Strażnik absolutów i szyderca
Ile jest z kapłana i z błazna w polskiej polityce?
Tytuł książki Ryszarda Legutki „Podzwonne dla błazna” (Ośrodek Myśli Politycznej, Wyższa Szkoła Europejska im. ks. Józefa Tischner, Kraków 2006) pochodzi od eseju zawartego w niej. W eseju tym Legutko odnosi się do głośnego w swoim czasie szkicu Leszka Kołakowskiego „Kapłan i błazen”.
Legutko bardzo trafnie zarzuca Kołakowskiemu, że w jego eseju obie kategorie są określone nierównomiernie. Kapłan według Kołakowskiego to strażnik absolutów, twórca katechizmu w sferze intelektu, obrońca przeszłości, tradycji i świętości, starzec i konserwatysta wierzący w harmonijny i jednolity system wartości. Błazen zaś posiada cechy młodzieńcze: sceptycyzm, nieufność, aktywność i krytycyzm, pluralizm, indywidualność, szyderstwo. On widzi napięcia między ideałami a możliwościami, dostrzega paradoksy i sprzeczności, a przez to względność twierdzeń i rozwiązań.
W sytuacji takiego określenia obu postaw w życiu intelektualnym oczywiście lepiej być błaznem niż kapłanem. Dlatego Legutko krytykując to ujęcie przeformułowuje obie postawy tak by zachować między nimi opisową równowagę. I wskazując na trudności, wady i niespójności postawy błazeńskiej – intelektualny błazen w końcu nie ma nic ciekawego do powiedzenia ? wskazuje na kapłana, jako tego którego postawa jest intelektualnie pociągająca.
Czytając esej Legutki, zacząłem się zastanawiać, jak by można było ująć te dwie kategorie ? kapłana i błazna ? i odnieść do polskiej polityki. Błazen prezentowałby zgrywę i zabawę a także PR i grę w polityce. To gracz, wykorzystujący okoliczności, ale także mistrz riposty. Błaznowi w stanie czystym o nic nie chodzi poza jego błazeństwem, o nic poza władzą dla władzy, lub przynajmniej o nic innego, by błyszczeć i skupiać uwagę. Nie ma projektu na dalszą przyszłość. Pragnie zarządzać i mieć władzę dla władzy, chociaż niekoniecznie rządzić.
Kapłanowi chodzi o coś więcej, być może nawet o wspólne dobro. Ma projekt, ma pomysł. Złośliwcy mówią o nim „ideolog” i że dąży do ideologizacji i polityzacji wszystkiego. Ale jego projekt wynika z totalności jego wizji obejmujejącej wszystko i wszystkich. Jak u Platona w jego „Państwie” wszystko logicznie jest wywiedzione z wcześniej przyjętych aksjomatów i celów określających nic innego jak „wspólne dobro”. Jeśli już raz kapłan ustali „co jest co” reszta jest tylko konsekwencją, a wprowadzenie jego wizji do rzeczywistości może być tylko ograniczone skromnością środków, jakimi dysponuje. Ale podkreślam ? kapłanowi na serio chodzi o wspólne dobro, a nie o własny interes.
Napięcie między kapłanem a błaznem dotyczy więc kwestii, czy w polityce chodzi o różnie pojmowane, ale jednak dobro wspólne (dobro wspólnoty w ogóle); czy też politykę postrzega się jako grę interesów poszczególnych grup, warstw, czy klas ludzi, a kwestii dobra wspólnoty nie porusza się lub w ogóle nie dostrzega. To pierwsze podejście reprezentowałby kapłan, to drugie błazen.
Przyjmując takie ustalenia, można się dalej zastanawiać, ile jest z kapłana i z błazna w polskiej polityce. Kapłan i błazen to oczywiście modele skrajne i czyste. Na ile w polityce chodzi o dobro wspólnoty, a na ile o grę interesów. Zdaję sobie sprawę, że obie kategorie łatwo wykrzywić i użyć do wyśmiania jednej bądź drugiej postawy, albo konkretnych polityków czy partii. To skutek użytego przez Kołakowskiego słownictwa, jak i ostrego języka polityki ostatnich miesięcy czy nawet kilku lat. Nie chodzi mi o taką powierzchowność.
Ponieważ kapłan i błazen to pewne skrajności, w rzeczywistości ugrupowania i politycy mogą mieć coś z jednego i coś z drugiego. Ile jest błazna w premierze Donaldzie Tusku, a ile kapłana? Czy prezydent Lech Kaczyński to kapłan czy błazen? Podobne pytania można stawiać w odniesieniu do innych aktorów na polskiej scenie.
Nie będę tutaj na nie odpowiadał w obawie o wpadnięcie w powierzchowność ocen. Na koniec jednak mała uwaga. Przymusowe odcięcie od blogosfery uświadomiło mi, że jeśli już musiałbym szukać kapłanów w polskiej polityce, to byłaby nią właśnie blogosfera tworzona przez tzw. „amatorów”. W niej dzieje się wiele ciekawego, a tym, co łączy tych ludzi to ostrość i jednoznaczność ich spojrzenia. Można się z nimi spierać, od nich różnić w ocenie zjawisk, kierować się innym światopoglądem i tak dalej. Jednak na ogół jest to spór o to, co najważniejsze w naszym kraju.
Grzegorz Pacewicz
Il. Unka Odya
Komentarze
Prościej i wyraziściej: kapłan to marksista (w końcu to Platon wymyślił rozwinął dialektykę), a błazen to libertyn. Jeden potrzebuje i tworzy totalne systemy, drugi stawia wolność i anarchię ponad wszystko. Próba stworzenia kategorii pośredniej z tych dwóch to tylko przedkładanie mącenia nad ostre intelektualne spojrzenie.
Btw: u Platona nie ma żadnych aksjomatów i dedukowania z nich wniosków. Ruch jest w drugą stronę, od konkretnych obserwacji do najogólniejszych i pierwszych zasad do których się wznosimy dzięki dialektyce. W dodatku nie zachowały się żadne szkolne pisma Platona, a wyłącznie literackie dialogi i listy, trudno więc w ogóle mówić o ścisłym rozumowaniu. Można je dopiero teoretycznie rekonstruować.
Nie zgodziłbym się z tym. Błazen to archetyp Trickstera (proponuję poguglać, ten termin mało jest znany, bardzo dobre artykuły na temat archetypu Trickstera znajdują się w magazynie Taraka.pl), czyli prześmiewca-rewolucjonista, burzyciel zastanego ładu, motywujący do rozwoju choćby na gruzach. Trickster-błazen to biblijny Szatan-Wąż, grecki Prometeusz, skandynawski Loki, indiański Kujot, stworzyciel świata.
A w polityce? Nikt nie jest godzien. Musiałoby to być skrzyżowanie Martina Luthera Kinga z Palikotem i Nieznalską do smaku. 😉
Niestety, widać tu zapatrzenie Legutki na swoisty model konserwatyzmu. Bo w końcu kto bardziej intelektualnie pociąga? Eutyfron-kapłan, czy błazen-Sokrates? 😉
W polityce zaś nie widzę ani jednego kapłana i bardzo niewielu, a przy tym niedoskonałych błaznów.
PAK,
„Niestety, widać tu zapatrzenie Legutki na swoisty model konserwatyzmu. Bo w końcu kto bardziej intelektualnie pociąga? Eutyfron-kapłan, czy błazen-Sokrates?”
Jeśli już rzucać takie oceny, to ja bym się nie zatrzymywał nad moim streszczeniem tylko sięgnął do źródła, czyli do Legutki. Ja te kategorie rozumiem po swojemu, czemu dałem wyraz we wpisie. Bo gdybyś zerknął do Legutki, to byś wyczytał, że przykłady błaznów podane przez Kołakowskiego są w gruncie rzeczy przykładami kapłanów. Nawet taki Sokrates (nie wspominany ani przez Legutkę, ani przez Kołakowskiego) to kapłan, wystarczy sięgnąć do Obrony. Ironia (błazenada) u Sokratesa to tylko metoda, a nie cel.
A co do oceny polityki i polityków to pełna zgoda. To właśnie ta sytuacja mnie zainspirowała.
@GP,
Wydaje mi się, że przestrzeń, w której zaistnieć może kapłan lub błazen musi być wspólną przestrzenią społeczną. Obecnie mamy raczej do czynienia z pluralizmem, w którym ta część wspólna jest niewielka, różnice zaś spore. Ktoś, kto dla jednych jest kapłanem dla innych będzie błaznem a siła oddaływania tych postaci będzie niewielka. Nawet najbardziej natchniony kapłan nie pomoże, gdy brak jest wiernych. Może stąd bierze się wspomniany we wpisie brak wyrazistych postaci?
Art63,
A to prawda i o tym problemie ostatnio również myślałem. Być może wkrótce coś krytycznego napiszę na ten temat.
Wydaje mi się, że prawie każdy błazen polityczny jest w pewnym sensie ofiarą własnej megalomanii. Kapłańskie posłannictwo jakie przyświeca mu na początku kariery szybko przeradza się w błazenadę, kiedy z coraz większym przerażeniem uświadamia sobie, że cierpi na nierozpoznany wcześniej syndrom przewlekłego braku charyzmy. Z konieczności przyjmuje więc rolę błazna jako nagrodę pocieszenia i konsekwentnie doskonaląc swoje umiejętności próbuje się wykreować na medialną gwiazdę. Skoro nie dane jest mu zbawienie całej wspólnoty zadowala się zwykle czymś bardziej partykularnym, co wydaje się całkowicie racjonalne.
Natomiast ogólna ocena polityki prowadzonej przez dane państwo zależy w głownej mierze od stopnia „ublaznowienia „kapłaństwa, które zdaje się wynikać z przeceniania przez polityków własnych talentów. Przeważnie zawsze skutkuje to przymusem nowych przystosowań i koniecznością zmiany priorytetów. Nie bardzo wierzę bowiem twierdzeniom, że do robienia kariery politycznej pchają ludzi wyłącznie „błazeńskie” motywacje.