Nowa jakość?

twtPo wyborach i ja bardziej zacząłem przyglądać się nowym mediom i formom komunikacji opartej na internecie. Zwłaszcza że i po sobie widzę, że zdobywam informacje o świecie i wyrabiam sobie opinie w oparciu o media sieciowe. W związku z tym mam też swoje obserwacje.

Moim zdaniem wartością centralną w tego typu mediach jest wiarygodność. Wbrew pozorom anonimowość nie ma tutaj większego znaczenia. Dla mnie jako użytkownika portalu społecznościowego nie ma znaczenia, czy dyskutuję albo czytam materiały znanego mi z imienia i nazwiska bloggera, publicysty czy dziennikarza, czy też kogoś anonimowego. Ważna jest wiarygodność mojego źródła, jeśli mam mu ufać i jeśli mam podzielać jego interpretacje faktów. A tę łatwo zweryfikować. Jeśli całość jego produkcji to hejt, to ostatecznie albo takiemu źródłu nie będę wierzył, albo w ogóle wywalę go ze znajomych. Taki wywrze na mnie wpływ.

Ten ktoś po drugiej stronie kabla musi być dla mnie jakoś wiarygodny. W dobie sieci łatwo zaś weryfikować wszelkie informacje. Dlatego też wiarygodności nie da się kupić, chociaż można ją sprzedać, jeśli wcześniej się ją samemu wypracowało. Tyle tylko że znów – taką wartość wtedy łatwo się traci.

Dlatego też najęcie 50, 100 czy 200 płatnych hejterów nie ma sensu. W nowych mediach użytkownik jest nadawcą. Ale płatny nadawca jest niewiarygodny, bo nie ma w nim autentyzmu. Najęcie takich osób to myślenie w kategoriach starych mediów, gdzie liczy się odcięcie odbiorcy od innych kanałów komunikacji. W sieci tego się nie da zrobić.

Ale ma to też swoją drugą stronę – zauważyłem, że ludzie z natury rzeczy, jeśli mogę tak się wyrazić, mają w sobie skłonność do krytykowania, ośmieszania i wyśmiewania zachowań i cech tych, którzy wzbudzają w nich niechęć. I w takim wypadku nie trzeba ich zachęcać do podobnych zachowań – sami z siebie produkują memy komentujące rzeczywistość. Nikogo najmować nie trzeba.

To wszystko zaś łączy się moim zdaniem z jakąś przyrodzoną gatunkowi ludzkiemu skłonnością do prawdy. Pisałem już o tym kiedyś na marginesie serialu, który być może nie odniósł większego sukcesu, ale traktował właśnie o tym, że umysł ludzki w gruncie rzeczy brzydzi się nieszczerością i niezgodnością między słowem a tym, co jego oczach uchodzi za prawdę. Moje filozoficzne wykształcenie każe mi tutaj ostrożnie dobierać słowa, ponieważ z historii filozofii wiem, że dostęp do prawdy (nagiej prawdy, czystej prawdy) jest w najlepszym wypadku utrudniony, ponieważ wszystko przechodzi przez skomplikowaną sieć filtrów, wsktek czego trudno oddzielić fakt od jego interpretacji. Zresztą samo pojęcie faktu, czystej danej itp. – doczekało się sporej literatury krytycznej.

W każdym razie zachodzi delikatna różnica między interpretacją faktu a samym faktem – na tyle delikatna, że łatwo pomieszać jedno z drugim, ale na tyle istotna, że ten sam fakt można interpretować przynajmniej na dwa różne sposoby. I właśnie na takich interpretacjach zbudować można przekaz w sieci i o takie interpretacje mogą walczyć strony – nie o fakty, ale o interpretacje faktów. Ale że internet nie znosi kłamstwa, to nie da się tworzyć interpretacji dowolnej, to jest oderwanej od faktów. Media stare, kontrolujące przepływ informacji, mogły sobie na to pozwolić. W mediach nowych taki trick nie przejdzie, ponieważ każda interpretacja zawali się, jeśli stoi w rażącej niezgodzie z faktami.

Z tego punktu widzenia nowe media są dla wyborcy narzędziem kontroli nad tymi, których koniec końców wybiera. Jakkolwiek by oni próbowali budować swój przekaz, musi mieć on jakiś stopień wiarygodności, znajdującej potwierdzenie w faktach. Bez tego całość się sypie, a polityk przegrywa. I to jest chyba ta nowa jakość, która ujawniła się w ostatnich wyborach.

Grzegorz Pacewicz

Zdjęcie: Isktra Photo/flickr.com (CC BY-ND 2.0)