Pytanie
Do czego służą fizycy?
Wczoraj znalazłem się na imprezie, w towarzystwie ludzi, których nie znałem zbyt dobrze i po kilku godzinach, kiedy pierwsze lody zostały przełamane, zaczęły padać pytania: A czym się zajmujesz? Jestem fizykiem. A jaką dziedziną fizyki się zajmujesz? Fizyką teoretyczną. A czym konkretnie? Przy tym pytaniu zazwyczaj zaczynam mieć problem. No bo jak mam opowiedzieć co robię człowiekowi, który ostatni kontakt z fizyką miał dwadzieścia lat temu w szkole średniej?
Tak na marginesie – moja bezradność w takich momentach świadczy o tym, jak bardzo wykształcenie ścisłe wykracza poza standard erudycji, którą posiąść – jak się powszechnie uważa – powinien przeciętnie wykształcony człowiek. Ale to temat na zupełnie inną refleksję. Kontynuujmy więc.
Jestem coraz bardziej zmieszany. Nie chcę wyjść na zarozumiałego bubka, ale z drugiej strony nie bardzo potrafię opowiedzieć na temat swojej pracy w sposób zrozumiały. Próbuję więc: Fizyka kwantowa? Kosmologia? Teoria względności? OK. Te ogólnie znane terminy działają.
Następna runda. Ale na czym właściwie polega twoja praca? Kolejny kłopot. Mówię: myślę i liczę na kartce, no i oczywiście prowadzę kilka godzin zajęć tygodniowo na uniwersytecie. To nie jest dobre. Natychmiast staje mi przed oczami zmordowany, spocony górnik albo hutnik. Wychodzi na to, że jestem pasożytem. Co gorsza – kolej rzeczy jest już teraz zdeterminowana. Zaraz padnie PYTANIE. A po co się to robi, jaka z tego korzyść?
Niewiele jest rzeczy, które wkurzają mnie tak jak to pytanie. Kiedyś myślałem, że odpowiedź na nie jest tak oczywista, że samo jego zadawanie stanowi nietakt. Od jakiegoś czasu mam jednak wątpliwości i coraz większe poczucie, że moja niechęć do tego pytanie jest objawem mojej kompletnej wobec niego bezradności. Ale po kolei.
Kilka, a może już kilkanaście lat temu w programie Tok Szok gościł prof. Wolszczan. Było to niedługo po odkryciu pierwszych pozasłonecznych układów planetarnych – dla wielu jednego z najbardziej fascynujących odkryć naukowych w historii ludzkości. Wolszczan jest świetnym rozmówcą i dyskusja toczyła się wartko, aż do chwili, gdy jeden z prowadzących zadał PYTANIE. Pytany trochę się skonfundował, ale dzielnie zaczął opowiadać jak to każde, nawet zdawałoby się najbardziej odległe od codzienności badania w końcowym rozrachunku prowadzą do postępu technologicznego. Ta odpowiedź strasznie mnie wtedy oburzyła.
Bo przecież nie o technologię tu chodzi! Nie chodzi o lepsze lodówki czy inteligentne lampki na biurko! Chodzi o wiedzę! Wiedza jest wartością samą w sobie! Tak przynajmniej wtedy sądziłem. Teraz zaczynam mieć wątpliwości.
Bo co to w istocie znaczy, że wiedza jest sama w sobie wartością? Nie jestem specjalistą od historii idei, ale chyba nie popełnię wielkiego błędu pisząc, że Sokrates był pierwszym myślicielem, który wypowiedział tezę, że dzięki wiedzy ludzie stają się lepsi. Ten pomysł stał się fundamentem projektu oświeceniowego, według którego, źródłem zła jest niewiedza, a więc edukacja jest najlepszym sposobem radzenia sobie z niegodziwościami tego świata. Innymi słowy im więcej wiedzy, tym świat będzie lepszy. Oto więc jak należało odpowiedzieć na PYTANIE: wiedza jest źródłem szczęścia i dobra, należy więc za wszelką cenę dążyć do jej rozwoju.
Kłopot w tym, że doświadczenia ubiegłego wieku pokazały dobitnie, że ten naiwnie optymistyczny (i tak bardzo szlachetny) projekt nie działa tak jakby się chciało. Wiedza może być również źródłem cierpień milionów, a ludzie mądrzejsi niekoniecznie stają się lepsi. Można z powodzeniem argumentować, że powszechna edukacja doprowadziła również do tego, że żołnierze zabijają w sposób znacznie bardziej efektywny. Obawiam się, że na pytanie, czy Einstein – i fizycy w ogólności – odpowiedzialny jest za setki tysięcy zabitych w Hiroszimie i Nagasaki, trudno jest odpowiedzieć zdecydowanie „nie”.
Cóż więc odpowiedzieć mam na PYTANIE. Trochę mnie to gnębi. Uczciwie powinienem powiedzieć, że robię to, co lubię i mam szczęście, że społeczeństwo chce mi za to płacić. Ale pewnie odpowiedzią taką sprawiłbym przykrość osobom, które swojej pracy nienawidzą. Mówię więc tak jak Wolszczan: nigdy nie wiadomo, do czego wiedza, którą zdobywamy może się przydać. Ale wiem, że jestem nieuczciwy, a co gorsza chyba ukrywam coś bardzo niefajnego.
Jerzy Kowalski-Glikman
Fot. phauly, Flickr (CC SA)
Komentarze
O rety, przypomniały mi się lata 80-te: czasem biorąc taksówkę na uczelnię dostawałem wykład od taksówkarza, że studenci i naukowcy to pasożyty utrzymywane przez robotników i chłopów.
Myślę, że czasy się trochę zmieniły – naukowcy otoczeni są podziwem i budzą onieśmielenie trochę jak dawniej alchemicy czy magowie, zaś elitą tego cechu czarodziejów są z pewnością fizycy teoretyczni.
Jesteście więc Panowie władcami królestwa wiedzy, a władcom nie zadaje się pytań, do czego służą.
Ja mam ten sam problem, kiedy mówię, że zajmuję się filozofią. Na co to komu, panie?
E tam, jaka wiedza stała się źródłem cierpienia milionów? Nowoczesna broń? No tak, tylko, że to jest prawda od chwili, gdy nasz pierwszy przodek nauczył się posługiwać ostrym kamieniem. Poza tym skąd wzięły się te miliony? Dzięki wiedzy właśnie! Nowe sposoby upraw, wiedza medyczna i biologiczna. To prawda, że skalpelem można zabić i cudownie wręcz wyleczyć. Przeważnie jednak skalpel w ręku człowieka leczy, jest narzędziem lekarza a nie psychopaty. Broń atomowa zabiła tylu ludzi co tsunami, ale ilu pomogła przez te kilka dekad, ile dobrego nam (nawet w Polsce – radioterapia) uczyniła.
Jednak kiedy ktoś mówi o projektach oświeceniowych w negatywnym świetle to ma na myśli nazizm i komunizm. Może pominę kwestię tego, że jedynym od chwili założenia państwem oświeceniowym są USA z konstytucją, która jest plagiatem Johna Locka. Niech mi ktoś udowodni, że militaryzm, kult siły ponad wszystko, budowanie imperium przez prowadzenie wojen, państwo plemienne, czystki etniczne, czy pozbawianie własności w imię niewiedzy ekonomicznej, reedukacja naukowców pracą fizyczną to projekt oświeceniowy. To przecież fundamentalne przykłady głupoty, niewiedzy i ignorancji, stawiania siły, brutalnej władzy ponad wiedzę, dobro jednostki i dobro wspólne. To przykłady tego jak rządy głupców mogą być niewyobrażalnie złe.
Związek Radziecki żerował na postępie technologicznym Zachodu po prostu kradnąc rozwiązania i technologie. Na tym polegało jedno z głównych zadań sowieckiego wywiadu. Kraje, które korzystają z idei i pomysłów przetworzonych już w gotowe technologie, gdzie indziej, będą zawsze przynajmniej o krok do tyłu za nimi. O ile sami nie staną się odkrywcami oczywiście.
Einstein jest idealnym przykładem, że czystość rasową stawiano wyżej niż wiedzę. Nie mówiąc już o Łysenkach i innych tego typu historiach.
Poza tym nie przesadzajmy z tą pożytecznością, każdy jest ciekaw czy istnieje życie poza Ziemią oraz interesuje go powstanie Wszechświata. Świadczą o tym kariery popularyzatorów nauki jak Hawking czy Dawkins, którzy przecież przedstawiają wiedzę nie tak łatwą znowu, mimo, że bez matematycznych wzorów.
Zawsze można uciąć rozmowę każąc rozmówcy wyrzucić komórkę, tv, internet z pecetem, samochód, kamerę cyfrową, rozrusznik serca, szczepionki dla dzieci na śmieci. Niektóre wynalazki to dzieło technologicznego postępu inne opierają się bezpośrednio na odkryciach naukowych.
Bardzo fajny temat. Religijni fundamentaliści przekonać się nie dadzą, ale poczekam kiedy zrezygnują z dobrodziejstw nauki…
Podobnie jak autor wpisu, sądzę, że wiedza jest wystarczającym powodem jej zdobywania. Od kilkunastu lat nie mam styczności z fizyką teoretyczną, ale wciąż podziwiam pracę tych ludzi, którzy dzięki swej inteligencji i ciężkiej pracy tworzą kolejne modele matematyczne nasączone błyskotliwymi pomysłami i wylanym potem. Szkoda, że finał ich wysiłków ograniczy się do kolejnej publikacji. Zapomnianej pod stosem następnych.
W to, że kwantowa grawitacja może się do czegoś przydać, nie wierzy chyba żaden z fizyków; nie wierzą bodaj nawet w to, czy da się ją doświadczalnie sprawdzić. I co z tego? Jeśli miałaby ona zmienić umysły studentów, którzy będą w przyszłości pisać równania dla giełdy, czy bzdurne programy dla przemysłu, to czemu nie?
Być może jest to cena, jaką należy zapłacić, żeby w świecie instrukcji obsługi typu „Wciśnij klawisz OK”, pojawiali się ludzie myślący twórczo i posuwający ten świat do przodu.
Odpowiedziałbym tak: człowiek zawsze chciał zobaczyć, co jest tam trochę dalej, dlatego wylazł poza swoją dolinę, odkrył nowe lądy. Zawsze chciał też wiedzieć jak to działa, dzięki czemu nie tylko umiemy posłużyć się ogniem, ale go wywołać i nad nim panować. Nigdy nie wiemy, czy i do czego przyda nam się odpowiedź na jakieś pytanie? ale wiemy, że lepiej jest wiedzieć, niż nie wiedzieć.
Proszę się pocieszyć, panie Jurku, że ja jako poeta przed takim pytaniem nie dam rady obronić się nawet tą prostą użytecznością. Ja to dopiero pasożyt jestem!
Szczęście w nieszczęściu jestem też obecnie dziennikarzem. Czyli zawodowym plotkarzem. I na szczęście o przydatkość profesjonalnych plotek nikt nie pyta, widać nikt w nią nie wątpi?
re GP: „Ja mam ten sam problem, kiedy mówię, że zajmuję się filozofią. Na co to komu, panie?”
Z tym ma problem cała filozofia bez wyjątku, brak metody, brak wyników, brak nawet wiarygodnych przesłanek co do których panowałby jakiś ogólny konsensus. Od tej strony patrząc filozofia bardziej przypomina sztukę niż naukę. Można więc zapytać: no co komu sztuka, panie? 😉 Choć zapewne można zaobserwować na blogach i forach coś co można by nazwać „filozofią rozrywkową” 😀
Proszę się nie poddawać i udzielać jak najbardziej konkretnych odpowiedzi, mówiąc swoim własnym językiem, i używając własnej terminologii naukowej. Jeśli ktoś po pierwszym pytaniu brnie dalej według opisanego wyżej scenariusza, to z reguły celem tej wycieczki jest pochwalenie się, na samym końcu, tym, jakie to szczęście spotkało naszego rozmówcę (i potomność przy okazji), że robi on to, co robi. I nie trzeba bać się storpedowania dociekliwego rozmówcy paroma salwami w naukowym żargonie. Skoro mogą tak przemawiać modni obecnie spece od marketingu czy finansów, to dlaczego naukowcy mają kulić się przez dociekliwym ignorantem ?
PYTANIE to inna sprawa, ale nawet w tym wypadku wystarczy odpowiedzieć w stylu „Postęp ludzkości zależy w dużej mierze od wyników badań w mojej dziedzinie”, po czym dodać szybko: „A Pan/Pani ? Czym Pan(i) się zajmuje ?”, co z reguły podchwytywane jest ochoczo, zwłaszcza po zaabsorbowaniu kilku torped naukowych.
To się nazywa przeniesienie ciężaru dowodu na przeciwnika. Wystarczy dolać sobie wina do kieliszka i słuchać, słuchać, i słuchać…
POzdrawiam.
Ja nie jestem w stanie nic dodać, jako, że mój problem jest – a w każdym razie był, bo teraz zawsze mogę się zasłonić tłumaczeniem – identyczny jak GP i JKG. Z tym, że ja bym nie hamletyzował, tylko poparł Jacobskyego. To nie wiedza ma się tłumaczyć z samej siebie, tylko ewentualnie jej brak.
Jurek, trzeba wyraźnie odróznić dwa zagadnienia związane z pytaniem:
„A po co się to robi, jaka z tego korzyść?”
Pierwsze – odnosi się do samego pytanego, o jego subiektywne przeżycia związane z uprawnianiem nauki, a drugie – bardziej generalne, dotyczące istoty rzeczy.
Na pierwsze sam już odpowiedziałeś, i nic dodać nie można. Podejrzewam, że w srodkowisku, w którym byłeś na spotkaniu, nie byłeś jedyną osobą, która pasjonuje się tym, co robi. A reszta i tak będzie zazdrośicła tym, któzy lubią swoją pracę.
Z drugim pytaniem jest zdecydowanie trudniej. Wszelkie górnolotne deklaracje brzmią jakoś fałszywie. Z kolei samo zaspakajanie ciekawości przez człowieka, czy przyczynianie się do postępu technicznego brzmi z kolei trywialnie. Myślę, że pochodzimy z pokolenia, które uczono wierzyć w konieczność służenia Wielkiej Sprawie, a idea Oświecenia jako drogi ku Dobru dobrze do tego pasowała.
Pozdrawiam
Teresa
Jak uczy Pismo Swiete , Pan stworzyl swiat z prozni i chaosu. Nastepnie zas powolal do zycia Adama aby ow nazwal wszystkie obiekty, ktore napotka. Jak z tego wynika, nauki czyste sa dzielem boskim i przez swoja poznawcza aktywnosc wypelniaja wole Najwyzszego. Inaczej jest z naukami stosowanymi. Te usiluja ulepszyc Dzielo Panskie dzialajac tak z podszeptu Szatana aktywizujacego tkwiacy w ludziach grzech pychy. Wiele na to wskazuje, ze dzialania praktyczne, sa w swojej istocie anty-ludzkie i szkodza spoleczenstwu. Dobrym przykladem takiej szatanskiej dzialalnosci jest genetycznie zmodyfikowana kukurydza, ktora wytruwa pszczoly zagrazajac przyszlym zbiorom czy tez dzialania lekarzy zmierzajace do przedluzenia zycia osob smiertelnie chorych w efekcie powodujaca powstanie permanentnie chorej frakcji spoleczenstwa.
Wiecej informacji o wyzszosci nauk czystych nad stosowanymi zawiera monografia R. Graves & R. Patai,”Hebrew Myths”. Przyjemnej lektury!
Mam dwie propozycje odpowiedzi na PYTANIE, żadna nie jest stuprocentowo poważna, ale też żadna nie jest stuprocentowo niepoważna i nieprawdziwa.
Odpowiedź 1. Moje badania na razie nie dają widocznych korzyści, ale mam kilku kolegów z USA, zajmujących się bardzo podobną tematyką, którzy są finansowani przez amerykański Departament Obrony i mają dziwnie mało publikacji w jawnej literaturze.
Odpowiedź 2. Wielki uniwersytet jest jak wielka firma samochodowa. Produkuje ogromne ilości zwykłych, przydatnych w zyciu codziennym aut – to zwykli absolwenci kierunków o praktycznym charakterze. Produkuje też niewielkie ilości samochodów sportowych i rajdowych, w których można się ścigać i testować przy tym rozwiązania do aut zwykłych – to doktoranci i naukowcy z dziedzin o praktycznych charakterze. Jeśli uniwersytet jest naprawdę wielki, to ma też stajnię aut Formuły 1, które nie służą do niczego praktycznego, tylko ścigają się o wielkie nagrody i nieprzemijającą sławę. To właśnie są (między innymi) fizycy-teoretycy.
Pozdrawiam,
Jurek
@J.Ty.
Mam wrażenie ze nasze Uniwersytety nastawione są prawie wyłącznie na auta Formuły 1. Ale metafora celna.
@ Autor
Wykształciła się znacząca dysharmonia między teoretyzowaniem w kierunkach ścisłych a humanistycznych. O ile bowiem łatwo zrozumieć szaremu zjadaczowi chleba drogę od E=mc2 do bomby atomowej o tyle trudniej od „Kapitału” do ZSRR i PRL. Mi trudno uwierzyć że w teoretyzowanie w humanistyce doprowadzi do opracowania np. nowego lepszego ustroju czy poznania istoty bytu 😉
Podobałaby mi się odpowiedź: „zajmuję się tym, bo jest to piękna dziedzina nauki”. Nie rozumiem, dlaczego naukowcy zajmujący się badaniami podstawowymi często czują się niepewnie w rozmowach z dziennikarzami i brną w jakieś odpowiedzi w stylu „by nasze telewizory przegoniły ich telewizory”, mimo że naprawdę uważają to za niedorzeczność. Dlaczego np. artyści mogą swobodnie mówić, że robią to, co kochają, a od naukowców wymaga się jakichś pokrętnych tłumaczeń i oni dają się w to wciągać? Może dzieje się tak dlatego, że w naszym systemie oświaty ludzie przechodzą przez różne szczeble edukacji, ale na żadnym etapie (mam nadzieję, że z wyjątkami) nie tłumaczy im się, czym jest WIEDZA.
A to, że pan Jerzy pisze o swoich wątpliwościach (także tych etycznych),
świadczy o tym, że porusza się po grząskim gruncie wiedzy, ale w końcu za to mu społeczeństwo płaci i to jest piękne 😉
Moze pytania o sens fizyki padaja gdyz nie widac jakos informacji na blogu o tak waznych choc symbolicznych eventach jak jutrzejszy:
http://lhc.fuw.edu.pl/inauguracjaLHC.html
http://www.fnal.gov/pajamaparty/index.shtml
no nie wiem czy wedlug autorow bloga wazniejszych od imprezy gdzie pytaja o sens fizyki oderwanej czesto w dwudziestuparu wymiarch hiperstrun od Tu i Teraz
@W13
Rozpoczęcie pracy przez LHC jest oczywiście wielkim wydarzeniem, ale nijak mającym się — jak sadze — do tego co napisałem. Ponadto, ciesząc się jak wszyscy fizycy z tego, ze LHC wreszcie ruszy, ze swietowaniem wolałbym poczekać do czasu, kiedy uzyskamy pierwsze wyniki, co pewnie potrwa jeszcze przynajmniej kilka miesięcy.
Zainteresowanych odsyłam do strony
http://www.telegraph.co.uk/earth/main.jhtml?view=DETAILS&grid=&xml=/earth/2008/09/08/scicern208.xml
na ktorej znaleźć można opinie na temat tego, co LHC odkryje. Ja osobiście skłaniałbym się do poglądu Veltmana, że niestety niewiele, ale mam nadzieję, że się mylę.
JKG
przeciętni ludzie raczej nie myślą w kategoriach wiedza dla wiedzy, ale raczej co praktycznego, użytecznego z tego wynika, a ludzie pracujący na uczelni, prowadzący badanie itp to dla nich darmozjady;P
@Jerzy Kowalski-Glikman
Oczywiscie ciesze sie ze sa miejsca gdzie mozna znalezc dowody na to ze mlode zdolne umysly drecza pytania o sens.
Jednak w tygodniu ktory moze stac sie malym medialnym swietem fizyki (waznym chocby z powodu roztrzasanych jakis czas temu relacji polityka – nauka) nie wydaje sie mi sensowne aby czlowiek zajmujacy sie teoretycznie poznawaniem rzeczywistosci uwazal za wlasne prywatne rozterki za glowna sprawe warta poruszenia.
Moze zamiast pytania Do czego sluza fizycy sa dwa pytania warte zadania : Do czego sluzy dany fizyk ? I do czego sluzy fizyka ? Na to drugie pytanie niektorzy ludzie spoza dziedziny moga w tym tygodniu znalezc odpowiedz nawet jesli bedzie to tydzien bez wielkiego odkrycia naukowego.
Oppenhaimer po wybuchu bomby atomowej mial chwile refleksji…(‚Now I am become Death, the destroyer of worlds.’). I jesli pamietam dobrze wspomniena Ulama nawet on zostal uznany przez niektorych w swojej wypowiedzi za zbyt egotycznego w braniu calej winy na siebie.
pzdr, WMS
Witam,
odpowiedzi na postawione w tytule pytanie
nie znalazłem.
Może dobrej odpowiedzi nie ma?
Z Pana relacji imprezowych wynika,
że fizyk przydaje się, by towarzystwo rozruszać
(to z tego da się wyżyć?),
czyli gra rolę współczesnego instruktora K-O.
Jako ojciec świeżo upieczonego doktora fizyki teoretycznej,
z gracją poruszającego się po horyzoncie czarnych dziur,
takiego PYTANIA nie stawiam.
Parę lat temu wziąłem na siebie finansowanie fizyka,
wyręczając w tym nasz narodowy budżet.
Koledzy i koleżanki syna też najczęściej mieli hojne żony i mężów,
czasem rodziców.
Przez najblizsze dwa lata mnie wyręczy budżet Niemiec.
Fizycy, nasz eksportowy towar!
@Jerzy Kowalski-Glikman:
a może zamiast o dylematach przyjeciowo-egzystencjalnych, rzucić coś o LHC ?
Bo tu straszą nas anty-materią, końcem świata, a już najbardziej, to chyba ceną, jaką trzeba było zapłacić za zafundowanie sobie tej maszyny do robienia końca świata.
Do czego zmierzam: być może więcej wysiłku wkładanego w umiejętną wulgaryzację fizyki – czy w ogóle: nauki -zredukuje liczbę PYTAŃ, i w ten sposób oczyści atmosferę na przyjęciach, a jedyny kac, jaki dopadnie the day after będzie związany z ewentualnym nadużyciem alkoholu ?
Pozdrawiam.
@ Jacobsky
Blog, jak rozumiem, jest właśnie miejscem, na którym dzielić się mogę swoimi dylematami pojęciowo-egzystencjalnymi. Staram się, na ile potrafię, umiejętnie „wulgaryzować” fizykę, ale czynię to w innej formie i w innych miejscach.
Ale wywołany do tablicy — parę zdań o tym, co sądzę o LHC.
Jak już pisałem powyżej jest to wielkie wydarzenie i fizycy na całym świecie z zapartym tchem czekać teraz będą na wyniki pierwszych pomiarów. Szczególnie dotyczy to fizyków zajmujących się fenomenologią cząstek elementarnych, bowiem jesli okaże się, że LHC zobaczy tylko to, co — jak się przypuszcza — powinien zobaczyć prawie na pewno, czyli cząstkę Higgsa i nic więcej obecny kryzys w fizyce fundamentalnej ulegnie znacznemu pogłębieniu. Potiwerdzone zostanie, to co wiemy już od dziesięcioleci i nie dostaniemy żadnych wskazówek, co robić dalej. Niestety obawiam się, że tak sie stanie.
Ale jest szansa, że stanie się coś zupełnie nieoczekiwanego: zobaczymy coś, czego zupełnie się nie spodziewamy.
No i możliwe są warianty pośrednie: zobaczymy supersymetrię, albo ciemną materię, albo na przyklad nie zobaczymy zupełnie nic, nawet nie znajdziemy Higgsa, co też byloby bardzo interesujące.
Ale jakby nie było, mówiono mi, że nowe technologie, wynalezione i przetestowane w LHC są i tak więcej warte niż koszt urządzenia, więc przeciętny zjadacz chleba nie powinien się niepokoić.
@Jerzy Kowalski-Glikman:
dziękuję za wyjaśnienia.
@Jerzy Kowalski-Glikman
…i jak wielokrotnie przywolywano dzis rano na wydziale fizyki UW podstawy WWW stworzono w CERNie.
http://en.wikipedia.org/wiki/World_Wide_Web
po to bysmy mogli czytac blogi…
Przepraszam ze wchodze w slowo i napisze cos o odpowiedzi kierownej nie do mnie, ale cyt.” Blog, jak rozumiem, jest właśnie miejscem, na którym dzielić się mogę swoimi dylematami pojęciowo-egzystencjalnymi.” i jest to prawda.
Ale prawem czytelnika bloga poza nie czytaniem jest jest tez wygwizdac imprezkowego Hamleta fizyki i powiedziec : w tym tygodniu nie chce dylematow , w tym tygodniu chce wulgarnej fizyki , chce szalonych a nie hamletyzujacych fizykow…
http://edition.cnn.com/2008/TECH/09/01/particle.physics.rap.ap/index.html?eref=rss_tech
http://pl.youtube.com/watch?v=j50ZssEojtM
gdyz nie ma chyba innej fizyki czy nauki niz wulgarna, doslowna i rozdzierajaca zaslone tajemnicy i milczenia
Pozdrawiam, zapewne niereprezentatywny i zupelnie przypadkowy czytelnik,
WMS
Witam,
mój przyjaciel ze wszystkich poziomów edukacji zauważył,
że on też wyręczał parę lat nasz narodowy budżet,
finansując roczny staż i pierwsze lata pracy swojej córki.
Dziewczyna skończyła medycynę niedawno,
jako rezydentce w dobrym warszawskim szpitalu
nasze państwo płaciło jej miesięcznie netto 950 zł (wtedy 250 euro).
Dziś jest lepiej.
Po strajkach w 2006 i 2007 lekarze, także najmłodsi,
z głodu nie umierają.
Zresztą młodą panią dr to jakby mniej teraz interesuje.
Leczy chore ciała w Szwecji.
Na marginesie wydarzenia w CERN zwracam fizykom uwagę,
że niejako przy okazji uruchomienia kosztownej zabawki w postaci LHC,
otrzymali w prezencie znakomite narzędzie szantażu.
Mogą podwyżki swoich uposażeń wymusić,
strasząc skutkami swoich eksperymentów.
Anihilacja świata w kontakcie z wytworzoną czarną dziurą
przemawia do wyobraźni twóców narodowych budżetów bardziej,
niż górnicze kilofy i mutry.
Istnieje na tym świecie fenomen duchowy zwany mądrością. Jak się ma wiedza do mądrości? Temat na długi wywód, ale nie wdając się wznaczeniowe cieniowanie można zauważyć kilka prawidłowości dotyczących wzajemnych związków mądrości i wiedzy. I tak:
1. Ktoś może być chodzącą encyklopedią, albo wybitnym specjalistą pozostając głupcem i vice versa człowiek mądry może pozostawać w wielu szczegółowych dziedzinach ignorantem,nie przestając być mądrym
2. Mądrość daje gwarancję dobrego wykorzystania wiedzy, wykorzystanie wiedzy nie musi mieć nic wspólnego z mądrością.
3. Wiedza jest bliska pojęciu „informacja” i jako taka nie ma żadnego znaku moralnego. Jest narzędziem. Mądrość łączy się nierozerwalnie z takimi metapojęciami jak sens, dobro, zło, prawda i jest głęboko zakorzeniona w refleksji nad nimi.
Oświeceniowy projekt rozumu jako żródła dobra jest chyba w intencji bliższy idei „panowania mądrości” a nie „tyranii rozumu” , którą wściekle chłostał Mickiewicz w monologach Konrada z „Dziadów”
Ten tylko, kto się wrył w księgi,
W metal, w liczbę, w trupie ciało,
Temu się tylko udało
Przywłaszczyć część Twej potęgi.
Znajdzie truciznę, proch, parę,
Znajdzie blaski, dymy, huki,
Znajdzie prawność, i złą wiarę
Na mędrki i na nieuki.
Co do mędrków panie fizyku teoretyczny – ksiądz profesor Tischner mawiał, że marna to filozofia, której nie sposób przełozyć na gwarę góralską. Wytłumaczyć profanom z wiedzą na poziomie szkoły średniej o co chodzi w tej tajemniczej pracy – to by była klasa i mądrość. A tak – coś jakby niepewność co do wartości tego co robimy podparta pewną dozą pychy z racji przynależności do kręgu wtajemniczonych…
Pozwolę sobie pocieszyć sfrustrowanych rzetelnych naukowców: zawsze najtrudniej udowodnić, że się nie jest wielbłądem.
Mniej rzetelnych, na przykład tych od stawiania naukowych horoskopów, czy od ścigania czarownic pocieszać nie trzeba, bo bez frustracji uznają oni darwinowską zasadę: każdy orze, jak może!