Nauka i polityka

stupid.jpg

Stosunek do nauki to jedna z największych aberracji demokracji.

Poświęcamy w blogu wiele miejsca relacjom nauki i religii. Polityka zaś schodzi na dalszy plan. A przecież właśnie związki nauki z polityką mają zasadnicze znaczenie dla tej pierwszej. Relacja w druga stronę jest, można powiedzieć, właściwie zerowa. To jedna z największych aberracji demokracji.

Przypadek sprawił, że kiedy właśnie chciałem napisać o związkach nauki z polityką i vice versa, swój komentarz pod moim poprzednim wpisem zamieścił abolo. Ponieważ nie tolerujemy na tym blogu wulgaryzmów, pozwoliłem sobie wykropkować co bardziej dosadne i emocjonalne określenia, głównie zaczynające się na literę k. Poza tym jednak należałoby zgodzić się z abolo.

Za stan nauki odpowiedzialni są głównie nie sami naukowcy, a politycy. To oni bowiem dają pieniądze na naukę i kształcenie. Przy tak niskich jak w Polsce nakładach na te cele, nie ma mowy o podniesieniu poziomu nauki. Politycy jednak bardzo lubią zwalać winę na naukowców. Nie mam ochoty powtarzać dobrze znanej śpiewki, że naukowcy trwonią pieniądze na nic nieznaczące i niczego nie przynoszące badania.

Jedynie pozorne zainteresowanie nauką ze strony polityków jest dla mnie oczywiste. Z działań na rzecz nowoczesnej i wydajnej nauki nie ma szybkich korzyści, a szczególnie nie przysparzają one elektoratu. Nasi politycy są w 99 proc. zajęci zdobywaniem lub utrzymywaniem właśnie głosujących na nich wyborców. Tak dzieje się na najwyższym piętrze władzy. Otwarty konflikt między prezydentem i premierem przenosi się błyskawicznie na doły partyjne i administracyjne. Walka wyznawców PiS i PO wyniszcza Polskę, a przykładów na to aż nadto w każdej gazecie, radiu i TV.

W Polsce nie ma dziś żadnej wizji politycznej. Życie polityczne wypełnia permanentna i wszechobecna walka o władzę. Jest więc jedna, wręcz przemożna, wizja polityczna… ale zamknięta, partyjna, ograniczona do danego klanu, danej grupy partyjnej. Z zachowania polityków widać jasno, że władzę zdobywa się tylko po to, by ją po prostu sprawować i tym sprawowaniem się raczyć, a nie po to żeby coś zmienić na lepsze. Prezydent zdobywa punkty u swojego elektoratu wymachując szabelką w Tbilisi, Warszawie i Brukseli. Premier, ponoć liberał, przyznaje lekką rączką 100 proc. odszkodowania dla pokrzywdzonych przez trąbę. Nie twierdzę, że nie można w ogóle szabelką pomachać, albo dawać odszkodowania z państwowej kasy, ale to jaskrawe przykłady, że długotrwale racjonalne działania w świecie naszej władzy po prostu nie istnieją.

Reforma nauki, którą szykuje rząd, to kropla w morzu potrzeb. Od dawna trąbię na tym blogu (i to bez odszkodowań), że reformę (z habilitacją czy bez, to nie ma zupełnie żadnego znaczenia) trzeba powiązać ściśle ze znaczącym wzrostem nakładów na naukę. Nakłady te muszą być zaś dysponowane na drodze sprawdzonych na Zachodzie metod i takimi właśnie kanałami. Tu nie ma nic do odkrywania. A w tym co „trąbię” najważniejsze jest słowo „powiązać”. Ale wydaje się, że tego nikt nie rozumie i wolimy dywagować czy w Polsce trzeba doktorów hab.

Politycy wolą szukać związków z religią, a nie z nauką. Deklaracja polityka, że jest „dobrym” katolikiem ma w Polsce znaczenie kapitalne (przypadek premiera Buzka był jedynym chyba chlubnym wyjątkiem w ostatnich latach). W niektórych kręgach nacjonalistyczno-patriotycznych nie wystarczy sama deklaracja, a konieczny jest certyfikat. Takie certyfikaty rozdaje ks. Rydzyk. Po co o tym wspominam, czy jest związek pomiędzy stosunkiem polityków do religii i nauki? Otóż dostrzegam bardzo ważny. Nauka jest nierozerwalnie związana z myśleniem racjonalnym. Religia zaś z irracjonalnym (nie chodzi mi wcale o zdegradowanie religii, ale chyba każdy przyzna, że taka jest obiektywnie natura myślenia religijnego). Otóż politycy wchodząc w bardzo ważne dla nich zależności z religią nie mogą po prostu myśleć racjonalnie. Przynajmniej na dłuższy dystans czasowy.

Krytykuje tu polityków polskich, bo właśnie ich decyzje dotyczą nas bezpośrednio. Ale trend kierowania się myśleniem irracjonalnym jest dziś powszechny także poza Polską. Kandydatka na wiceprezydenta USA z ramienia partii republikańskiej jest za nauczaniem kreacjonizmu w szkłach publicznych. Francuski zielony, José Bove (ten przynajmniej nie ma szans na objęcie władzy) wycina w pień transgeniczną kukurydzę, jakby była ona dziełem szatana i nie boi się za to pójść do więzienia. Nie ma co wspominać o krajach islamskich, gdzie irracjonalne myślenie polityków sięga zenitu – co zresztą idzie w parze ze stanem nauki w tych krajach.

Czy to może się zmienić? Co do tego jestem wyjątkowym pesymistą. Myślę, że nie tylko się nie zmieni, ale nawet pogłębi. Dlatego w sprawach nauki nie warto liczyć na dobrą wolę polityków. Trzeba od nich żądać odpowiednich rozwiązań i wyrywać je im bezlitośnie z gardeł. Jak to zrobić? A tego to ja już niestety nie wiem.

Jacek Kubiak

Fot. icathing, Flickr (CC SA)