Tamy i zbiorniki 2

Jakiś czas temu pisałem o tamach i zbiornikach – dosłownie i metaforycznie. Przypomniało mi się to, gdy parę dni temu byłem na konferencji poświęconej głównie Zbiornikowi Goczałkowickiemu.

Konferencja ta była podsumowaniem etapu pewnego dość dużego i interdyscyplinarnego projektu naukowo-wdrożeniowego. Z tej przyczyny tak wśród referentów, jak i słuchaczy byli przedstawiciele różnych dziedzin nauki i techniki. Jeżeli nawiązać do metafory zapory na zbiorniku wiedzy, to można odnieść wrażenie, że między naukowcami z różnych dziedzin – od biologii molekularnej, ekotoksykologii, przez klasyczną hydrobiologię, przez hydrologię, hydrogeologię po informatykę informacja całkiem nieźle przesiąkła.

Zbiorniki zaporowe to jednak nie tylko akweny o znaczeniu przyrodniczym (czy to biologicznym, czy hydrologicznym). To także obiekty hydrotechniczne o znaczeniu gospodarczym. W związku z tym na sali pojawili się przedstawiciele władz samorządowych, a nawet poseł. Ostatecznie więc dyskusje po referatach bardzo szybko przekształcały się w spektakl skarg i wniosków. Głównie wniosków, aby zbiorników budować więcej, a te, które są, przekształcać tak, aby pełniły wszystkie możliwe i wydumane funkcje. Poseł ponadto zaczął grzmieć i deklarować interwencje. W swoim grzmieniu wyraził najpierw uznanie dla realizowanego projektu, a potem wyraził oburzenie, że na taki projekt trzeba było czekać lata, a informacji o innych zbiornikach brak.

Część sali zajęta przez naukowców z trudem powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem, bo poseł w swoich słowach obnażył swoją kompletną ignorancję. Organizatorzy wykazali się większym taktem i wytłumaczyli, co w zarzutach posła jest bezzasadne, w sposób spokojny i rzeczowy. W jeszcze bardziej rzeczowy sposób wytłumaczyli pozostałym, że funkcje zbiorników zaporowych najczęściej są wzajemnie sprzeczne i polskie dwudziestowieczne tradycje łączenia tychże były próbą nadgonienia zachodu, ale od tego czasu podejście znacznie się zracjonalizowało. Poseł następne wystąpienie przesiedział wpatrzony w tablet i wyszedł, zapewne z przekonaniem, że on tu wszystkim pokazał i bez podejrzenia, że się ośmieszył. Zapora przed wpływem wiedzy do jego umysłu jest chyba zbyt szczelna.

Niestety, wyszedł tuż przed referatem, który miałby największą szansę zrozumieć. No, przynajmniej tezy tego referatu. Tezy te da się streścić w relacji – im więcej się pozwoli funkcjonować roślinności szuwarowej, tym czystsza woda będzie w zbiorniku. O tym też kiedyś pisałem i wydaje mi się to truizmem. To nie jest zarzut do konferencji – ona dotyczyła wyników konkretnego projektu i nie miała na celu przedstawiania przełomowych odkryć. Ale to, co jest truizmem dla hydrobiologów, zwłaszcza specjalistów od hydrobotaniki i ekologii wód, może być odgrodzone nieprzepuszczalną tamą od reszty. Kiedyś znajomi ornitolodzy poprosili mnie o opinię pewnego projektu modernizacji miejskiego zbiornika. Dla nich projekt był bardzo dobry, bo oprócz odmulenia starej czaszy zakładał utworzenie mniejszego zbiornika powyżej obecnego, gdzie miały się zbierać i opadać zanieczyszczenia biogenne, a poza tym miały tam być szuwary i sztuczne wyspy dla rybitw. Ze zdziwieniem przyjęli moją opinię, że w głównym zbiorniku też należy zostawić szuwary, inaczej skończy się to regularnymi zakwitami glonowymi.

Nie skończę jednak pesymistycznie. Dlaczego uważam, że komunikat o szuwarach był najłatwiejszy do przyswojenia dla niespecjalistów? Bo zrozumiał go kierownik Zbiornika Goczałkowickiego (tak, zbiornik, mimo że oficjalnie dla Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii jest Jeziorem Goczałkowickim, jest też budowlą hydrotechniczną i ma swojego kierownika, będącego pracownikiem Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów SA). W swoim referacie odniósł się on również do wielofunkcyjności zbiornika, która dla niego jako zarządcy jest przekleństwem, a nie zaletą. Zbiornik Goczałkowicki ma dwie podstawowe funkcje – rezerwuar wody pitnej i rezerwa powodziowa. Pojemność retencyjna zbiornika (czy to jeziora, czy basenu) to różnica między poziomem maksymalnym a aktualnym. Największa jest w polderach czyli tzw. zbiornikach suchych, więc sztaby kryzysowe naciskają na zarządców zbiorników przeciwpowodziowych, żeby poziom piętrzenia był jak najniższy. Im mniej jest wody w zbiorniku, tym mniej wody do rozcieńczania jej zanieczyszczeń, więc z punktu widzenia dostawcy wody pitnej poziom wody w takim zbiorniku powinien być jak najwyższy. Zarządca musi analizować zagrożenia i potrzeby, balansując między tymi sprzecznymi potrzebami. Część powodzi bierze się właśnie z tego, że zarządcy utrzymują wysoki poziom. Dodatkowe żądania żeglugi (raczej wysokie piętrzenie), energetyki wodnej (jak najwyższe piętrzenie), ornitologów (raczej niskie piętrzenie), rybaków (raczej wysokie) itd. czynią zarządzanie zbiornikiem coraz bardziej nieogarnialnym. Gdzie zapowiadany optymizm? Otóż kierownik oświadczył, że dzięki temu projektowi zaprzestał wykaszania szuwarów, a ponadto prowadzi gospodarkę sprzyjającą rybom robożernym, dzięki czemu czystość wód zbiornika w ciągu kilku lat się podniosła. Co do ryb, to nie wspomniał o kaskadzie troficznej, ale każdy hydrobiolog wie, o co chodzi (różnego typu eksperymenty biomanipulacyjne na polskich jeziorach wykonywane w oparciu o zasady kaskady troficznej są prowadzone od lat 90., notabene z umiarkowanymi skutkami). Zatem dwie podstawowe informacje znane ekologom wód przedarły się przez zaporę i dotarły do przynajmniej jednego kierownika zbiornika zaporowego. To wciąż raczej wyjątek wśród zarządzających wodami, ale pokazuje, że kropla drąży skałę (jak mawiają niektórzy – nawet beton).

Piotr Panek

fot. Janericloebe, grafika w domenie publicznej