, 11:28) postanowilem sie dowiedziec, czy Prof. Kubiak Jacek pisal zawsze taka osobliwa polszczyzna czy tez jest to moze maniera nabyta ostatnio w wyniku zagranicznych wojazy. Niestety nazwisko i imie sa popularne wiec trudno oddzielic ziarno od plew jakich obficie dostarcza wyszukiwarka Googla. W annalach znalazlo sie jednak nazwisko Red. Jacka Kubiaka z Tygodnika Powszechnego. Czyzby nasz jk przeszedl ostatnio kryzys wiary i zsunal sie obecnie na pozycje antykatolickie? Nie moglem tez nie zauwazyc, ze artykuly niezidentyfikowanego Red. Kubiaka zamieszczane w TP byly pisane jezykiem moze niewyrafinowanyam ale przynajmniej poprawnym. Czyzby nasz bohater przezyl ostatnio dotkliwy regres jezykowy? Czy tez moze TP mial lepszych redaktorow technicznych, ktorzy potrafili oczyscic tekst naszego bohatera od dziwnych zwrotow i nalecialosci? Tak jak i zyciorysy innych luminarzy „Polityki” oficjalny, blogowy zyciorys jk zawiera wiele niedopowiedzen. Byc moze mamy do czynienia z bohaterem opozycji? Google wspomina cos o Jacku Morycu (Moritzu) publicyscie-herosie solidarnosciowego podziemia. Przewija sie tam takze nazwisko Elzbiety, Eugenii Kubiak (Moryc). Czyzby w gre wchodzilo jakies pokrewienstwo? Wierze Szanowny Kubasku, ze ujawnisz nam tajemnice swoich zyciowych dokonan abysmy wszyscy mogli zgodnym chorem slawic Twoja wielkosc.
To i ja dorzucę swoje trzy grosze polityczne. Co do Gilowskiej to jedno co się jej chwali to trzymanie deficytu budżetowego. I tylko tyle. Ponadto spotkałem się z głosami krytykującymi Blaceerowicza – chodziło m.in. o sztywny kurs złotego do dolara na początku lat 90tych, który z jednej strony doprowadzał do ruiny wielu drobnych oszczędzacy (pozwolę sobie na neologizm), a z drugiej umożliwiał mechanizm dość skomplikowanego przekrętu. Nie jestem ekonomistą, ale rzecz była opisywana przez dwójkę ekonomistów i w razie czego służę linkiem. Sam nie umiem ocenić tego źródła. Za to już bardziej świadomie pamiętam duszenie inflacji przez Balcerowicza jak został prezesem NBP na 2001 i niemal jednoczesny wzrost bezrobocia w tym czasie, po którym czkawka dopiero teraz przestaje się odbijać. Z początku jego kariery ekonomicznej z kolei bezsensowne zabicie PGRów (pochodzę z terenów gdzie jest ich dużo). I tu moje wątpliwości – czy tak trzeba było, czy nie można było inaczej?
Bobola,
przyznam, że nie rozumiem Twojego wpisu, tych osobistych wycieczek
pod adresem jk. Od początku nie odnosisz się do meritum wpisu, tylko
czepiasz stylu. Nie podoba Ci się, ok, mi np. nie podoba się styl Pilcha,
więc go z reguły nie czytam. Zarzucasz też jk antykatolicyzm, wybacz, ale
wielokrotnie występowałem tu w obronie katolicyzmu i nie przypominam sobie bym się ściął kiedykolwiek na tym tle akurat z jk, w programowym antykatolicyzmie przodują akurat inni odwiedzający to forum, a im też chodzi bardziej o Ojca Dyrektora niż o Kościół Katolicki jako taki (a ja np. będąc katolikiem, uważam, że Ojciec Dyrektor nie reprezentuje poglądów nie tylko katolickich, ale i szerzej chrześcijańskich).
Wreszcie cały czas zarzucasz jakąś megalomanię. Z jk można się zgadzać lub nie, ale nie zauważyłem jak na razie jej przejawów (od razu mówię, że nie jestem skłonny do sławienia niczyjej wielkości). A jeśli chodzi o przeszłe dokonania i wyszukiwanie informacji osobowych w sieci, cóż, zarówno Ty i ja kryjemy się tu pod nickami (w sumie oprócz Autorów i komerskiego robią tak wszyscy stali bywalcy) , nasze święte prawo. Wydaje mi się, że fakt, iż ktoś zdecydował się ujawnić swoją tożsamość nie oznacza jeszcze, że mamy to wykorzystywać w dyskusji. Oczywiście możemy, ale wydaje mi się, że nie jest to zbyt dżentelmeńska postawa.
Dla ogólnego dobra proponuję, abyś zszedł ze ścieżki wojennej i zaczął może znów odnosić się do meritum, jak to często trafnie robiłeś.
Pozdrawiam
Bobola :
Tak, oczywiscie dzialam pod pseudonimem Elzbieta Eugenia Kubiak, a moje zydowskie korzenie, bo chyba to cie najbardziej intersuje, siegaja XVII wieku. Poza tym moje klopoty jezykowe tez zapewne biora sie z tego, ze swobodniej posluguje sie hebrajskim i jidysz. No cos, nie kazy jest doskonaly. Szczesliwego Rosz Haszana!
Szkoda klawiatury na walkę z Bobolą. Jego wycieczek osobistych już od dawna zupełnie nie rozumiem, a tym bardziej tego, jaki to miałoby mieć związek z treścią tego, o czym niekiedy dyskutujemy w komentarzach. W końcu liczą się tylko poglądy i ich uzasadnienie. Inaczej żadna rozmowa nie ma sensu.
GP :
Wycieczki osobiste Boboli to rodzaj spektaklu. On chyba nie moze bez tego zyc.
Droga Elżbieto Eugenio jesteś balsamiczno-kojąca w tej kretyńskiej „rzeczy-wistości” z tym swoim błogim blogiem: i za to Ci merci !
Natomiast „kseno-szowi-zdrzalskiemu” Boboli powiem tylko, że swawoli tak jakby mu Bóg obuhem między oczy przyfasolił…
czego sobie i tobie winszuję… 😉
konstantynopoliczykowianeczka :
A czy nie powinno byc konstantynopoliTANczykowianeczka? 😉
ależ ona wcale nie tańczy !
chociaż czasem hula sobie to tu to tam
Konstantynopol włączając…
ale tak już na poważnie Droga Elżuniu to pisz pisz i niech chłystki żadne nie zbijają Cię z pantałyku a lingwistyczne potknięcia w tym politycznie podszytym kadrylu uwij w uroczy wianek i włóż na skronie a cesarzowa na pewno będzie zachwycona !!!
bo jak sobie człowiek sam nie uwije to mu nikt nie uwije !!!
n’est-ce pas ?
Ja ciagle uwazam, ze dziewczynka z Konstantynopola to konstantynopolitanczykowianeczka a nie konstantynopoliczykowianeczka. Désolé. 🙂
oh Elu Elu
wiesz Ty to się jak ten nieszczęsny Bobola czepiasz 🙁
zaczynam uważać, że sobie na niego zasłużyłeś
z tym Twoim lingwistyczno-semantycznym brakiem satysfakcji.
Pan Freud by Cię rozebrał na członki oj rozebrał…