Biologia, językoznawstwo i inne pseudonauki

Jakiś już czas temu na służbowego mejla dostałem projekt nowego rozporządzenia ministerstwa nauki określającego istniejące w Polsce dziedziny nauki. Dostali go wszyscy z mojego wydziału, ponieważ zgodnie z owym projektem zakres naszej działalności mija się z wizją ministerstwa. Tak się bowiem składa, że o ile na wydziale biologii są specjaliści od biotechnologii i ochrony środowiska, a także osoby mogące mieć coś do czynienia z biofizyką i biogeochemią, o tyle większość zajmuje się po prostu biologią. Takiej dziedziny jednak w rzeczonym projekcie nie ma. Dla specjalistów przygotowujących wykaz nauki przyrodnicze dzielą się na biofizykę, geochemię, biogeochemię i geofizykę. Wcześniej wspomniana biotechnologia i ochrona środowiska to z kolei nauki techniczne, choć ta ostatnia znajduje się równocześnie w kategorii „nauki rolnicze, leśne i weterynaryjne”. Biologia zaś jako taka nie ma swojego miejsca w żadnej kategorii.

Tak więc wygląda na to, że ministerstwo nauki przewiduje, że w Polsce można uprawiać tylko biologię stosowaną, która została tu synonimem produkcji rolniczej. Biolodzy powinni zapomnieć o dłubaniu w przyrodzie, zostawiając to geofizykom i geochemikom, a zająć się takimi dziedzinami jak: leśnictwo, ogrodnictwo, rolnictwo, rybactwo, weterynaria lub zootechnika. Ma być pożytecznie. Nie można marnować pieniędzy z budżetu nauki na głupoty takie jak mikrobiologia, etologia, embriologia czy bioindykacja (chyba że uda się je podciągnąć pod prawdziwe nauki wyżej wymienione). Ministerstwo jednak chyba zdając sobie sprawę z potencjału polskiej nauki stosowanej uznało, że chemia i fizyka istnieją tylko jako nauki ścisłe, a nie przyrodnicze. Dla specjalistów ministerialnych bliskość chemii i matematyki jest znakiem tego bardziej wyraźna niż chemii i geochemii, a chemicy i fizycy nie powinni zawracać sobie głowy związkiem swoich badań z przyrodą, tylko teoretyzować. Z kolei zamiast stomatologii ma być dentystyka, co ma wybić z głowy pomysły specjalistów od jamy ustnej, że cokolwiek nowego polski naukowiec tam wymyśli, a w zamian powinien się doskonalić w technice leczenia zębów.

Początkowo myślałem, że takie potraktowanie biologii i paru innych nauk (na pierwszy rzut oka zauważyłem np. wypadnięcie językoznawstwa) to przejaw oszczędności. Można społeczeństwu pokazać, że SLD i PiS rozpasały wydatki, a obecny rząd zracjonalizuje wydatki, obcinając co bardziej bezsensowne dziedziny nauki. Spojrzawszy jednak na poprzedni wykaz (co prawda nie w randze rozporządzenia ministra, a jedynie uchwały Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów), zauważyłem, że spadek jest niewielki. Kilka dziedzin wypadło (np. ekologia, mikrobiologia, biochemia, no i ta biologia), ale za to kilka wskoczyło na zwolnione miejsce (np. kognitywistyka albo położnictwo). Tak więc trudno mówić o znaczących oszczędnościach.

Zatem pomyślałem, że może jest wręcz przeciwnie. Ministerstwo zauważyło, że od kilkunastu lat na uczelniach tworzone są makrokierunki (międzywydziałowe studia matematyczno-przyrodnicze, międzywydziałowe studia humanistyczne, bioniformatyka, bioanalityka i inne). Osoby kończące takie studia nie mieszczą się w ciasnych dziedzinach i np. zajmować się powinny nie biologią czy ekologią, ale właśnie naukami przyrodniczymi bez specyfikacji. W dotychczasowej uchwale właśnie taki status mieli farmaceuci – nie było dziedziny farmacja, ale była grupa nauk farmaceutycznych bez wewnętrznego podziału. Coś takiego nawet by mi pasowało – nie musiałbym się zastanawiać, czy bardziej zajmuję się ekologią czy biologią. Nie musiałbym wypowiadając się o zmianach klimatu albo ewolucji gwiazd wstydzić niekompetencją, bo byłbym przyrodnikiem. Jednak to wyszczególnienie kilku gałęzi w obrębie nauk przyrodniczych nieco podaje w wątpliwość taką interpretację.

Pozostaje więc przyjąć, że muszę zadeklarować, jaką dziedzinę akceptowaną przez ministerstwo wybieram. Najbliżej mi chyba do ochrony środowiska, a może biogeochemii. Zostając przy ekologii albo biologii, skazuję się na status pseudonaukowca. Szczęściem w nieszczęściu – polska wolność gospodarcza pozwala na prowadzenie działalności pseudonaukowej, a w sumie ekologia niektórym kojarzy się z różdżkarstwem itp. wykorzystaniem sił natury, przepraszam – Natury. Zaczęła mi kiełkować idea zwołania biologów, ekologów, językoznawców, oceanologów i in. w celu założenia cechu pseudonaukowców. Niestety, niedługo potem dostałem kolejnego mejla z odsyłaczem do strony ministerstwa, na której napisano:  „Informuję, że projekty rozporządzeń […] nie były stanowiskiem oficjalnym MNiSW.”

Piotr Panek
Fot. Steff (Wikimedia Commons, licencja CC-BY-SA-3.0)