Bądź teoretykiem, nie praktykiem

Emanuel Kulczycki na swoim blogu pisze o pewnych konsekwencjach nowej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, a konkretnie o deklaracji naukowca, jaką dyscyplinę reprezentuje. Nie ma sensu streszczać, napiszę tylko o jednym z bardziej kłopotliwych przypadków. O matematykach „stosowanych”.

Istnieje taka gałąź matematyki, którą określa się mianem matematyki stosowanej. W mojej krętej ścieżce kariery miałem z nią nawet pewną styczność, nie tyle naukową, ile administracyjną – z uniwersyteckim instytutem o takiej właśnie nazwie i z analizą afiliowanych w nim publikacji – więc trochę znam specyfikę tematu.

Otóż zgodnie z nową ustawą naukowcy muszą zadeklarować się jako przedstawiciele jednej lub dwóch dyscyplin z wykazu. Ma to na celu zintegrowanie i ministerialną ewaluację poziomu danej dyscypliny uprawianej na uczelni, nawet jeśli uprawiana jest przez naukowców z różnych wydziałów. Na Uniwersytecie Warszawskim np. socjolodzy mogą być albo na Wydziale Filozofii i Socjologii, albo na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji. Specjaliści od ochrony środowiska na wydziałach Biologii, Chemii, Geografii i Studiów Regionalnych. Językoznawcy – na wydziałach Neofilologii, Lingwistyki Stosowanej, Orientalistycznym, Polonistyki. Do tego są planktonowe jednostki o długich nazwach, jak opisywane niedawno przeze mnie Uniwersyteckie Centrum Badań nad Środowiskiem Przyrodniczym i Zrównoważonym Rozwojem, Instytut Studiów Społecznych im. prof. Roberta Zajonca i parę innych. W nowej ocenie nie będzie oceniana jak dotąd jednostka organizacyjna uczelni (wydział czy niezależny instytut lub katedra), ale zbiór naukowców danej dyscypliny na całej uczelni (pod warunkiem że zbierze się co najmniej 12 naukowców deklarujących daną dyscyplinę).

Samo to nie brzmi nawet tak źle. W różnych zestawieniach przecież i tak bierze się zwykle pod uwagę uczelnie, a nie jej jednostki. W skali kraju czy świata porównuje się raczej mniej lub bardziej uogólnioną „socjologię na UW” z „socjologią na UJ”, a różnice między socjologią na WFiS UW a socjologią na WSNSiR UW, nie mówiąc już o socjologii w ISS UW, to zabawa dla pasjonatów. W przypadku językoznawstwa można bardziej spodziewać się różnic pomiędzy różnymi filologiami, choć ostatecznie to, czy fonetyk jest iberystą czy polonistą, nie musi mieć znaczenia – powinien tak samo wiedzieć, jak zbudowany jest aparat mowy i jak mierzy się częstotliwości formantów głosek. To, czy analizuje wymowę króla Jana Karola Burbona czy prezydenta Andrzeja Dudy, nie ma znaczenia. Z kolei jeśli np. na Wydziale Pedagogicznym pracuje ktoś, kto bardziej jest psychologiem niż pedagogiem, teraz ma okazję wpisać się w ogólny zespół psychologów danej uczelni, a nie porównywać się z pedagogami mającymi inne metody badawcze, inne czasopisma do publikowania itd.

Rzecz w tym, że od deklaracji uczelnianego naukowca nie zależy tylko fakt uwzględnienia danej dyscypliny w portfolio uczelni (czy zbierze się 12, czy nie) i ewaluacja tejże. Zależy też ewaluacja jego samego. W teorii to też nie musi wyglądać źle. Większość naukowców przypisze się do którejś z 44 dyscyplin z rozporządzenia i już. Dzięki temu, że są dość szerokie, może to być dość łatwe (większość moich znajomych będzie po prostu w „naukach biologicznych”, nie zastanawiając się, czy więcej zajmują się biologią, ochroną środowiska czy biotechnologią). Gdy ktoś jest bardziej interdyscyplinarny (albo nieopatrznie protestował przed włączeniem jego dyscypliny do szerszej, jak to miało miejsce w przypadku astronomii niewłączonej ostatecznie do nauk fizycznych), może zadeklarować się np. w 75 proc. astronomem, a w 25 fizykiem itd.

I tu zaczynają się schody. Po pierwsze, interdysycplinarność jest w tych deklaracjach mocno ograniczona – można przypisać się co najwyżej do dwóch dyscyplin. Jak już się zadeklarujesz na rzecz biologii i chemii, to nie dopiszesz fizyki czy inżynierii chemicznej. Po drugie, ocenie będzie podlegać dorobek zgodny z deklaracją. Trzeba więc wybrać rozważnie. Na UW pracownicy naukowi (także dydaktyczni z naukowymi ambicjami) dostali na to w zależności od wydziału tydzień lub dwa.

Jak napisałem, większość moich znajomych to biolodzy i nie będą mieli z tym problemów. Gorzej mają niektórzy z współpracownicy. I tu wracam do matematyki stosowanej. Z tego, co wiem, zajmują się po prostu matematyką. Tworzą modele matematyczne, rozpisują równania, liczą rozwiązania itd. (Na szczegółach się nie znam, ale to nieważne w tym momencie). Z czystym sumieniem powinni się zadeklarować jako matematycy. No, chyba że nieopatrznie coś opublikują w czasopiśmie zaliczonym do informatyki.

No i owszem, gdy rzuci się okiem na publikacje pracowników wspomnianego na wstępie instytutu, wiele z nich jest w takich pismach jak „Mathematical Models and Methods in Applied Sciences”. Pismo to chwali się IF 3,415. Wydaje się niski? Jeśli jest się medykiem, to tak, dla matematyki to wysoka wartość – tam wiele pism ma IF ułamkowy, bo matematycy cytują się nawzajem znacznie rzadziej niż medycy. To pismo chwali się, że jest szóste na liście IF wśród pism z matematyki stosowanej. Inne pismo, w którym publikują pracownicy tego instytutu, to np. „Nonlinearity” z IF 1,926. Nie będę się silił na analizę artykułów, ale mam wrażenie, że choć są z zakresu matematyki stosowanej, są dość teoretyczne z punktu widzenia przyrodnika. Jak na razie OK – matematycy „stosowani” publikują w czasopismach specjalizujących się w matematyce stosowanej. Wszystko na miejscu. Ktokolwiek oceniający punktowo powinien mieć odrobinę rozeznania i wiedzieć, że nie można od nich oczekiwać IF takich jak od medyków, a matematyk ma nieprzesadnie dużą szansę na publikację w „Nature” czy „Science”, bo niezbyt się wpisuje w ich profil, tak samo jak tylko wyjątkowo może dostać nagrodę Nobla (np. za zastosowania w ekonomii – jak John Nash).

No właśnie, matematyka stosowana może być stosowana nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie. Np. do matematyka Vita Volterry swego czasu przyszedł ichtiolog Umberto D’Ancona, którego zaintrygowały zmiany w populacjach ryb. Biolog przedstawił problem, a matematyk rozpisał ten problem w równania i w ten sposób powstał jeden z filarów ekologii – równania Lotki-Volterry (Lotka ułożył podobne równania niezależnie). Podobnie działa to na UW. Hydrobiolodzy czasem przechodzili przez szklane drzwi dzielące ich zakład od Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki (taka sytuacja dosłownie miała miejsce przed konsolidacją przestrzenną zakładów Wydziału Biologii, które jeszcze kilkanaście lat temu były rozrzucone niemal po całej lewobrzeżnej Warszawie) i zapraszali matematyków do wspólnego rozwiązywania problemów. Problemów z perspektywy biologa/ekologa teoretycznych, z perspektywy matematyka – bardzo praktycznych. W ten sposób powstawały wspólne artykuły publikowane w pismach biologicznych. Np. jeden z matematyków ma w dorobku współautorstwo artykułów w pismach „Hydrobiologia” (IF 2.165 – nieprzesadnie imponujący dla biologów, ale zupełnie inny dla matematyków), „Limnology and Oceanography” (IF 3,595) czy „The American Naturalist” (IF 4.265).

Co zatem ma zrobić ten konkretny matematyk? Zadeklarować się – zgodnie ze stanem faktycznym – jako stuprocentowy matematyk, czy jednak np. jako ćwierćbiolog? Nie wnikałem dokładnie w planowany system oceny pracownika, ale zdaje się, że jakiś nieduży procent publikacji może mieć spoza deklarowanej dyscypliny. Co jednak gdy tych publikacji ma więcej? System punktacji czasopism według ministerstwa nauki trochę wyrównuje różnice impact factorów między dziedzinami i np. „Mathematical Models and Methods in Applied Sciences” ma 45 punktów, a więc więcej niż „American Naturalist” (40 pt), ale magia IF może działać mimo to, więc można woleć publikować w tym drugim piśmie, a już nawet dla polskiej punktacji lepiej publikować w „Limnology and Oceanography”, bo to daje punktów 50 (tyle samo co np. „Nature” i większości pism z jego rodziny). Dla dziekana WMIM UW to może jednak być mniej opłacalne, bo to punkty na biologię, a nie matematykę czy informatykę, choć tu ciężko powiedzieć, jak będzie dalej, bo w tym systemie wydziały trochę tracą sens.

Na marginesie: nie mam pojęcia, jak ministerstwo, czy tak naprawdę eksperci, którzy wykonają na zlecenie ministerstwa tę pracę, przyporządkuje do dyscyplin pisma mniej lub bardziej interdyscyplinarne. Weźmy wspomniane „Nonlinearity”. Firmuje je Londyńskie Towarzystwo Matematyczne, więc niby matematyka. Na stronie redakcji czytamy jednak, że zakres obejmuje interdyscyplinarną naturę nauk o nieliniowości, poczynając od fizyki, przez matematykę i inżynierię, po nauki biologiczne. Czy eksperci wczytają się dokładnie i zaliczą pismo do matematyki, nauk fizycznych, nauk biologicznych, a na dodatek do inżynierii? A w tym ostatnim przypadku: do której? Jest dziewięć dyscyplin inżynieryjno-technicznych. Raczej zostawią matematykę, a wtedy publikacja może okazać się bezwartościowa dla biologów czy fizyków. O ile pisma polskie może w nowej sytuacji zawężą tematykę artykułów, o tyle trudno oczekiwać od redakcji pism naprawdę międzynarodowych zważania na wymogi jednego z krajowych ministerstw.

Zatem może mimo wszystko ten matematyk powinien się zgłosić w jakiejś części do zasobu matematyków, a w jakiejś do biologów. Wszystko fajnie, ale jego ocena będzie za cztery lata. Nie ma gwarancji, że hydrobiolodzy następny grant dostaną na teoretyzowanie. Może dostaną na badania molekularne i pójdą współpracować z kolegami z wydziału Instytutu Genetyki i Biotechnologii. A może się obrażą i pójdą do matematyków z politechniki albo UKSW. Za cztery lata może się okazać, że swoją działkę matematyczną w zakresie publikacji wypełni, ale biologicznej nie.

Ponadto matematyk jest matematykiem. On tworzy modele itd. Jest mu wszystko jedno nie tylko, czy w modelu tym będą ryby i rozwielitki, czy sokoły i wróble. Jest mu wszystko jedno, czy ma modelować procesy biologiczne, chemiczne czy fizyczne, a nawet ekonomiczne i społeczne. Ten sam naukowiec, który ma w swoim dorobku artykuły w wyżej wymienionych pismach (w zasadzie da się po tym zidentyfikować, choć piszę to bez jego wiedzy, ale jeżeli czyta to Pan, Panie Profesorze, to pozdrawiam – uczył mnie Pan na studiach matematyki dla biologów), publikował też w piśmie „Physica D: Nonlinear Phenomena” (IF 1,960), które – jak mniemam – wykaz wrzuci do szuflady „nauki fizyczne”. I tak to właśnie może wyglądać – jednego dnia do matematyka od modelowania przyjdzie ekolog z problemem interakcji między zwierzętami, drugiego medyk z problemem rozwoju guza albo rozprzestrzeniania się epidemii, trzeciego fizyk potrzebujący równań dla cieczy nienewtonowskich, a czwartego ekonomista albo socjolog.

Przyjdzie naukowiec praktyk z problemem praktycznym. Gdyby mieć na względzie rozwój nauki i jej wdrożenia w praktykę, należałoby taką współpracę promować. Tymczasem ten system oceny pracownika raczej będzie do tego zniechęcał. Matematykowi nie będzie się osobiście opłacać współpraca z praktykami z innych dyscyplin – do jego oceny będą się raczej liczyć publikacje w pismach teoretycznych. Jestem ostatni do gloryfikowania nauki stosowanej w połączeniu z lekceważeniem nauki czystej, ale utrudnianie, choćby niezamierzone, działalności w tej pierwszej domenie ciężko mi popierać.

PS Oczywiście dopóki nie ma podpisanych aktów prawnych. Przypomniał mi się np. taki stary wpis o dyscyplinach naukowych.

Ilustracja: Rafael Santi, Szkoła Ateńska (domena publiczna)