Interkalibracja
Niedawno roztrząsane tu kwestie standaryzacji kształcenia akademickiego w ramach strategii bolońskiej to tylko jeden z przejawów tendencji do paneuropejskiego ujednolicania procedur krajowych. Innym jest proces interkalibracji metod oceny jakości wód zgodnie z Ramową dyrektywą wodną.
Jest to proces paneuropejski, a nie po prostu unijny, bo bierze w nim udział też Norwegia. Kraj ten formalnie do Unii nie należy, ale w wielu aspektach, jak kraje unijne, rezygnuje z części suwerenności w imię innych celów. Interkalibracja metod oceny jakości wód ma na celu właśnie kolejną standaryzację. Nie chodzi tu o ujednolicenie samych metod, ale zapewnienie ich porównywalności. W przypadku stanu chemicznego sprawa jest w miarę prosta – fenole czy fosforany tak samo bada się w Wiśle, jak w Tamizie. Jednak stan ekologiczny bada się wskaźnikami biologicznymi. Tu zaś różnica między Wisłą a Tamizą ma znaczenie. Te same gatunki w różnych miejscach Europy mogą mieć odmienną wartość indykacyjną. Oczywiście, gatunki występujące tylko w krystalicznie czystych wodach Skandynawii, raczej nie pojawią się w zanieczyszczonych wodach Beneluksu, ale całkiem prawdopodobne, że kombinacja gatunków wskazująca na stan umiarkowany w danej grupie rzek może w innej wskazywać stan dobry albo zły. No i wreszcie, w krystalicznych i zanieczyszczonych wodach Skandynawii może być z racji geograficznych bardziej zbliżona niż w analogicznych wodach iberyjskich.
Z tego więc względu opracowane w krajach członkowskich wskaźniki są ze sobą porównywane. Najprostsze wyjście to zastosowanie tego samego wskaźnika. W istocie, Polska przyjęła, w zasadzie nie zmieniając, metody oceny fitobentosu okrzemkowego opracowane dla Austrii i przede wszystkim Niemiec. Austriacy ujednolicili wskaźniki zoobentosowe dla Dunaju ze Słowakami. Jednak nie zawsze się tak da. Po pierwsze ze wspomnianych wyżej różnic geograficznych. Ale nie tylko – gdy w danym kraju już naukowcy przyzwyczaili się do własnych metod, czasem o długiej tradycji, niechętnie adaptują cudze. W Belgii nie ma przesadnie dużego zróżnicowania geograficznego, ale Walonia i Flandria po prostu muszą mieć odmienne wskaźniki. Żeby stereotypom było zadość – część flamandzka opracowuje swoje metody szybko, a część francuska wolno. Ogólnie więc przeważa model korelowania krajowych wskaźników z innymi wskaźnikami stanu ekologicznego – trofii, saprobii czy hydromorfologii i sprawdzania, które wskaźniki wpasowują się w akceptowalne widełki. To, co się nie wpasowuje, trzeba modyfikować i proces powtórzyć.
Ćwiczenie interkalibracyjne to jednak nie tylko dążenie do obiektywizacji wskaźników w imię Prawdy i Absolutu. Od przyjętych wskaźników, a właściwie od przyjętych granic klas, zależy klasyfikacja jakości wód. Zarządzającym wodami zależy na tym, aby jak najwięcej miało najwyższą klasę. Łatwiej ściągnąć turystów nad jezioro pierwszoklasowe niż drugoklasowe, ale to tylko mała marchewka. Duży kij to zapis w Ramowej Dyrektywie Wodnej mówiący, że do końca 2015 r. wszystkie wody mają mieć stan co najmniej dobry. Inaczej krajowi grozi grzywna. Już od paru lat szacuje się, że w skali UE uda się to mniej więcej w połowie. W tej sytuacji kraje mogą mieć silną pokusę, by zawyżać ocenę. Interkalibracja ma temu zapobiec. Czy zapobiegnie? Nie wiem, do myślenia jednak daje np. kwestia wykrywania rtęci w wodach spływających do Bałtyku. Otóż najwięcej stwierdza się jej w Szwecji. Oczywiście, raport to raport, procedury to procedury, ale pojawiają się głosy (ja na wszelki wypadek się dystansuję), że niekoniecznie wody Szwecji są wyjątkowo zanieczyszczone, lecz po prostu monitoring rtęci poza Szwecją jest prowadzony mniej rzetelnie.
Piotr Panek
Fot. Piotr Panek, licencja CC-BY-3.0
PS. Wbrew pozorom, ten wpis miałby szansę na kategorię Research blogging, gdyż proces ten jest opisywany nie tylko w raportach dla Komisji Europejskiej, ale też w pismach naukowych zajmujących się środowiskiem, a niektórzy mają niezłą listę publikacji na ten temat.
Komentarze
Kryteria czystości wód na podstawie fito- czy zoobentosu mogą być stosowane raczej tylko regionalnie i w tej samej strefie klimatycznej, więc jaki ma sens taka kalibracja na całą Europę?
Jeśli naprawdę chce się klasyfiować wody w całej Europie według tych samych kryteriów, to więcej by dało ustalenie porządnego monitoringu (gęstość stacji, częstotliwość pomiarów, lista indykatorów) chemicznego i bakteriologicznego, bo jakość biologiczna może być względna. Sam fakt występowania jakiegoś gatunku w danym akwenie może świadczyć nie o czystości wód lecz o zdolności przystosowawczej tego gatunku.
Pomiary tlenku węgla we krwi kierowców po przejechaniu długiego tunelu drogowego wykazały wyraźny wzrost tego składnika u… niepalących. U palaczy zmiany były praktycznie niemierzalne.
Dlatego interkalibracja w praktyce prowadzona jest dla grup regionalnych takich, jak: alpejska, centralno-bałtycka, wschodniokontynentalna, śródziemnomorska, północna, dunajska (dla wskaźników rybnych). Dla wód przybrzeżnych i przejściowych w zasadzie każde morze i kawałek Atlantyku ma swoją grupę. Obecnie trwają rozważania, czy można zastosować wspólny mianownik dla wszystkich dużych rzek, czy jednak trzeba będzie tę grupę też rozbić (tu analiza cech abiotycznych np. wskazuje, że o ile wszystkie duże rzeki Polski tworzą wspólny klaster, o tyle do niego zaliczyć by trzeba też kilka rzek iberyjskich).
Chętnie bym zobaczył mapę i przebieg granic tych grup regionalnych.
Ile wpływu na ich stanowienie mają politycy?
Gdzie na przykład kończy się alpejskość Renu? Na Jeziorze Bodeńskim czy na granicy z Niemcami?
A Dunaj, od źródeł do delty czy podzielony na strefy?
W swojej (coprawda zamierzchłej) aktywności zawodowej śledziłem także zmiany jakości wody (Wisły) na odcinku do Krakowa, badając fitoplankton, m.i. przed I po wprowadzeniu mniej lub bardziej oczyszczonych ścieków komunalnych/przemysłowych.
Mam dość sceptyczny stosunek do porównywalności wyników z róznych warunków środowiskowych. Tzw. organizmy wskaźnikowe potrafią się dość szybko „uczyć”, czyli przystosowywać do zmieniających się warunków jakości wody.
O wiele bardziej porównywalne są wyniki stosowania ujednoliconych (genetycznie) organizmów, pochodzących z jednego źródła. W stosowaniu tego podejścia mam znacznie lepszą opinię.
@gsj
Czym innym jest badanie obiektywnej toksyczności ścieków itp., a czym innym określanie stanu ekologicznego. W stosunku do tradycyjnego systemu oceny _czystości_ wód, system obecny jest nie tylko bardziej skomplikowany, ale też czego innego dotyczy. Badanie tego, co dawniej było określane jako klasy czystości wód, to teraz raczej badanie stanu chemicznego oraz różnego typu badanie kryteriów, które ma spełniać woda przeznaczona do spożycia, do kąpieli, do hodowli zwierząt (np. małży czy krewetek). Natomiast wskaźniki biologiczne mają oceniać stan ekologiczny, czyli pewnego rodzaju przybliżenie naturalności danego ekosystemu wodnego. Stąd wbrew dawnym przyzwyczajeniom i intuicji woda w rzece o stanie ekologicznym bardzo dobrym czyli pierwszoklasowa, może być niezdatna do picia, a woda z kanału zdatna do picia może mieć zły stan ekologiczny czyli klasę piątą. Przy takim podejściu to, że ten sam gatunek w jednym miejscu wytrzymuje wyższe stężenie azotanów czy benzopirenu niż w drugim, bo inne uwarunkowania środowiskowe mu to ułatwiają, nie jest wadą.
Na pewno da się to jeszcze bardziej skomplikować 🙄
Potem jeszcze potrzebne będą informacje, w których wodach pierwszej klasy ekologicznej można się zanurzyć bez strachu przed wysypką za to z ryzykiem złapania np. cerkarii.
Chyba że zabroni się ludziom wstępu do takich wód, bo zachwieją równowagę tymi wszystkimi kremami, olejkami i sikaniem, i kraj będzie musiał płacić karę w Brukseli 🙄 😉