Wymowny brak odpowiedzi
GP i JTy zaproponowali, żeby zrobić miniserię wpisów o wymownym milczeniu. Mógłbym to zbyć milczeniem, ale może jednak coś napiszę.
Jedną z metod szacowania liczebności, czy chociaż potwierdzania obecności niektórych gatunków ptaków jest odtwarzanie z głośników głosu właśnie tych ptaków. Ptaki nie śpiewają/wrzeszczą ku naszej radości czy irytacji, a w celu przekazania informacji swoim pobratymcom (czasem brakuje mi w polszczyźnie, choćby żargonowej, słowa „konspecyfik”). Oczywiście ta sama piosenka znaczy co innego w uszach różnych odbiorców. Piosenka samca najbardziej kojarzona z ptasim śpiewem dla innego samca oznacza „Uciekaj, to moje miejsce”, podczas gdy dla samicy oznacza „Chodź do mnie, mam niezłą miejscówkę”. Poza tym są okrzyki oznaczające coś w stylu „Chodu!” Te okrzyki mogą właściwie zinterpretować nie tylko pobratymcy, ale też ptaki z zupełnie innych gatunków.
Wśród ornitologów krążą anegdoty o dowcipach, jakie sobie urządzają, puszczając głos rzadkiego gatunku, którego znalezienie w danym miejscu jest sensacją. Samemu zdarzało mi się wprowadzać w błąd kolegę zliczającego puszczyki. To akurat umiem zrobić własnymi ustami i rękami, bez nagrania. Na tyle skutecznie, że zdarzało się, że odpowiadał mi inny puszczyk (a może jakiś dowcipniś?) Oczywiście, żarty żartami, ale etyka zawodowa każe po fakcie powiadomić, że danego sygnału nie wolno wliczać do analiz.
Puszczyk to typowa sowa pohukująca nocą i polująca na gryzonie. W polskich lasach żyje również sowa polująca głównie na ptaki i robiąca to również za dnia – sóweczka zwyczajna. To sprawia, że jej głos może dać jeszcze jedną informację. Gdy puszczamy głos puszczyka i nie słyszymy odpowiedzi może to oznaczać, że w okolicy nie ma innych puszczyków. Ale może oznaczać to również, że inne puszczyki są, tylko nas zignorowały (są meteopatami i nie lubią odzywać się w pochmurne noce z niskim ciśnieniem). Podobnie może być z sóweczką. Dlatego, gdy zew sóweczki nie wywołuje odpowiedzi innej sóweczki, jest jeszcze inny, bardziej wymowny rodzaj milczenia. Należy wówczas popatrzeć, jak reagują drobne ptaki. Jeżeli one też nas ignorują i świergoczą bez zmian, to znaczy, że głos sóweczki jest im obcy, a więc najpewniej jej tu dawno nie było. Jeżeli jednak ptaki świergotały, a po usłyszeniu naszego nagrania zamilkły, oznacza to, że dobrze wiedzą, czyj to głos i jakie niebezpieczeństwo się wiąże z jego usłyszeniem.
Piotr Panek
fot. Adam Kumiszcza lic. CC-BY-SA 3.0
Komentarze
A ja niestety mam gruchanie gołębi już od 5 nad ranem i bez dyplomu z ornitologii doskonale wiem, że bełkoczą coś w stylu „nic nam nie zrobisz, w kulki se lecisz z tym pingwinem pluszowym, co go na stryczku wywiesiłaś, a montuj se druty, szpikulce, zapodawaj dzwięki sokoła -a my i tak tu będziemy obozować”.
Ja mam naprawdę ciężkie życie z tym pożal się Boże-symbolem pokoju.
„dobrze wiedzą, czyj to głos i jakie niebezpieczeństwo się wiąże z jego usłyszeniem”
Czy w ramach kontroli eksperymentalnej ptakom wyemitowano następnej nocy http://www.youtube.com/watch?v=uIvw1XziW4U albo http://www.youtube.com/watch?v=7mHe6FMs46o i sprawdzono reakcję?
przyszlosc nalezy zdecydowanie do blaszkodzobych, gryzoni etc.;
sowy ocaleja(moze) w atenach, ale tylko na tej zasadzie, co torbacze w australii..
@Małgorzata
Pozbyłem się podobnych kłopotów gdy pewien kot wziął mnie na swojego opiekuna. Latem to wogóle nie problem bo jest balkon a zimą kot zwyczajnie pokazuje się czasami przez szybę. Gołębie choć raczej głupawe (te miejskie) jednak nauczyły się, że tu kot jest.
Z poważaniem W.
@Wojtek
Dziękuję za radę. A nuż…
Bardziej byłoby mi jednak na rękę gdyby się okazało, że tekturowa makieta kota, wystawiona w każdym oknie-też odpędza tych gruchaczy. Te moje warszawskie gołębie są przejedzone i nie chce im się nawet latać tylko siedzą i łby przekrzywiają.
Ukłony
M.
Słaba skuteczność strachów na wróble wskazuje, że ptaki szybko się uczą, że makiety, za którymi nie idą bardziej zdecydowane działania to element krajobrazu, a nie zagrożenie. Jedną z przyczyn dość spektakularnej klapy wypłaszania gołębi z warszawskiego metra przy pomocy nagranych świstów sokoła było nie tylko to, co wytykali sokolnicy, czyli fakt, że był to głos jakiegoś amerykańskiego gatunku, którego warszawskie gołębie nigdy dotąd nie słyszały. Bądźmy szczerzy, głosu sokoła wędrownego (mimo że jest od jakiegoś czasu para lęgowa na PKiN), raroga, kobuza (a wychodząc poza sokoły – jastrzębia gołębiarza czy krogulca) itd. też większość warszawskich gołębi nie zna. Już prędzej pustułki, tyle że ten akurat sokół ma rozmiar mniej więcej taki, jak gołąb, więc nie będzie na niego polował. Nawet jeśliby gołębie na początku instynktownie uciekały przed makietą czy głośnikiem, to nie są to reakcje aż tak automatyczne, żeby się ich nie oduczyć, gdy okazują się niepotrzebne.
Wynaleziono już takie elektroniczne strachy na „wróble”, które rozpoznają ptaki po głosie odróżniając np. dzikie gęsi od wron czy gawronów i odstraszając te niepożądane. Sygnałem odstraszającym może być własny krzyk ostrzegawczy danego gatunku lub krzyk ptaka drapieżnego znanego odstraszanemu gatunkowi.
W winnicach strzeżonych przez takie strachy skuteczność jest mierna, właśnie ze względu na przyzwyczajenie i brak dalszych konsekwencji. Najbardziej poirytowani są mieszkający w pobliżu ludzie.
Rozpoznawanie ptaków po głosie bywa czasem zawodne nie tylko z powodu ludzkich żartownisiów naśladujących udatnie puszczyka czy kukułkę. Wiele ptaków lubi naśladować głosy innych gatunków, a także odgłosy słyszane w swoim otoczeniu, o „gadających” krukach, papugach, kosach itp. nie będę wspominał. Kto w marcu usłyszy wilgę, która w naszych szerokościach geograficznych pojawia się pod koniec kwietnia, powinien dobrze rozejrzeć się za… szpakiem-dowcipnisiem 😉
Znana jest mi historia dwóch dzierlatek, które doprowadziły do niezłego chaosu w stadzie pasących się na hali owiec. Ptaki te bowiem nauczyły się naśladować trzy rodzaje gwizdów, którymi owczarz dyrygował swoimi psami i od tego momentu psy reagowały nie tylko na gwizd bacy, ale i na odgłosy wydawane przez polatujące nad stadem ptaki…
Kos mieszkający w pobliżu pewnej stadniny zwykł był kończyć każdą strofę swego śpiewu dźwiękami przypominającymi rżenie konia. Kiedy po kilku latach ten charakterystyczny śpiew umilkł, wiedzieliśmy wszyscy, że konkretny śpiewak prawdopodobnie wyzionął ducha 🙁
Milczenie wymowne i znaczące…
Konspecyfik brzmi jak jaliś wspólny specyfik.
Nie upieram się przy latynizmie (a tak naprawdę anglicyzmie), niechby i jakiś nowy Śnadecki wymyślił zupełnie polską nazwę, byle było proste słowo w miejsce „przedstawiciel tego samego gatunku”.
Pobratymca wydaje się przydatniejszy i bardziej zrozumiały od tego konsp… ale może za mało „naukowy”? 🙄
Pobratymca to jednak ktoś, z kim łączą raczej więzy klanowe, narodowościowe itp. Oczywista, że słowa mogą rozszerzać znaczenie, ale im bardziej rozszerzają, tym mniej stają się precyzyjne. Tak samo wolałbym jakiś specietyzm czy gatunkizm niż „szowinizm gatunkowy”.
Pobratymiec (tak jest chyba prawidłowo po polsku) jest też synonimem krajana, rodaka, ziomka, współziomka, współplemieńca, swojaka
A pobratymstwo synonimem pokrewieństwa, krewniactwa, koligacji, paranteli…
Gatunkizm?
Włosi nazwali go „specismo”, Czesi – „speciesismus”, Niemcy podobnie. Po polsku nie brzmi dobrze, bo kojarzy się ze „specem” a nie gatunkiem 😉
Ale może egoizm gatunkowy, bo taki miał być źródłosłów tego terminu.
współgatunkowiec?
Tak to jest z angielskim nazwami, że często po polsku nie da się danego wyrazu wyrazić inaczej niż używając kilkuwyrazowego opisu: conspecific – należący do tego samego gatunku. Współgatunkowiec brzmi najlepiej 🙂
@Markot
No i właśnie dlatego mnie pobratymiec jakiegoś ptaka, to ptak z jego chmary, a nie jakiś przedstawiciel tego samego gatunku z innego krańca zasięgu.
@Jotka
Ale to nie jest jakaś nadprzyrodzona cecha języków. W polskim często preskryptywiści zbyt niechętnie – moim zdaniem – akceptują neologizmy, argumentując to tym, że skoro dotąd danego słowa nie było (np. na mieszkańca Oslo czy mieszkańca Burkiny Faso), to znaczy, że jest w polszczyźnie niepotrzebne. Może sto lat temu było niepotrzebne, ale teraz zmieniły się warunki i stało się potrzebne. I co? I nico – nie ma, bo nie.
Polskie neologizmy powstają z trudem, bo język polski na przykład zdumiewająco dobrze nadaje się do tworzenia zdrobnień i pieszczotliwości, a także zgrubień (wiatr, wietrzyk, wiaterek, wiatrzysko, ptak, ptasiek, ptasio, ptasior, ptaszek, ptaszyna, ptaszysko itd) a raczej kiepsko – terminów naukowych.
Mieszkaniec Burkina Faso to Burkińczyk (Burkinese). Właściwie prościej niż dawniejszy Górnowoltajczyk 😉
Mieszkańcy Oslo?
Niemcy nie mają z tym żadnych problemów – Osloer.
Oslo Street = Osloerstrasse
A Polak próbuje określić choćby mieszkańca miejscowości Nisko, Busko itp. i już ma kłopot 🙄
Ogólna zasada mówi, że nazwy mieszkańców tworzymy, dodając do tematu nazwy miejscowej, przyrostek -anin (albo żeński przyrostek -anka), -czyk (albo żeński -ka), ewentualnie -ak (ten jednak występuje głównie w języku potocznym). Przyrostek -anin dołączamy zwykle do nazw polskich, -czyk głównie do nazw obcych. W każdym wypadku możemy sobie poradzić, tworząc nazwy opisowe według schematu „mieszkaniec X”.
Inna sprawa, że po polsku w nauce niezbyt wiele się pisze.
Tu jednak warto liczyć na odpowiedzi:
http://www.otop.org.pl/aktualnosci/2014/01/10/605-25-26-aa-zimowe-ptakoliczenie-2-aa4-wez-udzial/