Teoria humoralna, nie humorystyczna

Pisząc tu od czasu do czasu o historii medycyny, siłą rzeczy odwołujemy się do szkoły humoralnej. Właściwie z czasem rozrosła się ona do takich rozmiarów, że śmiało można ją nazwać teorią naukową. No może protonaukową. To, że wypartą z medycyny akademickiej, to inna sprawa.

Zacznę od nazwy. „Umor” to w łacinie podobno płyn albo wilgoć. Zatem medycyna humoralna to medycyna płynów. To o tyle istotne, że w starożytnej Grecji, gdzie sformułowano jej zasady, popularna była też medycyna pneumatyczna opierająca się na powietrzu, które miało być zasysane z płuc przez żyły i tętnice i roznoszone po ciele w sposób podobny do systemu tchawkowego owadów i wijów (oczywiście nie znano anatomii tych bezkręgowców). Były też inne szkoły odwołujące się do napięcia i rozluźnienia ciała, a zwłaszcza jego porów. Czasem określa się tę szkołę jako solidarną – nazwa odwołuje się do ciała stałego – lub metodyczną. Pomijam, że była też medycyna religijna opierająca działanie na boskiej interwencji Asklepiosa.

Dziś pamiętamy głównie o szkole humoralnej, bo się najbardziej rozrosła, ale wbrew temu, co może się wydawać, nie miała monopolu. Ze szkoły metodycznej pozostały opisy działania rozluźniającego (także przeczyszczającego) lub ściągającego specyfików medycyny ludowej. Medycyna ludowa tak naprawdę nie jest dziewiczym dziedzictwem praktyk naszych barbarzyńskich przodków i pełnymi garściami czerpała z medycyny swego czasu akademickiej (z innej beczki – można przywołać Płanetnika, występującego w polskich baśniach ludowych i wywodzącego się z rzekomej mitologii słowiańskiej, a ma nazwę nawiązującą do hellenistycznych wierzeń astrologicznych, w których planety kontrolują życie).

Medycyna starogrecka podążyła za Aleksandrem Macedońskim i dziś jej echa można znaleźć w medycynie indyjskiej, do której mogą się odwoływać osoby przedkładające Orient nad Okcydent.

Z czasem słowo dołączyło sobie „h” (podobno przez analogię do słowa „humus”, czyli ziemia pisana małą literą). Dziś w języku polskim nie ma żadnych powiązań z pierwowzorem poza dość rzadką wersją wilgotnościomierza – humidometrem (z pewnym zastrzeżeniem, o którym dużo niżej). Więc nic dziwnego, że kompletnie się zatarło pierwotne skojarzenie. Kiedyś wręcz wpadł mi w oko artykuł naukowy (sic!), którego autor, odwołując się do założeń tej teorii, opisał ją jako „dziś już nieco humoralną”. Najwyraźniej uznał to za synonim humorystycznej.

Wracając do samej teorii – jej podstawą było założenie, że choroby powstają jako zaburzenie równowagi płynów ustrojowych. Ukształtowani przez kulturę wyrosłą z Antyku z przywiewanymi pomysłami z kultur Wschodu koncept równowagi „żywiołów” uważamy za oczywisty i naturalny. Do dziś w pseudomedycynie pojawia się podejście „holistyczne”, całościowe, mówiące, że choroby wynikają z takiej czy innej nierównowagi.

Owszem, w fizjologii jest pojęcie homeostazy, ale to nie do końca to samo. Również nie o to chodzi w holistycznym podejściu do leczenia pacjenta we współczesnej medycynie akademickiej. W przypadku starożytnych Greków nie było to takie oczywiste – wiadomo było, że choroby mogą się wziąć z czynników zewnętrznych, jak uraz, przewianie, przemoknięcie, zatrucie itd. Jeżeli nie dało się znaleźć takiego czynnika, mógł wchodzić w grę urok czy kaprys bogów. Pomysł, że czynnik może być wewnętrzny, był pewną nowością.

Pojęcie równowagi wymaga przeciwności. Dość naturalny jest dualizm – ciemno-jasno, wysoko-nisko, ciepło-zimno, lewy-prawy, samiec-samica, przeszłość-przyszłość itd., a wreszcie dobro-zło. Nie dziwi więc, że w niektórych kulturach choroby są postrzegane jako zaburzenie między dwiema stronami mocy. Teoria humoralna też początkowo nawiązywała do dualizmu, podobnie jak inne wspomniane szkoły starogreckiej medycyny. Jednak od dualizmu łatwo pójść dalej – zgodnie z żartem, że koń ma osiem nóg, dwie prawe, dwie lewe, dwie tylne i dwie przednie. Czwórpodział może odzwierciedlać nie tylko takie krzyżowanie się dwupodziałów jak prawo-lewo × góra-dół, ale też stadia pośrednie – między latem a zimą da się wyróżnić wiosnę i jesień, a między dniem a nocą – rano i wieczór. Oczywiście można iść dalej, osiągając podział na osiem, szesnaście itd., ale to może już być zbyt skomplikowane. Grecy zasadniczo zatrzymali się na czwórce.

Ogień, woda, powietrze, ziemia. Dzieciństwo, młodość, dorosłość, starość. Wschód, południe, zachód, północ. Czwórpodział wydaje się bardzo naturalny. I wszedł do fizjologii. Co można takiego tu znaleźć? Pneumatycy nie mieli pola do popisu. Humoralistom było łatwiej. Płyny ustrojowe, jakie znali, to krew, żółć, śluz (flegma) i… no właśnie, coś by należało dorzucić. Czwartym płynem była niejaka czarna żółć. Właściwie nikt dziś nie może być pewien, o co chodziło. Może to krew żylna, ciemniejsza od tętniczej. Może luźna treść pokarmowa. Za tym drugim przemawiałoby to, że sposobem polecanym na jej „upuszczenie” było wywołanie biegunki. Krew w stolcu po nadtrawieniu jest w końcu prawie czarna. Może jakaś mieszanina?

W identyfikacji nie pomaga reszta opisu fizjologiczno-anatomicznego. Płyny zasadniczo miały być produkowane przez wątrobę, także czarna żółć, która do swojego zbiornika, jakim miała być śledziona, trafiała dopiero potem, podobnie jak krew do serca czy żółta żółć do woreczka żółciowego (puryści anatomiczni zaraz mnie poprawią, bo według nich nie ma takiego woreczka, a jest pęcherzyk). Magazynem śluzu miał być mózg. To z niego przecież nadmiar ulatuje nosem, nie? Ogólnie konflikt między mózgiem a sercem to właśnie był konflikt między śluzem a krwią. W szczegółach interpretacyjnych to już mogło być różnie, zwłaszcza że np. Arystoteles zrobił chyba wszystko, aby odwrócić pomysły Platona, także te dotyczące fizjologii.

Konflikt czy równowaga między płynami miały daleko idące konsekwencje dlatego, że płyny nie miały być po prostu płynami. Starożytni Grecy uwielbiali analogie i przełożenie mikrokosmosu na makrokosmos. Kolory płynów może nie mają większego znaczenia, ale pozostałe powiązania już tak. Czwórpodziały wiązały się ze sobą – krew miała być ciepła, wilgotna, słodka, powiązana esencjonalnie z powietrzem, dzieciństwem, wiosną, porankiem itd. Im bardziej teoria się rozwijała, tym więcej cech się łączyło. W średniowieczu doszło powiązanie astrologiczne z Jowiszem i niektórymi znakami zodiaku, a powiązanie z powietrzem nabrało wymiaru alchemicznego. To już nie była tylko szkoła medyczna, a całościowa teoria przyrodnicza. Mimo że napisałem o konflikcie krwi i śluzu, nie on był przeciwieństwem krwi, bo był podobnie jak ona mokry. Przeciwieństwem była czarna żółć – sucha, zimna, ziemista, jesienna, dorosła, kwaśna, przynależna Saturnowi. Z równowagą mógł wiązać się piąty element, kwintesencja, kamień filozoficzny, eter i co tam jeszcze chcieć.

Równowaga między płynami w pełnej teorii wykraczała poza zwykłą równowagę. Nazywana była eukrazją, a nierównowaga – dyskrazją. Żeby zmierzyć stan równowagi, Galen opracował skalę punktową. Jeżeli czyjaś choroba wynikała z przekroczenia eukrazji o cztery punkty ciepła, należało podać opium, które miało mieć cztery punkty zimna. W miarę odkryć nowych substancji, np. tytoniu, lekarze humoralni starali się określić ich cechy także liczbowo. Cechy substancji też mogły się zmieniać, np. wino wydaje się wilgotne, ale nie przypadkiem w języku angielskim słowo „dry” oznacza nie tylko suche, ale i wytrawne (oraz pozbawione… humoru).

Dyskrazji wydawała się przeciwdziałać sama natura. Nadmiar zimna skutkować miał przeziębieniem, więc nic dziwnego, że przeziębiony człowiek pozbywa się nadmiaru zimnego płynu, jakim jest śluz z nosa czy płuc. Takie oczyszczanie to katar. Czy widać językowy związek z katharsis, czyli innym rodzajem oczyszczenia? Zaburzenia w poruszaniu się płynów wewnątrz ciała to nic innego jak reumatyzm (no bo „panta rhei”). Żółtaczka to oczywisty objaw nadmiaru żółtej żółci, a biegunka – czarnej. Rumieńce się pojawiają, ale z krwotokami nieco jest gorzej i tylko z rzadka coś samo popłynie z nosa, więc lekarze, a raczej nadzorowani przez lekarzy cyrulicy pomagali naturze, upuszczając krew nacięciem.

Podobnym wspomożeniem natury w pozbywaniu się nadmiaru niewłaściwych płynów były środki na wypocenie, ślinotok, wymioty i biegunka. Właściwie do początku XX w. bardzo wiele lekarstw służyło właśnie takim celom – laksatywy, emetyki itp. Książka będąca bohaterką mojego poprzedniego wpisu poświęcona jest w znacznej mierze właśnie im. A herbatka lipowa jaki ma mieć niby główny widoczny skutek? Wypocenie. Gdyby ktoś zwrócił uwagę, że są zwierzęta, które najwyraźniej nie wydzielają płynów, a przynajmniej nie tyle co ludzie, Arystoteles wyjaśnia, że u nich nadmiar płynów jest wbudowywany w łuski czy pióra.

Nie każda nierównowaga to problem. Niektóre mogły wynikać z warunków naturalnych. Na przykład dla zwolenników patologii humoralnej to naturalne, że wymioty latem są ciepłe i suche, a jesienią zimne i suche. Latem zawierają więcej żółtej żółci, a jesienią czarnej, bo takie są właśnie warunki pogodowe. Że niby jesień nie jest sucha, tylko mokra? U nas tak, ale co to obchodziło starożytnych Greków? W ich świecie to się zgadzało. (A swoją drogą: ktoś wie, czy gdy ramadan trafi się muzułmaninowi za kołem podbiegunowym w czasie nocy polarnej, to może nie pościć?).

Inna naturalna nierównowaga miała się objawiać usposobieniem. Weźmy grecko-łacińskie nazwy płynów: sanguis, phlegma, chole, melaina chole. Czy czegoś nie przypominają? Owszem, osoby o stałej przewadze któregoś z płynów to sangwinicy, flegmatycy, cholerycy lub melancholicy. Melancholicy łatwo popadają w spleen (ang. śledziona), a cholerykom coś leży na wątrobie, a cholera, która ich bierze, to przecież nie ta sama, co powoduje epidemie. Popularna psychologia jest chyba ostatnim bastionem, gdzie jeszcze pokutują resztki teorii humoralnej. To, że nijak się ma do psychologii akademickiej, a jej podstaw teoretycznych dziś nikt by nie chciał bronić, najwyraźniej niewielu przeszkadza.

O ile u pneumatyków dusza mogła być bardzo oddzielona od ciała (choć wdychane powietrze mieszało się z krwią), o tyle w teorii humoralnej dualizm ciała i duszy najwyraźniej nie mógł być silny. Temperament jest w niej w końcu wyrazem kondycji somatycznej. O zachowaniu decydowały humory. Dla mnie powyższe zdanie wciąż jest dwuznaczne, choć mam wrażenie, że „humory” w znaczeniu „dąsy i kaprysy” są mocno książkowe i już znikły z aktywnego słownika użytkowników polszczyzny. Sformułowania „być w dobrym humorze” są trochę jak „dobra pogoda”. Niby może być też „zła pogoda”, tak jak „być w złym humorze”, ale to już właściwie nie „pogoda” i nie „humor”, a „niepogoda” i „niebycie w humorze”.

Z czasem humor z płynu fizjologicznego przerodził się w nastrój, a jeszcze później w dobry nastrój. Stąd przymiotnik humorystyczny, który komuś się pomylił z humoralnym.

Przymiotnik humoralny wciąż jest używany w fizjologii. Odporność humoralna to taka, w której nie biorą udziału bezpośrednio krwinki białe zjadające patogeny, tylko ta, której nośnikiem jest płyn – osocze krwi lub limfa, a czynnikami są przeciwciała lub inne związki chemiczne.

No bo temu, że w ciele zwierząt znajdują się płyny, nie da się zaprzeczyć. Cała podstawa teoretyczna medycyny humoralnej dziś może budzić politowanie, ale jak zaznaczyłem, w medycynie ludowej czy pseudomedycynie wciąż są terapie tak naprawdę do niej się odwołujące. Oczyszczanie organizmu z takich czy innych „złogów”, pijawki, bańki – to wszystko, choć bez nazywania wprost, ma na celu przywrócenie eukrazji. Wisienką na torcie może być to, że medycyna humoralna, której fundamentem było leczenie choroby przeciwieństwem jej źródła, pojawia się dziś w homeopatii.

Piotr Panek

Ilustracja: Leonhardt Thurneysser zum Thurn, domena publiczna