Natura łagodzi obyczaje

Śp. profesor Faliński był miłośnikiem kultury śródziemnomorskiej. Twierdził, że życie wśród pięknego otoczenia upiększa również psychikę. Uważał, że ochrona dziedzictwa przyrodniczego i dziedzictwa kulturalnego to dwie odsłony tej samej wrażliwości. Był przekonany, że człowiek kulturalny będzie miłośnikiem przyrody. Słabą zaś wrażliwość przyrodniczą Polaków zrzucał na karb życia w brzydocie PRL-u.

Przyznajmy – pogląd ten jest tak uproszczony, że można go określić jako naiwny. Owszem – życie wśród zapuszczonych blokowisk demoludów, gdzie dominował kolor szary i zarządzający nie pofatygowali się, żeby choćby betonowe klocki pomalować na odróżniające je kolory, mogło stępić wrażliwość ich mieszkańców. Jednak druga strona medalu była chyba tylko złudzeniem Falińskiego. Kontaktując się z włoskimi uczonymi wyrobił sobie chyba zbyt optymistyczny obraz. W rzeczywistości nic nie wskazuje, by codzienny widok zabytków i współczesnego dizajnu czyniła z Południowców miłośników przyrody. Wręcz przeciwnie, jeśli chodzi o śmiecenie, zanieczyszczanie i wreszcie zabijanie zwierząt dla rozrywki, raczej odbiegają od zachodnioeuropejskich standardów. Samo przebywanie wśród wytworów wysokiej kultury nie czyni kulturalnym, z kolei wśród ludzi kulturalnych może pojawiać się opozycja kultura-natura.

Nie wydaje się też, by było odwrotnie. Życie w dziczy też nie musi prowadzić do świadomości ekologicznej. Czasem jednak zdarzają się przypadki nieoczekiwane.

Właśnie wróciłem z międzynarodowych warsztatów dotyczących renaturyzacji niegdyś zdegradowanych regulacją rzek. Większość poruszanych tematów dotyczyła wielkich spraw. Dyskutowano o definicjach, miernikach, polityce itd. Jako swoisty dodatek przygotowano jednak kilka komunikatów ze studiów przypadku. Z poziomu państw i dorzeczy przenieśliśmy się na tak podstawowy poziom jak renaturyzacje dawnych potoków, które przekształcano w wyniku rozwoju miasta w kanały burzowe. Kiedyś uznano, że mają zbierać wodę i jak najszybciej ją odprowadzić, więc prostowano i betonowano ich brzegi. Często jednak takie rowy przecinały parki miejskie. Mimo to nie cieszyły się one zwykle dużą popularnością wśród mieszkańców, nie licząc przestępców. Ostatecznie przekonano się, że taka regulacja daje tylko pozorne korzyści, a straty są większe. Naturalne i przypominające naturalne potoki wcale nie są znacznie bardziej groźne niż kanały, a poza tym świadczą różnego typu usługi ekosystemowe. Przy renaturyzacji liczono na klasyczne usługi ekosystemowe, takie jak samooczyszczanie wód, łagodzenie mikroklimatu, retencja itd. Tymczasem oprócz tego okazało się, że mając w parku bliski naturalnemu strumień zamiast zapuszczonego, choć drożnego kanału, ludzie chętniej przebywają w parku. Nie zanotowałem liczb, ale w paru przypadkach zmierzono konkretny, liczony w minutach wzrost średniej długości wizyty. Więcej ludzi zaś zaskutkowało… zmniejszeniem przestępczości w parkach. Takiej korzyści nie przewidzieli nawet najwięksi orędownicy renaturyzacji potoków.

Jeśli więc przyjąć, że piękno upiększa również psychikę widzów i stosunki społeczne między nimi, to naturalny potok okazuje się piękniejszy od dzieła hydroinżynierów.

Piotr Panek

fot. PP