In vitro, etyka i polityka
Zabiegi zapładniania in vitro są stosowane z wielkim sukcesem na całym świecie od 1978 r. (u nas – od 1987).
Dzięki in vitro urodziły się tysiące dzieci i chyba tylko w Polsce podważa się publicznie samą zasadność i nieszkodliwość tego zabiegu medycznego. Ba, chyba tylko w Polsce istnieje licząca się partia polityczna, która z zakazu stosowania zapłodnienia pozaustrojowego robi sztandarowy punkt swojego programu.
Oczywiście za pomysłem takiego zakazu stoi Kościół katolicki. Uznaje on, że proces poczęcia człowieka jest zarezerwowany dla Boga i ludzie – w tym wypadku lekarz i biolog – nie mogą weń ingerować. Dodatkowo mrożenie nadliczbowych zarodków utożsamia z zabijaniem dzieci.
W krajach muzułmańskich, w których obowiązuje szariat, na tych samych zasadach za niedopuszczalne, bo obraźliwe dla Boga, uznaje się równouprawnienie kobiet i mniejszości seksualnych (w Polsce, notabene, też są z tym wyraźne kłopoty). Ba, wykroczenia przeciwko owemu prawu „naturalnemu” karane są śmiercią, i to często śmiercią w męczarniach. PiS i Kościół katolicki w Polsce zadowalają się żądaniami kary więzienia dla lekarza przeprowadzającego zabieg in vitro. Jest to rzeczywiście pewien postęp.
Problemy dotyczące zabiegów in vitro, tak żywo dyskutowane tylko w Polsce, mają się nijak do dyskusji społecznych nawet w innych krajach katolickich, jak np. we Włoszech. Tam nie podlega dyskusji sama zasadność stosowania zabiegu zapłonienia in vitro. Dyskutuje się natomiast, czy dopuszczalne jest zapłodnienie in vitro dla par homoseksualnych i tym samym wykorzystanie komórek rozrodczych tzw. dawców zewnętrznych.
Szczególna sytuacja Polski odsłania w sposób drastyczny problemy polskiej bioetyki katolickiej. Stawia bowiem tych ludzi pod murem i każe im wybierać między wiernością zasadom nauki i religii.
Bioetyka jest nauką. I jako taka nie powinna mieć punktów stycznych z polityką. Może, jak każda nauka, pełnić wyłącznie funkcje doradcze w polityce. W Polsce tak nie jest. Bioetyki katolickiej używa się bezpośrednio jako narzędzia politycznego. W dodatku używają jej zupełnie nieprzygotowani do tego i niedouczeni politycy, co świetnie było widać ostatnio na sali sejmowej, nie wspominając o studiach telewizyjnych i łamach prasowych.
W interesie polskich bioetyków katolickich jest powstrzymanie polityków przed tym nieudolnym i wypaczonym wykorzystywaniem nauki w celach politycznych. Obawiam się jednak, że żaden polski bioetyk katolicki nie ośmieli się odciąć od takich praktyk. Powód jest jeden – nie pozwala im na to rzekoma doktryna Kościoła katolickiego, który w dodatku bardzo często bywa ich pracodawcą.
I tak to ludzie powołani do propagowania nauki i jej zasad – w tym wypadku etyki (nieistotnie powinno być przecież, że katolickiej) – stają się narzędziem w rękach polityków i stawiają się w pełni świadomie na równi z imamami głoszącymi fatwy. Wbrew pozorom etycy muzułmańscy mają łatwiej, bo nie obowiązuje ich żadna hierarchia, choć zależność od pracodawcy jest taka sama.
Mimo wszystko sądzę, że zdrowy rozsądek sam się w Polsce obroni. Szkoda mi jednak moich kolegów po fachu, owych bioetyków katolickich, którzy świadomie sprzeniewierzają się nauce i, o ironio, własnej domenie naukowej – etyce, nie broniąc wolności myśli, a propagując jej spętanie.
Jacek Kubiak