Same zioła
Wydaje się, że do dobrej praktyki felietonistyczno-blogowej należy utyskiwanie na reklamy, więc też postanowiłem to uczynić. Reklama jest formą krótką, a jednocześnie ma zawrzeć w sobie maksimum informacji, więc często jej treść zawiera w sobie skróty i stereotypy, które klient sam sobie dopowie. Często są to stereotypy dotyczące ról płciowych, ale o tym już pisało wielu autorów o większej kompetencji genderowej niż ja, więc sobie odpuszczę. Napiszę o reklamie radiowej, która wyjątkowo mnie irytuje. Na irytację składa się częstotliwość występowania, wykonawca (chyba wymykam się standardom reklamotwórców, bo im więcej dzieci w reklamie i im są one młodsze, tym większa moja irytacja), wykorzystanie melodii znanej rymowanki, ułatwiające wwiercanie się w umysł, no i pewne stereotypy w niej zawarte. Reklamowany jest specyfik mający zapewniać odporność, co oczywiście zwiększa częstotliwość pojawiania się tej reklamy w chłodniejszym półroczu.
Mniejsza już tu o meritum – może nawet i zapewnia – w odróżnieniu od produktów jogurtopochodnych, które według badań nieco zmniejszają jakieś problemy gastryczne, także infekcyjne, a są reklamowane w kontekście odporności na przeziębienia. Właśnie w USA tamtejszy oddział Danone’a zgodził się pod groźbą sądu na drodze ugody na 21-milionowe odszkodowanie za reklamowanie takich produktów jako podnoszących ogólną odporność.
Mniejsza o skojarzenia mylące, takie jak mówienie o niealergizującym działaniu jednego z leków paracetamolowych ilustrowane latającymi w powietrzu puszkami, tak jakby alergia na konkurenta paracetamolu – aspirynę, miała wiele wspólnego z alergią na pyłki. Takich w tej reklamie nawet zdaje się nie ma (w radiu trudniej o pokazanie środka podnoszącego odporność na zatrucia niby przypadkiem przy lepieniu bałwana czy innej czynności typowej dla łapania przeziębień).
Osobiście, mnie irytuje poniżej pasa chwyt o podawaniu tego specyfiku jako dowodzie rodzicielskiej (żeby było mocniej genderowo, to oczywiście tu: matczynej) miłości. Jest to chwyt typowy dla wielu reklam i nie będę się nad nim rozwodził.
Najbardziej jednak mnie irytuje zwrot „ma same zioła”. To esencja niosąca w sobie różne stereotypy o strasznych skutkach współczesnej farmacji, a może techniki w ogóle z DDT, bombą atomową, dziurą ozonową na plecach, a z drugiej o kompletnej nieszkodliwości produktów naturalnych. Specyfik ma formę syropu, która oczywiście jest typowa dla produktów przemysłu farmaceutycznego, ale może kojarzyć się z tradycyjnym soczkiem robionym przez babcię. Gdzieżby dziecku dać okropne tabletki, które na pewno wypaliłyby wrzody w kochanym delikatnym brzuszku!? Na szczęście dla reklamy, już w domowych kredensach nie stoją buteleczki z napisem „trucizna”, więc takie ewentualne skojarzenie nie zakłóci obrazu. Na szczęście dla reklamy również jakoś straciła na popularności cykuta, więc skojarzenie z produktem roślinnym o trującym działaniu też się nie pojawią. Reklamy i programy poradnikowe są pełne (skądinąd niekoniecznie fałszywych) pochwał produktów roślinnych – soków, herbatek itp., więc ta reklama ma pełne wsparcie w całokształcie przekazu medialnego.
Stereotyp nieszkodliwości preparatów ziołowych jest tak głęboki i rozpowszechniony, jak nieprawdziwy. Wśród różnych subkultur zdarzają się postawy sprzeciwu wobec narkotyków syntetycznych, czy nawet przetworzonych, jak morfina (produkt wszak ziołowy), przy całkowitej akceptacji takich jak marihuana, pejotl lub grzyby halucynogenne. Czasem to wiąże się z parareligijnym albo i w ogóle religijnym podejściem do konopi, pejotlu i innych „darów bożych”. To skrajne przypadki i wiele osób przyzna, że może i naturalność pejotlu nie jest gwarantem bezpieczeństwa, ale wszak tradycyjne ziółka to co innego. Okazuje się jednak, że wcale nie jest to oczywiste, gdy do ziół zastosuje się procedury z badań nie tylko skuteczności, ale i szkodliwości leków. Do najbardziej znanych badań tego typu należą te zrobione na dziurawcu. Stwierdzono m.in., że picie herbatki z niego może dość mocno fotouczulać. Pewnie podobne działanie dałoby się znaleźć i do innych „ziółek”. W związku z unijnym obowiązkiem rejestracji preparatów ziołowych wchodzącym w 2011 r. nawet zebrano trochę takich badań. Tyle że nawet nie jestem pewien, czy reklamowany specyfik ten obowiązek obejmie, bo to nie lek ziołowy, a „suplement diety”. Skoro zaś to tylko taki dodatek do jedzenia, jak żelatyna czy cukier, to nie podlega długim i kosztownym badaniom skuteczności i szkodliwości jak leki.
Można stwierdzić, że tradycyjne ziółka podległy wielowiekowym badaniom, ale to nie do końca prawda. Wiedza szamanów i wiedźm oprócz zabobonów na pewno zawierała wiele informacji użytecznych. Może i taka wiedźma dając dziurawiec przestrzegała, żeby nie wychodzić na słońce, bo duchy dziurawca tak kochają słońce, że będą wychodzić przez skórę i ją parzyć, co dziś naukowcy określają jako fotouczulenie. Niestety, łatwiej wyeliminować wiedźmy niż zabobony i obecnie nadal używa się różnych tradycyjnych specyfików, tyle że bez tych wszystkich zastrzeżeń, które mogły chronić przed niektórymi ubocznymi skutkami. Kto jak kto, ale wiedźmy o tym, że „same zioła” mogą być skuteczne nie tak, jakbyśmy oczekiwali, wiedziały najlepiej.
Piotr Panek
Il. Dioscurides De Materia Medica (Naples, Biblioteca Nazionale, Cod. Gr. 1).
Komentarze
@Autor Żelatyna i cukier to nie są suplementy diety. Natomiast rejestrowane obecnie nowe suplementy diety podlegają już dosyć rygorystycznym badaniom łącznie z próbami klinicznymi. To, że ziołami mozna sobie zaszkodzić jest oczywiste, ale czy naprawdę uważasz, że należy ludziom zakazać picia zielonej herbaty, naparu z malin, albo herbatki z rumianku? O działaniu fotouczulającym dziurawca dowiedziano się chyba w podobnym czasie jak o działaniu fotouczulającym tetracykliny czy furosemidu, które to leki były podobnie do dziurawca stosowane w medycynie na długo przedtem zanim ktokolwiek zaczął sobie w ogóle zawracac głowę takimi skutkami ubocznymi jak nieoczekiwana nadwrażliwość naszej skóry na światlo.
Dzieci, zwłaszcza te starsze, niewątpliwie rzucą się na ten specyfik, jak się dowiedzą, że to „same zioła”. Dorosłym zioła kojarzą się dobrze, dzieciom też, tyle że inaczej…
@Jarek
A gdzie jest coś o zakazie? Ja to bym nie zakazywał nawet tego pejotlu, tytoniu czy konopi, a i strychniny, jeśli ktoś sobie życzy. Mnie się tylko nie podoba skojarzenie – naturalne (cokolwiek ma to znaczyć) -> bezpieczne.
super, ale ja mam inną teorię na temat reklam…
http://continuum24.wordpress.com/2010/12/11/informacja-i-perswazja/
Parę słów komentarza na temat szkodliwości „ziółek” i nie tylko:
http://sporothrix.wordpress.com/2010/12/29/niekonwencjonalne-%e2%89%a0-naturalne-%e2%89%a0-bezpieczne/
@sporothrix:
Miałem nadzieję, że może się pojawić tu komentarz, ale Bóg (i nie tylko) mi świadkiem, że pisałem ten tekst nie znając jeszcze twojego wpisu.
@abarbarus:
Brzmi przekonująco.
Mój tato już w latach 70-tych, kiedyśmy byli na zagranicznej placówce, nie pozwalał nam oglądać reklam (nadzwyczajna atrakcja dla dzieci wychowanych na siermiężnej soctelewizji) twierdząc, że reklama ogłupia. Nawet nie wiiedzial, jak bardzo mial rację i jak to jest do dzis aktualne. Ludzie!!! Przeciez to wiadomo, że chcąc sprzedać jakikolwiek produkt, producent musi go zachwalac na wszelkie możliwe sposoby, i choćby to było przysłowiowe g… we fiolce, będzie nam wciskał, że rzecz jest warta zakupu, bo – zaleznie od panujących trendów – nie zawiera kalorii, uodparnia na infekcje, odzywia, ma pełno witamin albo nie ma konserwantów (co z tego, skoro ma za to kupę poprawiaczy smaku i zapachu), albo sprawia, że czujesz się jak pan świata. Albo jest takie słodkie, niewinne i nieszkodliwe, bo naturalne i zrobione z samych ziół. Zamiast się denerwować, miejcie własny rozum i olewajcie reklamy. Reklama ogłupia!
@sporothrix & panek
Slusznie, nie tylko Bóg świadkiem, ale i Redakcja. Wpis o ziołach polegiwał w schowku Niedowiarów, oczekując na premierę, od 17 grudnia.
Z trójkrólowymi podrowieniami.
@Panek i Redakcja
Żaden problem, absolutnie, chciałam się tylko podzielić moją notką na zbliżony temat. No i najwyraźniej to ja pisałam później 🙂
fajny artykuł, dziękuje.
Jako ciekawostkę podam ze w niemieckiej encyklopedii w połowie lat 80 tych pod hasłem spirytus min. było „… trucizna z wyjątkiem Rosjan i Polaków.”
Na reklamę jestem odporny, zlikwidowałem TV i radio. W aucie radio jest na francuskiej stacji. Mają fajna muzykę a języka nie znam wiec mi reklamy i politycznej ciemnoty nie wciskają. Podobnie z kinem, lubię produkcje krajowe, które pokazują ich unikalna kulturę i ich unikalne spojrzenia na świat, unikam Hollywood.
Najgorsze, ze rożne „Tuski” kombinują od kilku lat jak tu ocenzurować Internet.
@sporothrix
Jak widać, temat jest nośny.
@a2222:
ciekawostka?
kompletna bzdura.
nie ma takiej „encyklopedii”.
Badania dotyczace fotouczulen powodowanych przez dziurawiec sa potwierdzeniem tego, co mowili mi rodzice, kiedy dziecina bedac uwielbialam w lecie pic sporzadzona przez siebie herbatke z tego ziola.
O nadwrazliwosci na promieniowanie „nadfiolkowe”, wywolywanym przez hyperycyne pisano juz w starozytnym dziele (1959) pt. „Vademecum fitoterapii”. Ba, ostrzegano w nim, ze nie chodzi tylko o slonce, ale ze praca hutnika takze moze wywolywac reakcje.
Podejrzewam wiec, ze decyzje o podjeciu badan podjeto opierajac sie na „madrosci ludowej”, kiedy to zielarka obserwowala parchy na delikwencie i wysnula taki a nie inny wniosek.
Zdaje sie teraz problemem jest tez zazywanie preparatow zlej medycyny sponsorowanej przez Ze Big Iwil Korpos (ZBIK) i cudownej medycyny naturalnej.
Znam kilka osob ktore sterydy zagryzaja jakimis „preparatami citrusowymi” i popijaja ziolkami, a oczywiscie wina za skutki uboczne obciazaja normalne leki „bo w ulotce opisali”. Wszelkie proby wytlumaczenia, ze moze to nie tak koncza sie smiertelna obraza tudziez objasnieniem, ze ZBIK zrobil mi wode/nawoz organiczny z mozgu.
No właśnie. Na ulotkach produktów ZBIK-u są różne – nieraz w istocie nieprzyjemne – rzeczy z opisem, że zdarzają się w promilowych albo kilkuprocentowych razach. Na opakowaniu najpopularniejszego polskiego producenta herbatek ziołowych czasem nie ma zupełnie nic. Nawet nie zawsze jest podane na co ma mieć dobroczynny wpływ. Na herbatce miętowej jest co prawda adnotacja: „Nie stosować w razie nadwrażliwości na miętę”, ale już na bzie czarnym stoi: „Przeciwwskazania: Nieznane”. Pierwsze jest truizmem, bo alergię/nadwrażliwość można mieć na dowolną substancję, z którą zetknie się organizm, drugie mówi tylko o wiedzy producenta, a nie o stanie faktycznym. Sporothrix na swoim blogu wyciągnęła publikacje, z których wynika, że różne popularne ziółka mogą wywołać takie same skutki uboczne, jak leki przemysłowe. Co prawda, w większości są to stosunkowo niegroźne rzeczy skórne, ale przecież i większość leków ZBIK-u nie od razu prowadzi do niewydolności nerek i wątroby. Co prawda, wygląda na to, że są to przypadki kilkuprocentowe, a nie jest tak, że miliony Marokańczyków pijących codziennie miętę niechybnie padnie trupem, ale właśnie niepożądane skutki leków dopuszczonych do użytku też zwykle są rzadkie.
Pewnym argumentem mającym czasem stawiać zioła w lepszym świetle niż syntetyczne lekarstwa jest rzekome działanie osłonowe całego zestawu substancji zawartych w wyciągu, których nie ma w lekarstwie zawierającym wyizolowaną substancję czynną. Trochę jak z tym, że różnego typu witaminy i jony (w języku potocznym: minerały) są lepiej przyswajane z jogurtu, warzywa czy mięsa niż z tabletki. W uproszczeniu – goły kwas salicylowy z aspiryny wyżera wrzody, a salicylany w wyciągu z kory wierzby też co prawda atakują śluzówkę żołądka, ale całe zastępy innych substancji z tego wyciągu reperują tęże. Tyle że kwestia przyswajalności nie ma wiele wspólnego z osłonowym zapobieganiem skutkom ubocznym. Przyswajanie w dużej mierze zależy od fizjologii konsumenta, a działanie osłonowe tylko od składu pokarmu. Konsumenci przez miliony lat ewolucji dostosowywali się do składu pokarmu i ludzka fizjologia może rzeczywiście lepiej wychwytywać wapń z mleka, w którym jest go 1% niż z grudki wapienia, w którym jest go 40%. W interesie ludzi było „nauczyć” swój organizm wychwytywania jonów z typowego pokarmu, a kilkadziesiąt lat istnienia preparatów mineralnych to dla ewolucji nic (ale już przyswajanie sodu czy potasu z grudki soli kamiennej przychodzi nam nieźle, w tym pierwszym pierwiastku dziś aż za dobrze). Tymczasem wierzba nie ma żadnego interesu w tym, żeby oprócz salicylanów wytwarzać substancje reperujące śluzówkę roślinożercy. Wręcz przeciwnie – w jej interesie jest wyewoluowanie jak najbardziej zjadliwych substancji zniechęcających do jej zjadania (i w istocie, salicylany itp. sprawiają, że wierzba jest zjadana stosunkowo niechętnie). Tylko ewolucyjnej odpowiedzi roślinożerców można przypisać fakt, że tak wiele trucizn roślinnych nie działa zgodnie z „intencją” rośliny. Ale – pomijając specjalne przypadki typu nektar i owoce – intencją rośliny jest być jak najbardziej niejadalną. Z kolei jeśli chodzi o części jadalne (w zamian za pomoc w rozprzestrzenianiu pyłku i nasion), to dużo łatwiej jest roślinie napchać tam cukru niż lekarstw.
Czasem to wiąże się z parareligijnym albo i w ogóle religijnym podejściem do konopi, pejotlu i innych ?darów bożych?.
To parareligijne podejście gwarantuje nam, że te rośliny nie zamienią się w narkomanię. Szaman lub czarownik nie był narkusem, który urwał się z choinki i wcinał grzybki na imprezie, bo koledzy przynieśli i ma się fajną fazę. To była/jest regularna nauka przekazywana z pokolenia na pokolenie, tyle że w otoczce religijnej (jakie to ma praktyczne znaczenie dla pacjenta, że fotouczulenie ktoś tłumaczy religijnie a ktoś inny naukowo?). Szaman, jako specjalista decydował kto ile i gdzie. Dziś parareligijnej otoczki nie ma i jakie są efekty? Z jednej strony prohibicja, z drugiej narkomania. Śmiem wątpić w słuszność tej polityki.
@szamanista
Trochę to zasygnalizowałem w ostatnim akapicie. Natomiast teza z akapitu, do którego nawiązujesz, wzięła się stąd, że owszem – nie znam żadnego szamana, a znam parę osób fetyszyzujących naturalne używki.
Właśnie z telewizji dowiedziałem się, że retinol może być zbyt mocno działający na skórę, ale nie muszę się obawiać, bo pewien krem stosunkowo znanej firmy ma Pro-Retinol (duże litery obowiązkowe) czerpany z natury. Ufff…
Zapraszam na fajną stronkę dotyczącą ziół i leczenia roślinami http://ziola.pisz.pl/