Pytanie

fizycy.jpg

Do czego służą fizycy?

Wczoraj znalazłem się na imprezie, w towarzystwie ludzi, których nie znałem zbyt dobrze i po kilku godzinach, kiedy pierwsze lody zostały przełamane, zaczęły padać pytania: A czym się zajmujesz? Jestem fizykiem. A jaką dziedziną fizyki się zajmujesz? Fizyką teoretyczną. A czym konkretnie? Przy tym pytaniu zazwyczaj zaczynam mieć problem. No bo jak mam opowiedzieć co robię człowiekowi, który ostatni kontakt z fizyką miał dwadzieścia lat temu w szkole średniej?

Tak na marginesie – moja bezradność w takich momentach świadczy o tym, jak bardzo wykształcenie ścisłe wykracza poza standard erudycji, którą posiąść – jak się powszechnie uważa – powinien przeciętnie wykształcony człowiek. Ale to temat na zupełnie inną refleksję. Kontynuujmy więc.

Jestem coraz bardziej zmieszany. Nie chcę wyjść na zarozumiałego bubka, ale z drugiej strony nie bardzo potrafię opowiedzieć na temat swojej pracy w sposób zrozumiały. Próbuję więc: Fizyka kwantowa? Kosmologia? Teoria względności? OK. Te ogólnie znane terminy działają.

Następna runda. Ale na czym właściwie polega twoja praca? Kolejny kłopot. Mówię: myślę i liczę na kartce, no i oczywiście prowadzę kilka godzin zajęć tygodniowo na uniwersytecie. To nie jest dobre. Natychmiast staje mi przed oczami zmordowany, spocony górnik albo hutnik. Wychodzi na to, że jestem pasożytem. Co gorsza – kolej rzeczy jest już teraz zdeterminowana. Zaraz padnie PYTANIE. A po co się to robi, jaka z tego korzyść?

Niewiele jest rzeczy, które wkurzają mnie tak jak to pytanie. Kiedyś myślałem, że odpowiedź na nie jest tak oczywista, że samo jego zadawanie stanowi nietakt. Od jakiegoś czasu mam jednak wątpliwości i coraz większe poczucie, że moja niechęć do tego pytanie jest objawem mojej kompletnej wobec niego bezradności. Ale po kolei.

Kilka, a może już kilkanaście lat temu w programie Tok Szok gościł prof. Wolszczan. Było to niedługo po odkryciu pierwszych pozasłonecznych układów planetarnych – dla wielu jednego z najbardziej fascynujących odkryć naukowych w historii ludzkości. Wolszczan jest świetnym rozmówcą i dyskusja toczyła się wartko, aż do chwili, gdy jeden z prowadzących zadał PYTANIE. Pytany trochę się skonfundował, ale dzielnie zaczął opowiadać jak to każde, nawet zdawałoby się najbardziej odległe od codzienności badania w końcowym rozrachunku prowadzą do postępu technologicznego. Ta odpowiedź strasznie mnie wtedy oburzyła.

Bo przecież nie o technologię tu chodzi! Nie chodzi o lepsze lodówki czy inteligentne lampki na biurko! Chodzi o wiedzę! Wiedza jest wartością samą w sobie! Tak przynajmniej wtedy sądziłem. Teraz zaczynam mieć wątpliwości.

Bo co to w istocie znaczy, że wiedza jest sama w sobie wartością? Nie jestem specjalistą od historii idei, ale chyba nie popełnię wielkiego błędu pisząc, że Sokrates był pierwszym myślicielem, który wypowiedział tezę, że dzięki wiedzy ludzie stają się lepsi. Ten pomysł stał się fundamentem projektu oświeceniowego, według którego, źródłem zła jest niewiedza, a więc edukacja jest najlepszym sposobem radzenia sobie z niegodziwościami tego świata. Innymi słowy im więcej wiedzy, tym świat będzie lepszy. Oto więc jak należało odpowiedzieć na PYTANIE: wiedza jest źródłem szczęścia i dobra, należy więc za wszelką cenę dążyć do jej rozwoju.

Kłopot w tym, że doświadczenia ubiegłego wieku pokazały dobitnie, że ten naiwnie optymistyczny (i tak bardzo szlachetny) projekt nie działa tak jakby się chciało. Wiedza może być również źródłem cierpień milionów, a ludzie mądrzejsi niekoniecznie stają się lepsi. Można z powodzeniem argumentować, że powszechna edukacja doprowadziła również do tego, że żołnierze zabijają w sposób znacznie bardziej efektywny. Obawiam się, że na pytanie, czy Einstein – i fizycy w ogólności – odpowiedzialny jest za setki tysięcy zabitych w Hiroszimie i Nagasaki, trudno jest odpowiedzieć zdecydowanie „nie”.

Cóż więc odpowiedzieć mam na PYTANIE. Trochę mnie to gnębi. Uczciwie powinienem powiedzieć, że robię to, co lubię i mam szczęście, że społeczeństwo chce mi za to płacić. Ale pewnie odpowiedzią taką sprawiłbym przykrość osobom, które swojej pracy nienawidzą. Mówię więc tak jak Wolszczan: nigdy nie wiadomo, do czego wiedza, którą zdobywamy może się przydać. Ale wiem, że jestem nieuczciwy, a co gorsza chyba ukrywam coś bardzo niefajnego.

Jerzy Kowalski-Glikman

Fot. phauly, Flickr (CC SA)