Źródła moralności: zderzenie filozofa ze słoniem

Czytałem jakiś czas temu świetny felieton prof. Hartmana poświęcony moralności. Autor docenia i opisuje rozwój poglądów moralnych, zwłaszcza włączanie w obręb wspólnoty moralnej coraz większych uprzednio pozostających poza nią grup. Ubolewa zarazem na powszechne wiązanie moralności ze sferą seksualną. O kontrowersyjności tegoż ubolewania innym razem, tymczasem profesor pisze dalej:

Dopiero wtedy bowiem, pod wpływem filozofów, światli ludzie uwierzyli, że barbarzyńcy mają pewne prawa i powinności, częściowo wspólne z ludźmi cywilizowanymi, a to dlatego, że i oni są ludźmi, czyli istotami racjonalnymi oraz posiadającymi wolę, zdolnymi kierować swoim postępowaniem i brać za nie odpowiedzialność.

Czegóż się czepiać? Ano tego, że jako filozof, etyk autor znakomicie potrafi opisać, jak być powinno. Jak było, jest i będzie, bo takie są ponadczasowe prawdy filozoficzne. Zupełnie inny, pisany z perspektywy psychologicznej obraz moralności prezentuje na przykład Jonathan Haidt w swej książce „Prawy umysł”. Ale zacznijmy od analizy poglądu Hartmana.

Jako prosty, nieposiadający filozoficznego wykształcenia człowiek (no może coś tam miałem na studiach, ale filozofem ewidentnie nie jestem) – do takich ludzi tekst był kierowany – jeśli więc, co możliwe, rozumiem go nieprawidłowo, pozwolę sobie również obwinić profesora, co przy licznych rzucanych w jego stronę obelgach ludzi o odmiennych poglądach będzie nierobiącą żadnej różnicy kroplą w morzu – rozumiem go następująco.

Mamy więc filozofów, poczynając od filozofów starożytnej Grecji. Sokrates jeszcze za osobę uważałby obywatela, dorosłego mężczyznę Greka. Gdzie tam kobieta, niewolnik, barbarzyńca. Potem na skutek namysłu kolejnych pokoleń filozofów ogląd ten się zmieniał. Uznano za osoby przedstawicieli tych grup, co więcej, przyznano prawa dzieciom, osobom czarnoskórym (nie rasy czarnej, nie ma takiej rasy, bo to cecha plezjomorficzna). Uznaje się za osoby niekiedy zygoty (w naszym kraju szczególnie często, z tego chyba szanowny profesor się nie cieszy), niekiedy przedstawicieli innych niż człowiek rozumny gatunków (non-human person, głównie o walenie chodzi wbrew pozorom, a nie o szympansa). Sama zmiana poglądów nie ulega wątpliwości, jest to fakt (generalnie tym się zajmuje etyka opisowa – opisem faktów dotyczących moralności).

Ale dalej jest już gorzej. Prof. Hartman pisze, że to pod wpływem filozofów zaszły zmiany. Co więcej, pisze o ludziach jako o osobach racjonalnych. Istnieje filozoficzna definicja racjonalności, przy której można tej racjonalności osób ludzkich jako tako bronić – mianowicie racjonalny podmiot to taki, który dobiera odpowiednie środki do realizacji wybranych przez siebie celów. Słownik PWN podaje trzy znaczenia słowa racjonalny: oparty na badaniach, oparty na logice i kierujący się rozumem. Przy takim rozumieniu racjonalności (pisałem wyżej – czytamy tekst dla laików) któż z nas się ostanie? Otóż nikt (zdrowy psychicznie). Zanim to wytłumaczę, pozwolę sobie jeszcze na pewną nadinterpretację tekstu profesora. Z czego się biorą poglądy filozofów? Jakże człowiek ma uwierzyć tym filozofom, przyjąć ich poglądy? Czy bazują one na empirii? Czy raczej są owocem rozumu? Wydaje się, że rozumu.

Skoro już oparliśmy, może trochę nadinterpretując, moralność na rozumie, postaram się teraz podle to wywrócić. Oto Haidt również zaczyna od filozofii. Przywołuje początkowo Platona, wedle którego demiurg stworzył duszę ludzką wyposażoną w doskonały rozum, umieszczony w kolistej, a więc również doskonałego kształtu głowie. Wymaga jednak ta dusza niedoskonałego (i niekolistego – ryby najeżki nie rozpatrujemy) ciała, siedziby groźnych i nieodpartych namiętności (możemy mówić o sercu, emocjach itd.) A więc doskonały, wręcz boski rozum i złe (potem jeszcze staną się grzeszne) namiętności. Czym więc winniśmy się kierować? Oczywiście rozumem. I odtąd ma ten nabożny kult rozumu trwać przez tysiąclecia. Dalej Haidt powołuje się na Hume’a (ciekawe, że bardzo wiele osób często powołuje się na Hume’a, a w szkole nie poświęca się mu ani słowa. Najwyraźniej scholastyka, porównywanie się do trzciny i cogito-ergo-sumy są ważniejsze). Tutaj mamy obraz odwrotny – rozum jako sługa namiętności.

Mamy więc dwie sprzeczne hipotezy dotyczące roli rozumu w moralności: platoński rozum górujący nad emocjami i hume’owski rozum-sługę emocji. Jak to rozstrzygnąć? Psychologia jest dziedziną empiryczną, polegającą na obserwacji i doświadczalną.

Zacznijmy od obserwacji. Sławny przypadek Phineasa Gage’a opisywało wielu autorów, jednak w interesującym nas tutaj kontekście ciekawego opisu dostarcza Antonio Damasio. Gage był wzorowym pracownikiem kolei – aż do dnia, kiedy to podczas upychania substancji wybuchowej metalowym kijem doznał urazu: drąg uderzył go w głowę, przechodząc przez brzuszno-przyśrodkową część płatów czołowych mózgu. O dziwo mimo przejścia na wylot przez głowę biedaka metalowego pręta pacjent przeżył. Doznał jednak nieodwracalnego zniszczenia fragmentów mózgu, które łączą odpowiadające za logiczne myślenie płaty czołowe z układem limbicznym, związanym z regulacją emocji. Gage próbował wrócić do pracy, ale nie był już sumienny ani pracowity. Kolokwialnie mówiąc, stoczył się, popadał w konflikty, podejmował w zasadzie same złe decyzje, nie stroniąc od alkoholu. Damasio pisze też o innym współczesnym pacjencie, u którego uszkodzenie podobnego obszaru mózgu doprowadziło przy zachowanej zdolności do logicznego myślenia do całkowitej niemożności funkcjonowania, do niemożności podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Damasio dochodzi do wniosku, że to nie racjonalne myślenie prowadzi do podjęcia decyzji, ale emocje.

Wróćmy do Haidta. Wspomina on kilka ciekawych badań. Choćby o zaostrzeniu sądów moralnych w zależności od wyczuwanego zapachu bądź wcześniejszym zwróceniu uwagi na kwestie czystości (w znaczeniu potocznym, czyli braku brudu). O podtrzymywaniu wygłoszonych wcześniej sądów moralnych mimo zbicia argumentów przez interlokutora – aż do stawiania przez badanego argumentów całkowicie absurdalnych bądź pozostania na stanowisku „ale ja tak uważam!” mimo braku argumentów (autor nazywa to osłupieniem moralnym). Jak to się ma do psychologicznych teorii rozwoju moralności?

Klasycznym poglądem jest tu racjonalizm bazujący na pismach Jeana Piageta. Rozwój moralności dzieliło się na fazy przedkonwencjonalną (taka trochę moralność Kalego), konwencjonalną (obowiązujące zasady) oraz postkonwencjonalną (wartości, dojrzały namysł). Dana faza zależała od tego, jak badany uzasadnia swój pogląd, wiązała się więc z rozwojem myślenia. Jak to pasuje do opisanych wyżej badań?

Haidt dochodzi do wniosku, że poglądy Piageta, Kohlberga i innych wielkich badaczy są błędne. Decydując o ocenie moralnej w danej sytuacji, na początku reagujemy emocjonalnie: wstrętem, wzburzeniem bądź odwrotnie – akceptacją, współczuciem. Czujemy obrzydzenie, więc potępiamy. Nie czujemy obrzydzenia, więc nie potępiamy. Jednak primo cenimy racjonalność i chcemy być racjonalni oraz secundo – żyjemy w społeczeństwie. Uznajemy dane zachowanie za niemoralne, bo nas obrzydza? My, światli, racjonalni obywatele? A gdzieżby znowu! Byłby to dysonans poznawczy! Tworzymy więc sobie wyjaśnienie – całkowicie racjonalne – dlaczego tak uważamy.

Tutaj wkraczają zasady moralne, wartości itd. Takie, które uzasadniają bazujący na emocjach sąd moralny. Czy jednak racjonalny namysł może zmienić początkowe odczucia moralne? Może, ale zdarza się to rzadko. Haidt obrazowo porównuje to do rozumu-jeżdźca na emocjach-słoniu. Racjonalny jeździec nie kieruje tutaj słoniem, od którego jest znacznie mniejszy. Słoń idzie, gdzie mu się podoba, a rozum-jeździec wymyśla jedynie racjonalizacje tłumaczące kroki słonia. Wspominałem też, że człowiek żyje w społeczeństwie, w grupie. Inne jednostki wchodzą z daną osobą w interakcje, zadają pytania o ocenę moralną, prezentują odmienne poglądy. Żeby wyjść na osobę racjonalną, a nawet żeby je przekonać, zazwyczaj trudzi się znowu jeździec (zazwyczaj nieskutecznie, bo przekonywać trzeba słonia). Badania wskazują, że więcej racji od Platona miał Hume.

Wygląda to wszystko okropnie, niezgodnie ze sposobem, w jaki skłonni jesteśmy od dawna się przedstawiać. Cóż, nauka często prowadzi do wniosków, które nam się nie podobają. Jednak uznanie tych wniosków może nam pomóc – wskazać bardziej i mniej skuteczne sposoby przekonywania. Prowadząc dyskusję na temat moralności, zazwyczaj pojedynkują się jeźdźcy. Po dyskusji natomiast słonie rozchodzą się każdy w swoją stronę, a zgoda nie zostaje osiągnięta – bo nie może. Ku zgrozie filozofów.

PS Jest jeszcze jedna sprawa wyraźnie różniąca poglądy Haidta i Hartmana na moralność, ale o niej może innym razem.

Ilustracja: Słoń afrykański (Loxodonta africana). Charles J Sharp, Wikimedia Commons, na licencji Creative Commons 4.0

Oświadczenia: Autor nie ma żadnych finansowych ani osobistych powiązań z osobami bądź organizacjami, które mogłyby wpłynąć na treść publikacji. Nie przyjmowała pieniędzy ani od wydawcy ni autora cytowanej książki, nie przyjmował też żadnej gratyfikacji za krytykowanie profesora Hartmana (ostatnio w pewnych środowiskach modne). Wprost przeciwnie, wydał z kieszeni prawie 5 dych na książkę Haidta i 7,90 na Politykę. Obie pozycje polecam. Niewielka to jednak cena, jeśli kto chce posiąść wiedzę na temat tajemnic moralności.

Bibliografia:

  • Damasio A: Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i ludzki mózg. Rebis, Poznań 2011.
  • Haidt J: Prawy Umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka? Smak Słowa , Sopot 2014.
  • Hartman J: Moralność jest sexy. Polityka 2018; 48 (3188): 96.