Lekarzy więcej nie będzie
Na blogu obok Stefan Karczmarewicz w dość poruszający sposób opisywał jakiś czas temu stosunek władzy do pracowników medycznych, w tym lekarzy. Na zasadzie przekupić – zastraszyć – zniszczyć. Z naciskiem na dwa ostatnie. Zauważa, że jeśli się coś / kogoś zniszczy, należałoby to czymś / kimś zastąpić. W przypadku lekarzy to nie takie proste. Dlaczego nie można po prostu wykształcić nowych? Przecież już zwiększano limity przyjęć na studia, co za problem zwiększyć je znowu?
Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, skąd się właściwie biorą lekarze. Nie w teorii, którą wszyscy znają. W praktyce. Ano – brzmi oczywista odpowiedź – kończą studia medyczne. No właśnie. Żeby zostać lekarzem, trzeba się przynajmniej sześć lat uczyć. Nad utrapieniami studenckiego życia zadumamy się innym razem. Dzisiaj spójrzmy na naukę medycyny z perspektywy uczelni. Rozważmy kilka zagadnień. Kto? Gdzie? Kiedy?
A więc, po pierwsze, żeby uczyć studentów, musimy mieć wykładowców. Jakie kompetencje powinien mieć wykładowca? Przede wszystkim musi znać się na dziedzinie, której uczy. Mamy tu sporo przedmiotów dotyczących nauk podstawowych (anatomia, biochemia, fizjologia, histologia i inne). I jeszcze więcej nauk klinicznych. Co więcej, do prowadzenia zajęć klinicznych, polegających w znacznej mierze na zbieraniu wywiadu i badaniu pacjentów, trzeba mieć uprawnienia do wykonywania nauczanych czynności. Inaczej mówiąc, żeby prowadzić znakomitą większość zajęć dla przyszłych lekarzy, trzeba samemu być lekarzem. A lekarzy, jak zauważa dr Karczmarewicz, brakuje.
Co więcej, uważa się, że wykładowca powinien dysponować wiedzą przynajmniej poziom wyższą niż ta, której wymaga od studentów. Powinien być znawcą tematu, który będzie w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi również na trudne pytania, rozwiać (bądź zasiać) wątpliwości, wytłumaczyć niezrozumiałe fragmenty w książce.
Jeszcze gorzej – wiedza ta powinna być aktualna. W dzisiejszej nauce publikacja jest aktualna mniej więcej przez pięć lat. Filozofowie trzecie tysiąclecie analizują dzieła Platona, ale w większości nauk biologiczno-medycznych publikacja sprzed dekady to historia. Zalecenia internistyczne żyją przeciętnie trzy lata. To znaczy, że wiedza w czasie rozpoczynania i kończenia studiów przez dany rocznik studentów już jest różna. Lekarz kończący rezydenturę zazwyczaj już nie ma pojęcia, jak wygląda medycyna w innych dziedzinach niż wybrana przez niego.
Jakiż to problem, by na bieżąco uzupełniać wiedzę? Zastanówmy się, jak rozległa to wiedza. Sprawdźmy choćby strukturę uczelni. Zazwyczaj uniwersytet ma kilka wydziałów, np. humanistyczny, filozoficzno-historyczny czy – w naszym przypadku – lekarski. Dalej możemy mieć instytuty, może ich nie być. Na przykład Instytut Historii. Dalej mamy katedry. Na przykład Katedra Bizancjum. Katedry dzielić się jeszcze mogą na zakłady, a w obrębie zakładów – na pracownie. Czy historyk zajmujący się całe życie Bizancjum ma pojęcie o roli Japonii w II wojnie światowej? Entomolog zajmuje się często jedną rodziną owadów i nie zna się na innej. Jakieś pojęcie może ma, coś tam wie, coś tam pamięta. O innej gromadzie często nie byłby w stanie dobrze poprowadzić zajęć.
Przenieśmy to na medycynę. Rzadkie specjalizacje to często poziom pojedynczego zakładu, któremu odpowiada klinika. Na przykład bardzo rzadka neurologia dziecięca czy pojawiająca się w mediach często przed nastaniem epidemii psychiatria dzieci i młodzieży. Inne specjalizacje, jak neurologia czy psychiatria, to już poziom katedry. Ale są też takie nauki jak interna. To jest poziom instytutu. Większe dziedziny interny, jak kardiologia, na większych uczelniach same nie mieszczą się w jednej katedrze. Nie ma i nie mogą istnieć ludzie, którzy mogą zgodnie z prawdą powiedzieć: znam internę czy znam pediatrię – jeśli chodzi o poziom umożliwiający wykładanie przedmiotu. Oczywiście mamy mnóstwo świetnych specjalistów, ale jak podkreślaliśmy, do wykładania trzeba czegoś więcej. To tak jakby ktoś powiedział: znam na akademickim poziomie całą historię. Podręczniki interny to tysiące stron.
Studia medyczny to kilkadziesiąt przedmiotów. Często bardzo szczegółowych. Przeciętny student spotyka w trakcie edukacji kilkuset nauczycieli akademickich. Których brakuje. Ilu studentów może przypadać na nauczyciela, żeby mogli się czegoś nauczyć w praktyce?
Drugie pytanie, powiązane z poprzednim: gdzie mają się te osoby kształcić? Otóż w jednostkach zapewniających, po pierwsze, omawianą wcześniej kadrę, po drugie – pacjentów. Nie da się bowiem nauczyć badania bez badania. Żadne wykłady, seminaria itd. nic nie dadzą bez zajęć klinicznych. A więc potrzebujemy klinik, w których studenci nauczą się badać. Nauki podstawowe też stanowią problem, np. zajęcia z anatomii polegają na badaniu zwłok, których nie można kupić, zostają one ofiarowane uczelni. Ale wróćmy do klinik. Leżeliście może Państwo w klinice uniwersyteckiej? Widzieliście te dzikie tłumy studentów, którzy – jak się zdaje – są już prawie wszędzie? A przynajmniej w dużej części klinik. W żadnym wypadku nie chcę tu winić uczelni ani kliniki. Stoi przed nimi bardzo trudne zadanie, oczekiwanie narzucone im zwykle z góry. Jeśli na roku potrafi być po 20-30 grup razy 12-14 osób, trzeba ich jakoś porozdzielać. Cztery grupy odbywające ćwiczenia na raz to pół setki osób w klinice. Ideałem pozostaje od lat nauczanie przy łóżku chorego – ale ile u diabła osób może zmieścić się przy jednym łóżku? Ile osób może zbierać wywiad / badać tego samego pacjenta, żeby nie czuł się jak w cyrku?
Ostatnie pytanie: kiedy? Kiedy mają się te zajęcia odbywać? Bo przecież nie o północy. Duża część lekarzy w Polsce (o tym też pisze Karczmarewicz) pracuje w więcej niż jednym miejscu. Po jednej pracy jedzie do kolejnej. Nie ma czasu (ani sił) edukować młodzieży po pracy. Z konieczności zajęcia ze studentami muszą się odbywać w zwykłych godzinach pracy. W każdym razie będą odbywać się w czasie, kiedy doktor mógłby prowadzić pacjentów. Jeśli ktoś wyrażałby zdziwienie, że system niejako zakłada wykonywanie przez jedną osobę dwóch prac jednocześnie, informuję, że na pracownikach kliniki ciąży też obowiązek pracy naukowej. Gdyby ktoś miał wątpliwości, kiedy miałaby być wykonywana… Oczywiście kliniki zawierają dodatkowe umowy i płacą nieetatowcom za przeprowadzanie zajęć. Kosztem czasu poświęcanego pacjentom.
Oczywiście można sobie zarządzić zwiększenie limitów przyjęć. Tak jak można zwiększać świadczenia socjalne i płacę minimalną, a następnie dziwić się wzrostowi inflacji. W przypadku kształcenia lekarzy nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o to, że problemu braku lekarzy nie da się łatwo rozwiązać, a główną przeszkodę stanowi… sam brak lekarzy.
Marcin Nowak
Ilustracja: Stetoskop, ernstl, CC BY SA 2.0, za Wikimedia Commons
Komentarze
Niektóre kraje rozwiązują ten problem drenując zasoby kadrowe innych państw.
Oferując lepsze warunki pracy i wyższą płacę uzupełniają tanim kosztem braki w kształceniu wystarczającej liczby lekarzy u siebie. Ponadto mogą sobie pozwolić na numerus clausus, dzięki któremu na studia lekarskie wybierani są najlepsi z kandydatów, a podczas „wizyty” nie tłoczy się przy łóżku pacjenta stado studentów, tylko jeden lub dwóch.
Polska nie ma lub nie chce mieć tyle do zaoferowania, aby zatrzymać wykształconych przez siebie lekarzy, ani zwabić lekarzy zagranicznych, którzy prędzej zdecydują się na Czechy niż na Polskę.
@Marcin Nowak
W dzisiejszej nauce publikacja jest aktualna mniej więcej przez pięć lat. (…) w większości nauk biologiczno-medycznych publikacja sprzed dekady to historia.
Nie przesadzajmy, te 5 lat to najwyżej jakiś uśredniony „okres półtrwania” informacji jako aktualnej. Mieszczą się w tym zarówno wstępne zalecenia, oparte na niewielkim badaniu, prawie nigdy nie-RCT, często po prostu lokalnych case series („w covid-19 NLPZy szkodzą, a palenie papierosów poprawia rokowanie”) – one mogą się dezaktualizować błyskawicznie. Jednocześnie w dziedzinie anatomii prawidłowej albo reguł wykonywania badania podstawowego rewolucji kopernikańskich nie należy jakoś za bardzo oczekiwać.
Ile wynosi ów „okres półtrwania” w medycynie, oszacowania są różne i niezgodne. Są i takie, że jest to okres między 5 a 45 lat (G. Antes, D. Galandi, B. Bouillon, What
is evidence-based medicine?, „Langenbeck’s Archives of Surgery” 1999/384, s. 409).
Zalecenia internistyczne żyją przeciętnie trzy lata.
Zasadniczy zrąb kolejnych wersji zaleceń chyba aż tak szybko się nie zmienia.
Lekarz kończący rezydenturę zazwyczaj już nie ma pojęcia, jak wygląda medycyna w innych dziedzinach niż wybrana przez niego.
Tylko czy on tego potrzebuje? Pewnie nieczęsto, bo zwykle można pacjenta przekierować do właściwego specjalisty albo przynajmniej zasięgnąć jego konsultacji. A jeśli już potrzebuje – zakładam, że w takim przypadku jest w stanie względnie szybko odnaleźć i ze zrozumieniem doczytać co trzeba, i „doaktualizować” zasób wiedzy własnej.
Cieszę sie ze ktoś zwrócił uwagę na konieczność samokształcenia i uzupełniania wiedzy zawodowej. W cenie wizyty u lekarza zawiera się też jego czas spędzony na samokształcenie.
Samokształcenie i aktualizacja wiedzy jest niezbędna w naszym przyspieszającym świecie.
uważa się, że wykładowca powinien dysponować wiedzą przynajmniej poziom wyższą niż ta, której wymaga od studentów. Powinien być znawcą tematu, który będzie w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi również na trudne pytania, rozwiać (bądź zasiać) wątpliwości
Jak najbardziej. Dotyczy to zreszta takze wykladow czy prezentacji popularyzujacych nauke.
@gammon
Swego czasu podręcznik interny Szczeklika aktualizowano co roku. Na studiach medycznych zdarzały się też sytuacje, kiedy wiedza z przedmiotów wykladanych w poprzednich latach okazywala się nieaktualna.
Natomiast stawiane są oczekiwania, że lekarz będzie umiał coś spoza specjalizacji
@observer
Jest taki obowiązek ustawowy. Natomiast samokształceniem można co najwyżej uzupełniać wiedzę z.wlasnej dziedziny
juz kolezenstwu o tym gdzies pisalem,
wyksztalcenie lekarza w USA to koszt okolo +300tys dolarow.
przy specjalizacjach idzie w gore.
z dlugow za studia lekarze wychodza okolo czterdziestki.
w stanowych uniwersytetach koszt wciaz moze osiagac okolo +100 tys dolarow
ale to inny system niz, podzynanie gardel wsrod braci studenckiej od samego poczatku.
Na studia medyczne idzie sie dopiero po bakalazu, czyli czteroletnich studiach.
Ale dla tych co koncza i to dobrze jest nagroda w postaci wysokich zarobkow!
Studia to mniej, niż połowa. Lekarz tak naprawdę zaczyna być przydatny około 35rż, jak zrobi specjalizację i nieco się otrzaska.
Polska jest już na tyle zamożna, że może lekarzy importować. Rosjanie nie przyjadą, Białorusini raczej też nie, ale Ukraińcy, Hindusi czy Pakistańczycy – jak najbardziej. Przed Azjatami ‚chroni’ oczywiście dość mocna bariera językowa (studia mają po angielsku) i konkurencja Ciągle Jeszcze Zjednoczonego Królestwa. Ale wpuszczenie kolegów-likarów znad Dniepru to tylko kwestia decyzji politycznej.
Tę Gnom z Pinokiem mogą podjąć w jeden wieczór, bez oglądania się na jakieś tam Izby Lekarskie.
Różne te likary są. Trochę ich znam, bo tam jeździłem. Od reprezentujących poziom zachodni-europejski po ledwie funkcjonalnie niegramotnych (czyli nie będących w stanie czytać literatury po angielsku; taka jest większość). Ale chyba jakoś daliby sobie w Polsce radę. Czy chcieliby zostać na dłużej, to inna sprawa.
@turpin
Czytałem, że Ukraińcy preferują Czechy, gdzie też bardziej im się ułatwia uzyskanie pozwolenia na pracę.
@M Nowak
Swego czasu podręcznik interny Szczeklika aktualizowano co roku. Na studiach medycznych zdarzały się też sytuacje, kiedy wiedza z przedmiotów wykladanych w poprzednich latach okazywala się nieaktualna.
Ależ ja tego nie neguję. Niemniej zdarzało mi się porównywać kolejne wersje rekomendacji (w nowotworach nerek i niektóre kardiologiczne) i zmiany były, ale zwykle bardzo subtelne.
Natomiast stawiane są oczekiwania, że lekarz będzie umiał coś spoza specjalizacji
Ktoś kiedyś gdzieś cytował wyroki, w którym sąd przyjmował milczące założenie, że absolwent wydziału lekarskiego ma od razu wiedzieć i umieć wszystko. Ale to jest jakaś oczywista bzdura.
Niemniej jestem ciekaw, czy dałoby się sformułować ogólne kryterium pozwalające odpowiedzieć, czego można oczekiwać od fachowca poza jego ściśle rozumianą dziedziną pracy.
Rozbolala mnie glowa na sama mysl o sciaganiu lekarzy.
W Stanach wymagany jest obowiazek zdnia ‘Board Exam’ i jest tych egzaminow wiele. Konczy sie na tym, ze lekarz z zagranicy nawet z Wielkiej Brytanii robi studia od poczatku. Mimo, ze jezyk nie jest bariera.
Znam bylych lekarzy z Polski, ktorzy nie byli w stanie przejsc tych egazaminow i pracuja jako bardzo wykwalifikowani pielegniarze lub pielegniarki.
1. Czy proponent zaklada,ze imigrujacym zapewni sie takie same zarobki jak rodzimym lekarze?
2. Bariera jezykowa
3. Spelnienie standartu wyksztalcenia lekarskiego EU
To kilka pierwszych pytan.
Cos mi mowi, ze pomysl jest taki sobie I napotkalby sie na ostry opor krajowego srodowiska lekarskiego.
Moze jednak lepiej dac lekarzom zarobic. Wyksztalcenie uzupelnic w osrodkach zagranicznych, przy motywacji, ze w Polsce zarobia wiecej.
Tylko kto ma za to placic?
A moze wprowadzic Pan-Europejski system ochrony zdrowia?
@R.S.
Oczywiście, że dbanie o własne kadry lekarzy, które na dodatek samemu się wykształciło, to jest rozwiązanie optymalne.
Powiedz to politykom, którzy albo grożą braniem lekarzy „w kamasze”, albo mówią: „niech jadą!”, zamiast dalekowzrocznie przewidywać konsekwencje takiego czy innego podejścia do przedstawicieli tego zawodu.
Dalszy, nie mniej istotny problem w tej dziedzinie to pielęgniarki, bez których szpital nawet najlepiej „zaopatrzony” w lekarzy nie będzie funkcjonować.
Ich średnia wieku w Polsce oscyluje wokół pięćdziesiątki…
u nas czyli w Stanach sytuacja tez jest nie rozowa. mechanizmem regulujacym sa ubezpieczenia. Czesto jakosc ubezpieczenia oferowanego przez pracodawce jest kryterium podjecia sie zatrudnienia u takiego.
ALE , teraz przy Coronie caly system przy braku uniwersalnego ubezpieczenia ma szanse zazgrzytac, a Truposz rozwala Obamacare jak tylko moze.
Juz od dawna sugeruje, ze aktywni politycy partycypujacy w organach panstwowych powinni nosic obroze z wbudowanym elektrycznym paralizatorem.
Jak cos pieprza to spoleczna kara byla by natychmiastowa choc czasem moze okrutna ale napewno sprawiedliwa!
Cos za cos z wladza ida konsekwencje.
Moje setery pojely reguly gry bardzo szybko, samo pokazanie im nadajnika do wzmacniacza inteligencji jest wystarczajace.
Kiepski ten wpis a konkluzja po prostu glupia. Studia medyczne nie musza trwac 6 lat jesli sa poprzedzone kilkoma latami uniwersytetu. Powod prosty lekarzem nie moze byc osoba zbyt mloda ktorej stan hormonalny nie jest jeszcze zbalansowany.
Specjalisci od nuczania w medycynie sa odpowiedzialni za medyczna edukacje studentow. Kliniczne zajecia ze studentami sa przywilejem dla klinicystow ktorzy moga wychowac nowe pokolenia klinicystow swiecac swoim przykladem. Gdy lekarz bedzie zarabial 4-10 razy tyle ile zarabia pielegniarka nie bedzie problem z naborem na studia medyczne a pielegniarki powinny zarabiac dobrze. Problemem polskiej medycyny jest polskie spoleczenstwo ktore gnebi finansowo osoby tam zatrudnione.
@karat.
14 maja 2020
16:33
Nieprawda. Glupi tez sa potrzebni dla podkreslenia madrosci.
jako osoba z zewnatrz nie podejmuje sie krytyki systemu w Polsce, natomiast moge przekazac informacje jak jest u nas. A u nas (USA) wcale nie jest dobrze!
Wspomnialem o ubezpieczeniach.
Otoz lekarz domy w USA nie istnieje!
Przykladowo ginekolodzy, polozne z powodu ogromnych ubezpieczen nie sa w stanie pracowac indywidualnie.
Jest to wynik kultury litygacyjnej. Prawnicy tez chca zarobic i wyszarpac swoje.
Troche sytuacja przypomina Polske szlachecka. Kazdy sadzi kazdego. Nawet jak babcia kipnie w wieku lat dziewiecdziesieciu kilku, to warto sprobowac, moze cos sie wyszarpie od szpitala.
… itd
Ponoc niezly system opieki zdrowotnej jest w Japonii, gdzie kladzie sie duzy nacisk na prewencje.
Nie wiem jak jest w Slawomirnii, ale tam chociaz zrobiono porzadek z cenami na lekarstwa.
@turpin
Rozczaruje pana, ale dla ukraińskich lekarzy Polska nie jest atrakcyjna finansowo. Z samych łapówek czy dobrowolnych prezentów od pacjentów są oni w stanie wyżyć na całkiem przyzwoitym poziomie u siebie.
Dla Hindusów Polska jest jeszcze mniej atrakcyjna. Lekarz w Indiach zarabia w przeliczeniu około 5000 złotych miesięcznie, co na ceny indyjskie zapewnia im luksusowe życie.
@Slawomirski
Dziwny komentarz, ale tak czy inaczej mowa byla o wiedzy, nie o inteligencji badz jej braku. To dwie rozne rzeczy.
The Lancet oszalal
https://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736(20)31140-5/fulltext
Lancet demaskuje erozję wszystkiego czego Trampuś się dotknie. Służby wywiadu USA obudziły się z ręką w nocniku, podobnie jak po ataku na Pearl Harbour i 9/11.
Przy braku lekarzy należałoby odciążyć ich od niskokwalifikowanych zajęć. Rozbudować sieć sekretarek medycznych, datalogers, oraz asystentek lekarskich.
Matka mojej znajomej zamówiła wizytę u okulisty bo dostała jęczmień.
@observer
18 MAJA 2020
2:31
Tak sie sklada ze nauka jest apolityczna. Tak nie bylo w sowieckiej Rosji i Niemczech Hitlera. Stajac sie tuba dla politycznych porachunkow Lancet traci naukowa wiarygodnosc. Po co czytelnikom szukajacym obiektywnej naukowej informacji kolejny CNN czy Fox?
Po pierwsze, Lancet jako periodyk wcale nie stroni od opinii spoleczno-politycznych. Po drugie, w tym wypadku akurat usiluje odpolitycznic nauke, usilujac odkopac CDC spod bzdur Trumpa.
Z uwagi na pojawiające się z lekka absurdalne komentarze kilka rzeczy chciałbym sprostować. Otóż tekst mówił o szkoleniu lekarzy w POLSCE. A więc
1) nie ma w Polsce zwyczaju poprzedzania jednych studiów innymi. Dlatego, że trudno wymagać, by trzydziestolatek nie zarabiał jeszcze pieniędzy. A studia medyczne to mniej więcej wysiłek 1,5-2 etatów, niekiedy siedzi się z przerwami od 8 rano do 20 na zajęciach. Niekiedy z dnia na dzień zadają pół setki stron do nauczenia. Nieznaczna część studentów dorabia, pracować i utrzymać się nie sposob.
2) Studia obejmują kilkadziesiąt przedmiotów. Program jest bardzo rozbudowany, podręczniki liczą niekiedy tysiące stron. Zajęcia trwają 6 lat i właściwie nie zdarzają się dni pozbawione zajęć. Tygodniową nieobecność niekiedy odrabia się pół roku.
3) Nie ma żadnego podziału na specjalistów od nauczania i klinicystów. W Polsce w przypadku przedmiotów klinicznych to są zwykle dokładnie ci sami ludzie. Innych nie ma.
4) Nie ma problemu z naborem na studia medyczne. Jest kilka osób na miejsce. 1. problem pojawia się po 2 tygodniach, kiedy część osób nie wytrzymuje (nie wiem, ilości nauki czy prosektorium) i odchodzi. Chętni są, nie ma jak kształcić więcej.
Nie ma żadnego podziału na specjalistów od nauczania i klinicystów. W Polsce w przypadku przedmiotów klinicznych to są zwykle dokładnie ci sami ludzie. Innych nie ma.
Przypuszczam ze przedmioty przedkliniczne takze w Polsce sa nauczane przewaznie nie przez lekarzy, lecz przez specjalistow od danych dziedzin (czasem przez doktoranow). Co do przedmiotow klinicznych, we wszystkich znanych mi systemach tak jak w Polsce ucza lekarze, poniewaz medycyna jest rzemioslem, i tak jak za dawnych czasow, trzeba sie uczyc od majstra.
W Stanach studia medyczne sa poprzedzone innymi studiami (college), przez co same studia medyczne sa krotsze, w sumie siedem lat, nikt nie studiuje do trzydziestki (jesli nie chce).
Co do zarobkow, znam z bliska systemy w ktorych godziny studiow medycznych sa takie jak opisane powyzej, a mimo to wiekszosc studentow pracuje, przynajmniej na czesc etatu. Daje to dobry trening na dyzury rezydenckie, trwajace do 26 godzin.
@karat -> W Stanach studia medyczne sa poprzedzone innymi studiami (college), przez co same studia medyczne sa krotsze, w sumie siedem lat, nikt nie studiuje do trzydziestki (jesli nie chce).
juz podliczam
cztery lata (college) – premedical, biologia albo cos scislego
trzy lata owszem sa takie studia, psychiatria, moze jakas ogolna medycyna.
w wiekszosci przypadkow sa to jednak studia czteroletnie.
po otrzymaniu dyplomu bez rezydentury szanse zatrudnienia minimalne, chyba ze na jakims strasznym zadupiu, albo u tatusia w klinice
tak wiec kompletnie zielony lekarz ma 27 lat
ale zawodu dopiero ucza sie podczas rezydentury
pierwszy rok – rezydentura ogolna
kolejne dwa trzy lata rezydentura specjalistyczna
ale np jak ktos chce zostac kardiolgiem od noworodkow to rezydentura moze potrwac i szesc lat!
anastezjolog rezydentura cztery lata
potem mozna zafundowac sobie jeszcze fellowship rok albo dwa.
szanse aby lekarz rezydent mogl na boku dorobic to jakas fikcja.
nie slyszalem.
It takes 11-14 years to become a doctor in the United States, including earning a bachelor’s degree, attending 4 years of medical school, and completing a 3- to 7-year residency program after medical school. After residency, doctors may apply for a state license to practice medicine.
https://study.com/requirements_to_become_a_doctor.html
@Marcin Nowak
18 MAJA 2020
19:08
Komentarze nie sa absurdalne. Absurdalne jest trzymanie sie starych przyzwyczajen i skostnialego systemu ksztalcenia medykow w Polsce. Absurdem jest uczenie anatomii w prosektorium i dreczenie studentow smrodem formaliny. Absurdem jest nauczanie jezykow obcych oraz laciny. Absurdem jest praca zarobkowa studentow medycyny. Profesjonalizm i kompetencja medyczna nie moga byc ofiarami zlej sytuacji ekonomicznej studenta. Po to sa stypendia i pieniadze z bankow aby student poswiecil sie medycznej edukacji.
Ma Pan racje ze bezsensowne nakladanie obowiazkow naukowych na studentow powinno byc kontrolowane przez specjalistow od edukacji.
Nawet po rezydencji i kilku latach fellowship mozna miec problem z zatrudnieniem i wykonywac nie taka prace jaka sobie zaplanowano.
Chcesz rozsmieszyc boga to zdadz mu swoje plany.
R.S.
To co napisalam dotyczylo stwierdzenia @MNowaka ze nie ma w Polsce zwyczaju poprzedzania jednych studiów innymi. Dlatego, że trudno wymagać, by trzydziestolatek nie zarabiał jeszcze pieniędzy. College moze byc 3 lata, to tz pierwszy stopien, potem jest szkola medyczna 4 lata (podzielona na pre i kliniczne), to 7 zamiast polskich 6. Ciag dalszy jest o ile sie nie myle podobny w Polsce i w Stanach (internship, residency). Podczas residency, tz specjalizacji, juz sie zarabia (choc marnie, szczegolnie w przeliczeniu na godziny pracy).
Resort Zdrowia: nowe przypadki zachorowań w całym kraju 195 osób, dziś 19 maja!
JSW wzrost zachorowań 308 przypadków, po drugich testach wśród górników
z piątku, może weekendowych, wyniki spłynęły dziś do Spółki?!
http://jasnet.pl/?m=wydarzenia&id=52538
Szkoda nerwów!
@karat
Trzeba by już w collegu nauczyć studenta anatomii, biochemii i innych nauk podstawowych. Bo dzisiaj to jest często rycie po 70 godzin w tygodniu i naprawdę trudno to skrócić.
Natomiast na uwagę „Absurdem jest nauczanie jezykow obcych” po prostu brak mi słów.
Natomiast na uwagę „Absurdem jest nauczanie jezykow obcych” po prostu brak mi słów.
Oczywiście, że absurdem jest nauczanie języków obcych w trakcie studiów medycznych. Osoba zaczynająca studia ma za sobą 7-8 lat nauki angielskiego plus niemiecki, francuski lub inny język obcy i powinna mieć opanowaną gramatykę i podstawowe słownictwo, natomiast terminologii fachowej nauczy się z podręczników i literatury.
Kandydat, który zechce na polskiej uczelni studiować medycynę w języku angielskim, powinien na maturze wybrać takie przedmioty jak biologia, chemia czy fizyka. Ponadto powinien swobodnie posługiwać się językiem angielskim, co jest podstawą do przyjęcia na takie studia.