Horror filozoficzny (2)

Według mitu Syzyf był spryciarzem, który chciał oszukać śmierć. Szczegóły są tutaj różnie podawane, w każdym razie Syzyf namówił żonę do tego, by ta nie dopełniła obowiązków pogrzebowych. Z powodu tych zaniedbań Syzyf nie mógł przekroczyć bramy Hadesu. Namówił więc władcę świat podziemnego, by ten wysłał go z powrotem, by Syzyf przypilnował spraw pogrzebowych i mógł spokojnie przekroczyć bramy świata podziemnego. Jednak gdy tylko wrócił z zaświatów, uwięził swojego opiekuna, a sam żył dalej na ziemi, bawiąc się i ciesząc życiem. Oczywiście bogowie zorientowali się w całej sytuacji. Karą za chęć życia wiecznego ma być to, co wiemy o Syzyfie z kultury współczesnej – wysiłek wpychania głazu na szczyt, który nigdy nie może być zakończony.

Mit Syzyfa, a w zasadzie mit o jego karze, jest dobrą parabolą horroru metafizycznego opisanego przez Leszka Kołakowskiego. Horror ten, podobnie jak to jest z Syzyfem, polega na poszukiwaniu, które nigdy nie może być spełnione. Poszukiwaniu metafizycznym, bo chodzi o metafizyczną podstawę wszystkiego. Chodzi tutaj o metafizykę w sensie klasycznym, o czym już pisałem.

Poszukiwanie to nie może być spełnione, bo metafizycznej podstawy wszystkiego (cokolwiek to znaczy), która ostoi się wszelkim filozoficznym wątpliwościom nie ma. W tradycji filozoficznej podstawy tutaj upatrywano albo w Absolucie (czyli Bogu), albo w ego (czyli „ja”). W obu przypadkach filozofowie ponieśli fiasko. Absolut, jako podstawa wszystkiego, nie wytrzymuje krytyki nie tylko ze względu na zawodność tak zwanych dowodów na istnienie Boga, ale także na to, że w języku filozoficznym, Absolut nie daje się wypowiedzieć. Pozostaje nam język mitu, lecz nie jest to język filozoficzny. Ego zaś nie wytrzymuje takiej krytyki głównie ze względu na swój zasadniczo nieempiryczny charakter. Po szczegóły analiz Kołakowskiego w obu przypadkach odsyłam do jego książki.

Na czym więc polega horror filozoficzny, jeśli wolno tak to ująć? Polega on na zasadniczej niemożliwości spełnienia przez filozofię w ogóle potrzeby, z której ona wypływa. Pragnienie to, to stworzenie wszechobejmującego systemu, który byłby podstawą zrozumienia sensu rzeczywistości, czyli takiego, który odpowiadałby na wszelkie możliwe pytania. Jest ono niemożliwe do spełnienia.

Kołakowski ujmuje to mniej więcej w ten sposób: czyniąc któryś z możliwych języków zdatnym do użytku i zrozumiałym nigdy nie zaczynamy od początku. Usiłując wyrazić to, co ich gryzie, filozofowie chcą nie chcąc tworzą lub też uruchamiają nowe języki. Lecz żaden język nie jest uprzywilejowany przed innymi. Tkwimy więc w sytuacji dwuznacznej. Trwamy przy określonym języku, czy perspektywie poznawczej, a jednocześnie jesteśmy świadomi tego, że pokłady rzeczywistości wymagają dla swego opisu wielu niezależnych języków. Języki te nie są przekładalne na siebie, nie istnieje też język wyższego rzędu, który byłby wszechobejmujący.

Z sytuacji tej zaś wynika ponury wniosek, że każdy punkt widzenia jest tak samo ważny. Czy w takiej sytuacji jest sens mówić o prawdzie i wiedzy? Ptolemejska kosmologia jest tak samo dobra jak kopernikańska; kreacjonizm podobnie jak darwinizm; liberalizm tak samo dobry jak konserwatyzm; sprawiedliwość według zasady wszystkim po równo tak samo dobra jak każdemu proporcjonalnie do jego wysiłku. I tak dalej. Filozoficzny horror.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, zdaje sie mówić Kołakowski. Horror metafizyczny jest napędem filozofii. Jak długo trwa, tak długo jest ona zasilana krwią nowych pokoleń. Spełnienie filozoficzne w tym względzie, czyli budowa doskonałego systemu filozoficznego, oznacza jej śmierć. Jeżeli znalibyśmy wszystkie odpowiedzi na wszystkie pytania, nie byłoby sensu już pytać.

Grzegorz Pacewicz

Fotografia: autor