Nauka, nie-nauka
Teren filozofii jest grząski i powikłany, tak jak powikłana jest myśl ludzka.
Chyba pora już zadać sobie pytanie, czym jest filozofia? Ostrzegam, że będzie patetycznie.
Wydawać by się mogło, że pytanie jest banalnie proste. Zauważmy jednak, że kiedy określam, czym jest filozofia, już filozofuję. Nie da się jej określić, nie wnikając w to, co ona niesie ze sobą. I jeszcze jedno – określając, czym jest filozofia w ogóle, zaczynam filozofować, czyli tworzyć własną partykularną filozofię. To znaczy, że opisując filozofię w ogóle, tworzę określony model filozofii, który ma wprawdzie coś wspólnego z filozofią w ogóle, ale jej nie wyczerpuje.
Wszelka definicja filozofii jest skazana na nieprzekraczalną trudność – będąc jakimś określeniem filozofii nie wyczerpuje przedmiotu filozofii, a co więcej sama może być poddana analizie filozoficznej, która wykaże jej względność i ograniczony zakres. Myślę się, że ten ruch ciągłego odnoszenia się i wykraczania myślą poza myśl jest istotą filozofii. W tym względzie filozofia osiąga dość znaczne mistrzostwo, ponieważ ten ruch wymusza precyzję w posługiwaniu się słowami, określaniu problemu i prowadzeniu swojej myśli. Cokolwiek da się powiedzieć, da się jasno powiedzieć i na uzyskiwaniu tej jasności polega cel filozofii. Jest w tym ogromne podobieństwo filozofii do nauki.
Jednocześnie ruch ten, być może najbardziej, ukazuje odrębność filozofii od nauki. W nauce przedmiot jej dociekań jest w miarę dobrze określony, podobnie jak metody badań i charakter uzyskiwanych odpowiedzi oraz stopień ich pewności. Natomiast teren filozofii jest grząski i powikłany, tak jak powikłana jest myśl ludzka.
Zresztą jest jeszcze inna obiekcja: jedna filozofia, czy też wielość filozofii? Raczej to drugie, chociaż dzięki wielości dyskursów w ramach filozofii, stopniowo tworzy się też ta jedna filozofia. Jest to szczególnie widoczne dla tych, którzy zajmują się nią na co dzień. W końcu problemy podejmowane przez filozofów są mniej więcej te same. Ale właśnie ten zwrot „mniej więcej” wskazuje też na to, że problemy podejmowane przez filozofów nie są rozumiane przez nich identycznie. Wobec tego ich odpowiedzi mogą się różnić mocno od siebie i bywają na siebie nieprzekładalne. Trudność ta sprawia, że nie można mówić o jednej filozofii. Ma ona w sobie coś z nauki, ale też nie jest nauką jako taką.
Jeśli więc mam powiedzieć, czym jest filozofia, to najwłaściwsze chyba jest sparafrazowanie słów Aureliusza Augustyna o czasie: jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem, czym jest filozofia. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem. Może właśnie na tym na tym: „nie wiem”, pojawiającym się po przebyciu wielu dróg rozumowania, polega jej urok?
Grzegorz Pacewicz
Komentarze
Wiem,ze nic nie wiem,ale zeby to powiedziec trzeba wiedziec akurat bardzo duzo.
Zaletą filozofii jest jednak to, że nie stara się być naukowa (w sensie angielskiego „science”). Socjologia (którą studiuję) do tej naukowości dąży co jedni socjologowie chwalą, drudzy ganią. I tak jak z filozofią – nigdy nie milknie debata czym socjologia jest a czym nie jest. Z tego powodu, w pewnym sensie, można pozazdrościć naukom ścisłym, że na ich polu tego typu debata jest mniejsza, bo (w uproszczeniu) robi się doświadczenie i coś wychodzi lub nie, ktoś to doświadczenie powtarza, weryfikuje nasze wyniki i albo się one potwierdzają albo nie. Mamy twarde dane. W naukach humanistycznych… chaos nieustanny. Ale i materia badań/studiów inna więc to chyba o wszystkim decyduje.
Co ja mam powiedzieć? Pięć lat studiowałem właśnie filozofię i pamiętam, że na samym początku pierwszego roku Profesorowie raczyli nas wyznaniem (ku wielkiej uciesze studenckiej braci) że sami nie są pewni czym się zajmują. I faktycznie nic się nie zmieniło aż do końca. Niemniej, kiedy zdarzyło mi się kilka razy wypełniać jakieś urzędowe formularze, w rubryce zawód wpisywałem „filozof”…
Ja zawsze się wzdragam, jak mam wpisać zawód – bo nigdy nie wiem: filozof czy może lepiej: nauczyciel. 😉
O ile matematyka jest krolowa nauk, tak filozofia jest nauka nauk.
Czesto slucham filozofow (tych popularnych, medialnych, ktorzy przynosza filozofie do ludu) i dochodze do wniosku, ze zeby byc filozofem, trzeba wiedziec wszystko.
Czyli, byc moze, nic, skoro wiem, ze nic nie wiem….
GP, badz dumny i wpisuj „filozof”. Lepiej byc filozofem (lub naukowcem, dajmy na to…), niz zyc z klatwa na plecach: a bodaj bys cudze dzieci uczyc musial… 🙂
Ja tez uwazam filozfie za najwieksza z nauk.
Jacobsky – dzięki za radę, jakoś o tym powiedzeniu zapomniałem. Zwłaszcza, że na własnej skórze przez 3 lata przekonywałem się o jego prawdziwości. Brrr…
A ja mimo wszystko nie uważam filozofii za naukę, więcej, choć mam szacunek do wielu filozofów, nie mam jakiejś nabożnej czci do filozofii jako takiej, gdyż uważam, że zbyt często właśnie brak jasnych kryteriów powoduje, że mamy do czynienia z jakąś taką „radosną twórczością”, której reguły są zbyt dowolne, by można je poważnie traktować. Może to oczywiście wynikać z mojego ograniczonego postrzegania i rozumienia tematu, może tez wynikać z przesadnego obciążenia matematyką, która sprawia, że ilekroć czytam w tekście filozoficznym „dowiedliśmy zatem ponad wszelką wątpliwość”, skręcam się ze śmiechu (być może współcześni filozofowie nie szafują aż tak tym zwrotem). Naturalnie nie dotyczy to wszystkich filozofów, znam dwóch absolwentów filozofii z doktoratami z logiki, którzy pewnie mogliby mnie wiele nauczyć jeśli chodzi o ścisłość wywodu, niemniej o ile mogę zaryzykować stwierdzenie, że nauka jest dla mnie częścią filozofii, nigdy bym nie nazwał filozofii nauką.
A słuchając niektórych filozofów w mediach, w przeciwieństwie do Jacobskiego mam niestety często wrażenie, że aby być filozofem, wystarczy tylko myśleć, że się wie wszystko. Ale cóż, może to zależy od tego na kogo się trafi…
hlmi,
coz, nie trzeba sluchac byle kogo… 🙂
Robię co mogę, ale nie tak łatwo uciec 😉
nie latwo…
Żeby dojść do podobnego wniosku, co hlmi nie trzeba słuchać „filozofów” w mediach – można też poczytać: w odniesieniu do wielu znanych filozofów również można wysunąć zastrzeżenie „radosnej twórczości”. Hegel, Heidegger, Nietzche… przecież gdyby tych delikwentów nie było, to i doktryny, które stworzyli, nigdy by się nie pojawiły: tak jak nie pojawiłby się Moby Dick, gdyby Melville miał nieszczęście zemrzeć w dzieciństwie. Owszem, w ich przemyśleniach można znaleźć rzeczy istotne, ale powstawały one niejako „przy okazji”, a filozoficzną sławę zyskali ci ludzie z zupełnie innych powodów. I tym różni się filozofia od nauki: gdyby nie było Maxwella czy Einsteina, to do tego, do czego oni doszli, doszedłby ktoś inny, bo te „parametry” mieszczą się w obiektywnej rzeczywistości. Natomiast gdyby nie było Nietzchego, to na „nadczłowieka” nikt by nie wpadł, gdyby nie było Hegla, nie byłoby „filozofii ducha” i metafifizyki tak pojmowanej – chociaż dialektyka zapewne by się pojawiła, bo jest już pewnym narzędziem logicznym. W nauce pojawiają się błędne teorie, ale gdy ich błędność zostanie dowiedziona, przepadają z kretesem – zaś filozofia z teorio- i systemotwórczymi konfabulacjami nie bardzo sobie radzi.
Nauka jest jedna (na razie przynajmniej…), a filozofii jest wiele. Te filozofie mogą bazować na podobnych podstawach metodologicznych, ale zastosowane do różnych celów nie dają się ze sobą uzgodnić. Filozofia nauki nie da sie pogdzić z filozofią wiary. A jednoczesnie filozofia oderwana od celu, samodzielna, staje sie sztuką dla sztuki. I cóż, może w tym właśnie jej największa wartość – w umysłowym treningu, którego rezultaty mogą sięgnąć rzeczy istotnych, chociaż wcale nie muszą.
Hoko, Czy aby na pewno jak twierdzisz – „filozofia oderwana od celu, samodzielna, staje sie sztuką dla sztuki”? To samo można powiedziec przecież o matematyce. Matematycy często rozwijają teorię dla samego poznania, a więc dla rozszerzenia terytorium, na którym mogą się poruszać. Potem okazuje się, że to co stworzyli dla czystego abstrakcyjnego piękna staje sie narzędziem. Myśle, że trochę podobnie bywa z filozofią. Sądzę, że rozwijana z dowolnych pobudek teoria filozoficzna też może odegrać zupełnie nieprzewidzianą rolę w życiu społecznym albo w rozwoju nauki.
Hoko wymieniłeś w jednym ciągu znakomite nazwiska Hegel, Hedegger, Nietzsche. Nie do końca rozumiem kontekstu twojej wypowiedzi, ale chciałbym zauważyć, że nie można winić Hegla i Nietzschego za to, że inni myśliciele (oględnie mówiąc) nawiązywali do nich, często zresztą wypaczając ich myśl.
„Filozofia ducha” to generalnie twór niemiecki – oni bardzo lubię tę kategorię „duch”. Ale też zapominasz, że nie jest ten nurt dziełem Hegla. Byli jeszcze inni: Fichte, Schelling, filozofowie romantyczni.
Hegel jest, jaki jest – to znaczy bardzo trudny. I często myślałem o nim, jako nieco bełkotliwym filozofie. Ale dużo dało mi do myślenia to, co mówią o nim inni – np. Stróżewski czy Jan Hartmann, że jest on trudny, ale jasny, a na pewno nie bełkotliwy. Jego trudność bierze się z trudności przedmiotu, jakim się zajmuje. Mnie samego na przykład zaskakuje, że zajęcia poświęcone analizie fragmentów Hegla zawsze wychodzą mimo wcześniejszych oporów studentów. Trzeba pamiętać, że Engels – twórca materialzmu dialektycznego (Marks w zasadzie stworzył materializm historyczny, czyli historiozofię i niewiele mówił na tematy metafizyczne) był mocno niedouczonym filozofem i chyba nie bardzo rozumiał Hegla.
To samo Nietzsche. Łączenie jego myśli z nazizmem jest mocno naciągane. Podobne terminy, ale sens zupełnie inny. Wystarczy tylko wziąć kategorię nadczłowieka. U Nietzschego mamy nadczłowieka, a u nazistów – nadludzi. U Nietzschego nadczłowiek, to człowiek, który staje przeciw temu, co zastał, w tym często przeciwko grupie – bo sam sobie wyznacza własne ideały. U nazistów kategoria nadludzi jest kategorią grupową, w której nie liczy się jednostka. Jednostka jest bez znaczenia. I tak dalej można sobie mnożyć.
Hoko:
Co do tej jedyności nauki i jej obiektywizmu, poglądy są różne. Naturalnie ja składam się ku temu, że teoria względności, dajmy na to, została odkryta, a nie wymyślona, ale już współczesne modele np. w mechanice statystycznej, w genetyce (może ktoś mnie poprawi jeśli się tu mylę) albo ekonomii, choć są one motywowane obserwacjami, czasami trudno nazwać rzeczywistymi. Mają sprawdzać się w praktyce (np. w skali makro), ale nie roszczą sobie prawa do opisywania rzeczywistości (o czym często się zapomina). Wiele z nich jest tak naturalnych, że pewnie powstałyby niezależnie od ich twórców, ale cześć sprawia wrażenia wziętych raczej z powietrza i można sobie wyobrazić, że w „innej rzeczywistości” funkcjonuje jakiś być może podobny, ale jednak inny opis tego samego zjawiska. Pod tym względem te modele przypominają właśnie sztukę, w tym sensie, że nie są wymuszone przez rzeczywistość, a jedynie zaproponowane, by ją wyjaśniać. O ile pamiętam, model Ptolemeusza Układu Słonecznego zgadzał się z obserwacjami z czasów Kopernika, dokonaniem Mikołaja, było pokazanie, że można go znacznie uprościć przez zerwanie z geocentryzmem, ciągle jednak była to raczej zabawa, nie uzasadniona doświadczalnie.
Jeszcze o sztuce dla sztuki. Spora część nauki może być uznana za sztukę dla sztuki, nie tylko matematyka, której zresztą niektórzy odmawiają statusu nauki, a ja mogę jak najbardziej zrozumieć ich stanowisko. Wg mnie najtrafniej ujął to Richard Feynman, jakby nie było naukowiec pełną gębą:
Physics is like sex. Sure, it may give some practical results, but that’s not why we do it.
Pozdrawiam
Chyba jednak matematyka jest koroną nauk. Tu nie uchowa się żaden szarlatan co może zdarzyć się w innych naukach, także w filozofii.
Oczywiście przepraszam większość filozofów ale podziwiam nade wszystko matematyków.
Wielu filozofów podziwiało matematykę i stawiało ją za wzór racjonalności i uprawiania filozofii.
GP:
Kontekst mojej wypowiedzi był mobydickowy. To znaczy, że twórczość wymienionych filozofów to dla mnie raczej literatura. Owszem, literatura filozoficzna, ale raczej filozoficzna beletrystyka…
Ale problem być może leży jeszcze gdzie indziej: mianowicie filozofowie ci przedstawiali swoją doktrynę jako receptę na wszystko: wszystko musiało się tu mieścić, to były systemy kompletne – i przez to monstrualne, i przez to trudne, bo rozmaite aspekty rzeczywistości trzeba było naginać czy upraszczać. I pod tym względem tym filozofiom bliżej do teologii niż do tego co nazywamy nauką.
I tak jak w literaturze, w filozofiach tych jest wiele wartościowych myśli i spostrzeżeń, ale nic poza tym.
Natomiast trzeba powiedzieć, że dzisiejsza filozofia od tego modelu odeszła – a zaczęło się chyba gdzieś od Wittgensteina, który właśnie zauważył, że filozoficzne problemy wynikają z niezrozumienia pojęć, jakich się używa. Dziś kompletnych systemów nikt już nie tworzy, a nawet jak ktoś spróbuje, to zyskuje opinię maniaka. Więc ci historyczni „całościowcy” to też swoiści maniacy. Tyle że można ich – jak Ptolemeusza – usprawiedliwić.
Ale teorii wszystkiego poszukują teraz naukowcy – i jestem przekonany, że skończą nie lepiej…
Jarek:
Zgadza się. Matematyka jest w wielu aspektach sztuką dla sztuki. Ale matematycy o tym doskonale wiedzą. Natomiast filozofowie w swoich dokonaniach widzieli najczęściej ostateczną prawdę i zbawienie dla świata. I również dlatego tak trudno ich nieraz pojąć.
hlmi:
Jedyność nauki to rzeczywiście jest pewien problem. Do tego stopnia, że niektórzy twierdzą, iż możliwa jest zupełnie inna nauka, która będzie tłumaczyć świat równie dobrze jak obecna. Ale to już filozofia…
A z tym modelem Ptolemeusza to było jeszcze gorzej. W tamtym czasie teoria Kopernika była najzwyczajniej w świecie błędna, bo obowiązywała wówczas arystotelesowska mechanika. Do tego wcale też nie była prostsza, bo wówczas zakładano, że planety poruszają się po okręgach, więc i Kopernik musiał kombinować z epicyklami. I trzeba było dopiero Galileusza i Keplera, by rzecz definitywnie wyjaśnić.
Cóż, paradygmaty, paradygmaty, paradygmaty…
Hoko,
nie znam się dokładnie na tych aspektach historycznych, mówiąc, że
Model Kopernika był prostszy od modelu Ptolemeusza miałem na myśli bardzo prymitywne kryterium, mianowicie liczba użytych okręgów była chyba dwukrotnie mniejsza (bo rzeczywiście nie dopuszczano żadnych elips
i każdy ruch w przyrodzie musiał być tłumaczony jako złożenie wielu
obrotów jednostajnych, bo przecież okrąg jest doskonały). Kopernik potrzebował chyba około 30 okręgów, Ptolemeusz chyba z 90ciu.
Z drugiej strony to co napisałem okazuje się być niezgodne z danymi z Wikipedii (zgodnie z którymi liczba epicykli u Kopernika była większa), sprawdzę jeszcze w źródle z którego kiedyś korzystałem i uśliślę. Możliwe, że liczba epicykli była większa, a łączna liczba okręgów mniejsza. To też by pokazywało jak względne jest pojęcie prostoty/złożoności modelu, wszystko zależy od tego jak ją mierzyć…
Hoko, wszystko fajnie, tylko gdzie u Heideggera czy Nitezschego system? Gdzie u Hegla i Heideggera beletrystyka? A nawet u Nietzschego? A jak ustalimy sens pojęć, to co dalej? Czy na tym ma się już kończyć filozofowanie? Czyż nie jest odwrotnie – dopiero wtedy się zaczyna?
jasko :
Sorry, ale uwazam, ze filozofia to matematyka nauk poslugujacych sie slowem. Na tym wlasnie polega wielkosc filozofii, ze potrafi polaczyc dokladnosc matematyki z, powiedzmy, liturgia slowa. Wystarczy jeden dysonans slowny aby zburzyc caly system filozoficzny. To jak w matematyce…
Spałem słodko a Wy tu tak fajnie gawędzicie – Hoko ma rację i nie ma zarazem. Ma o tyle, że rzeczywiście można filozofię stawiać na równi z literaturą – co więcej – robią to sami filozofowie – właściwie cały postmodernizm pod tą myślą by się podpisał. Nie ma dlatego, że takie podejście nie wyczerpuje całości obszaru myśli zwanego filozofią. Tak samo jak nie wyczerpuje go ta filozofia, która za swój cel stawia „uściślenie pojęć”.
Tak samo nie rozumiem pytania „po co filozofia?” Filozofia – filozofowanie jest autoteliczne – filozofuje się żeby filozofować, co równa się zdaniu „wiem po to, żeby wiedzieć”. Tak przynajmniej rozumieli to Grecy, a i teraz myślę niewiele się nie zmieniło. Jak żałośnie kończy „filozofia wcielona”, „filozofia stosowana” wiadomo od pamiętnej wycieczki Platona do Syrakuz. I nie trzeba tu przypominać XX wiecznych totalitaryzmów…
Co do systemów – znowu i tak i nie – dawniej marzono o Systemie ogarniającym Całość. I wtedy rzeczywiście było jak w matematyce, gdzie „jeden dysonans słowny wystarczy by zburzyć całość” ale znów – to nie wyczerpuje pojęcia „filozofia” są tabuny filozofów, których pisma aż pękają od sprzeczności…
Jk, to co piszesz znaczy, że nie należy brać dosłownie tego, co piszą filofowie, a raczej, że ich pisanina obejmuje „to, co da się pomyśleć”. Bardzo mi się podoba ta myśl. Pasja myślenia?
GP:
Nie, GP, sorry, chyba nie zrozumieles albo zartujesz. Sadze, ze filozofowie maja zdolnosci przepowiadania przyszlosci na gruncie racjonalnym. Ale nie w znaczeniu powszechnie rozumianym, ze np. pan/pani X wykona czynnosc Y w chwili Z. Filozofia trzymajac sie w nieugiety sposob logiki mowi nam a posteriori co nalezaloby zrobic w danej sytuacji. I to jest niezwykle wazne, bo co robic a priori moga powiedziec nam wrozki, a tym wierzyc nie nalezy. Oczywiscie nauki plynace z filozofii sa opoznione w stosunku do wydarzen realnych. I cale szczescie! W przeciwnym wypadku mielibysmy zamiast Przemyslawa Gosiewskiego albo Jaroslawa Kaczynckiego jakiegos filozofa. I to bylaby prawdziwa tragedia. Filozofowie potrzebni sa bowiem, z samej definicji a posteriori, a nie a priori. To nie jakas zonglerka slowna. To bardzo wazne stwierdzenie, z ktorego bardzo malo ludzi zdaje sobie sprawe.
Jacobsky
zainstaluj sobie,proszę, polską czcionkę. Dla człowieka w moim wieku trudne do przełknięcia są te różne — caluje,bede,zeby,zolwie itp.
A poza tym to OK.
jk,
nie wiem co to są nauki posługujace sie slowem, rozumiejąc to w szerokim sensie, innych nie ma, w bardzo wąskim zostaje logika i humanistyka, a ta druga nie jest nauką w znaczeniu „science” (a chyba o to rozumienie słowa nauka nam chodzi, gdy pytamy czy filozofia jest nauką).
Nie porównywałbym też filozofii do matematyki, szczególnie jeśli chodzi o precyzję, z całym szacunkiem, ale to tak jakby porównywać przepis na racuchy z przepisem na lekarstwo. Nie traktuję tego bynajmniej jako wady filozofii, ale nie widzę też powodu, by udawać, że filozofia jako taka jest precyzyjna. Podobnie ma się z kwestią uściślania pojęć, często mam wrażenie, że mamy raczej do czynienia ze zmianą znaczenia słów. Już zresztą Pascal troszkę się krzywił na arystotelesowskie „definicje” terminów, które były intuicyjnie oczywiste.
A jeśli chodzi o sprzeczności w systemach filozoficznych, to wydaje mi się, że mamy sytuację podobną jak w religii (dyskutowaną tu przy okazji wiekopomnego „odkrycia” Camerona), właśnie ze względu na nieprecyzyjny język filozofii, często te sprzeczności eliminuje się przez reinterpretację pojęć, albo też ignoruje, gdyż nie są zbyt jaskrawe a pojęcia w nich użyte zbyt rozmyte. Nie wydaje mi się też, aby systemy filozoficzne tak naprawdę się jakoś załamywały.
Moim zdaniem, mało chyba oryginalnym, filozofia to szeroko rozumiana refleksja nad światem, która czasami może być bardzo cenna, czasami bezwartościowa i rzeczywiście często bliższa jest literaturze niż nauce, nawet jeśli wchodzi z nauką w interakcje lub jeśli potraktujemy naukę jako jej część…
Jeszcze mała uwaga nie na temat, Kopernik potrzebował 34 okręgów, Ptolemeusz 77 (na podst. Wykładów z historii matematyki, M. Kordosa).
JK, może ekstrapoluję, na to co piszesz, to co mi chodzi po głowie. Że w pewien sposób filozofia – jako taka – dotyka wszystkiego, co da się pomyśleć. I nie jest to takie wróżenie z fusów (a priori) tylko raczej przez doskonalenie tego, co do tej pory udało się „ustalić”, logicznie i konsekwentnie aż do bólu. W końcu największy walor mają te systemy oraz sposoby rozumowania, które rodzą błędy i my te błędy potrafimy wykryć. Błędów nie można znać a priori. Chyba nie jest to sprzeczne z tym, co piszesz?
Wielkosc filozofi potwierdza fakt, ze naukowcy z innych dziedzin chcieli by doscignac wlasnie filozofow w precyzji opisu intersujacych ich zjawisk czy procesow. Jednak bradzo rzadko im sie to udaje. Ci, ktorzy sa rzeczywiscie wielcy sa wlasnie rowniez fiozofami. Przyklad? Einstein.
J.K.
A znowuż filozofom marzy się precyzja nauk przyrodniczych i matematyki… i moim zdaniem, jeśli jakakolwiek precyzja istnieje, to właśnie tu, a nie w filozofii – a zwłaszcza w tej filozofii dziejowej, która jest istnym tyglem dowolności.
G.P.
Przez system rozumiem jakąś ideę przewodnią, do której się wszystko sprowadza – a przede wszystkim nieugięte przekonanie filozofa o własnej słuszności: w przypadku trzech wymienionych miało to miejsce (a z rozłożenia akcentów w Twoim wpisie wnioskuję, że mimo wszystko dostrzegasz beletrystykę u Nietzchego i system u Hegla… 😀 ).
I owszem, filozofowanie na tym się nie kończy – i dlatego też Szekspira i Dostojewskiego uważam za filozofów większych niż wymienieni.
Przy okazji Hegla wymieniłeś Fichtego i Schellinga, ja bym tu dorzucił Diltheya. Trochę z boku, ale to w sumie ten sam krąg – a mi jego metoda nawet odpowiada. Bo jego filozofia, nawet jeśli niektóre jej aspekty nie wytrzymały próby czasu, jest przykładem rzetelnej roboty, związanej z rzeczywistymi problemami, a nie uganianiem się za mrzonkami – a to dosrzegam u Hegla. O Heglu słyszeli niemal wszyscy, o Diltheyu nieliczni – dlatego po prostu, że znacznie łatwiej jest rozpowszechnić taką czy inną ideo-logię, niezrozumiałą, ale w zarysie dostępną każdemu, aniżeli rzecz, która nie daje jasnych i klarownych odpowiedzi i już od początku wymaga wysiłku.
Nietzche ma wielkie zasługi w demaskacji rozmaitych religijnych hipokryzji, trochę w dziedzinie filozofii sztuki – ale wszyscy znają go za sprawą nadczłowieka. A to jest, za przeproszeniem, mitologia (i, nierzadko, stek bzdur) – moim zdaniem przynajmniej. A Heidegger jak raz podpada pod Wittgensteina: słowa, słowa, słowa, których nikt nie rozumie – chwilami podejrzewam, że łącznie z autorem. Gdzie tu beletrystyka? Ano wypisz wymaluj awangardowa proza współczesna…
No, ja się nie czepiam tych ludzi jako takich, bo to sa dzieci swoich czasów i swoich możliwości, tylko po prostu nie widzę specjalnych powodów, by wynosić ich na piedestały.
jk pisze:
>Wielkosc filozofi potwierdza fakt, ze naukowcy z innych dziedzin chcieli by
>doscignac wlasnie filozofow w precyzji opisu intersujacych ich zjawisk czy
>procesow. Jednak bradzo rzadko im sie to udaje. Ci, ktorzy sa rzeczywiscie
>wielcy sa wlasnie rowniez fiozofami. Przyklad? Einstein.
Dla mnie to kompletna nowość, jesteś chyba pierwszym naukowcem o którym słyszałem, żeby wyartykułował coś takiego. Nie odmawiając filozofom przenikliwości i oryginalności spojrzenia na świat, mam wrażenie, że większość osób, które stawiam sobie za wzór w nauce przestrzegałaby raczej: „oby nasza nauka nigdy nie stała się tak nieprecyzyjna jak filozofia” ;).
Co do wielkich naukowców-filozofów, przykłady można by pewnie mnożyć, Pascal, Leibniz, Poincare dajmy na to. Ale nie przesadzajmy, z dzisiejszego punktu widzenia, jeśli mimo wszystko nie uznamy, że cała nauka jest filozofią, to ani Archimedes, ani Newton, ani Gauss albo z bliższych czasów Feynman filozofami nie byli, nawet jeśli dwóch pierwszych historycznie się za takich uważa. Znamienne będą tu zresztą dwa cytaty (choć zawsze można powiedzieć, że świadczą one, że ich autorzy mimo wszystko filozofowali 😉 ):
Feynman:
„Philosophers say a great deal about what is absolutely necessary for science, and it is always, so far as one can see, rather naive, and probably wrong.”
Gauss:
„When a philosopher says something that is true then it is trivial. When he says something that is not trivial then it is false.”
Hoko, nie znam filozofa, który nie byłby przekonany o własnej słuszności. I w tym znaczeniu każdy jest systematykiem. Ale koniec końców system pojawia się wtedy, jeśli dany filozof próbuje ująć wszystko od ontologii przez epistemologię do etyki. Ewenetualnie w każdej z tych dziedzin systematycznie prowadzi swoje rozważania – od A do B itd. U Hegla tak jest, ale u Heideggera, czy Nietschego nie. Ale to tylko tak na marginesie.
Ja znajduję pewien urok w myśli filozofów analitycznych, którymi zdaje się – obok Diltheya – jesteś zainteresowany. Ale również analizy Heideggera mają swój niepowtarzalny urok i chyba ludzie pokroju Wittgensteina nie bardo je rozumieli. Być może to wina Heideggera, ale chyba bardziej problemu który chciał ująć.
Kwestia nauka a filozofia: podobno jeszcze w XIX wieku istniała katedra filozofii naturalnej, czyli fizyki. Po prostu do mniej więcej XIX wieku filozofia i nauka były synonimami. Co do uwag Feynmana i Gaussa, to ciekawe co by powiedzieli właśnie na pisaninę filozofów analitycznych?
hlmi:
Mysle, ze wielcy naukowcy daza wlasnie do filozofi. Po to zreszta robi sie nauke aby filozofowie mogli z tego lepic swoje systematy i tylko tych kilku z najwyzszej polki o filozfie z prawdziwego zdarzenia sie ociera. Dla mnie filozofia jest dachem nauki, a cala reszta to jej filary, sciany, piwnice i fundamenty. Przecietni naukowcy (czyli 90 proc.) unikaja kontaktow z filozofia. To zwykla reakcja obronna. Albowiem jesli nie da sie dosiegnac idealu to lepiej twierdzic, ze sie do niego wcale nie dazy. Dlatego odnosza sie z pogarda do filozofii i filozofow. I trzeba przyznac, ze mierni filozofowie (np. ci liczni pseudomarksisci, ktorzy wykladali filozfie studentom biologii w latach 70. czy 80., choc i tam zdrzaly sie perelki) pracuja usilnie na te opinie. Jest wiec Filozofia i filozofia, Filozofowie i filozofowie, aby uzyc takiego graficznego przedstawienia. Ja mowilem o Filozofach. Oczywiscie gry slowne Gaussa i Feynmana to raczej publicystyka.
GP,
Feynman by pewnie zignorował, to facet, który powiedział, że matematyka ma się do fizyki jak masturbacja do seksu, więc boję się nawet pomyśleć, jak by spuentował rozgałęzioną teorię typów Russela ;), gdyby go poproszono. Ciekawy jestem natomiast hipotetycznej reakcji Gaussa, bo dzieli ich jednak stulecie w trakcie którego matematyka i ogólnie nauka została dużo bardziej sformalizowana, zastanawiam się do jakiego stopnia mogliby się porozumieć. Z drugiej strony pisma Gaussa podobno można czytać współcześnie, czego nie można powiedzieć o pracach Newtona, które wymagają fachowego przygotowania z historii nauki.
jk,
Moim zdaniem przesadzasz. Dla mnie Gauss i Newton czy Archimedes byli jednymi z największych naukowców w historii, a jednak do filozofii nie dążyli. Wydaje mi się, że talent i geniusz naukowy nie muszą implikować inklinacji filozoficznych. Jest to raczej kwestia innych uwarunkowań psychologicznych, powiedziałbym gustów. Są też wielcy naukowcy, którzy się w ogóle na tematy filozoficzne nie wypowiadali, wcale przy tym roli filozofii nie umniejszając, po prostu ich to nie interesowało. Dobrym przykładem może być porównanie dwóch wybitnych matematyków, Hilberta i Banacha. Ten drugi był młodszy i rozwinął w dużym stopniu część matematycznych idei pierwszego. Hilbert ostatnie dwadzieścia lat życia spędził pracując nad podstawami matematyki, generalnie z pobudek filozoficznych. Banach, o ile mi wiadomo, ograniczał się do matematyki, ale zdecydowanie nie był mniej wybitny. Co zresztą powiedzieć o naukach technicznych, Edisonie, Bellu, braciach Wright? Dla mnie oni są naukowcami, ale nie wydaje mi się, żeby specjalnie filozofowali, mam też wrażenie, być może myślę stereotypowo, że w naukach technicznych, gdzie cele są inne niż w podstawowych, w ogóle nie filozofuje się aż tak dużo. I wynika to właśnie z kwestii psychologicznych, niektórzy wolą konkrety, a filozofia ich nie interesuje. Pewien filozofujący matematyk, Hardy, referując pracę o budowie gwiazd (która używała zaawansowanej matematyki) dla Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego zaczął od słów: „Jestem matematykiem, nic mnie nie obchodzi jak zbudowane są gwiazdy”. Można pomyśleć, że to ignorant, ale on zdecydowanie nim nie był. Po prostu nie każdy interesuje się wszystkim, ale interesując się tylko wycinkiem rzeczywistości może być równie wielkim naukowcem, jak ci którzy pretendują do wszechstronności. Odbijając piłeczkę, można powiedzieć, że przeciętni naukowcy czasami dryfują ku filozofii, żeby skompensować brak wielkich wyników. A ci wielcy, często zabierają się za filozofię, gdy z racji wieku, nie osiągają już takich rezultatów jak kiedyś.
Wiem, że uważasz inaczej, ale wg mnie przeważająca większość filozofii, także tej przez duże F nie posiada jednak precyzji wypowiedzi, a stwierdzenie o dążeniu do ideału w ustach filozofa to często krzyżówka samouwielbienia z naiwnością (jak u Leibniza z jego characteristica universalis, niczego nie ujmując samemu Leibnizowi).
emeryt,
temat byl juz omawiany przy wielu okazjach. Jestem nieukiem jesli chodzi o Windows. Nie wiem, i nie mam zamiaru dowiadywac sie, jak to sie robi w systemie WIN niepolskim, czy w ogole w Windows.
Generowanie polskich znakow dla mnie to bol w d…, nawet jesli znaczek PL pojawia sie w prawym dolnym rogu, na stosownym miejscu. Nie jestem z wysztalcenia pianista, zeby za wciskac jednoczesnie trzy klawisze tylko po to, zeby wygenerowac jedna literke z ogonkiem czy z kropka.
Zreszta, od czego my, szaleni naukowcy mamy umysly i zdolnosc kojarzenia oraz dedukcji, prawda ?
Innymi slowy: kazdy orze jak moze, a ze nie kazdy ma plug…
Pozdrawiam,
Jacobsky
Jacobsky i emeryt:
Jak widzicie ja tez nie mam ogonkow…
jk,
kiedys, na innym blogu, ktos zahaczyl, mnie i innych „bezogonkowcow”, wiec pomyslalem sobie: sprobuje.
I w ten sposob napisanie jednego banalnego wpisu zaczelo mi zabierac nie piec a ponad pietnascie minut, bo nijak nie szlo wygenerowac polskich znakow.
Oczywiscie odpuscilem sobie zabawe z diaktrykami.
Kto chce, niech czyta 🙂
Pozdrawiam
hlmi:
Dzieki za przyklady. Przekonales mnie, ze mam lekie pioro 🙂 Oczywiscie mozna znalezc przyklady na kazdy rodzaj stosunku naukowcow scislych do filozofii. Zostanmy wobec tego na swoich pozycjach. Niech bedzie, ze takie dazenie do ujecia filzoficznego wlasnych badan jest dla mnie swego rodzaju idealem. ok?
Jacobsky:
Jak pisze wpisy to musze niestety wstawiac ogonki (nikt tego za mnie nie zrobi). Nastepny juz jest gotowy w formie bezogonkowej, ale nie wiem kiedy uda mi sie zabrac za te ogonki wlasnie… Swoja droga dzieki ogonkom mozna doszlifowac tekst.
jk,
robie podobnie u siebie na blogu: wstawiam polskie znaki, przez co trawie tekst wielokrotnie. Az do bolu, mozna powiedziec…
A ja tam lubi sluchac filozofow, szczegolnie jesli wypowiadaja sie na tematy bardziej przyziemne niz sens instnienia jako taki. Ostatnio przez Kanade i Quebek przetacza sie fala dyskusji na temat tolerancji. Wypowiadaja sie filozofowie, ktorzy – jak sadze – sa rowniez etykami. Ich wypowiedzi sa ciekawe, pobudzajace do myslenia, a przede wszystkim wypowiadajacy sie sa mniej skrepowani niz np. politycy czy prawnicy wypowiadajacy sie na ten sam temat. W ogole istnienie tematow „nienaukowych” to chyba wlasnie domena, w ktorej filozofia spelnia doskonale swoja role.
Nie znaczy to oczywiscie, ze filozofowie maja milczec na tematy naukowe. Przeciwnie. Podobnie jak naukowcy maja unikac tematyki filozoficznej. Osobiscie lubie, kiedy naukowcy filozofuja, czesto na tematy wykraczajace ich dziedzin. Horrorem dla mnie jest wizerunek naukowca zakutego szczelnie w swojej domenie badan, czesto bardzo waskiej w dzisiejszych czasach, i ktorzy pozostaja zamknieci na swiat twierdzac, ze „to nie jest ich specjalizacja”. Filozofowanie jako stawianie pytan, sobie i innym, to wspaniale zajecie. Jesli ktos potrafi to robic w sposob strawny i apetyczny, jesli jego dyskurs jest logiczny, skladny, i pozbawiony pseudonaukowego blah-blah, to szykuje on innym wysmienita uczte intelektualna, nawet jesli mozna sie nie zgadzac z myslicielem. A przeciez kazda wypowiedz wysokiej jakosci musi byc logiczna i precyzyjna w swej formie, nawet jesli brak tej wypowiedzi super-precyzji jesli chodzi o fakty naukowe.
A przeciez nie sama nauka ludzkosc zyje. Nauka rodzi pytania natury etycznej i filozoficznej. POdobnie inne aspekty ludzkiej dzialanosci. Aby odpowiedziec na te pytania, filozofia wydaje mi sie byc najlepiej umiejscowiona posrod wszystkich domen ludzkiej aktywnosci.
Po prostu jest ona umiejscowiona w centrum.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Bardzo ładnie Jacobsky napisał – to w ogóle polska bieda, że u na filozofowie są traktowani jako „tacy dziwni faceci, którzy zajmują się sensem życia – to źle bo każdy przecież wie, że o kasę chodzi – albo nie wiadomo czym – jeszcze gorzej, bo darmozjady”.
W Niemczech, Francji i jak się okazuje Kanadzie (a podejrzewam, że i w innych krajach takoż) z filozofami się dyskutuje i się ich słucha. Biorą udział w tzw. debacie publicznej. A u nas? Czasem do radia kogoś poproszą, czasem do telewizji z braku polityka…
Wina zresztą leży po obu stronach chyba. Nasi filozofowie, którym się przydarzy trafić „na łamy” albo się ideologizują i zamieniają w polityków (pp. Kransodębski i Śpiewak) albo rzucają od razu z motyką na słońce (p. Środa).
Ciężko tej filozofii w Polsce.
jk,
w takim razie już nie protestuję ;), bo w sumie zgadzam się, że próba rozpatrzenia tego co się robi w nauce w jak najszerszym kontekście jest (z reguły) ze wszech miar cenna i pożądana. Podobnie jak Jacobsky nie jestem zwolennikiem ignorowania wszystkiego co dzieje się poza „moim podwórkiem”, po prostu uważam, że działalność filozoficzna jest czymś odrębnym od badawczej i nie ma nic wspólnego z „wielkością naukową”.
Komerski,
we Francji np. filozofia jest obowiązkowym przedmiotem szkolnym, co pokazuje o ile większą wagę się do niej przywiązuje. Z drugiej strony nie macie chyba aż tak źle, były telewizyjne wykłady Kołakowskiego, a dziś np. jak co tydzień leci w telewizji publicznej Ogród sztuk. Inna sprawa, że mnie formuła tego programu raczej by od filozofii odrzucała, bo jest dość udziwniony i kojarzy się właśnie z potocznym rozumieniem filozofii, jako „gdybania o niczym nie dla maluczkich”. Ale cóż, są fani prozy i fani poezji.
Być może udział filozofów w debacie publicznej rzeczywiście nie jest zbyt duży, ale czy my mamy tak naprawdę jakąś istotną debatę? Ja tam nawet gdybym był filozofem, nie chciałbym się do niej pchać…
I nie mogę się powstrzymać od oczywistego komentarza, że p. Środa też jest zideologizowanym politykiem ;).
hlmi,
No oczywiście, że p. Środa też. Pisząc o motyce chciałem bardziej podkreślić to, że ona miała okazję działać bardziej „praktycznie” jako – było nie było – minister.
A co do debaty – to nie mamy i kto wie czy to nie jest jakieś sprzężenie zwrotne typu – w życiu publicznym nie ma filozofów, więc nie ma debaty, ale filozofowie, jako gatunek uwielbiający debaty nie włączają się do życia publicznego, między innymi dlatego, że nie mamy debaty…
Z tymi pochwalami na temat Francji to bym byl jednak troche bardziej wstrzemiezliwy. Oczywiscie filozofia jest tu traktowana lepiej niz w Polsce. Chocby z powodu spadku po Wolterze, Paskalu, Derridzie etc, etc… Sporo tu tez filozofow zangazowanych politycznie tak jak pani Sroda, ze wspomne Alaina Finkielkrauta czy Bernard-Henri Levy. Bywaja tez filozofofie-ministrzy, jak np. niedawny minister oswiaty Luc Ferry, ktory zreszta przefilozofowal i nie radzil sobie z materia szkolna (pomagal mu na sile min. spraw wewn. Nicolas Srakozy, ktory moglby zajmowac sie doslownie wszystkim, poza jednak wlasnie filozofia, he, he). Mysle, ze bardzo wazna jest roznorodnosc. Jedni wola filozofie czysta inni zaangazowna. Derrida nie mieszal sie bezposrednio do polityki, ale jak byl zaproszony do jakiegos programu TV to sie go sluchalo z otwarta geba. Mysle, ze pozytywny stosunek Francuzow do filozofii jako takiej jest zdeterminowany jej obecnoscia w programie nauczania jako jednego z trzech najwazniejszych przedmiotow obok francuskiego i matematyki. Dzieki temu przyjmuje sie filozofie i filozofow jako cos naturalnego, a nie jakies dziwadlo.
Ta ostatnia uwaga wiele mówi – chodzi mi o pozytywny stosunek Francuzów do filozofii z powodu jej obecności w szkole. Wielu wybitnych filozofów francuskich pracowało na początku sfej kariery w liceach – Bergson, Sartre na przykład. To wymusza operowanie prostym językiem, takim który trafi do nieprzygotowanego człowieka. Ta tendecja jest zresztą obecna w ogóle we francuskiej filozofii, która na dodatek operuje ładnym literacko językiem. Myślę, że te cechy – obecność w szkole, prosty i ładny język – są dość istotnym przyczynami „szacunku do filozofii”. I chociażby z tego względu warto by wprowadzić też filozofię do szkół w Polsce.
Warto by wprowadzić, ale zdaje się, że „czynniki sprawcze” widzą w niej zagrożenie. Plany już przecież są – zresztą w niektórych szkołach istnieje coś na kształt propedeutyki filozofii. Tyle, że przecież nie o to nam chodzi. No, ale najwyraźniej uważa się u nas, że to niewart zachodu i światopoglądowo niepewny grunt…
No cóż, jak ludzie nauczą się mysleć, to i znacznie krytyczniej będą odnosić się do politycznych indokrynacji… chociaż filozofia nauczana źle może jeszcze przysporzyć problemów… Moim zdaniem bardziej niż filozofia przydałyby się ludziom jakieś podstawy psychologii – znajomość tych wszystkich uwarunkowań, które kierują naszym myśleniem, i z których nie zdajemy sobie sprawy.
[url=][/url]