Horror filozoficzny

O „Horrorze Metafizycznym” Leszka Kołakowskiego pisałem tutaj blisko trzy lata temu. W tym czasie wróciłem do tej książki dwu lub trzy krotnie. I za każdym razem czułem się tak, jakbym tę książkę czytał niemal zupełnie na nowo. Prawdę mówiąc nie wiem, czy to dobrze świadczy o autorze czy o mnie, ale gdy czytam prace Kołakowskiego, to je rozumiem; gdy zamykam, wrażenie pozostaje, ale jeśli miałbym je streścić, to nie bardzo potrafię. Dlaczego więc wracam?

Kołakowski generalnie należy do filozofów czytanych przeze mnie najczęściej. Tajemnica tkwi w pewnym dystansie, jaki dostrzegam u niego. Analizując myśli filozofów i doprowadzając często ich dywagacje do logicznego absurdu, Kołakowski jednocześnie nie podważa sensu pracy tych ludzi. Sytuacja jest tutaj bardzo dziwna – dociekania filozofów są próżne, bo uwikłane w sprzeczności, trudności, niemożliwości i tak dalej, ale jednocześnie cały ten wysiłek jest wart zachodu.

Sprawa jest dość prosta i daje się zamknąć w banalnej myśli, że człowieka gryzą niepokoje, które filozofowie tylko wyrażają. Tkwi tutaj przekonanie o pewnej uniwersalności ludzkiego przeżywania świata i problemów, które z tego płyną. Człowiek wciąż powtarza zbanalizowane tym ciągłym powtarzaniem pytania: skąd przychodzę? Dokąd zmierzam? Po co jestem? Czy jest Bóg? Czy jestem sam? I tak dalej. Wydaje się,  że już wszystko zostało powiedziane na te tematy. Czemuż więc wciąż do nich wracamy? Czemu kolejne pokolenia ludzi wciąż je sobie zadają?

Można by z tego ciągłego powtarzania ogranych pytań wyciągnąć wniosek o pewnym przymusie, który tkwi w ludzkiej naturze do tego, by zadawać wciąż te same pytania. Świadczyć by to miało, że człowiek z natury nie jest zbyt zdrowy psychicznie. To tak jak z odgrywaniem wciąż tej samej melodii. Ale czy z tego, że wygląda to na przymus psychiczny nie można wyciągać wniosku o samej melodii. Podobnie jest z filozofami i filozofiami. To, że wychodzą od niemal zbanalizowanych pytań, nie świadczy o wartości tego, co napisali. To po pierwsze.

Po wtóre, co Kołakowski podkreśla niejednokrotnie, że ten wysiłek świadczy o tym, że człowiek żyje. Po prostu. Może pytania filozofów są ograne aż do bólu, a odpowiedzi wciąż obarczone wątpliwościami i niespójnościami, ale cały wysiłek świadczy o tym, że człowiek przeżywa świat. Gdyby wypowiedzi filozofów były skończone, doskonałe i wolne od niespójności – słowem prawdziwe – dalszy wysiłek nie miałby sensu. Niespójności są źródłem napędu. Z jednej strony są poważną wadą; z drugiej impulsem do dalszej pracy.

Powracamy tutaj do kwestii, która często jest poruszana w pierwszych fragmentach wielu podręczników do filozofii. Co jest źródłem myślenia filozoficznego? Jednym z nich jest zdziwienie. Rzadko się do tego wraca, może dlatego, że pisze się o tym na początku, a może dlatego, że człowiek nie dostrzega rzeczy oczywistych. Zdziwienie. Dlaczego jest tak jak jest? Dlaczego jabłko spada? Dlaczego lampa świeci? Pytania, które leżą u podłoża nauki, ale nie tylko nauki, lecz wszelkich dociekań. Pierwotny impuls, z którego rodzi się myślenie, a który już sam jest myśleniem.

Kapitalnie ujmuje tę sprawę ks. Aleksander Fedorowicz we fragmencie pełnym pewnego liryzmu:

Żeby móc filozofować, trzeba wprzód przeżyć to, co przeżył leniwy, nagi Grek, leżąc na gorącym piasku nad morzem. Patrzył na zielone kontury wyspy, zatopione w słońcu, na błękit nieba. Słyszał lekkie chlupotanie fali, która raz po raz podbiegała, oblewając mu nogi ciepłą wodą… i nagle zrozumiał, że jest. Wstrząsająca prawda, rzeczywistość wdarła się w jego świadomość poprzez oczy i uszy, wciskała się każdym porem rozgrzanej skóry. Po raz pierwszy przeżył w pełni rzeczywistość świata, który go otaczał, rzeczywistość własnego ciała, swojej myśli. Wstał i zaczęła się filozofia. (A. Fedorowicz, Rozważania i myśli, Pallottinum, Poznań 1971, s. 255).

Grzegorz Pacewicz

Foto: GP