Publikacyjne być albo nie być
Na fali ostatnich wiadomości ze świata nauki na temat częściowo sfabrykowanych i wycofywanych z druku badań dotyczących komórek macierzystych, wypłynęły również inne podobne przypadki naukowych fałszerstw. Okazuje się, że fałszerstwa w nauce są bardziej powszechne niż dotychczas sądzono. A wszystko za sprawą konieczności publikowania, stanowiącej być albo nie być naukowców. Publikowanie, będące naukową koniecznością, dla niektórych stało się obseją. Popularny slogan – publish or perish (publikuj lub zgiń) skłania do publikowania wyników nie zawsze dokładnie sprawdzonych czy wręcz, jak okazało się w przypadku wspomnianych wyżej badań, sfabrykowanych wyników.
Przypadek fabrykowania czy podawania nieścisłych danych, który niedawno wypłynął na powierzchnię jest, jak sądzi się w wielu środowiskach, jedynie czubkiem góry lodowej. Ponad roku temu głośno zrobiło się o japońskim anestezjologu Yoshitaka Fujii, rekordziście, który sfabrykował dane w przynajmniej (!) 172 publikacjach w ciągu 20 lat. Fujii zajmował się stosunkowo bezpieczną, mało nośną tematyką łagodzenia ubocznych skutków znieczulenia ogólnego. W swoich pracach przedstawiał wyniki badań klinicznych do łagodzenia pooperacyjnych/poznieczuleniowych mdłości, gdy w rzeczywistości żadne badania nie miały miejsca. Poprzedni rekord należał do Niemca, Joachima Boldta, również anestezjologa, który zmanipulował dane w 90 publikacjach. Inny anestezjolog, Scott Reuben z USA, swego czasu pionier w badaniach nad łagodzeniem bólu operacyjnego po zabiegach ortopedycznych, sfabrykował dane w 21 publikacjach. Nie tylko jednak anestezjolodzy mają na swoim koncie publikacyjne fałszerstwa, plaga ta sięga również innych dziedziń nauk medycznych, wkracza również na pole innych nauk.
Co roku kilkadziesiąt publikacji naukowych zostaje wycofanych z obiegu ze względu na wykryte błędy metodologiczne, plagiaryzm czy też niemożliwie do powtórzenia eksperymenty i sfabrykowane wyniki. Wycofywane publikacje, przed 30 laty stanowiące zaledwie niewielki ułamek wszystkich opublikowanych prac, obecnie zaczynają stanowić coraz bardziej widoczną, choć wciąż na szczęście minimalną, frakcję opublikowanych artykułów naukowych. Wzrost ten można częściowo tłumaczyć poprawą wykrywalności fałszowanych wyników czy przypadków plagiaryzmu; jednak sądzi się, iż przyczyny tego wzrostu tkwią również w czymś innym.
Otóż przez lata presja na publikowanie wyników swoich badań znacznie się zwiększyła. Naukowiec, by dostać granty, utrzymać posadę czy uzyskać wyższy tytuł naukowy, musi publikować. Wspominana ostatnio w POLITYCE punktoza nękająca polskich naukowców, dotyka w mniejszym lub większym stopniu społeczność akademicką na całym świecie. Liczba publikacji, impact factor, współczynnik Hirsha – wszystko to sprawia, że niektórzy naukowcy zaczynają poszukiwać drogi na skróty. A ta, jak wieść ludowa niesie, nierzadko prowadzi na manowce. Coraz większy popyt na publikacje sprawia, że zwiększa się również podaż różnej maści akademickich „czasopism naukowych” open access o kiepskiej jakości za to ze sporymi opłatami. Publikowane tam prace często stanowią odrzuty z uznanych czasopism naukowych i nierzadko zawierają przypadki plagiaryzmu czy częściej autoplagiaryzmu. Nauka coraz bardziej staje się towarem na sprzedaż i tak jak w handlu coraz więcej spotyka się tu różnego rodzaju podróbek i produktów o kiepskiej jakości. Niestety.
Judyta Juranek
Ilustracja: Denis Soulet/Judyta Juranek, CC-BY-SA 3.0
Komentarze
To jest rzecz dosyc zlozona I istniejaca od dawna. Mianowicie presja na publikacje.
Wiaze sie to nie tyle z „public or perish”, do „publish early and be rich or publish late and be poor”. Nauka to dzis potezny biznes. Kwestia opublikowania papieru w odpowiednim czasie to kwestia posiadania/nie posiadania patentu I ewentualnych dochodow. Wiec jest wyscig kto pierwszy „wstawi stope w drzwi”. Takie rzeczy jak „prawda naukowa” to drobny pryszcz ktorym nikt sie nie przejmuje
A pieneidze sa duze. Mam paru kolegow, profesorow, wartych dziesiatki milionow dolarow. Oczywiscie, prawdziwa misja uniwersytetu idzie w cien. Pisze o tym obszernie a krytycznie Derek Bok, byly Prezydent Harvardu, w ksiazce „Universities at the Marketplace”.
Poza tym, rzecz istnieje do dawna. Proponuje pzresledzic awantury wokol publikacji Faradaya na temat pierwszego silnika elektrycznego, czy dyskursy, lacznie z rozprawami sadowymi meidzy Bellem a Grayem w sprawie wynalazku telefonu, Tesla a Marconim w sprawie radia, Flemingiem a innymi w sprawie wynalazku lampy elektronowej czy Atanasowa z tworcami komputera ENIAC. W przypadku Bell/Gray o pierwszenstwie zadecydowal nie dzien, lecz godzina zlozenia publikacji.
Wiec ludzie sie spiesza, publikujac „na wszelki wypadek”. Albo sie potem potwierdzi, albo nie potwierdzi. Jak nie potwierdzi, to sie publikacje wycofa. Ale w razie czego – pierwszenstwo bylo
Są też działania w drugą stronę. Zniesmaczony łajdactwami własnego środowiska Perelman, upublicznił to, co miał do powiedzenia nauce, na portalu preprintowym. Miał rok, miesiąc, godzinę a nawet minutę potwierdzenia swojego pierwszeństwa. Jeżeli publikacja na wszelki wypadek miałaby cokolwiek usprawiedliwić, to.jedynie chyba własne wyrzuty sumienia, ale w to raczej nie wierzę. Każdy promuje taką „solidarność” pod jaką się chce podpisać.
@Judyta Juranek
Ma Pani pełną rację, tyle, że mamy tu do czynienia z problemem fundamentalnym, czyli z niewłaściwym systemem zarządzania, a szczególnie finansowania nauki. W obecym systemie, ay prowadzić badania, utrzymać posadę czy też uzyskać wyższy tytuł naukowy albo zawodowy, to naukowiec musi wystepować o tzw. granty, a więc także musi publikować, jako iż owe granty przyznawane są na ogół na podstawie ilości publikacji, opublikowanych przez danego naukowca.
Tak więc coraz większy popyt na owe publikacje wymuszony przez w/w system grantów sprawia, że zwiększa się również podaż różnej maści (pseudo)akademickich czasopism (pseudo)naukowych? typu np. open acces, a więc z definicji kiepskiej jakości, jako iż każdy może tam zamieścić wszstko co chce po uiszczeniu pewnej opłaty (z reguły zresztą dość zresztą niskiej, jeśli żyje się na tzw. Zachodzie). Publikowane tam prace stanowią wiec, w obrzymiej wiekszości, odrzuty z uznanych czasopism naukowych i nierzadko zawierają przypadki zwyczajnego plagiaryzmu czy też autoplagiaryzmu albo też są one zwyczanie bezwartościowe, jako iż nie są one z reguły oparte na oryginalnych badaniach (które są z kolei zwyczajnie zbyt kosztowne oraz zbyt czaochłonne dla olbrzymiej większości wspólczesnych pracowników nauki), a tylko na tzw. przeglądzie literatury.
Co więcej, to można dziś w Polsce (i nie tylko zresztą w Polsce) zwyczajnie kupić sobie prawo do opublikowania praktycznie czegokolwiek w czasopiśmie tzw. naukowym, wydawanym przez państwowe uniwersytety, np. płacąc za udział w konfrencji tzw. naukowej. Taki proceder prowadzi np., i to od wielu lat, Wydział Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego. Wystarczy w nim bowiem wykupić udział w corocznym czerwcowym Zjeździe Ekonomistów, organizowanym przez ten wydział w Międyzdrojach, aby mieć publikację w Zeszytach Naukowych tegoż wydziału. Co ciekawsze, to owe Zeszyty nie są formalnie publikacjami postkonferencyjnymi, aby publikacja w nich dostarczała większej ilości punktów.
Oczywiście, to jest tylko przykład, akutrat dość dobrze mi znany, ale przecież inne polskie (i nie tylko polskie) uniwersytety postępują tak samo albo bardzo podobnie, przez co potwierdza się dialektyczne prawo przechodzenia ilości w jakość, tyle że na zasadzie odwrotnej proporcji, czyli że im więcej publikacji, tym gorsza staje się ich przeciętna jakość.
Niestety, ale w kaptalizmie rynkowym, to nauka (z defincji) coraz bardziej staje się towarem rynkowym czyli na sprzedaż i tak jak w handlu na tzw. wolnym rynku, coraz więcej spotyka się tu różnego rodzaju podróbek i produktów o kiepskiej jakości. I tak musi być dotąd, dopóki na świecie będzie dominować kaptalizm rynkowy.
Szalom!
Dlaczego „plagiaryzm” a nie „plagiat”? Nawet przy pisaniu tego komentarza to słowo zostało podkreślone wężykiem na czerwono…
@matfiz
Plagiaryzm to jest czynnosc polegajaca na opublikowaniu plagiatu.
Plagiaryzm = plagiat
Plagiarism is the „wrongful appropriation” and „stealing and publication”
Bez publikacji trudno mówić o plagiacie.
Smutne.
@kaban: „coraz więcej spotyka się tu różnego rodzaju podróbek i produktów o kiepskiej jakości. I tak musi być dotąd, dopóki na świecie będzie dominować kaptalizm rynkowy.”
Slusznie. Za komuny byly takie potegi umyslowe jak Miczurin, Lepeiszynska szy Lysenko, wybitni jezukoznawcy w rodzaji Jossipa Wissrionowicza, i calkiem slusznei szlo sie do peirdla za propagowanie cybernetyki czy Teorii Wzglednosci. Wazne za to bylo, ze kazda praca naukowa zawierala streszczenie postanowien ostatniego Plenum KC KPZR. Nauka nam sie wtedy tak rozijala ze pozazdroscic!
Rozumiem ze Panu teskno do tego formatu
@A.L.
? Mylisz Miczurina, który miał pewne realne osiągnięcia naukowe z Łysenką. Ale w Ameryce takim Łysenką był przecież np. Edison.
? Stalin był zaś tak samo naukowcem, jak był nim np. Lech Kaczyński.
? W ZSRR nikt nie siedział za propagowanie cybernetyki czy też Teorii Względnosci.
? Dziś też, aby coś opublikować, trzeba się z reguły powoływać na osiągnięcia swego szefa, niezależnie od ich realnej, obiektywnej wartości.
? Złote lata polskiej nauki to była zaś dekada Gierka.
? I na koniec (last but not least) ? ta pogoń za grantami, powodująca zalew rynku wydawniczego bezwartościowymi publikacjami pesudo-naukowymi, wynika głownie z komercjalizacji nauki. A wiadomo przecież, że komercjalizacja nauki musi spowodować jej upadek, jako iż wtedy zaczyna działać w niej prawo Greshama-Kopernika, czyli że bezwartościowe publikacje zaczynają wypierać z rynku wydawniczego pozycje wartościowe.
Szalom!
Spartańskie: zwyciężaj albo giń to jednak było coś innego. Z tarczą albo na tarczy: od 200 lat tak pięknie w sposób stadny, z własnej woli to już ginęli tylko Polacy. W Armii Czerwonej takie ideały gwarantowali oficerowie polityczni.
„Publikuj albo giń” ma z nią tyle wspólnego co Kant z kanciarzami. Może to i dobrze, że odbrązowiono miedziane czoła naukowców: są tacy sami, jak reszta ludzkości, tyle że z bardziej wyszukanymi eufemizmami: kradzież to plagiat, przewały za budżetowe pieniądze to granty, zwykłe łajdactwo to nepotyzm, a mafijna struktura zawłaszczająca państwo to revolving door, etc. Rozległość i powszechność zjawiska w nauce jest zapewne relatywnie porównywalna z innymi : bankowością, służbą zdrowia, edukacją, sportem, mediami, spekulacją giełdową, etc. Co najwyżej może zaskakiwać jak bardzo chcieliśmy widzieć aureolę tam, gdzie jej nigdy nie było. Do zasady „publikuj albo giń” dochodzi jeszcze omerta w wydaniu science. Pierwszy z brzegu przykład. Egiptolodzy, których najpotężniejszym narzędziem budowlanym jest dziecinna łopatka do piasku, kilkadziesiąt lat temu orzekli, ze Piramidę Cheopsa zbudowano w ciągu 20 lat. Jeden z głównych architektów, odpowiedzialnych za przebudowę Berlina ( koszt robót budowlanych już jest większy od budżetu Państwa Polskiego) uważa, że przy użyciu współczesnej technologii w tym czasie nie można zrealizować tego przedsięwzięcia. Osiągnięcie precyzji starożytnych uważa za niewykonalne. Wtóruje mu Francuz* odpowiedzialny za realizację jednej z największych budów powojennej Francji. W tym samym tonie wypowiada się Brytyjczyk. Ale oni są tylko najlepszymi specjalistami na świecie od realizacji największych współcześnie projektów budowlanych. Ci sami archeolodzy w przypadku analogicznych budowli w Ameryce Południowej, tyle że o połowę mniejszych, stwierdzają, że ich wznoszenie trwało już 150 lat. W kuluarach, off side, stwierdzają, że naruszenie publikacją egiptologicznego tabu, skutkowałoby utratą posady i odcięciem , a jakże, od grantów. Mamy więc przykład zasady przeciwnej:
„Nie publikuj lub giń”
*Mój pogląd na to jak powstały piramidy jest taki sam, jak Francuza.
@Krzysztof Cywiński
1. W nauce zawsze obowiązują pewne dogmaty, których przezwyciężenie jest z reguły bardzo trudne. Wielu naukowców do dziś odrzuca np. teorię ewolucji na recz biblijnych legend, a w ekonomii dominuje, nienaukowy przecież z defnicji, pogląd o wieczności oraz ahistoryczności kapitalizmu.
2. Możliwe jest jednak, że piramidę Cheopsa zbudowano w ciągu około 20 lat oraz pewne także jest, że przy użyciu współczesnej technologii w tym czasie można by z łatwością zrealizować to przedsięwzięcie i to z precyzją o wiele wyższą niżi starożytnych. Po prostu ci inżynierowie, o których piszesz, nie mają pojęcia o ustroju społeczno-gospodarczym, a więc także i warunkach pracy w starożytnym Egipcie, gdzie nie było przecież ani prawa pracy, ani minimalnej płacy, ani też 8-godzinnego dnia pracy. Piramidy te budowali niewolnicy, a oni nie byli przecież uważani wtedy za ludzi, a tylko za mówiące narzędzia. Nikt się nie przejmował wtedy wypadkami przy pracy, chyba, że opóźniały one budowę. Precyzja budowy piramid była przecież dość niska, a sam ich kształt był przecież wynikiem ograniczeń ówczesnej nauki i technologii.
Szalom!
@kagan
Proszę uważniej przeczytać wpis.
@kagan: „Mylisz Miczurina, który miał pewne realne osiągnięcia naukowe z Łysenką. Ale w Ameryce takim Łysenką był przecież np. Edison.”
Pobil Pan wlasny record ilosci nonsensow w jednym zdaniu
@kagan
Bez przesady. Kreacjoniści są w zdecydowanej mniejszości. Patrz Projekt Steve.
@ mpn
Zwłaszcza ten anestezjolog- 172 kreacje. Kreacji, które niczego do nauki nie wnoszą jest chyba jednak większość
@A.L.
Edison niczego nie wynalazł, na dodatek nie miał on najmniejszego pojecia o technice, czego najlepszym dowodem jest to, że odrzucił on pomysły Tesli dotyczące prądu zmiennego (dokł. przemiennego). Edison był tylko, jak B. Gates czy też S. Jobs, geniuszem samoreklamy i ogólnie tzw. marketingu oraz tzw. piaru (PR).
Miczurin miał zaś jak najbardziej realne osiągnięcia, niestety niepotrzebnie przecenione przez władze ZSRR a największym nieszczęściem Miczurina było to, że powoływał się na niego niejaki Trofim Łysenko.
Szalom!
@Krzysztof Cywiński
A o co ci konkretnie chodzi?
Szalom!
@KAgan: „Edison niczego nie wynalazł, na dodatek nie miał on najmniejszego pojecia o technice, czego najlepszym dowodem jest to, że odrzucił on pomysły Tesli dotyczące prądu zmiennego (dokł. przemiennego). Edison był tylko, jak B. Gates czy też S. Jobs, geniuszem samoreklamy i ogólnie tzw. marketingu oraz tzw. piaru (PR).”
No, jeszcze neich Pan cos podobnego zapoda. Same rewelacje. Zas pomysly Tesli odrzucilo sporo osob. Gdyby Pan poczytal biografie Tesli, lacno by sie Pan przekonal ze swiat nie rzucil sie na prad pzremienny z entuzjazmem.
„Miczurin miał zaś jak najbardziej realne osiągnięcia” To od Miczurina wzielo sie powiedzonko „gruszki na wierzbie”
@A.L.
Świat nie docenił wielu innych wybitnych wynalazców poza Teslą. W biedzie zmarli m. in. tacy wybitni wynalazcy i uczeni jak np. Gutenberg (wynalazca druku), Gary Kildall (who created the first operating system for personal computers?nearly a decade before Bill Gates), Charles Goodyear (opony pneumatyczne), Robert Kearns (wycieraczki do przedniej szyby samochodowej), Eli Whitney (maszyny włókiennicze), Edwin H. Armstrong (the regenerative and the superheterodyne circuits, which amplified radio signals and a wide-band frequency modulation (FM) system), Denis Papin (inventor of the steam digester, the forerunner of the steam engine, and inventor of the pressure cooker) i na koniec Richard Trevithick (an early pioneer of steam-powered road and rail transport – his most significant contribution was to the development of the first high-pressure steam engine; he also built the first full-scale working railway steam locomotive).
Przepraszam za to, że część tekstu jest po angielsku, ale nie mam czasu na porządne tłumaczenie.
Szalom!
@kagan: „Świat nie docenił wielu innych wybitnych wynalazców poza Teslą. W biedzie zmarli ”
Tesla tez zmarl w biedzie I opuszczeniu. I co z tego?
P.S. Nie doceniono rozneiz nielakiego Lodygina, wynalazce zarowki
@kagan: ” Gary Kildall (who created the first operating system for personal computers?nearly a decade before Bill Gates),”
Biil Gates nigdy nie zrobil zadnego systemu operacyjnego. To co jest znane jako MS-DOS, Gates kupil.
@A.L.
1. Przeciez napisalem wyraznie: Świat nie docenił wielu innych wybitnych wynalazców poza Teslą.
2. Ale Jabloczkowa (tego od pierwszych lamp elektrycznych) to chyba docenili?
3. Gates to taki wspolczesny Edison – geniusz marketingu ale tez i nic poza tym.
Szalom!
@kagan: Gates to taki wspolczesny Edison ? geniusz marketingu ale tez i nic poza tym”
Mam wrazenie ze jednak Edison to I owo wynalazl.
Bill Gates takze to I owo zrobil. Miedzuy innymi, pierwszy interpreter jezyka Basic na mikroprocesory. O zdolnosciach Gaetsa swiadczy to ze napisal ten interpreter olowkiem na papierze, nei majac dostepu do komputera.
Ten interpreter byl potem przez wiele lat „silnikiem” mikrokomputerow, wkluczajac produkowany w Polsce Meritum. Potem byl dlugo dostepny na pecetach jako BASICA I GWBASIC. Potem wyewoluowal w VisualBasic.
Jak na osobnika „piarowego” to calkiem niezle
@A.L.
1. Czekam więc na przykłady tego, co ów. T. A. Edison sam osobiście wynalazł, a nie to, co on kupił czy też zwyczjanie ukradł.
2. Ołówkiem na papierze to ja też wykonałem mnóstwo dzieł, w tym też m. in. Generalny Plan Naprawy Świata. Tyle, że nie posiadam na razie odpowiedniego Świata do implementacji sprzętowej trgo mojego, genianego przecież, planu. 😉
3. Swoją drogą, to pecha miał ten Gates, rodząc się w kraju pozbawionym komputerów. To tak jakby Einstein przyszedł na Świat w kraju pozawionym matematyki wyższej! 😉
Szalom!