Ładowanie akumulatora

akumulator_200.jpgWróciłem z Polski. Naładowałem patriotyczne akumulatory by lepiej wspierać rządowe instytucje. Ciągle po swojemu.

Wróciłem właśnie z Polski. Naładowałem sobie akumulatory m.in. pod Stocznią Gdańską, kościołem Mariackim w Krakowie i na placu Piłsudskiego w Warszawie.

Tydzień spędzony w Ojczyźnie wystarczył, by zrewidować pewne poglądy i utwierdzić się w innych. Był to w dodatku tydzień wyjątkowy, albowiem z samorozwiązaniem Sejmu, czyli jedynym jak do tej pory takim spektaklem w młodej polskiej demokracji. Miałem niezapomnianą okazję śledzenia tych wydarzeń na bieżąco przez cały wieczór w hotelowym pokoju za pośrednictwem telewizji.

Spektakl telewizyjny nie przystaje jednak do rzeczywistości. Wygląda mi bowiem na to, że choć politycy kłócą się na potęgę, to zwykli Polacy potrafią tego skutecznie unikać. Gołym okiem widać, że zajadłość kłótni partyjnych towarzyszy, wszelkich proweniencji zresztą, nie przekłada się na nic takiego w realnym życiu. Spotkałem ludzi wielu różnych opcji politycznych. Można było z nimi zawsze rzeczowo dyskutować, spierać się, zgadzać lub nie zgadzać, w końcu pewne sprawy zostawić bez rozstrzygnięć. I zawsze obywało się bez tego charakterystycznego zacięcia i zadęcia, które okrasza każdą polityczną audycję telewizyjną i debatę parlamentarną. Jednym słowem, nie odniosłem wrażenia, iż politycy byliby rzeczywistym odbiciem społeczeństwa. Dla każdej demokracji byłaby to diagnoza, jak to mawia się od dwóch lat, porażająca. Jednak nie dla naszej.

Podobny rozdźwięk co w polityce zauważyłem w świecie nauki. Większość ludzi nauki, których spotkałem w zeszłym tygodniu, nie darzy rządu PiS wielką estymą. Równocześnie jednak niemal jednogłośnie twierdzą oni, że stan materialny ich zakładów badawczych w trakcie dwóch lat rządów PiS poprawił się. I to znacznie. Potrafią też bez wahania wskazać źródło poprawy. To pieniądze płynące z Unii Europejskiej. Moi rozmówcy twierdzili również zgodnie, że udział polskiego rządu był tylko taki, iż nie przeszkadzał on w zdobywaniu przez nich pieniędzy. Można by powiedzieć, że i to dobre, ale czy takie powinny być cele nowoczesnego rządu w demokratycznej i wolnej, co na każdym kroku podkreśla PiS, Polsce?

W dodatku Parlament Europejski donosi, że pod względem wykorzystania funduszy unijnych jesteśmy na przedostatnim miejscu wśród wszystkich przyjętych ostatnio do UE krajów. Sądzę, że w samej nauce wykorzystanie to jest lepsze niż w innych dziedzinach (rolnictwo pod opiekuńczymi skrzydłami Andrzeja Leppera!), choćby dlatego, że naukowcy sami wiedzą zwykle, jak do tych pieniędzy dotrzeć. Ale pewności mieć nie można.

Dwuletnie rządy PiS w rozwoju nauki polskiej ani nie pomogły, ani za bardzo nie przeszkodziły. Trudno jednak uznać to za postęp w czasach, gdy wiadomo doskonale, iż potęgę kraju buduje się nie przy pomocy znoju hutników i górników, a dzięki szarym komórkom zgromadzonym w instytutach badawczych i swobodnie porozumiewającym się z całym światem m.in. za pomocą internetu. Rządzącym zabrakło nie tylko dobrych intencji, by pomóc nauce, ale również wyobraźni i przenikliwego spojrzenia w przyszłość. Dużo było natomiast werbalnych zapewnień o działaniach dla dobra Polski. No cóż, właśnie dla tego dobra trzeba było najpierw gorliwie pilnować „przystawek”.

Spytałem pewnego znanego biologa z PAN, jak ocenia nie tylko rządy PiS w nauce, ale ogólnie, co sądzi o deklarowanym na lewo i prawo egalitaryzmie pisowskiego rządu (tzn. o sytuację, w której poszkodowani ponoć od 16 lat przez transformację stają się wreszcie podmiotem i obiektem niemalże uwielbienia władzy). Odpowiedź była dość brutalna: „czego można dokonać z ludźmi, którzy do niczego się nie nadają”. Dodam tylko, że mój rozmówca był byłym działaczem PZPR i SZSP (sic!). Sądzę, że w tych lapidarnych a dosadnych słowach zawarł kwintesencję swej oceny części społeczeństwa uwielbianej przez PiS. Sam zaś i na własny użytek myślę, że smutne to, ale jednak prawdziwe. W kraju, w którym rządzą ludzie gardzący poprawnością polityczną słowa te chyba jednak nikogo nie „porażą”.

Wydawać by się więc mogło, że PiS postawił po prostu na złego konia. Nic z tych rzeczy. Koń jest bowiem wybrany idealnie. Konia właśnie z rzędem temu, kto przekona (dla dobra Polski oczywiście) owego nie nadającego się do niczego „konia”, że nie jest tym, na którego należało postawić? Przecież on sam głosuje na władzę, która go hołubi i pieści. Do tego, jak widać, się nadaje! Według mnie to problem Polski numer jeden. I jest to ten sam problem co obłudne wielbienie przez komuchów klasy robotniczej, którą trzymało się równocześnie za twarz. Też dla dobra jej samej i Ojczyzny oczywiście.

Ale problemów u nas mnogo. Polska, jak ruska matrioszka, mieści w sobie wiele problemów pomniejszych. Ot choćby instrumentalny stosunek rządu Kaczyńskiego do Kościoła (właśnie do Kościoła katolickiego raczej niż do religii w ogóle). Co ma to jednak wspólnego z nauką? Wbrew pozorom bardzo wiele. Otóż weźmy za przykład choćby słynne zawirowania wokół rządowej promocji dla szkoły księdza Rydzyka.

Rząd może oczywiście promować taką szkołę wyższą, o jakiej sobie zamarzy – pod tym wszelako warunkiem, że da społeczeństwu jasną wykładnię swego postępowania. Jaki jednak ma cel w promowaniu właśnie wyższej uczelni fundacji „Lux Veritatis” z Wrocławia, jeśli nie oczekiwane poparcie wyborcze mediów księdza Rydzyka? A więc dotacje na naukę z UE mają wprost zasilić kampanię wyborczą PiS.

Będąc w Polsce nie słuchałem wprawdzie Radia Maryja, ale pooglądałem sobie TV Trwam. Audycje tej telewizji – chyba każdy się zgodzi – są ostatecznym dowodem tego, czego uczą się studenci księdza Rydzyka. Można więc na ich podstawie dość obiektywnie wyrabiać sobie zdanie nt. kształcenia młodych kadr w tej szkole.

Spora liczba audycji TV Trwam to tłumaczenia na polski obcojęzycznych filmów religijnych. Przykład? Oglądałem film o życiu Frédérica Ozanama, postaci naprawdę ciekawej, będącej świetnym przykładem do naśladowania dla każdego katolika. I nie tylko. Filmik był niestety sztampowy, jakby pokazywał ktoś slajdy, a zza kulis czytał hasło z encyklopedii. W dodatku nie wiadomo, dlaczego Frédéric Ozanam (nazwisko wymawia się dokładnie tak jak się pisze – „ozanam” – co we francuskim dość rzadkie) występował jako dziwny „ozana”, tak jakby lektor bał się wypowiedzieć końcową literę „m”. Osobiście wsparłbym więc po prostu jakość tłumaczeń telewizji księdza Rydzyka i tyle. Czy trzeba na to jednak, jak mówi Jurek Owsiak, aż 15 baniek z UE? I to z budżetu, który mógłby wesprzeć badania toruńskich (lub innych) fizyków czy astronomów?

Niszczenie przez PiS i rząd starych, i budowanie nowych, autorytetów w nauce i kulturze (rozumiem, że autorytetem naukowo-dydaktycznym jest teraz ksiądz Rydzyk, a nie np. pani prof. Maria Janion) łączy się ściśle z kwestią dziwnych priorytetów w rozdawaniu unijnych pieniędzy. Zwykle bywa bowiem tak, że autorytety rzeczywiście dostają więcej pieniędzy niż pomniejsze tuzy naukowo-dydaktyczne (nieudacznicy nie dostają zaś w ogóle). Tyle, że autorytetem zostaje się dzięki własnemu dorobkowi, a nie z nadania władzy. Stąd uprawnione w demokracji pytanie, czy ksiądz Rydzyk i jego telewizja (a może i radio?) nie znajduje się przypadkiem w układzie stworzonym przez premiera. Innymi słowy można chyba (?) spytać, czy nie mamy tu do czynienia ze zwykłą korupcją. Sądzę, że powołane właśnie do tych celów CBA powinno zainteresować się tą sprawą. Po śledztwie CBA powinno bezzwłocznie powiadomić o wynikach opinię publiczną, a szczególnie żywo zainteresowany tym świat nauki i wyższych uczelni.

Tak to naładowałem sobie patriotyczne akumulatory i jak widać wspieram teraz działania tak ważnych dla Polski instytucji, jak CBA i sam rząd. Ku chwale Ojczyzny i nauki polskiej, oczywiście.

Jacek Kubiak

Fot. AndyArmstrong, Flickr (CC BY SA)