Pisklęta bez kwoki

Marneuli, 20-tysięczne miasto na południu Gruzji, nie jest jakoś szczególnie znane. Ostatnio jednak pojawiło się na licznych portalach ciekawostkowych ze względu na kurczęta wyklute bez wysiadywania.

W Marneuli jest drobny przemysł, głównie spożywczy – fabryka konserw, fabryka sera, ferma drobiu (w sumie rosyjskie słowo, które można przełożyć jako „ptakofabryka”, może lepiej odpowiadać specyfice takich zakładów). W tej ostatniej, jak wiadomo, rozmnaża się kury. Samo zapłodnienie w takich sytuacjach zachodzi tradycyjnie. Potem kura znosi zapłodnione jaja, ale tu wkracza technika. Mianowicie takie jaja zabiera się kurze, która widząc brak jaj w gnieździe, składa kolejne, żeby je zastąpić.

W tradycyjnej hodowli kurnikowej na wsi takie jaja się zbiera, a gdy któraś z kur zaczyna przejawiać objawy kwoczenia, przygotowuje się jej gniazdo, wypełnia tymi jajami i sadowi ją na nich. W takiej hodowli na jajko najpierw patrzy się pod silne światło, żeby zobaczyć cień zarodka. Jeżeli go nie ma, znaczy to, że jajko jest niezapłodnione i trafia do konsumpcji, a nie wysiadywania. To jest do ogarnięcia, gdy ma się, powiedzmy, 30 kur, trzy krowy i dwie świnie oraz parohektarowe gospodarstwo. Nie wiem, jak jest na fermach przemysłowych. Tzn. nie wiem, jak jest z doborem jaj do sprzedaży gastronomicznej albo do wychowywania piskląt. Tam jaja z tej drugiej grupy trafiają pod tzw. sztuczną kwokę, czyli do inkubatora. (Może jestem niereprezentatywny, ale chyba poznałem to słowo właśnie w kontekście kurcząt, a nie ludzkich wcześniaków, i to jest dla mnie podstawowe znaczenie).

W inkubatorze utrzymywana jest temperatura zbliżona do temperatury wysiadywania, a w jajach pod jej wpływem rozwijają się pisklęta. Po wykluciu są zbierane, sekserzy rozpoznają płeć, od której zależy dalszy los – koguciki siłą rzeczy nie zostaną nioskami. Na wsi pozwala im się rosnąć, po czym po dorośnięciu jeden zdobywa pozycję dominującą i zajmuje się wodzeniem kur, a pozostałe sukcesywnie trafiają pod siekierę. Na fermach jajecznych często już na etapie pisklęcia trafiają do „utylizacji”. Nie wiem, czy ferma w Marneuli zajmuje się tylko produkcją jaj, czy też mięsnych brojlerów.

W każdym razie na fermie tej gdzieś pod koniec maja czy na początku czerwca pracownik odpowiedzialny za jakość jaj uznał, że ich partia jest zepsuta. Trafiła więc na miejscowe wysypisko śmieci. Można było się spodziewać, że to będzie świetna wyżerka dla wysypiskowych szczurów, wron, mew czy jakie tam akurat gatunki występują – np. w Peru inspekcja ochrony środowiska w celu lokalizacji nielegalnych wysypisk obserwuje sępy.

Po jakimś czasie stało się coś, czego się chyba pracownicy fermy nie spodziewali. Otóż na wysypisku było gorąco. Na wysypiskach bywa ciepło w miejscach, gdzie odpadki organiczne ulegają kompostowaniu, ale tu chyba nawet nie o to chodziło. Po prostu kamieniste podłoże wysypiska nagrzało się od upałów (w tym regionie panuje klimat stepowy). I to gorąco było na tyle długotrwałe i nieprzerwane, że jaja okazały się wcale nie takie zepsute – wykluły się z nich setki piskląt. Pewnie część z nich również padła łatwym łupem drapieżników, ale część przywłaszczyli sobie okoliczni mieszkańcy. Ferma nie może mieć pretensji – sama wyrzuciła jaja jako bezwartościowe.

Jak napisałem, samo zjawisko nie jest aż tak niezwykłe, jak przedstawiały je niusy. W hodowli przemysłowej od dawna jaja nie są wysiadywane przez kwoki, tylko inkubowane. Nawet na tej wsi zdarza się, że w razie braku kwoki wykorzystuje się kilkusetwatową żarówkę. Tak wyklute pisklęta mogą mieć zaburzoną orientację seksualną z racji braku kwoki do wdrukowania obrazu samicy (dlatego słabo rokuje dla dalszego rozmnażania wysiadywanie jaj przez inny gatunek ptaka – nie dotyczy kukułek – później np. może się zdarzyć, że wykluty kaczor zaleca się do kury albo gęsi), ale dla hodowli to nie ma większego znaczenia – stadu wystarczy jeden odpowiednio aktywny kogut.

Jako że jajko było wcześniej niż kura, mechanizm inkubacji przez nagrzanie słońcem jest powszechny u gadów, które często zagrzebują jaja w piasku. Polskie żółwie czy jaszczurki też tak robią. Z kolei nasze węże często wybierają sterty butwiejących liści, ale też korzystają z ludzkich tworów, jak sterty trocin czy kopy gnoju. Taka masa gnijącej materii organicznej wytwarza odpowiednią ilość ciepła. Co ciekawe, u wielu współczesnych gadów płeć nie jest determinowana przez układ chromosomów, jak u ssaków, ptaków czy owadów, ale przez temperaturę inkubacji. Można już znaleźć publikacje naukowe na temat zmiany proporcji płci związanej z globalnym ociepleniem.

Ale i u ptaków nie zawsze jaja potrzebują wysiadywania. Stosunkowo bliscy krewni kur z rodziny nogali tego nie robią. W zależności od gatunku szczegóły się różnią, ale zwykle nogale zagrzebują jaja w podłożu na modłę gadzią. Niektóre po prostu drążą norę i liczą na działanie słońca i energii geotermalnej. Inne natomiast usypują kopiec ze szczątków roślinnych. Czyli robią coś na kształt kompostownika czy wysypiska śmieci. Materia roślinna gnije, temperatura się podnosi. U jednych gatunków rola rodziców kończy się na złożeniu do niego jaj, u innych sprawdzają oni jeszcze temperaturę kopca dziobem i w razie potrzeby ujmują lub dodają materiału do gnicia. Ernest Meanult w swojej książce „Miłość macierzyńska u zwierząt” (polskie wydanie w 1902 r.) zauważa, że nogale zostawiają jaja same sobie, ale za to budowę kopca uważa za przejaw troski macierzyńskiej i porównuje do kopca Patroklesa usypanego przez Achillesa.

Zatem w przypadku ptaków grzebiących wyklucie piskląt bez udziału kwoki (tzn. bez wysiadywania, bo jednak do złożenia jaj jest niezbędna) wcale nie jest takim znowu niezwykłym zjawiskiem, a zwałka śmieci jest do tego idealnym miejscem.

fot. Dan Cowell, licencja CC BY 3.0