MSOŚ UW na razie zostaje
Na moich studiach zajęcia z ochrony środowiska rozpoczęły się od deklaracji wykładowcy, że ochrona środowiska to pewien zestaw działań, a nie dział nauki. Być może dlatego na Uniwersytecie Warszawskim nie ma wydziału ochrony środowiska. Jest jednak prowadzony taki kierunek studiów.
Stosunkowo niedawno kierunek „ochrona środowiska” uruchomił Wydział Biologii, ale od ponad 20 lat na uniwersytecie tym można studiować ten kierunek w ramach Międzywydziałowych Studiów Ochrony Środowiska. Właśnie międzywydziałowych – MSOŚ miał być pozbawiony swoich wykładowców, dziekana itp. struktur, ale zajęcia miały być firmowane przez kilka wydziałów. Początkowo głównie przyrodniczych: Biologii, Chemii, Fizyki, Geologii, ale też społecznych: Prawa i Administracji oraz Nauk Ekonomicznych. No i jeszcze Geografii i Studiów Regionalnych, czyli wydziału siedzącego trochę okrakiem między naukami przyrodniczymi a społecznymi. Ponadto zajęcia prowadzili pracownicy kolejnych wydziałów: Matematyki, Informatyki i Mechaniki, Zarządzania, Filozofii i Socjologii.
Początek lat 90. XX wieku na UW był rewolucyjny z wielu względów, a jednym z nich było powstanie studiów międzywydziałowych. Pojawiły się Międzywydziałowe Studia Matematyczno-Przyrodnicze i Międzywydziałowe Studia Humanistyczne. Następnie w mniejszym zakresie powstawały Jednoczesne Studia Ekonomiczno-Matematyczne czy Jednoczesne Studia Informatyczno-Matematyczne. Te ostatnie nawet nie były międzywydziałowe, bo oba kierunki prowadzi ten sam wydział, choć różne instytuty. (Tu dygresja: na UW są wydziały, gdzie podział na instytuty jest praktycznie niezauważalny dla studenta, a są takie, gdzie instytuty i katedry mocno rywalizują między sobą, prowadząc konkurencyjne kierunki studiów, ewentualnie żyją trochę niezależnie od siebie, prowadząc kierunki pokrewne, ale odmienne). Nie mówię tu już o takich rzeczach jak ta, że chemię dla studentów biologii prowadził Wydział Chemii, a informatykę Wydział… Fizyki.
O ile jednak studenci MISMa-P czy MISH chodzili na zajęcia indywidualnie razem ze studentami rodzimymi dla danych kierunków/wydziałów, o tyle dla MSOŚ były przeznaczone konkretne zajęcia. MISMa-P i MISH nie były kierunkami studiów, bo odpowiednia lista ministerialna nie przewidywała możliwości zostania magistrem (na początku lat 90. nie było studiów licencjackich) matematyko-przyrodoznawstwa (więc ja ostatecznie dostałem dyplom biologii) ani humanistyki, a ochrona środowiska na MSOŚ tak. (Na początku obecnego wieku pojawiło się, na potrzeby systemów rekrutacji, pojęcie „makrokierunek”). Dopiero na starszych latach, wybierając specjalizację, studenci MSOŚ zapisywali się na zajęcia przewidywane dla „rodzimych” studentów.
Kiedy sam prowadziłem zajęcia na Wydziale Biologii, właśnie dla studentów lat starszych, niektóre z nich były wręcz zdominowane przez studentów nie WB (czy MISMa-P), a MSOŚ. Dzięki temu wiem, że czasem osoba z dyplomem ochrony środowiska może lepiej znać się na rozpoznawaniu gatunków roślin czy zwierząt albo ekologii od osoby z dyplomem biologii. Na moim roczniku studiów większość studentów biologii chciała zrobić specjalizację mikrobiologiczną, a z pozostałych – większość molekularną – i dziś niektórzy z nich żartują, że kota od psa odróżniają po DNA, a nie wyglądzie.
MSOŚ dawał możliwość specjalizacji bardzo odmiennych – ktoś mógł robić magisterkę w moim zakładzie na ekologii roślin mokradłowych, a ktoś inny na Wydziale Chemii z zakresu oczyszczania ścieków czy na Wydziale Prawa i Administracji z zakresu prawa ochrony środowiska. Niedługo zaś potem swój MSOŚ utworzyła SGGW, a kierunek „ochrona środowiska” z zakresu inżynierskiego wprowadziły politechniki czy uczelnie prywatne.
Wszystko się toczyło nieźle, aż tu nagle na początku obecnego roku akademickiego rektor UW ogłosił plany wygaszenia MSOŚ i powołania studiów ze zrównoważonego rozwoju. Nie znam kulis, więc nie będę spekulował, co za tym stało.
Wśród studentów MSOŚ przeprowadzono ankietę, co zrobiliby, gdyby nie mogli wybrać tego kierunku. Tylko mniej więcej połowa wybrałaby inną ochronę środowiska, reszta wolałaby wtedy zupełnie inny kierunek. Z pierwszej grupy kolejna połowa wybrałaby Politechnikę Warszawską, na drugim miejscu SGGW, z tym że tu preferencje podzieliły się mniej więcej po równo między ochronę środowiska ze specjalizacją rolniczo-przyrodniczą a inżynierię środowiska. Tę połączyłem tu z ochroną środowiska, bo na SGGW inżynieria środowiska jest bardziej ochroniarska, inaczej niż politechniczna inżynieria środowiska, która jest bardziej techniczno-budowlana i bardziej pasuje do kompletnej zmiany kierunku. Najmniej osób, które zostałyby przy wyborze ochrony środowiska, zdecydowałoby się na oferowaną przez UKSW z aspektami filozofii przyrody i WB UW skupiającą się na ochronie przyrody.
To ostatnie może trochę dziwić, bo skoro już wybrało się ochronę środowiska na UW, to czemu nie wybrać oferowanej przez inną jednostkę, gdzie nawet część zajęć jest prowadzona przez te same osoby, a wręcz ta sama? Jednak właśnie to podobieństwo może paradoksalnie być zniechęcające. Skoro już przyszły student, rozważywszy wszystkie za i przeciw, z tej alternatywy wybrał MSOŚ, to coś go do ochrony środowiska na WB zniechęciło. W otwartej części ankiety studenci podkreślali interdyscyplinarność MSOŚ, niektórzy nawet oczekiwaliby jej jeszcze więcej, idąc w stronę inżynierską (to ostatnie raczej na UW nie przejdzie). Obecnie na UW różnych wersji studiów międzywydziałowych i różnych zajęć wspólnych jest jeszcze więcej niż w latach 90., ale kierunek prowadzony przez daną jednostkę to wciąż pewne ograniczenie wyboru. Student MSOŚ może sobie wybrać zajęcia te same co student ochrony środowiska na WB, ale może też wybrać inne.
Co ciekawe, pomysł, żeby studia MSOŚ kontynuować na kierunku „zrównoważony rozwój”, nie spotkał się z aprobatą. Studenci MSOŚ jednak woleliby albo zmienić kierunek na zupełnie inny (choćby weterynarię czy chemię), albo kontynuować ochronę środowiska na innej uczelni.
Ostatecznie rektor pomysł wycofał i MSOŚ zostaje. Nadal będą to studia międzywydziałowe, ale charakter quasi-wydziału staje się jeszcze wyraźniejszy, bo zostały one przypisane do Uniwersyteckiego Centrum Badań nad Środowiskiem Przyrodniczym i Zrównoważonym Rozwojem. UCBS jest pozawydziałową jednostką UW (początkowo związaną z wydziałami Biologii, Chemii, Geologii oraz Geografii i Studiów Regionalnych, obecnie tej samej siódemki co MSOŚ), działającą od 1989 roku. Dotąd nie miało swoich studentów, choć prowadziło pojedyncze zajęcia.
Czy UW oprócz studiów z ochrony środowiska (wersja MSOŚ i WB), zarządzania środowiskiem oraz elementów tych dziedzin wiedzy rozproszonych w programach innych kierunków otworzy „zrównoważony rozwój”? Nie wiem, na razie w kwestii studiowania ochrony środowiska sytuacja pozostaje bez większych zmian.
Piotr Panek
fot. Marcin Ejsmont, licencja CC BY-NC-ND 2.0
Komentarze
Strasznie to wszystko biurokratyczne i skomplikowane. Na uczelniach można nabyć kompetencji do pisania polskiego prawa. Po 50-tej ustawie „o zmianie ustawy zmieniającej ustawę o zmienia ustawy ….” może to nawet działa. Ale rozumieją to tylko wtajemniczeni.
Gdyby mi dziś przyszło zapisywać się na studia, nie wiem, czy umiałbym się poruszać w systemie kierunków do wyboru. Kiedyś był wydrukowany informator i było łatwiej.
W studiowaniu międzywydziałowym (takim naprawdę indywidualnie ustalanym, a nie z zajęciami dla międzywydziałowców) największym problemem nie jest biurokracja, ale to, że wszystkie fajne zajęcia na różnych wydziałach są równocześnie.
@panek
Zdarza się to i na studiach na jednym kierunku 🙁