Salome i mysz
Zmarła Salome Gluecksohn-Waelsch, wielka dama genetyki. Miała 100 lat, 1 miesiąc i 1 dzień.
Wielka dama genetyki myszy, Salome Gluecksohn-Waelsch zmarła w swoim mieszkaniu na Manhattanie w listopadzie ubiegłego roku. Miała 100 lat, 1 miesiąc i 1 dzień. Przez bez mała 70 lat zajmowała się badaniem rozwoju myszy. Prawie od początku swej kariery naukowej, kiedy nie było jeszcze takiej specjalności, Gluecksohn-Waelsch była prawdziwym biologiem rozwoju, a nie tylko embriologiem.
Urodziła się w roku 1907 w Gdańsku w rodzinie niemieckich Żydów. Mieli dom letniskowy na mierzei Wiślanej, za Krynicą Morską. Ojciec Salome zmarł w czasie epidemii grypy w roku 1918. Zaczęła studia w Królewcu, a następnie przeniosła się do Berlina. Ponieważ pasjonowała ją embriologia, zdecydowała się wyjechać na drugi koniec Niemiec, do Fryburga brezgowijskiego, by studiować w najlepszym wówczas laboratorium embriologicznym Hansa Spemanna (nagroda Nobla w r. 1935 za odkrycie zjawiska indukcji w trakcie rozwoju zarodkowego).
Spemann nie był łatwym szefem. Szczególnie dla młodej Żydówki. Nastawiony był bowiem sceptycznie tak do kobiet w nauce, jak i do Żydów w ogóle. W dodatku Salome Gluecksohn też nie miała łatwego charakteru. W laboratorium Spemanna pozostawała więc w cieniu innego doktoranta, ulubieńca szefa, Eckharda Rotmanna (kto o nim słyszał?).
Obroniła doktorat u Spemanna w r. 1931 i wyjechała do Berlina, gdzie dostała pracę asystentki w laboratorium naukowym. Ale już w roku 1933, wraz z mężem fizykiem, Rudolfem Schoenheimerem, będąc Żydówką musiała uciekać z Niemiec. Wyjechali do Nowego Jorku, gdzie mieszkała do śmierci.
W Stanach, przez 3 lata była bez pracy. W końcu udało jej się dostać na bezpłatny staż do laboratorium w Columbia University, z którym zresztą związana była do końca swej naukowej kariery. Razem z mężem chodzili na potańcówki do Harlemu. Kilka lat później, do opieki nad dziećmi najęła czarną nianię z Georgii. Obie kobiety zaprzyjaźniły się i niania stała się członkiem rodziny.
Już w r. 1938, Salome Gluecksohn-Schoenheimer opublikowała swoja najważniejszą chyba w życiu publikację naukową. Opisała w niej rozwój zarodkowy odkrytego 10 lat wcześniej mutanta bezogonowej myszy.
Właśnie rozwój zarodków myszy pozbawionych ogona stał się po kilku latach świetnym modelem do badań genetycznych w biologii rozwoju ssaków, w tym człowieka. Jej publikacja umożliwiła identyfikację genów odpowiedzialnych za kształtowanie ciała ssaków (a dokładniej mezodermy). Opisanie mutacji T (Tailless albo Brachyury – gen sklonowano w roku 1990) i kinky (powoduje rozdzielenie się zarodka i powstawanie bliźniaków jednojajowych) rozpoczęło trwającą do dziś rewolucję genetyczną w biologii rozwoju. Później Glueckshn-Waelsch interesowała się wieloma innymi genami regulującymi rozwój myszy, m. in. biorącymi udział w formowaniu się wątroby.
Najbardziej zadziwiające w jej karierze naukowej było, że nie tylko potrafiła dostosować się do zmieniającego się w XX wieku w błyskawicznym tempie warsztatu pracy naukowej, ale sama te zmiany stymulowała. Stała się pionierką rewolucji molekularnej w biologii rozwoju. Choć zaczynała u Spemanna od zwykłego opisu różnicowania się kończyn salamandry, to szybko zaintrygowały ją spontaniczne wady rozwoju.
Gdy doszła do wniosku, że sam opis efektów mutacji nie wystarczy do wyjaśnienia przyczyn wad i mechanizmów rozwoju, zaczęła badać geny na poziomie molekularnym i sama indukować nowe ich mutacje. W r. 1993 roku, mając 86 lat, zidentyfikowała produkt genu hsdr-1, który odgrywa kluczową rolę w rozwoju i funkcjonowaniu wątroby u myszy (również i u człowieka). Dożyła odszyfrowania całego genomu myszy.
W roku 1986 spotkałem ją w Andover w New Hampshire na Gordon Conference na temat zapłodnienia i wczesnego rozwoju myszy. 79-letnia wówczas Gluecksohn-Waelsch musiała być najstarszą uczestniczką konferencji. Pomimo wieku wszędzie było jej pełno. W czasie obrad ciągle zabierała głos, a w przerwach często słyszeliśmy jej perlisty śmiech.
Na początku lat 30. XX wieku, we Fryburgu, kiedy w Rzeszy szalała inflacja, a Salome Gluecksohn nie miała grosza przy duszy, spodobał jej się śliczny różowy sweterek z wystawy sklepowej. Weszła by go przymierzyć, a wówczas spodobał się jej jeszcze bardziej; w dodatku leżał na niej jak ulał. Niestety żadną miarą nie mogła go kupić. Właściciel sklepu, widząc jej zachwyt zaproponował podarunek. Pod jednym wszelako warunkiem – w zamian za zdjęcie Salome w owym sweterku, które jako reklamę umieści w swej witrynie. Tak też się stało i Salome na chwilę stała się modelką, a jej fotografia od tej pory reklamowała ów sklep.
Teraz nazwisko Gluecksohn-Waelsch mogłoby śmiało reklamować jej rodzinne miasto nad Motławą. Warto byłoby upamiętnić nim jedną z gdańskich ulic. Tylko czy rajców miejskich interesują dziś genialne nawet postaci ze świata nauki?
Jacek Kubiak
Na fotografii – statua przed biblioteką Columbia University, uczelni, na której przez wiele lat badania prowadziła Salome Gluecksohn-Waelsch. Sugar Sweet Sunshine, Flickr (CC SA)
Komentarze
Nie byłbym aż tak surowy dla włodarzy Gdańska. Zapewne, choćby z racji zawodu, interesuję się nauką w większym stopniu niż przeciętny przedstawiciel gdańskiej Rady Miasta, a nigdy o tej pani nie słyszałem (podobnie jak zapewne wielu biologów nie słyszało np. o pani Emmie Noether).
Inicjatywa powinna wg mnie wyjść od środowisk akademickich Trójmiasta, w szczególności od ludzi z Wydziału Biologii Uniwersytetu Gdańskiego. Ale oni na pewno mają inne rzeczy na głowie, łatwiej byłoby im pewnie pomyśleć o czymś takim, gdyby np. organizowali konferencję z okazji rocznicy urodzin, ale na to chyba za wcześnie…
@ hlmi :
Nie jestem surowy. Stawiam tylko pytanie. 🙂
A jak wielu filozofów nie zna nazwiska Emil Lask! 🙂
Z powodów czysto teoretycznych zastanawiam się, czy zdanie w którym jk pisze, że Gdańsk się wtedy nazywał Danzig jest dokładne. On się chyba cały czas tak nazywa, tyle, że po niemiecku?
jk
pytanie, ale z (być może niecelowym) podtekstem 😉
@ komerski :
Chodzi o to, ze wowczas Gdansk lezal w Prusach Wschodnich, wiec nazywal sie Danzig. Tak samo jak Wroclaw nazywa sie Wroclaw, a nie Breslau, bo lezy w Polsce. Od kiedy Gdansk stal sie Wolnym miastem nazywal sie i Gdansk i Danzig rownoczesnie, bo oba jezyki byly tam oficjalnie rownouprawnione. Teraz nazywa sie Gdansk. I tak jest bardzo dobrze. 🙂
@ hlmi :
Moglem napisac entuzjastycznie, ze na pewno wszyscy by chcieli nadac jakiejs ulicy jej imie, ale mysle, ze watpie. Stad moze wyglada to na mysl z podtekstem. Sam nie wiem.
@ jk: To znaczy, że wg Ciebie jak mówimy, że np. Pan Prezydent (Oby żył wiecznie!) jedzie do np. Waszyngtonu, to wypowiadamy zdanie bez sensu, bo to miasto nazywa się Washington i jedynie słuszna jest wersja Maxa K ‚łoszyngt’n’? 🙂
@ komerski :
No nie zupelnie. Nazwy duzych i znanych miast sie spolszcza. Gdyby np. Pan Prezydent (Oby żył wiecznie!) jechal do Springfield (Connecticut) to nie powiemy, ze jedzie do Springfildu tylko wlansie do Springfield. No nie? Czyli Waszyngton czy Nowy Jork to raczej wyjatki niz regulay, bo 99, 9 proc. miast na swiecie nie ma polskich nazw tylko oryginalne, nadane przez tubylcow.
@ jk: Ale chyba właśnie – na podobnej zasadzie jak my mamy Waszyngton, Nowy Jork, Paryż, Pekin, Kijów, Wiedeń – Niemcy mają Danzig. Te „tłumaczone” nazwy miast biorą się stąd, że są to miejsca jakoś ważne historycznie dla danego narodu, albo dla całości historii. Polacy niespecjalnie mieli okazję do mówienia o Springfield, więc nie przyjęła się nazwa Springfild.
Niemiecka nazwa Danzig – jak czytam na http://tiny.pl/lq38 – pojawia się kilkaset lat po słowiańskim Gyddanyzc. Tak więc Gdańsk też nie jest nazwą oryginalną. Moim zdaniem Gdańsk od bardzo dawna nazywa się i Gdańsk i Danzig, Pekin nazywa się i Beijing i Pekin. Stolica Austrii nazywa się i Wien i Wiedeń i Vienna itd.
@ komerski:
OK. Przekonales mnie. Wycialem ‚wówczas noszącym nazwę Danzig’:)
Z takich ciekawostek to ostatnio dowiedziałem się, że Hitler i Wittgenstein chodzili swego czasu do jednej klasy. Ciekawe…
@ GP :
Wypraszam sobie, porownania bohaterow moich wpisow z Hitlerem… 😉
He, he. Bynajmniej – raczej mi chodzi o przedziwne sploty losów ludzkich. 😉
Szkoda, ze Hitler nie poszedl w slady Wittgensteina. No, ale moze bylo w tej klasie ze 3 takich Hitlerkow i dwoch jednak poszlo.
Są nawet powieści s-f co by było gdyby coś się przydarzyło Hitlerowi i tak dalej. Niektóre bardzo ponoć ciekawe.
@ GP i JK: A tak wtedy wyglądali.
http://tiny.pl/lx5f
I są też powieści, co by było, gdyby H. wygrał. Np. „Człowiek z wysokiego zamku” Dicka.
Człowiek z wysokiego zamku bardzo dobry jest. Wiem, że jeszcze gdzieś czytałem opowiadanie o próbach eliminacji Hitlera i wpływie tego na historie. Ale nawet autora nie pamiętam i gdzie to było – podejrzewam, że Nowej Fantastyce.
@ komerski :
No niezle, ze wynalazles te fotke.
A swoja droga, czy Wittgenstein wypowiadal sie na temat Hitlera?
No na pewno. W końcu żył w tamtych czasach, ale prawda jest taka, że nie ma dowodów na to, że obaj panowie znali się w szkole osobiście. Tezę, że tak było, a nawet, że to Wittgenstein był Żydem, który rozbudził w Hitlerze antysemityzm (oraz, że W. był agentem, który werbował szpiegów dla KGB!) przedstawia książka Kimberley Cornish, The Jew of Linz. Ale jak wynika z tego, co znalazłem w Internecie, nie ma potwierdzenia. Jak ktoś radzi sobie z angielskim, to polecam Wikipedię: http://tiny.pl/lxpr
Pyszne! W ogole nie mialem o tym pojecia.
Hitler i Wittgenstein: http://content.answers.com/main/content/wp/en/1/13/WittRealschuleCrop.jpg
testing…
a co testujesz?
Czy ktoś czyta?
No to wychodzi na to, ze nas Jacobsky obu pozytywnie przetestowal 🙂
Ano tak. 🙂
Przy okazji – z tego wpisu wynika, że myszy to dość zasłużone zwierzęta dla nauki. 😉
Tak, wlasnie myszy chyba najbardziej.
To ja się klasykiem posłużę – Myszy i ludzie