Wcale nie ten trzeci
Języków na świecie jest mnóstwo, a większość z nich nie ma pisma.
Można więc powiedzieć, że sytuacja, która jest dla nas codziennością — obcowanie z językiem za pomocą znaków graficznych i fonicznych — w szerszej perspektywie wcale typowa nie jest. Dlatego językoznawcy długo byli przywiązani do myśli, że język to język mówiony — Ch. Hockett użycie kanału dźwiękowego uważał za jedną z cech różniących język ludzi od komunikacji zwierząt.
Przez lata przyjmowano też, że język ma dwa subkody: pisany i mówiony, znaków wizualno-przestrzennych w ogóle nie biorąc pod uwagę. Z takim podejściem wiązało się przekonanie, że język (utożsamiany, rzecz jasna, z mową) jest naturalną predyspozycją człowieka (jak chodzenie czy gryzienie pokarmu), z czego wynikało usilne dążenie do nauczenia osób niesłyszących posługiwania się mową, i to jako nadawcy i odbiorcy. Stąd zapewne przekonanie, że jedyne, czego potrzeba niesłyszącym, to nauczenie się czytania z ruchu warg i mechaniczne opanowanie ułożenia narządów mowy. Pogląd ten, zwany oralizmem, na dziesięciolecia zdominował nauczanie głuchych dzieci, a praktykę tę usankcjonowało znamienne wydarzenie: w czasie międzynarodowego kongresu poświęconego edukacji głuchych, który odbył się w 1880 r. w Mediolanie, niesłyszących nauczycieli po prostu wyproszono, a następnie przegłosowano zakaz posługiwania się językiem migowym w szkołach.
Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że przez dziesiątki lat kształcenie głuchych wiązało się z opresją i deprywacją: te dzieci, które migały, nie mogły się w ten sposób komunikować nawet z kolegami w internacie — jakiekolwiek miganie było zakazane. Te, które nie migały, nie miały się jak komunikować w ogóle. Ponieważ społecznej natury człowieka i jego potrzeby komunikacji nie da się oszukać, dzieci migały między sobą po kryjomu. Jeśli miały głuchych rodziców, mogły przynajmniej migać z rodziną. Jeśli rodzice byli słyszący, przekonywano ich, by do dzieci mówić i za nic w świecie nie próbować migać.
I tak słyszący rodzice nie uczyli się migowego (przecież dziecko, obiecywano, miało się za jakiś czas komunikować za pomocą mowy), a dzieci traciły cenne lata poznawania świata – w żaden bowiem dostępny dla nich sposób świata im nie objaśniano. Czytanie z ust jest bowiem czynnością trudną, nawet gdy mówiący stoi na przeciw nas, nie kręci głową i ma mimikę nie zniekształcającą typowego obrazu słów. Jest ono trochę łatwiejsze, gdy bardzo dobrze znamy język, który mamy w ten sposób odczytać. Tymczasem mali głusi byli w sytuacji ucznia, który bierze lekcje obcego języka z kursu internetowego, w którym jest obraz, ale wyłączono fonię. Pozbawiając dzieci (biegłej) znajomości migania i zniechęcając rodziców do komunikowania się z nimi w ten sposób skazywano je na całkowitą samotność wśród najbliższych i hamowano ich rozwój społeczny i intelektualny.
Oralistów nie przekonywały nie tylko mizerne efekty prowadzonej przez nich pracy, ale też oczywiste dowody na to, że jeśli ludzie nie mogą mówić, wykorzystają inne kanały komunikacji, w tym gesty. Pomijając sztuczne gestowe systemy komunikacyjne, jakie wytwarzały na przykład społeczności zakonów, w których obowiązywała reguła milczenia, czy pomocniczy migowy język Indian, znane są spontanicznie powstające języki migowe w społecznościach głuchych, np. na Martha’s Vineyard, gdzie migami posługiwali się mieszkańcy głusi i słyszący, czy w szkołach dla głuchych w Nikaragui. Również codzienna obserwacja wychowanków nieuchronnie musiała prowadzić do wniosku, że ucząc dwujęzycznie — a więc w języku migowym, oraz stopniowo w (pisanym) języku narodowym — osiągnie się lepsze efekty. Jednak przez lata języków migowych w ogóle nie uważano za języki, a ledwie za prymitywne systemy komunikacyjne i uważano, że nie mogą one służyć niczemu poza najprostszymi, codziennymi sprawami. I choć opisy języków poszczególnych grup powstawały, a ludzie mający styczność z głuchymi mogli dostrzec, że istnieje na przykład migowe słownictwo fachowe związane z wykonywaną pracą, przełomem było ukazanie się w 1960 r. pracy Williama Stokoe Sign Language Structure. Uczony określił w niej miganie jako język naturalny — zwykle odmienny od języka danej społeczności słyszącej, w której żyli głusi.
Odmienność tę uświadamiali sobie do pewnego stopnia praktycy, nauczyciele dzieci głuchych, przez długi czas przede wszystkim księża i zakonnicy. Począwszy od XVIII wieku powstawały zakłady, w których głusi uczniowie mieszkali i uczyli się. Pierwsza taka szkoła powstała w Paryżu, była kierowana przez księdza Charlesa-Michela de l’Épée, który chcąc pomóc uczniom w opanowaniu standardowej francuszczyzny pisanej, stworzył na bazie znaków francuskiego języka migowego i gramatyki fonicznego francuskiego sztuczny język — francuski migany. Jego następca, ksiądz Roch-Ambroise Cucurron Sicard, posługiwał się już tylko miganym, był też autorem podręcznika tego języka. Dzieło de l’Épée i Sicarda przyczyniło się jednak do rozwoju kształcenia głuchych i do rozwoju języków migowych, a przyjęty przez nich model kształcenia stosowano w wielu krajach, w tym w Rosji i Prusach.
Wzorował się na nim ksiądz Jakub Falkowski, który w 1817 założył pierwszą szkołę dla dzieci głuchych w Warszawie — istniejący do dziś Instytut Głuchoniemych. Ks. Falkowski został w języku polskich głuchych upamiętniony w szczególny sposób: mig ‘dyrektor’ nawiązuje właśnie do pijara, a ściślej – do noszonego przez niego na szyi odznaczenia. Już w czasie pracy Falkowskiego, który zatrudniał pracowników głuchych, wśród słyszących nauczycieli byli zwolennicy oralizmu, jednak stosunkowo długo pod rządami kolejnych dyrektorów, ks. Jana Papłońskiego i ks. Teofila Jagodzińskiego, posługiwano się językiem migowym, a wychowankowie dobrze czytali i pisali po polsku. Niestety w kolejnych dzisięcioleciach nauczano w duchu i praktyce oralizmu, posiłkując się w późniejszym okresie Systemem językowo-migowym.
System językowo-migowy (SJM) to powstały w latach 60. XX wieku, analogiczny do francuskiego miganego ks. de l’Épée, system komunikacyjny, posługujący się znakami migowymi, ale z gramatyką polszczyzny, jej częściami mowy, zróżnicowaniem słowotwórczym i odmianą. System ten jest w zamierzeniu odmianą miganą języka polskiego, jego przekodowaniem na migi; był i jest nauczany na studiach surdopedagogicznych. Do niedawna był też jedynym, na który tłumaczono w przekazie telewizyjnym. Różni się on znacznie od polskiego języka migowego (PJM), czyli języka używanego przez głuchych w Polsce (nie zaś gestowej odmiana polszczyzny, jak można by rozumieć nazwę).
Jako przykładową różnicę można podać szyk wyrazów – w SJM jest to linearyzacja odpowiadająca zwykłym wypowiedziom mówionym polszczyzny fonicznej; SJM zachowuje podział na części mowy – w PJM migi są raczej rdzeniami o pewnym znaczeniu, znaczenie analogiczne do form czasownikowych czy rzeczownikowych pojawia się w konkretnych użyciach. Rdzeń migowy nabiera różnych znaczeń leksykalnych (np. wykonawcy czynności lub narzędzia, dokonaności) w użyciu, SJM wyraża takie zróżnicowania dosłownie, np. przez dynamikę znaków „czasowników dokonanych” i „niedokonanych” . Występuje w nim też odmiana wyrazów, polegająca na tym, że do znaku (rdzenia) dodaje się daktylograficznie (w alfabecie palcowym) końcówkę fleksyjną. Ponieważ w SJM należy jednocześnie migać i mówić, w wersji uproszczonej migane mogą być tylko rdzenie, a końcówki pozostawia się odczytaniu z ruchu warg. SJM tworzy złudne wrażenie, że miganie polega tylko na zmianie kodowania z fonicznego na gestowe, w istocie jednak jest mało zrozumiały lub całkowicie niezrozumiały dla rodzimych użytkowników PJM. Różnicę między SJM a PJM dobrze uświadamia obejrzenie bajki na jednym z kanałów dla dzieci, zamiganej przez tłumacza PJM, i wiadomości przekodowanych na SJM przez tłumacza SJM.
Głusi byli i często ciągle jeszcze są uczeni polszczyzny przez nauczycieli posługujących się SJM, nie zaś PJM — są więc uczeni obcego języka w obcym języku pomocniczym. Nic zatem dziwnego, że komunikaty, które uważają za napisane w języku polskim odbiegają od tego, co przeciętna osoba skłonna byłaby za taki komunikat uznać: mieszają się w nich język i system, a ich wspólnym mianownikiem jest posługiwanie się migami. To trochę jakbyśmy użyli angielskich słów i polskiej składni. Tymczasem głuchy piszący po polsku pisze w języku obcym, powinien więc ten język znać na tyle, by swobodnie móc sformułować wypowiedź.
Część nauczycieli głuchych jest świadoma tego, że polszczyzna jest dla dzieci językiem obcym, a SJM – obcym i sztucznym, posługuje się więc PJM oraz zachęca rodziców i innych członków rodzin do uczenia się migowego i komunikowania z dzieckiem w ten sposób od najmłodszych lat, nawet jeśli ostatecznie będzie ono z powodzeniem korzystało z implantu i opanuje mowę.
Dzięki temu dziecko uczestniczy w życiu najbliższego otoczenia, uczy się od niego i poznaje świat, lepiej dotrzymuje kroku rówieśnikom, nie ma „wyrwy komunikacyjnej” w życiu, lepiej radzi sobie potem w szkole, łatwiej opanować mu polszczyznę — język dla niego obcy. Doniosłość tej ostatniej umiejętności łatwiej zrozumieć, gdy spojrzy się na użytkowników PJM jak na mniejszość językową: niezależnie od tego, czy w instytucjach publicznych będą kompetentni tłumacze, czy będą zatrudniani asystenci (żywi lub elektroniczni), umiejętność czytania w owym obcym języku daje dostęp do codziennej gazety, czasopism, najnowszego kryminału i największych dzieł literatury, do filmów, źródeł internetowych i uniwersyteckiej lektury.
Dzięki staraniom i zapałowi nauczycieli przekonanych do uczenia dwujęzycznego, do potrzeb dzieci głuchych został dostosowany nowy elementarz i ćwiczenia do niego, opracowane też zostały zeszyty metodyczne dla nauczycieli. Można więc powiedzieć, że krok po kroku wraca to, co było w kształceniu głuchych najlepsze za rządów dyrektorów Jagodzińskiego i Papłońskiego.
PJM stał się też przedmiotem badań naukowych: od 2010 r. na Uniwersytecie Warszawskim działa Pracownia Lingwistyki Migowej, która skupiła grono głuchych i słyszących badaczy PJM. Pracownia gromadzi teksty migowe, a następnie je opracowuje, tworząc korpus. Jest to obecnie jeden z trzech największych korpusów tekstów migowych na świecie. Tak zebrane poświadczenia umożliwiają stworzenie nowoczesnego, lingwistycznego opisu polskiego języka migowego.
Magdalena Derwojedowa
Ilustracja: znak daktylograficzny, francuska rycina z XIX wieku, domena publiczna
Komentarze
„pod rządami kolejnych dyrektorów, ks. Jana Papłońskiego i ks. Teofila Jagodzińskiego, posługiwano się językiem migowym, a wychowankowie dobrze czytali i pisali po polsku”
To było możliwe niemal 200 lat temu!
Byłem przekonany, że tak jest nadal 🙁
Dzięki za obszerne wprowadzenie do tematu.
Świetny wpis! Dzięki!
Ach ci wredni zaborcy. Jak oni się nad tym biednym głuchym narodem znęcali. Ale głuchy się nie dał ideologicznym zaborcom. Dzięki KK. Ach jak mnie ten martyrologiczny ton denerwuje. Dzisiaj nic się nie może obyć bez narodowo patriotycznej wstawki kościelno historycznej.
To nie była ocena treści.
Z opisu wynika, że język PJM jest bardziej uniwersalny. Ta struktura oparta na rdzeniu rzeczowym i funkcji a mniej na fleksji przypomina mi bardziej języki angielski czy niemiecki (anglosaskie) niż słowiańskie. Bardziej by mnie ciekawił rys historyczny pochodzenia, rozwój i rozpowszechnienie rodziny języków PJM niż ten płaczliwy wstęp historyczno patriotyczny. Ten nie pasuje do reszty. Czy jest wymagany do publikacji?
P.S. trochę sobie ponarzekałem, co nie obniża mojej oceny artykułu. Dobry i informatywny.
@ZWO
Chyba Pan nadinterpretowuje. W XIX wieku zakony zajmowały się prowadzeniem zakładów naukowych, a już zakładów dla dzieci o specjalnych potrzebach — pewnie wyłącznie one. To samo można by napisać o niewidomych — zakład w Laskach zawdzięczają przecież matce Róży Czackiej i utworzonemu przez nią zgromadzeniu franciszkanek.
Nie zaborcy mają tu znaczenie, ale oralizm panujący powszechnie po kongresie w Mediolanie. To on powodowała, że dzieci społecznie i poznawczo cierpiały zaniedbanie, niemożność komunikowania się ze światem zewnętrznym skazywała je też na samotność. Dorośli, nie posiadłszy języka polskiego w piśmie, byli w nie lepszej sytuacji. Tak samo pod zaborami, jak i przedwojennej i powojennej Polsce.
Księża, którzy prowadzili zakłady i uczyli głuchych, zdawali się na zdrowy rozsądek i obserwację, a ta przekonywała, że dzieci komunikują się ze sobą (i z nimi) językiem migowym, a pisanym polskim (francuskim, hiszpańskim, niemieckim, angielskim) posługują się jak językiem drugim. Paradoksalnie, kiedy pedagodzy (w tym gronie byli też zapewne duchowni) zaczęli radzić, jak polepszyć, pogorszyli. A potem trwali w niezrozumiałym uporze przez dziesiątki lat.
Uczenia w języku migowym nie zarzucono bodaj tylko w USA. Dziś jest tam jedyny uniwersytet, gdzie wykłada się w migowym. Odwrót od oralizmu nastąpił w Europie dużo później.
PJM jest w swoich zrębach zapewne wypadkową języka używanego przez uczniów i być może modyfikacji, uzupełnień, a może i pożyczek Falkowskiego z langue de signes français (lub z français signé); wizytował on przecież zakłady francuskie. Przez lata mogły do migowego przeniknąć i jakieś wyrazy z SJM. Jak w każdym języku jedne migi się pojawiają, inne zanikają.
No cóż, ZWO nie po raz pierwszy widzi antyniemieckość w naszych wpisach. Zdarza się.
Z ciekawostek, to zdaje się, że w trakcie migania aktywne są te same obszary mózgu, co w czasie mówienia (z poprawką na to, że sterowane są różne mięśnie), a więc procesy językowe są do pewnego stopnia wspólne.
@panek
To zdecydowanie nadinterpretacja.
@magdalenasd
Napisałem, że to takie sobie narzekanie. Proszę tego nie przeceniać. Trochę obok tematu i średnio trafione.
Nie zgadzam się jednak zupełnie z ciągłym podziwem dla kościelnego ogonka. Błędne terapie czy nauczania wczesnej fazy racjonalizmu wynikły chyba z przyjęcia modelu człowieka jako machiny mechanicznej. Część elektryczno informatyczna dopiero dzisiaj zaczyna docierać do świadomości. Ostatnio fascynuje mnie pojęcie „elektroceutyka” w analogii do farmaceutyki. Przyszłość leży raczej w nich niż w miganiu.
Wracając do historii przypomnę, że dziesiątki lat trwała też wojna o mycie rąk przez lekarzy. Ile kobiet musiało przez to umrzeć. A szczepienia przeciw wściekliźnie? Niestety, duchowni nigdy nie stanowili awangardy rozwoju. Nawet dzisiaj z in vitro. Zdecydowanie nie uważam, żeby na Pani polu było inaczej. Bo skoro Bóg pokarał…
Jeżeli swoimi wpisami zdławiłem dyskusję, bardzo mi przykro. Nie myślałem, że zatkam kanał dyskusyjny. A wręcz przeciwnie, myślałem, że sprowokuję wiele wpisów.
Pani Magdalena Derwojedowa
Wszystkiego Dobrego z okazji świąt.
(Święta wierzących i niewierzących jednakowo)
Och, bez przesady. Po prostu czasem dyskusja traci impet, nawet gdy dałoby się jeszcze ją ciągnąć.