Nikt już nie składa Przysięgi Hipokratesa. Na szczęście

W internetowych dyskusjach o ochronie zdrowia w Polsce przebija się raz po raz wśród gniewu, żalu i pogardy do jej pracowników argument: a przysięga Hipokratesa? Przebiega tak: skoro składali przysięgę Hipokratesa, to niech teraz robią i umierają. Wściekłość i bluzgi pojawiają się zaś w odpowiedzi na kontrargument, że… przecież nikt dziś takiej przysięgi nie składa.

Co więcej, nie składano jej od wieków. Ciekawe, że większość głosicieli powyższej mądrości nie ma pojęcia, co przysięga mówi.

Przyjrzyjmy się jej. I uwaga: oryginał napisano w starożytnej grece. Istnieje kilka tłumaczeń, niekoniecznie idealnie zgodnych. Korzystał będę głównie z tekstu podanego w podręczniku do etyki lekarskiej Brzezińskiego. A więc:

Przysięgam na Apollina, na Eskulapa, na Hygieę i Panakieę, na wszystkich bogów i boginie i biorę ich na świadków, jako przysięgi tej dochowam według sił moich.

Pierwszy zgrzyt. Jaki Apollo, jaka Hygieja i Panakieja? Przysięga powstała w starożytnej Grecji (sam pomysł żyjący na przełomie V i IV wieku p.n.e. Hipokrates mógł przywieźć z Egiptu), kiedy wierzono i czczono starych greckich bogów. Apollo, syn Zeusa i Latony, bliźniak Artemidy, nie tylko odpowiadał za sztukę w rozumieniu muzyki, ale też nagłą śmierć, zabijając nieszczęśników strzałą z łuku (patrz mit o Niobe). A skoro potrafi zabić, to pewnie i leczyć. Inne tłumaczenie mówi o Apollinie lekarzu. Bardziej ograniczonym w zainteresowaniach bogiem lekarzem był syn Apollina i nimfy Koronis Asklepios, po rzymsku Eskulap, do dziś kojarzony z medycyną. Tenże Asklepios spłodził z kolei Hygieję i Panakieję, pomniejsze boginki zdrowia, których imiona kojarzą się z higieną i panaceum, lekiem na wszystkie choroby.

Inna wersja używa celownika: Przysięgam Apollinowi lekarzowi itd. Naprawdę ktoś sądzi, że dzisiejsi lekarze przysięgają na Apollina, biorą na świadków osoby, których istnienie zdaje się absurdem od przeszło tysiąclecia? Jeszcze jedno: w starożytnej Grecji lekarz, uczący się medycyny już po studiach z filozofii i terminujący często w świątyni, zażywał po części boskiej czci, parał się boskim zajęciem. Trochę to nie współgra z dzisiejszą rolą lekarza w społeczeństwie.

Nauczyciela [inna wersja: Mistrza] mego w tej sztuce szanować będę jak własnych rodziców i w potrzebie wszystkiego mu udzielę; potomstwo jego traktować będę jak własnych braci i uczyć ich będę tej sztuki bez zapłaty i bez jakiegokolwiek zobowiązania z ich strony. Prawidła sztuki, wykład jej ustny i całą naukę właściwą wygłaszać będę moim synom, synom mojego nauczyciela i innym związanym przysięgą uczniom, oprócz nich nikomu.

Mamy tu odniesienie do niedawno obowiązującej i stawianej za zwór relacji mistrz-uczeń, odchodzącej do przeszłości. Ale nie tylko. Jak widać, dzieciom lekarza przysługuje nauka, innym nie. A więc nie chodzi tu, przykładając do sprawy współczesne określenia, o prawa czy dobro pacjenta, tylko raczej o pewien interes korporacyjny. Widzimy pochwałę nepotyzmu, z którym dziś staramy się walczyć.

Sposób życia urządzać będę chorym dla ich dobra, podług sił moich i zdolności, nigdy nie zaniedbując tego.

A więc idziecie Państwo do lekarza, by urządzał Wam życie… Zakaże Wam palić, pić, nakaże uprawiać sport. Dla Waszego dobra. Zarządzi zmianę nieodpowiedniej pracy. A może każe przemodelować związek? Spłodzić dzieci? W końcu jest wysłannikiem bogów, który wie lepiej, jak ma wyglądać Wasze życie podług jego, Lekarza, sił i zdolności. O siłach i zdolnościach pacjenta nikt nie mówi, on ma się podporządkować. Paternalizm w czystej postaci. Z takim podejściem, w Polsce jeszcze niekiedy – i o wiele za często – spotykanym, też się walczy. Inne tłumaczenie podaje: Zdrowy tryb życia i sposób odżywiania zalecał będę wedle swoich sił i osądu, mając na względzie pożytek cierpiących, chroniąc ich zaś przed szkodą i krzywdą, jednak jest znacznie mniej popularne (i młodsze).

Nigdy nikomu, ani na żądanie, ani na prośby niczyje, nie podam lekarstwa śmiertelnego [śmiercionośnej trucizny], ani też sam nie powezmę takiego zamiaru…

Dzisiaj wiemy, że większość lekarstw stosowanych nieumiejętnie to trucizny. Dawka czyni truciznę wykoncypował tysiąclecie po Hipokratesie Paracelsus.

…jak również nie udzielę żadnej niewieście środka poronnego.

Ulubiony fragment przeciwników aborcji. Środki poronne znane w starożytnej Grecji groziły śmiercią nie tylko płodu, ale i kobiety. Natomiast w innych pismach szkoły hipokratejskiej (Corpus Hippocraticum) zalecana jest… gimnastyka aborcyjna. Starożytni Grecy generalnie uznawali gimnastykę za dobrą, nie czynili tu wyjątku. Czy Hipokrates był zasadniczym przeciwnikiem aborcji, czy tylko niektórych jej metod, nie wiadomo do dziś. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją – takie zdanie pojawia się tutaj w jednym z tłumaczeń (dziwnym trafem osoby zaangażowanej w działalność związaną z powyższym fragmentem), a często leży zupełnie gdzie indziej.

U chorego na kamień nie wykonam cięcia, lecz pozostawię to mężom w tym doświadczonym.

A więc lekarzowi nie wolno wykonać tylko tej operacji? Czy w ogóle może być chirurgiem? To drugie. W starożytności lekarze nie wykonywali zabiegów operacyjnych – przed wynalezieniem znieczulenia i środków odkażających działalności brutalnej i niebezpiecznej, zwykle prowadzącej do zgonu. Zawód chirurga, pogardzanego, brudzącego sobie ręce w ludzkich flakach, wywodzi się z zawodu golarza. Kontrastuje to z XIX-wiecznym wizerunkiem chirurga operującego w garniturze i dzisiejszych zabiegowców w sterylnych fartuchach. Chirurg przysięgający, że nie wykona zabiegu, hm…

Życie moje zachowam w czystości i niewinności, dalekim będąc od wszelkiej sromoty i krzywdy wszelkiej.

O, mamy zagubiony fragment, który się w innym tłumaczeniu przykleił do aborcji.

Do czyjegokolwiek domu wejdę, chcę wejść jedynie dla dobra chorego; z dala od wszelkiej chuci lubieżnej tak względem niewiast, jak i mężczyzn, tak względem wolnych, jak i niewolników.

A tutaj przysięga zabrania lekarzowi wykorzystywania seksualnego (inne tłumaczenie: każda inna nieprawość) pacjentów. I ich niewolników. Obecność w domu niewolników traktując jak coś normalnego. To tzw. relatywizm historyczny – co kiedyś uznawano za normę i naturalny porządek świata, dziś często budzi odrazę.

Cokolwiek bym w czasie wykonywania zawodu mojego zobaczył albo usłyszał, a co rozgłaszanym być nie powinno, zachowam w milczeniu i dochowam tajemnicy.

Bardzo ciekawy fragment: początek pojęcia tajemnicy lekarskiej. Aczkolwiek z kryterium objęcia informacji tajemnicą bym polemizował: czego rozgłaszać lekarz nie może? Tego, czego nie powinien. A kto o tym decyduje? Jak to kto, patrz wyżej: lekarz.

Jeżeli przysięgi tej dochowam i nigdy jej nie naruszę, niechaj mi wolno będzie żyć w szczęśliwości i poważaniu po wsze czasy i używać owoców sztuki mojej, jeżeli zaś przysięgę tą naruszę niechaj przeciwną doznam doli.

Koniec. To już wszystko. A gdzie prawa pacjenta? Do informacji, godności, leczenia zgodnie z wiedzą medyczną, gdzie konieczność ratowania życia? W starożytności? Wolne żarty. Prawa człowieka? Prawem pacjenta jest podporządkować się bogom. Informować? I tak nie zrozumie boskiej wiedzy. Opartej na współczesnych poglądach oczywiście, z nierównowagą czterech płynów na czele. Ratować umierającego? Jeśli umiera, bogowie tak chcieli.

To najstarsza znana przysięga lekarska, ale nie jedyna. Kolejne powstały już w starożytnej Grecji. Od tamtej pory medycyna nieprawdopodobnie się rozwinęła. Bioetyka także. Ideę, że lekarz zobowiązany jest dziś modlitwą sprzed wieków, porównać można do pomysłu astronoma przyjmującego model geocentryczny bądź fizyka, który zatrzymał się na atomie Demokryta. Medycyna jest zupełnie inna, etyce lekarskiej poświęcono grube księgi. Istnieje też współczesne przyrzeczenie lekarskie, które mało ma wspólnego z inwokacją do Apollina. Na szczęście.

Marcin Nowak

Bibliografia:

  • Brzeziński T: Etyka lekarska. Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2012

Ilustracja: Papirus z fragmentem Przysięgi Hipokratesa z III wieku n.e., Wellcome Images za Wikimedia Commons, CC BY-SA 4.0