Chyba nie zdałbym matury z polskiego

Kiedy polonista pisze, że rzygać się chce przez maturę z języka polskiego, skłania to do zastanowienia. Dariusz Chętkowski, znany nauczyciel z XXI LO w Łodzi, kreśli dość absurdalny obraz ustnego egzaminu jednocześnie obowiązkowego dla wszystkich maturzystów i nieuwzględnianego w rekrutacji na żadne studia. Uczeń losuje pytanie, a w zasadzie dwa, po czym wypowiada się przez jakieś 10 minut. Co w tym złego?

Tylko że uczniowie są do tego kompletnie nieprzygotowani. Kiedy – w ponadtrzydziestoosobowej klasie – mają takie wypowiedzi ćwiczyć? I w jakich właściwie okolicznościach miałaby się komuś przydać dziesięciominutowa wypowiedź na zadany przed chwilą temat? Do każdego dłuższego wystąpienia człowiek się przygotowuje. Zamiast więc sprawdzać, czy zdający potrafi wygłosić krótką prezentację, w przeciwieństwie do większości dorosłych nie czytając slide’ów, każemy mu mówić na zupełnie nieinteresujący go zapodany przed chwilą temat.

Dalej jest jeszcze gorzej – podobnie jak na maturze pisemnej funkcjonuje tutaj pojęcie błędu kardynalnego. Drżą przed nim maturzyści także podczas prac pisemnych, bo jeden taki błąd może oznaczać utratę wszystkich punktów z danej puli matury pisemnej. Co więcej, już trzy zwykłe błędy na ustnym oznaczają oblanie egzaminu.

Tymczasem człowiek w dłuższych wypowiedziach ustnych po prostu robi błędy. Jako osoba, która z racji wykonywanych obowiązków dosyć często gada nie tylko przez kilka minut, ale i przez dwie godziny lekcyjne ciurkiem, przerywając monolog raz po raz pytaniami rzucanymi w tłum zdziwionych tym zjawiskiem studentów, a bez żadnego obowiązku jeszcze częściej robi rozmówcom krótsze miniwykłady na interesujący mnie (znacznie rzadziej rozmówcę) temat, potwierdzam: robię błędy bardzo często. Regularnie zdarza mi się przejęzyczyć, zgubić słowo, popełniać błędy gramatyczne i stylistyczne… Sytuacji nie zmienia fakt wypowiadania się na temat dobrze mi znany ani nawet to, że od dwóch lat mówię kolejnym grupom w zasadzie to samo (taka specyfika zajęć). Nie powtarzam błędów – popełniam wciąż nowe.

A teraz zwróćmy uwagę, że lwia część matury z polskiego dotyczy lektur. Zdający musi się do nich odwołać i często przytacza szczegółowe informacje (w kwestii przykładów odsyłam do Chętkowskiego) – w przypadku których często się myli bądź przejęzycza. Jego wina, czyż nie powinien znać lektur?

Ale na jakim poziomie? Czytając rocznie kilkadziesiąt książek, naprawdę ze szczegółami większości nie pamiętam. Czytałem wiele podręczników, np. pięciotomowy podręcznik anatomii (miejscami nawet ciekawy), biochemii (świetny), histologii (zasypiałem trzy razy na jednej stronie), teriologii (słaby, liczne błędy) czy fizyki (trudny), z wielu intensywnie się uczyłem. Pomimo wytężonej nauki naprawdę nie pamiętam dziś nazw większości naczyń krwionośnych (kiedyś pamiętałem wszystkie większe, i to po łacinie) ani detali cyklu Krebbsa. Uczestniczy w nim enzym o pięknej nazwie akonitaza, ale zaraz, co on robi? Pewnie coś z akonitanem, jak wskazuje nazwa, ale czym był ten akonitan? Jakiś odwodniony cytrynian chyba? Z histologią nawet próbował nie będę, zdałem, zapomniałem i dobrze mi z tym.

Jeszcze mniej pamiętam z beletrystyki, której nie czyta się jak podręcznika, powtarzając i starając się zapamiętać rozmaite szczegóły (a może tak właśnie mają czytać przyszli maturzyści?). Chętkowski podaje przykład pytania o zło u Dostojewskiego. Cóż ja czytałem z Dostojewskiego? „Idiotę”? Tak, głównym bohaterem był książę Myszkin, jakoś tak się nazywał, ale jakże miał na imię? Była tam jakaś kobieta, na opis której radził zwrócić uwagę tekst na okładce. I słusznie, opis był wspaniały! XIX-wieczne malownicze przedstawienie zaburzenia osobowości typu borderline! Impulsywność, trudności w relacjach, lęk przed porzuceniem, autoagresja, brak konsekwencji w realizowaniu celów… Ale jak się ta kobieta nazywała? Nastazja? Dalej pewnie jakieś otczestwo, czyli patronimik, którego za żadne skarby sobie nie przypomnę.

Co gorsza, Chętkowski opisuje, jak to uczeń mówiąc o „Kordianie”, myli Laurę z Zosią. Czytałem „Kordiana” swego czasu i nie pamiętam żadnej Laury! Utwór postrzegałem w liceum jako złożony z dość luźno powiązanych elementów z antypolskim papieżem i wrzeszczeniem w górach: „Jam jest posąg człowieka na posągu świata!”. Czyli postawa wielkościowa, ale wynikająca prędzej w tym przypadku z osobowości niżli z manii, dodałbym dzisiaj.

Podobnie postrzegałem królujące w polskich szkołach „Dziady”. Gość po ciężkich przeżyciach przyjmuje nową tożsamość, to by pewnie można i przez godzinę interpretować. Zamknięty w więzieniu wrzeszczy wściekle. „Jam jest milijon i za milijony cierpię!”. Tak to szło? Nie będę sprawdzał w książce, to byłoby oszustwo. Na egzaminie tego zdającemu nie wolno. Cóż, tutaj znowu mamy wielkościowość, w zasadzie już urojenia wielkościowe, charakterystyczne dla epizodu manii z objawami psychotycznymi. Ale dysforyczny nastrój i anhedonia mogą też wskazywać na stan mieszany. Tak czy inaczej, dałbym mu kwetiapinę. Po kilku dniach pewnie by się uspokoił, później może nawet wrócił do pierwotnego imienia. Gustaw mu było… chyba?

Zdarzała się beletrystyka, kiedy istotnie wytężałem pamięć i myślenie, jak choćby powieści kryminalne, gdy starałem się rozwiązać zagadkę przed ujawnieniem tajemnicy przez autora, ale i tutaj nie jest wiele lepiej. Po przeczytaniu kilkudziesięciu książek Agathy Christie pamiętam oczywiście, kto zabił Rogera Ackroyda (tak się pisało to nazwisko?), kto zabił w Orient-Expressie (pewnie powinienem pytać, kto nie zabił?), czy też kto sprawił, że nie było już nikogo. Niemniej naprawdę nie pamiętam nawet wszystkich głównych bohaterów tych książek, nie mówiąc już o tym, że intrygi kryminału, w którym głównym świadkiem był pies, nie potrafię przytoczyć wcale. Podobnież to słonie mają dobrą pamięć… Ja pamiętam głównie sposób działania głównego bohatera części książek, lubującego się w metodycznym postępowaniu i porządku detektywa Herkulesa Poirota, miłośnika list i wszelakiego porządku, który w jednym z opowiadań marudzi, że jaja od kur mają różną wielkość… A na koniec to pokazowe rozwiązywanie zagadki przy świadkach… Anankastyczne zaburzenie osobowości z cechami narcystycznego – wypisz wymaluj.

Jaki z tego wniosek? Czytamy (no dobrze, ta jedna trzecia populacji, która cokolwiek czyta) i zapominamy. Tak działa ludzki umysł. Pamiętamy treść książki w ogólnych zarysach, ale szczegóły czy nawet imiona/nazwiska z pamięci uchodzą. Tymczasem formalne (jak pisze Chętkowski, szczęśliwie często nieprzestrzegane) zasady matury wymagają wręcz uczenia się treści lektur na pamięć. Niekiedy kobylastych i poruszających problemy nurtujące ludzi dekady temu i niektórych pasjonatów, często pisane w sposób wywołujący dziś głównie śmieszność. Końcówka -us dalej kształci i rozwija, jak pisał Gombrowicz.

A potem maturzysta, zdawszy egzamin, wyrzuca z obrzydzeniem notatki, usuwa kojarzące się z ryciem na pamięć książki z zasięgu wzroku i do kojarzącego się z torturą czytania długo nie wraca. Niekiedy nigdy.

Marcin Nowak

Ilustracja: Pierow W: Portret Fiodora Dostojewskiego. Za Wikimedia Commons, domenie publicznej