Stuku-puk! stuku-puk! kornik to wcale nie wróg
Stuku-puk! stuku-puk! Dzięcioł to korników wróg. W dzieciństwie podśpiewywałem taką piosenkę. W tekście była też biedna sosna chora, którą dzięcioł leczył. Co prawda sosny bardzo rzadko są atakowane przez kornika drukarza (choć już przez inne gatunki tak), ale nie o niuanse w tej piosence chodziło, a o ogólny przekaz podziału na szkodniki i gatunki pożyteczne. Pożyteczne, to takie, które zabijając wykorzystujemy – jak sosna albo, których nie zabijamy, bo są wrogami naszych wrogów.
Czy dzięcioł to naprawdę wróg kornika? Artystoteles w swojej Zoologii podawał przykłady, jak to wilk pozostaje w stanie wojny z lisem, osłem i bykiem. To piękny przykład antropomorfizacji – interakcje międzygatunkowe konkurencji i drapieżnictwa określił jako stan wojny. Ostatni przykład do tego jeszcze pokazuje, że wojna to domena samców, czy to ludzi, czy bydła. Od czasów Arystotelesa antropomorfizacja zwierząt znacznie osłabła, ale co nieco się uchowało. Chociażby ta wrogość. A przecież dzięcioł nie jest wrogiem kornika na modłę ludzkiej walki. Gdy aktywiści prozwierzęcy określają myśliwych jako wrogów zwierząt, ci strasznie się oburzają, twierdząc, że w interesie myśliwych jest jak najliczniejsza populacja zwierzyny, żeby było na co polować. Tak samo dzięcioł wcale nie byłby szczęśliwy wyeliminowawszy kornika tak, jak ludzie wyeliminowali wirusa ospy prawdziwej. W interesie dzięcioła nie leżą zdrowe drzewa skutecznie broniące się przed kornikiem – w jego interesie leżą gradacje korników niszczące całe połacie świerczyn, gdzie pod dostatkiem będzie miał miejsc lęgowych (przecież dziuplę łatwiej wykuć w próchniejącym drzewie) i pokarmu. W interesie kornika z kolei nie jest wyeliminowanie świerka. Sam kornik nie ma własnych mechanizmów, które by go przed tą próbą eksterminacji świerka powstrzymywały, ale prędzej czy później działanie dzięciołów, grzybów, wirusów i innych korniczych „wrogów” czy wreszcie działanie zimowych mrozów sprawia, że populacja kornika spada do poziomu ledwo zauważalnego. Czasem to nie jest prędzej, lecz później i w tym czasie zdążą uschnąć setki hektarów boru świerkowego.
I to jest stan, który zwykle nie podoba się ludziom. Dla nich kornik naprawdę wydaje się wrogiem i oni dosłownie stają się wrogami kornika. W sytuacji, gdy dzieje się to w plantacji świerka na potrzeby przemysłu drzewnego (czasem zwanej dla niepoznaki lasem – czy ściślej borem – świerkowym), nie ma się co dziwić. Właściciel drewna nie chce konkurencji w zabijaniu drzew, bo drzewo zabite przez kornika ma mniejszą wartość przemysłową niż drzewo zabite przez drwala. Są jednak miejsca, gdzie lasy są nie plantacjami drewna, lecz ekosystemami, w których najbardziej zauważalnym (ale nie można powiedzieć, że najważniejszym) elementem są drzewa. Tam działalność kornika nie powinna budzić złych emocji. Naturalne lasy mają to do siebie, że co jakiś czas następuje w nich wymiana pokoleń. W wielogatunkowych lasach liściastych czy mieszanych zwykle następuje to stopniowo – młode drzewa wyrastają w cieniu starych, na miejscu upadłego drzewa wyrasta nowe itd. W zdominowanych przez jeden gatunek borach iglastych taki model nie jest jedynym możliwym. Wręcz przeciwnie – tu w warunkach naturalnych co kilkadziesiąt, kilkaset lat dochodzi do „katastrofy” – wichura, gradacja kornika, brudnicy czy wreszcie pożar zabijają całe połacie starych drzew w okamgnieniu. Na ich miejscu w ciągu następnych kilku lat pojawia się nalot nowego lasu – niekoniecznie o takim samym składzie drzewostanu. W naturze jednak to, że las ma etap kilkuset lat z dominacją świerka, z kilkudziesięcioletnimi epizodami np. dominacji brzozy i osiki albo sosny nie jest niczym niezwykłym. Wymaga to jednak odpowiedniej perspektywy. W botanice mocno się trzyma wizja klimaksu, czyli takiego ekosystemu, który po serii zmian sukcesyjnych zasiedlania nowego terenu powstałego po geologicznej katastrofie (np. po ustąpieniu lodowca czy wybuchu wulkanu) trwa i trwa, w zasadzie niezmiennie, a zależy od warunków klimatycznych i podłoża. Tymczasem tak naprawdę sukcesja trwa cały czas. To, że dany typ ekosystemu (np. bór świerkowy czy sosnowy) w danym miejscu trwa przez kilkaset lat, jeszcze nie oznacza, że tak będzie przez tysiąclecia. A przynajmniej nie oznacza, że nie będą w nim powstawać choćby krótkotrwałe, kilkudziesięcioletnie, czy małopowierzchniowe, kilkudziesięciohektarowe, wyrwy.
W tych wyrwach nie ma nic strasznego, choć mogą wydawać się zaburzeniem naszego harmonijnego obrazu natury. Ten obraz jest naiwny. W prawdziwym obrazie jest miejsce i dla kilkusetletnich drzewostanów świerkowych, i dla korników czy pożarów je powalających. Co ciekawe, ludzkie zabiegi mające powstrzymywać różnego typu zaburzenia zwykle są bez znaczenia. Na Zachodzie USA pożary lasów gospodarczych i zagrażające zabudowaniom zwalcza się rzucając duże siły strażaków, czasem z pomocą innych służb mundurowych, a pożary w parkach narodowych co do zasady zostawia się same sobie. I pożary gaszone, i niegaszone zwykle kończą się wraz z jesiennymi opadami. Kilka lat temu zaś była duża gradacja kornika w Tatrach. Po słowackiej stronie zwalczano kornika wszelkimi sposobami znanymi we współczesnym leśnictwie, po polskiej nie. Gradacja po obu stronach granicy skończyła się w podobnym czasie. Zatem, gdy w czasie wakacyjnych wędrówek natkniemy się na kawał lasu powalony przez wichurę, zjedzony przez korniki, czy zalany przez bobry, nie lamentujmy nad zniszczoną przyrodą. O ile nie została zniszczona czyjaś własność prywatna, wszystko jest w porządku.
Piotr Panek
Fot. Piotr Panek, licencja Creative Commons – Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 (CC BY-SA 3.0)
Komentarze
Przyroda, natura, ekologia. Tylko się zgodzić i tyle. Lecz las uprawowy, hodowla drewna to już ekonomia, gospodarka. Nie jestem skłonny traktować tego jako natury. To zwyczajne pole uprawne i wymaga zabiegów uprawowych również niszczących szkodniki. Mówimy las a to jest pole z drzewami i grzybów bym tam raczej nie zbiera.
Z powazaniem W.
a co na to powiedzialby, spiritus movens tego blogu,
jego swiatobliwosc, leszek kolakowski?
p.s.
na krotko
przed obcieciem pensji
spadły mu
halleluja
łuski (szyszki?) z oczu
Kiedyś, na jakimś forum, zapytałem przy okazji podobnego tematu dlaczego te drzewa iglaste sadzi się tak blisko siebie, a potem pod nimi nic nie rośnie, żadnego poszycia, a na ziemi tylko suche gałązki i igły.
Rzucili się na mnie zaraz leśnicy, że tak nie można, bo drzewa posadzone rzadziej nie wykształcają swojego „naturalnego” pokroju, a ja jako inżynier nie powinienem się odzywać, bo się nie znam.
Ale ja mimo wszystko tak sobie myślę, że ten ich „naturalny” pokrój (znaczy że drzewo ma gałęzie tylko na samej górze, a niżej gładki, wysoki pień) to pokrój który daje leśnikom największe zyski ze sprzedaży drewna, a żaden inny aspekt ich nie obchodzi. A nawet nie potrafią sobie wyobrazić że może być inaczej, bo dla nich ta spreparowana monokultura jest stanem „naturalnym”.
Oczywiście pokrój strzelisty daje dużo lepsze deski i belki niż pokrój pokręcony i w planacji świerka to jest najważniejsze.
Natomiast trochę prawdy w tym jest, że w naturze monokultury świerka występują, i że przez pewien okres mogą być one gęste i niemal bez runa i podszytu/podrostu. Kluczowe pojęcie tu to „pewien okres”. Dla leśników, którzy są rozliczani z różnych rzeczy, w tym z ilości wyprodukowanego drewna, taki okres w zasadzie powinien trwać w nieskończoność. Dla biologów lasu może trwać lat kilka, kilkadziesiąt, nawet kilkaset, ale tak czy inaczej, nie bez końca i przerw. W naturze może być tak, że stan ciemnego świerkowego monolitu trwa te parędziesiąt lat i niemal nic pod okapem koron nie rośnie. Świerk ma jednak to do siebie, że ma system korzeniowy płytki. W związku z tym jest spośród drzew jednym z najbardziej podatnych na powalenie przez wiatr. W istocie, najczęściej zauważalne wykroty są właśnie świerkowe. W takich lukach szybko pojawiają się siewki. Jeżeli luka jest niewielka, to przeżywają siewki gatunków cienioznośnych – świerka lub jodły, jeżeli większa – światłożądnych – sosny, modrzewia, osiki, brzozy. Po większej „katastrofie” luki są na tyle duże, że szybko rosnące gatunki z tej drugiej grupy, mając dużo światła, wyprzedzają świerki i po kilkudziesięciu latach na miejscu boru świerkowego może rosnąć brzezina albo bór sosnowy. Pod okapem jednak ich koron młode brzózki i sosenki zamierają, a młode świerki mają się nieźle i gdy stare pokolenie wymiera, las znowu okazuje się zdominowany przez świerki. Ale brzeziny czy bory sosnowe są podatne jeśli już nie tak na wiatrołomy, to na pożary (w naturze wbrew pozorom dość częste). Zatem tworzą się mozaiki. Nieraz po dużej „katastrofie” całkiem duże połacie stają się monokulturami jednowiekowymi i to może być stan całkiem naturalny. Ale taka nieprzewidywalność, mozaikowość, gotowość na katastrofy takie czy inne jest wysoce niepożądana z punktu widzenia planistycznego, więc cały wysiłek nauk i technologii leśnych jest skierowany na zapobieganiu im.
W pewnym momencie zaś, gdy okazało się, że w warunkach monokultur nie da się całkiem zapobiec katastrofom (np. gradacjom „szkodników”), pojawiła się w leśnictwie moda na „wzbogacanie” drzewostanu. Na miejscach, gdzie w naturze byłaby monokultura sosnowa sadzi się oprócz sosny dęby (zwłaszcza czerwone, gatunek amerykański). Kiedyś (obecnie już nie i robi się kosztowe akcje odwracające to) dosadzało się np. czeremchę amerykańską. Jest to przegięcie w drugą stronę. Tu trzeba przyznać, że nieco zawinili ekolodzy lasu, którzy kiedyś sądzili, że „katastrofy” to naprawdę katastrofy, a wielogatunkowe ekosystemy leśne są na nie odporne, więc zachęcali leśników do tego „wzbogacania” drzewostanu.
@byk
Leszek Kołakowski jako człowiek dowcipny powiedziałby „z drugiej strony stuku- puk, stuku- puk ko(mo)rnik to nie twój wróg.” 🙂
Gratulacje z okazji 50 wpisu!
A tak na przykład wyglądają przewidywania leśników zwalczających kornika w konfrontacji z rzeczywistością: http://bialowieza.info.pl/rok-z-kornikiem-w-puszczy-bialowieskiej/