Nie ma lingwistyki bez członu socjo
17 grudnia 2024 zmarł William Labov. Zapewne większości czytelników to nazwisko nic nie mówi, tymczasem to współtwórca całej dyscypliny nauki – socjolingwistyki. Jednocześnie protestował przeciwko używaniu tego pojęcia. Stosowanie członu „socjo” sugeruje, że może istnieć lingwistyka oderwana od nauk społecznych, z czym on się fundamentalnie nie zgadzał.
Co prawda, już od samych początków współczesnego językoznawstwa istnieje podział na langue i parole, czyli język potencjalny i realizowany. Praktyka jednak pokazuje, że lingwistyka określana jako fotelowa, która traktuje język jako byt abstrakcyjny, a ludzi go używających niemal uważa za balast, ma się całkiem dobrze mimo rozwoju socjolingwistyki. Tak naprawdę Noam Chomsky, gwiazda lingwistyki (rok młodszy od Labova), choć jest uważany za inicjatora zwrotu kognitywnego w językoznawstwie, a więc próby zrozumienia, jakie jest biologiczne podłoże zdolności językowych, też traktuje język jak pewien wyabstrahowany byt, a lingwistykę jako sposób na odkrycie jego mechanizmów. Taki wyabstrahowany byt nie powinien być zależny od przyziemnych uwarunkowań. Nieco przesadzając, językoznawcy do zbadania języka w zasadzie powinien wystarczyć jeden użytkownik, którego kompetencja językowa odpowiada strukturze języka zapisanej gdzieś w absolucie (no, niech będzie, że w genach).
Jednocześnie wiadomo, że język różni się między użytkownikami. Warszawiacy mówią inaczej niż krakowianie (od 1 stycznia 2026 Krakowianie), profesorowie uniwersyteccy inaczej niż sprzątacze, księża inaczej niż oficerowie. Co więcej, ten sam człowiek inaczej mówi, zwracając się do przełożonego, a inaczej do dziecka. Te różnice w realizacji tego samego języka mają właśnie podłoże społeczne.
Do połowy XX w. jednak różnice te niezbyt zajmowały językoznawców. Pozostawały w domenie etnografów czy stylistów. Kiedy jednak językoznawstwo już w miarę okrzepło, niektórym badaczom przestało wystarczać badanie stylu wysokiego, języka literackiego i formalnego. Ostatecznie, ludzie na co dzień mówią inaczej. Język potoczny to też język, a nie tylko degeneracja.
Problem w tym, jak go badać. Sama obecność badacza zmienia warunki. Przychodzi do ciebie profesor (a niechby i tylko jego student) językoznawstwa i informuje, że wybrał cię losowo, zgodnie z procedurami badań socjologicznych, żeby dowiedzieć, się, czy wychodzisz na pole czy na dwór. Jeżeli jesteś krakowskim inteligentem z portretem Cesarza Pana na ścianie, to nawet, jeżeli przed chwilą powiedziałeś do kolegi, że na dworze napieprza ziąb, ankieterowi nie wypada się do tego przyznać. Powiesz, że owszem, mówisz „na polu”, a swoją drogą, dziś jest dość chłodno. Natomiast, jeżeli jesteś służącym u owego inteligenta i właśnie powiedziałeś kucharce, że przyszłeś z pola, nerwowo przypominasz sobie, że w szkole była czytanka, w której było o dworze i na pewno tak trzeba odpowiedzieć obcemu. Labov wiedział, że nie może przeprowadzić takich badań zgodnie z procedurą. Obecnie w badaniach językoznawczych (nawet niekoniecznie socjolingwistycznych) mówi się o informatorach naiwnych, czyli takich, którzy nie są świadomi, że właśnie dostarczają materiału językoznawczego.
Labov postanowił, że zbada używanie „r” u nowojorczyków z różnych klas społecznych. Od kilkuset lat w języku angielskim „r” zanika. Najwyraźniej następuje to w tych przypadkach, gdy pierwotnie występowało po samogłosce przed spółgłoską lub na końcu wyrazu, np. w słowach takich jak „four” czy „fourth”. Nie zachodzi to jednak równomiernie. Powszechnie zaszło to w Londynie i okolicach, przez co trafiło do brytyjskich słowników wymowy. Jednak na północy Anglii czy w Szkocji jest to dużo rzadsze. Co więcej, kiedy w południowej Anglii z formy uchodzącej za niedbałą zmieniało status na wzorcową, kolonizatorzy w Ameryce wybijali się na niepodległość i nie przejmowali się tą zmianą. Do dziś w amerykańskiej wersji języka angielskiego uważanej za standardową w tych słowach słychać (czasem słabo) „r”. Tak mówią nowojorscy profesorowie, także sam Labov.
Ale jak napisałem wyżej, język uniwersytetu i język ulicy mogą się różnić. Różne wersje można usłyszeć np. w różnych domach handlowych. Na początku lat 60. ubiegłego wieku w Nowym Jorku można było wyróżnić domy handlowe luksusowe, np. Saks na Piątej Alei, masowe, np. S.Klein na Union Square, i pośrednie, np. Macy’s na Herald Square. W Saksie płaszcz damski kosztował wówczas 90 dolarów, w Macy’s 79,95 dolara, a w S.Klein – 23 dolary. Tego ostatniego trudno było nie zauważyć, bo ceny były głównym elementem reklam S.Kleina, których było pełno w „Daily News”, gazecie uchodzącej za czytadło niższej klasy, gdzie reklamowało się też Macy’s ze sloganem, że cena to nie wszystko, a nie dało się uświadczyć reklamy Saksa. Reklamy Saksa i Macy’s zajmowały za to po dwie strony w „New York Timesie”, czyli piśmie klasy średniej, podczas gdy reklama S.Kleina zajmowała tam tylko ćwierć strony. W reklamach Saksa w ogóle nie było podanych cen – jego klienci nie powinni się przejmować takim szczegółem.
Labov nie ankietował klientów. Założył, że sposób, w jaki sami pracownicy domów handlowych zwracają się do klientów, jest wystarczająco dobrym przybliżeniem rozwarstwienia językowego odzwierciedlającego rozwarstwienie społeczne. Dobrał domy handlowe tak, że w każdym dział obuwniczy był na czwartej kondygnacji. Ubrał się w miarę neutralnie i podchodził do pracowników pytając się z nowojorskim akcentem „Excuse me, where are the women’s shoes?” Spodziewał się odpowiedzi „Fourth floor” – z dwiema okazjami do wymówienia lub opuszczenia „r”. Na tym nie koniec. Udawał, że nie dosłyszał: „Excuse me?”, na co z reguły pracownik (może nieco zirytowany) powinien powtórzyć odpowiedź staranniej. Pierwsza odpowiedź powinna być odruchowa, druga bardziej świadoma. Z socjologicznego punktu widzenia, obie niosą nieco inną informację o języku.
Pracownicy Saksa w około 60 procentach przypadków przynajmniej raz wymówili „r”. Pracownicy Macy’s mniej więcej w połowie, natomiast pracownicy Kleina w 21 procentach. Przy tym jednak pracownicy Saksa prawie tak samo odpowiadali za pierwszym i drugim razem. Przywykli do obsługi Amerykanów z grubszym portfelem (lub wyższymi aspiracjami) i wyrobili w sobie wymowę odpowiednią dla wyższej klasy. Pracownicy Macy’s i S.Klein powtarzając odpowiedź, najwyraźniej uznali, że trzeba się poprawić i już częściej wymawiali „r”. Szczególnie dotyczyło to słowa „floor” – u tych pierwszych był to wzrost z 44 procent do 61 procent, u drugich procent pozostał niski – 18, ale wzrost był ponaddwukrotny – z ośmiu proc.)
Z tego widać, że wielu nowojorczyków wcale nie mówi zgodnie z amerykańskim wzorcem. Co więcej, okazało się, że te same osoby nie tylko zmieniają rejestr z potocznego na formalny, ale w ramach jednej wypowiedzi różnie traktują „r” w słowach tak podobnych jak „fourth” (częściej opuszczane) i „floor” (częściej wymawiane). Jest to kompletnie niezgodne z ideami językoznawstwa fotelowego, gdzie reguły powinny działać prawie bez wyjątków. Niewymawianie „r” w tym kontekście w Nowym Jorku występuje (lub przynajmniej występowało w latach 60. ubiegłego wieku) powszechnie, choć jest niestandardowe. Za to standardowe jest w tych regionach, które miały w erze transportu morskiego więcej kontaktów z Anglią – Bostonie czy Charlestonie. Jest też typowe dla języka Afroamerykanów.
Labov był jednym z pierwszych językoznawców, którzy uważali, że język używany przez Afroamerykanów nie jest po prostu bełkotliwym zniekształceniem języka angielskiego, ale kolejną obok amerykańskiej, brytyjskiej czy irlandzkiej jego wersją. Ma swoją gramatykę, nieco odmienną niż standardowa (amerykańska czy brytyjska), ale równie funkcjonalną. Badanie tej odmiany, jak również dialektów „białej” amerykańskiej angielszczyzny to było kolejne pole badawcze Labova.
Przez kilkadziesiąt lat socjolingwistyka, może nieco przyćmiona przez lingwistykę abstrakcyjną, czy to Chomskiego, czy jego oponentów, rozwijała się nadal. Obecnie wiadomo, że nie ma języka oderwanego od uwarunkowań społecznych – związanych z płcią kulturową, wiekiem, tożsamością etnograficzną, klasą społeczną, wykształceniem, zawodem. Badanie w domach handlowych w dzisiejszych realiach uprawiania nauki byłoby uznane za mało poważne, choćby ze względu na wymogi statystyczne, ale było przełomem w podejściu do badań językoznawczych.
Piotr Panek
ilustracja thesociallinguist
Komentarze
I ain’t heard of no William Labov.