Lekarz chamski systemowo? Część 2. Początek pracy

Czas wrócić do wątku systemu promującego niezbyt pożądane z punktu widzenia pacjenta zachowania i postawy lekarzy. W poprzednim tekście zauważyliśmy, że studia medyczne nie są dla osób wrażliwych, współczujących, empatycznych, a objawy własnej choroby należy w zasadzie ignorować, jeśli chce się skończyć studia. Po raz kolejny chciałbym zauważyć, że opisuję stan sprzed kilku lat, który szczęśliwie w wielu aspektach się zmienia. Dziś nie jest już tak źle jak kiedyś. Ale wyuczone zachowania często pozostają.

A więc skończyliście studia medyczne. Chcecie podjąć pracę. Ale pracy nie ma. Chwileczkę, przecież brakuje lekarzy? Tak, ale specjalistów. Takich, którzy już wszystko umieją, wezmą za wszystko odpowiedzialność i mogą pracować sami. Kto przyjmie lekarza po studiach? Kiedyś problem rozwiązywał w znacznej mierze wolontariat: lekarze jakiś czas pracowali za darmo, żyli z dodatkowych zajęć tam, gdzie pracodawca był naprawdę zdesperowany, robili niekiedy dwa etaty naraz. Gdy okazało się, że specjalistów brakuje coraz bardziej, a coraz więcej lekarzy wyjeżdża na Zachód, gdzie nie robi im się problemów, wprowadzono system rezydencki. Czyli za pracę szkolącego się lekarza płaci ministerstwo, szpital zaś podejmuje się zapewnić mu pracę przynajmniej w maksymalnym wymiarze dozwolonym przez kodeks (48 godzin na tydzień) i możliwość kształcenia. To długo było rozwiązanie dla lepszych studentów, którzy lepiej zdali test.

Ukończenie ciężkich studiów nie daje Wam prawa do wykonywania zawodu. Musicie zdać egzamin z około połowy studiów. A jeśli zapomnieliście, co było na trzecim roku, albo wiedza się zdezaktualizowała? Wasz problem, trzeba się było uczyć. A jeśli uczyliście się z innego podręcznika niż wymagany na egzaminie? Pacjent się nie dostosuje do podręcznika, kupcie drugi i uczcie się jeszcze raz. A jeśli książki podają sprzeczne informacje? Życie jest pełne sprzeczności. Ale zaraz, po co przyszły okulista ma się uczyć, jak się wycina wyrostek? Żeby zdać egzamin i dostać się na specjalizację. Nauczył się chirurgii, to i okulistyki się nauczy.

Przed specjalizacją jeszcze rok stażu na różnych oddziałach. Jeśli nie wybraliście specjalizacji, możecie popatrzeć, jak gdzie wygląda praca, do czego się nadajecie, co chcecie robić. Jeśli chcecie być neurologami, przez rok będziecie się męczyć na oddziałach, które kompletnie Was nie interesują. Stażu z neurologii nie ma.

Na stażu okazuje się, że po sześciu latach studiów nie umiecie właściwie nic. Wiedza istotnie różni się od praktyki. Jeśli interesujecie się daną specjalizacją, może z jednej dziedziny coś umiecie. W przeciwnym wypadku – nic. Na specjalizacji i tak się okaże, że to coś, co umiecie, to dużo za mało.

Chcecie wnikliwie diagnozować i dobrze leczyć. Ale badania, które możecie zlecić, są ograniczone. Na tomografię czy rezonans musicie mieć zgodę szefa. Pacjent jedzie na nie do innego szpitala, trzeba załatwiać transport itd. Chcecie dobrze leczyć, ale wszystkiego brakuje. Zapisujecie pacjenta na rehabilitację, psychoterapię… Przez najbliższy rok się nie dostanie. Niekiedy przez kilka lat. Obiecaliście i nie ma, pacjenci winią Was. Chcecie informować, edukować, wspierać, pracować przy łóżku chorego…

Ale są papiery do wypełnienia. Nikt nie sprawdza, co robicie przy chorym, oceniają Was na podstawie dokumentacji. Na studiach wbijali Wam do głowy kilkadziesiąt razy: dokumentację piszecie dla prokuratora. Cokolwiek robicie – myślicie o ewentualnym pozwie. A więc badacie pacjenta, chwilę z nim porozmawiacie… Jeśli nie wykonujecie zabiegów, po godzinie-dwóch przechodzicie do właściwego zajęcia – papierów. Obserwacje, karty zleceń, wypisy, karty antybiotykoterapii, działań niepożądanych, tego i owego… W sumie kilkadziesiąt pism każdego dnia. Niekiedy w jednym dokumentujecie wypełnianie innej dokumentacji. Tego wymagają. Jeśli spędzicie za dużo czasu przy pacjencie, nie zdążycie z papierami. Będą konsekwencje.

Jeszcze kilka lat temu na niektórych oddziałach do zadań lekarza należało numerowanie stron w historii choroby. Liczącej zwykle stron kilkadziesiąt, niekiedy kilkaset. Uczycie się szybko, że należy numerować wszystkie strony z jakimkolwiek wpisem. Stron pustych nie. Chyba że ktoś omyłkowo umieścił na nich nazwisko pacjenta. Wtedy numerujecie. Spokojnie, potem i tak się okaże, że ponumerowaliście źle. Dlatego szczęśliwie zajęciem tym obarczono sekretarki medyczne. One sprawdzą, po Waszym bezpośrednim przełożonym i ordynatorze, czy wszystko się zgadza. Czy z każdego dnia jest wpis, pieczątka, czy niczego nie brakuje. W razie czego zwrócą Wam historię do poprawy. Nieważne, jak rozmawiacie z pacjentem. Ważne, jak prowadzicie dokumentację.

Współczujecie pacjentom, jesteście empatyczni? Wyobraźmy sobie taką sytuację: kilkunastoletnia dziewczynka z cukrzycą, nieradząca sobie z chorobą, nie ma przyjaciół, bo ciągle siedzi w szpitalu, nie chce żyć, celowo nie dba o poziomy cukru, tnie się po udach, wiedząc, że rany źle się jej goją, rodzice ją zaniedbują, nie ma nikogo, z kim mogłaby porozmawiać o problemach. Przejmujecie się? Będziecie o niej myśleć po pracy? Jak długo będziecie przejęci? Zastanówcie się, zanim przejdziecie dalej.

Już wiecie? Super. To teraz dziennie widzicie dziesięć takich dziewczynek. Niekiedy pięć, niekiedy 20. Cierpiących 80-letnich babć z pięcioma chorobami przewlekłymi, porzuconych przez wnuków. Młodych z kończynami do amputacji. Współczujecie im wszystkim? Może nie dajecie emocjonalnie rady? Trzeba było sobie znaleźć inną pracę. Będziecie patrzeć na cierpienie i śmierć dzień w dzień. Dla Was pomocy nie będzie. Tego nauczyliście się już na studiach. Jak długo dacie radę współczuć?

Od starszych słyszycie, że to jeszcze nic. Jak będziecie samodzielnie dyżurować, to się dopiero zacznie.

Marcin Nowak

Ilustracja: Heinz Schmitz, Mozaika z Aklepeionu w Kos. Asklepios odwiedza Kos, witany przez Hippokratesa, 2-3 wiek n.e. Za Wikimedia Commons, CC BY-SA 2.5