Amerykanin, Rusek i covid

Grudniowy numer czasopisma „Homeland Security Affairs” w całości poświęcono pandemii covid-19. Sam tytuł wskazuje, że to pismo o specyficznym profilu, siłą rzeczy nie ma w nim artykułów medycznych, najwyżej z pogranicza nauk o zdrowiu (dziewięć lat temu pisałem, że coś takiego się jakiś czas temu wyemancypowało), a konkretnie nauk o bezpieczeństwie. Nie będę udawał, że znam się na metodologii takich nauk, ale zakładam, że redakcja i recenzenci się znają. Swoją drogą, sami redaktorzy we wstępniaku nazywają te teksty esejami. Zainteresował mnie głównie jeden, który najwyraźniej powstał na zasadzie tzw. białego wywiadu, czyli zaawansowanego przeglądu powszechnie dostępnych informacji medialnych.

Artykuł dotyczy przewidywań, jak rosyjskie siły propagandowe mogą wykorzystać kryzys związany z pandemią. Kryzys nadchodzący, bo choć numer ukazał się niedawno, to sam tekst powstał wiosną, kiedy w USA, na których skupiają się autorzy (cóż, czasopismo siłą rzeczy jest amerykocentryczne), dopiero trwała pierwsza fala (cokolwiek to znaczy) pandemii, a nałożyły się na nią zamieszki po zabójstwie George’a Floyda.

Jest pewien problem z takimi artykułami, bo o ile w naukach przyrodniczych to normalne, że cykl wydawniczy trwa miesiące i lata, o tyle w naukach społecznych pewne rzeczy dezaktualizują się szybciej (a i to, co wiemy o wirusie SARS-CoV-2, przez parę miesięcy nieco się zmieniło). Dość powiedzieć, że autorzy skupili się na wyborach prezydenckich w USA 2016, choć w chwili wydawania artykułu toczyła się już kampania do wyborów 2020, a w momencie wydania pisma ich wynik był już znany prawie wszystkim poza niszową grupą w pewnym środkowoeuropejskim kraju.

Niemniej same tezy się nie zdezaktualizowały. Jak wspomniałem, niekoniecznie są to sprawy nieznane osobom śledzącym media, więc autorzy przypominają, że – głównie w mediach społecznościowych – dało się zauważyć działania rosyjskiej Agencji Badań Internetowych w skali wcześniej nienotowanej. Działania te polegały m.in. na organizowaniu w tym samym miejscu i czasie demonstracji przeciw islamizacji Teksasu i demonstracji popierającej muzułmańską społeczność przez odpowiednie profile facebookowe, prowadzone tak naprawdę przez te same osoby.

To kluczowa cecha powiązanych z Kremlem grup wpływu: nie chodzi o wspieranie środowisk prorosyjskich. Owszem, kiedyś wzmacniane były grupy mniej lub bardziej, choćby fasadowo, odwołujące się do komunizmu, antyamerykanizmu czy pacyfistyczne ruchy w krajach Zachodu, osłabiające w efekcie ich potencjał militarny. Kiedyś pisałem o takim wpływie na ruch antyatomowy przy jednoczesnej rozbudowie własnych technologii atomowych. Dziś ciężko o ruchy wprost prorosyjskie (tu i ówdzie się znajdą, często w krajach i tak sprzyjających Rosji), a ich działanie nie ma w sobie nic z konspiracji.

Dziś chodzi o nową wersję zasady „dziel i rządź”. Niedosłownie, bo oczywiście wspieranie grupek antyfaszystowskich czy białych rasistów w USA nie spowoduje rozpadu państwa i nie stworzy możliwości przejęcia rządów przez rosyjskie marionetki. Chodzi po prostu o wzmacnianie chaosu, a przede wszystkim o osłabianie legitymacji demokratycznie wybranych władz w krajach niebędących satelitami Rosji. Im słabsza legitymacja władz, tym słabsze państwo.

W przypadku wyborów 2016 rosyjskie grupy trollowały na rzecz obu stron, ale silniej przeciw Hillary Clinton. Autorzy przywołują opinie, że wobec jej spodziewanej wygranej głównym celem było umniejszenie tego zwycięstwa, co zwiększałoby nieufność części Amerykanów i osłabiało jej pozycję. Wygrana Trumpa była raczej skutkiem ubocznym, choć do zaakceptowania – jego legitymacja i tak nie była zbyt silna.

Taktykę stosowano dalej. Autorzy przywołują świadectwo jednego z założycieli Occupy Wall Street, który zauważył, że pod ruch podczepiły się właśnie rosyjskie trolle. W mediach społecznościowych pojawiły się też profile podszywające się pod Black Lives Matter.

Co to ma wspólnego z covid-19? Po pierwsze, rosyjskie media całkiem jawnie rozpuszczały plotki o tym, że SARS-CoV-2 został wyprodukowany w USA i uwolniony przez amerykańskich dywersantów w Wuhanie. Autorzy przypominają o akcji Infektion prowadzonej w latach 80. przez Stasi i KGB. Zaczęło się od publikacji w indyjskiej lewicującej gazecie rzekomego wyznania „amerykańskiego naukowca” o tym, że HIV wyprodukowano w USA, by przekazać go Pakistanowi i wywołać wojnę biologiczną z Indiami. Akcja polegająca na półsłówkach i plotkach trwała do czasu, gdy AIDS silnie uderzył w ZSRR i trzeba było współpracy z amerykańskimi lekarzami. Pamiętam odwrócenie tej plotki; bodajże w polskich „Skandalach” ukazał się artykuł sugerujący, że HIV powstał na zlecenie Honeckera. A pod koniec XX w. 29 proc. Afroamerykanów wierzyło, że został skonstruowany przez białych w celu osłabienia czarnej populacji.

Po drugie epidemia, a tym bardziej pandemia, to wymarzone pole dla fake newsów – nie tylko o źródle wirusa, ale też np. o rzekomych terapiach i metodach leczenia.

Przede wszystkim pandemia to kolejny kryzys, który katalizuje i podsyca istniejące napięcia. Średniowieczna koncepcja tańca śmierci, zakładająca, że równi są biedacy i bogacze, chłopi, księża i rycerze, wolni i niewolni, mężczyźni i kobiety itd., jest do pewnego stopnia pocieszająca dla słabszych. W mediach podaje się przypadki ofiar covid-19 wśród sławnych i bogatych. W praktyce pełnej równości jednak nie ma.

Covid-19 w USA może podsycić animozje rasowe. Przykładowo: według danych z początku kwietnia w Michigan czarni, 14 proc. populacji ogólnej, stanowili 33 proc. zdiagnozowanych i 40 proc. zmarłych na covid. Dla białych rasistów to będzie potwierdzenie, że są gorsi, a dla czarnych może to być kolejny dowód, że mają cięższe warunki. Oczywiście te dysproporcje wiążą się z sytuacją ekonomiczną, zwłaszcza w kraju bez powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. To czarni czy Latynosi wcześniej zaczęli tracić pracę. Z drugiej strony rzadziej też mają pracę, którą można wykonywać zdalnie, więc ci, którzy ją zachowali, statystycznie częściej niż biali nie mogą zostać w domu. W 2016 r. fałszywe konto BLM miało więcej fanów niż prawdziwe, więc to wymarzone pole do działania dla trolli. Podobnie jest z grupami, które ignorują różnice rasowe, ale skupiają się na różnicach klasowych.

Niestety, ze względu na czas powstania artykułu zawiera on raczej przestrogi niż opis rzeczywistych działań w czasie przedłużającej się pandemii, z wyborami 2020 włącznie. Autorzy podają jednak to, co już się zdarzyło, i piszą, czego można się w związku z tym spodziewać.

Co ważne, nie wszystko musi być fałszywką. Plotki, konta – owszem, ale trolle równie chętnie sięgają po informacje prawdziwe, lecz podane z odpowiednim komentarzem. Autorzy tekstu wskazują też na typologię narzędzi. Przyznam z żalem, że nie znam polskich odpowiedników pozwalających na odróżnianie disinformation, misinformation i malinformation. „Dezinformacja, mylna informacja, szkodliwa informacja”?

Jeden z autorów jest kryminologiem z UW, więc wątki polskie też się pojawiają, choć głównie pobocznie. Mnie natomiast, już bez bezpośredniego związku z artykułem, przychodzą na myśl różne rzeczy. Przez wiele lat udało mi się tutaj np. omijać kwestie smoleńskie, ale po dekadzie sprawa na tyle straciła na świeżości, że mogę ją tknąć.

Jak wiadomo, w oficjalnych rosyjskich raportach pojawiają się informacje niezgodne z polskimi ustaleniami, które można nazwać fake newsami. Funkcjonuje np. taki przekaz: „polski generał schlał się i kazał pilotom lądować wbrew ostrzeżeniom kontrolerów”. Mimo sprostowań strony polskiej motyw przewija się także w polskim dyskursie.

Doniesienia z Rosji mogą być zresztą sprzeczne. Oficjalne i międzywierszowe. Podobnie ma się sprawa z zatruciami nowiczokiem – wiadomo, że najpewniej tylko KGB ma do niego dostęp, więc jego użycie i ujawnienie tego faktu to sygnał ostrzegawczy dla potencjalnych ofiar: „nie podpadnijcie nam, bo nie zawahamy się go użyć”. A jednocześnie wszystkiemu się zaprzecza. Rosja ma pozycję mocarstwa, które może sobie pozwolić na takie dementi bez oglądania się na jakiekolwiek niezależne śledztwa. Bez takiego śledztwa nie ma szans na niepodważalny wyrok: sygnał został wysłany między wierszami, a konsekwencji dla władz Rosji nie będzie.

Podobny sygnał może płynąć w związku z wrakiem tupolewa. Wszystko wskazuje na to, że gdyby został zwrócony i zbadany w Polsce, potwierdziłaby się teza, że katastrofa była wypadkiem. Ale czy władzom Rosji zależy na zamknięciu sprawy? Trzymanie wraku to pożywka dla teorii spiskowych, a jak pisałem, dla Rosji to nawet lepsze niż wybielenie. Ostatecznie jest to też sygnał dla ewentualnych buntowników: „nieważne, czy spowodowaliśmy wypadek prezydenckiego samolotu, ważne, że gdy wydarza się na naszym terenie, niczego da się udowodnić”.

Skoro propaganda radziecka, a teraz rosyjska może wykorzystywać zjawisko naturalne, jakim jest pandemia, do siania zamętu, tym bardziej może wykorzystywać wypadek lotniczy.

O tym, że prócz oficjalnej polskiej komisji dostającej ochłapy dowodów działają komisje nieoficjalne (przynajmniej początkowo), za to mogące otrzymywać fake newsy, także wzajemnie się wykluczające, chyba nie ma się co rozpisywać. Mogą tu wystąpić osoby powiązane z Rosją, ale nie muszą. Komisja pracuje, co jakiś czas zapowiada, że zaraz ogłosi coś wiążącego – i nic. Nie jest jej celem rozstrzyganie wątpliwości, tylko ich sianie. A że przy okazji jej twórca ma wysoką pozycję, choć niezbyt widoczną w polityce na co dzień, to w sumie szczęście w nieszczęściu. Tak jakby osoby o jeszcze wyższej pozycji pamiętały, że nie tak dawno o rosyjską agenturę oskarżały obecnych najbliższych sojuszników.

Trzeba przyznać, że oskarżenia o rosyjską agenturę w naszej sytuacji geopolitycznej są nieuniknione. I niekoniecznie fałszywe. Gdyby Rosja nie próbowała jakkolwiek wpływać na polską politykę, byłoby to dziwne odejście od tradycji (nie musi to być zaangażowanie tak mocne jak w przypadku szpiegostwa w mocarstwach naprawdę konkurencyjnych dla Rosji i w państwach postsowieckich, gdzie jest szansa na instalację rządów marionetkowych).

Agentura tajna z definicji jest niejawna. Agentury jawnej w zasadzie zaś w Polsce nie ma. Jeszcze w latach 90. siłą rozpędu SLD i kanapowe partyjki komunizujące mogły mieć prorosyjskie ciągoty, ale to historia miniona. Młodsze pokolenie lewicowe nie ma czego w Rosji szukać. Z kolei ruch narodowy mógłby, nawiązując do tradycji z początku XX w., mieć sympatie rosyjskie, ale tak naprawdę walka trumien Dmowskiego i Piłsudskiego trwa już tylko w umysłach najstarszych polskich politologów (i komentatorów).

Oczywiście motywy prorosyjskie pojawiają się zawsze, gdy mowa o współpracy polsko-ukraińskiej. Rosyjskie siły wpływu bardziej jednak będą się starały zdyskredytować Ukrainę, niż wychwalać Rosję. Mogą się też gdzieś pojawiać subtelne nawiązania do tego, że rosyjska Cerkiew jest bliższa doktrynalnie polskiemu Kościołowi niż zachodnie zliberalizowane Kościoły, ale to też dość niszowe zjawisko – choć oczywiście w razie potrzeby nagłaśniane.

Tak czy owak, o ile polaryzacja polskiej polityki i podsycanie konfliktu może być na rękę Rosji, o tyle jej ewentualny wpływ jest raczej mocno zakonspirowany i nie ma się co spodziewać, żeby nawet populiści w kraju przyznali się do rosyjskich sympatii.

Chyba więc jeszcze przez jakiś czas w Polsce wciąż będzie można opowiadać niezbyt poprawne politycznie dowcipy o Polaku, Niemcu (czy kimkolwiek innym) i Rusku. A ja paradoksalnie, pisząc ten felieton, wbrew sobie przyczyniam się do podtrzymania wrażenia, że Rosja jest potężna i ma wpływy. A to jest jej bardzo na rękę.

Piotr Panek

Ilustracja pochodzi z opisywanego artykułu. Wykorzystana w celu edukacyjnym, niekomercyjnym. Wszelkie prawa zastrzeżone dla jej autorów.